Statystyczna informacja bezużyteczna


Poniżej przedstawiam pierwszy post Adama, który niedawno został nowym współautorem bloga. Wkrótce jego kolejne wpisy:
 
Jakiś czas temu wybrałem się do kina. Oczywiście nic w tym niezwykłego i zasadniczo nie byłoby o czym pisać, gdyby nie jedna inspirująca drobnostka, która spowodowała napisanie niniejszego, nieco dziwnego, tekstu.

Trailer nowej polskiej komedii romantycznej. Tytułu nie wymienię, nie pamiętam. Utkwiło mi jedynie w głowie otwarcie fabularne. On, ona, randki internetowe, podmiany partnerów, by fizycznie zgadzali się z opisem. Wszystko to okraszone zestawem żałosnych żartów tak starych, że ich wiek można określić jedynie poprzez datowanie węglem. Całość wieńczyła morderczo nieśmieszna scenka z Azjatą w roli głównej. Prędzej obejrzałbym relację z obrad sejmu niż wybrał się do kina na takiego potworka. Już wiem, czego mogę się spodziewać: ogranych do znudzenia schematów przeplatanych wyjątkowo niestrawnym poczuciem humoru, wszystko zaś ozdobione serialowymi gwiazdami za trzy złote. Kolejny kamień milowy rodzimej kinematografii.

Wróciłem do domu i przeprowadziłem mały eksperyment. Przeczytałem kilka recenzji, wszystkie były praktycznie zgodne w opiniach. Nieśmieszna, schematyczna papka, którą regularnie serwują nam rodzimi producenci filmowi. Kolejny raz to samo. To zdanie mnie zastanowiło. Ktoś w końcu wyłożył pieniądze, jakiś dział marketingu maczał w tym paluchy uznając, że trailer i film trafi w gusta statystycznego widza, kina wrzuciły go do swojej ramówki. Czynniki odgórne uznały, że to się sprzeda i trafi idealnie w gusta mas. Musi być na nie rynek. Jaki inny wniosek można wysnuć, skoro ciągle kręci się praktycznie to samo, wymieniając jedynie śliczne buźki aktorów, które i tak wyglądają jakby produkowano je w jednej fabryce. Ktoś musi to oglądać, kogoś to bawi, ktoś oczekuje właśnie takich produkcji.


O gustach się nie dyskutuje, fakt. Problem jest inny. Skoro należę do części społeczeństwa, która absolutnie gardzi takimi produkcjami, dlaczego nie dostaję nic innego w zamian? Zamiast alternatywy otrzymuję ciągłą próbę wciśnięcia mi takiego samego produktu, tyle że w innym opakowaniu. Jeśli faktycznie chcę czegoś innego, to pozostają mi już tylko poszukiwania na własną rękę w miejscach rezydujących na marginesie -lub poza nim- obowiązującego schematu? Czuje się jakby ktoś na siłę wbijał mi w głowę słowa: „Tylko tego chcesz, tylko tego potrzebujesz, tylko to cię interesuje. Jesteś statystycznym obywatelem, twoje gusta i zainteresowania są uśrednione. Powtórz od początku.”

Obiad i włączenie „mózgotrzepa”. Tak pieszczotliwie ochrzciłem swój tv. Tak, czasem z niego korzystam. Pierwsze, co wypluła z siebie ogłupiająca maszynka, to obowiązkowy zestaw reklam. W porządku, biorę na klatę. Co najbardziej mnie zirytowało? Nie sama próba wciśnięcia jakiegoś produktu, którego nie potrzebuję. Najbardziej dobija fakt, w jaki sposób próbuje mi się to wciskać. Większość spotów reklamowych to absolutnie niekreatywna żałość zakładająca, że oglądający dysponuje inteligencją i świadomością płyty chodnikowej. Czy ktokolwiek zajmujący się wymyślaniem krótkich historyjek naprawdę sądzi, że nieistniejące w rzeczywistości rodziny, wyglądające jak z Photoshopa, skuszą mnie do kupna płatków, topionego sera lub przyprawy? Czy naprawdę uwierzę, że dojrzała kobieta po użyciu kremu zmieni się w czternastolatkę? Dam się przekonać, że margaryna uratuje mi życie, ciastka zastąpią śniadanie, a nowy telefon spowoduje, że zostanę duszą towarzystwa? Rozumiem, najważniejsze, aby zaszczepić markę w głowie, ale trzeba to od razu robić tak ordynarnie? Przecież to są ciągle takie same scenariusze, takie same zdania, często już nawet twarze aktorów są od lat identyczne. Zapewne zrobiono odpowiednie badania, których konkluzja jednoznacznie sugeruje, że taki typ reklam trafia idealnie w świadomość statystycznego konsumenta. Zastanawiam się tylko, gdzie robiono te badania, na polu kapusty? Co trzecie warzywo wypełniało odpowiednio przygotowaną ankietę?

Przełączę się na stację serwującą cały dzień wiadomości. Teoretycznie takowy program skierowany jest, tak mi się wydaje, do nieco bardziej rozgarniętej od gumowej żelki części społeczeństwa. Nic bardziej błędnego. Jest to chyba jeszcze gorsze niż reklama, która przynajmniej nie udaje, że jest czymś więcej. Stacja przekonuje, że ma coś ważnego do przekazania. Tymczasem jest odwrotnie. Nie otrzymam informacji tyczących się naprawdę ważnych wydarzeń z całego świata. Otrzymuję jedynie papkę zlepionego w jeden ciąg bełkotu naszych polityków zajmujących się pierdołami, przerażonej prezenterki, która odkrywa zimę w lutym bądź żerującego na najniższych instynktach reportażu z lubością skupiającego się na czyimś nieszczęściu. Wyłapanie czegoś sensownego graniczy z cudem, a jak już jest, to okrojone do dwóch krótkich zdań. No, chyba że mamy zdjęcie zapłakanego dziecka, to trzeba wydłużyć, to ściśnie serce. Jeśli jest „nius” ze świata, to obowiązkowo dramatyczny, ponury i w załażeniu mający wywołać negatywne odczucia. Rewelacja. Trwająca dwadzieścia cztery godziny na dobę telewizja śniadaniowa, z rzadka przerwana istotnym faktem, krótkim, aby oglądający zbytnio się nie zmęczył. Pewnie dlatego, że statystyczny Polak, mający półtorej nogi i jedną trzecią żony, tak chce, w końcu to dla niego, tego oczekuje. Może więc warto skierować się w stronę telewizji, która w swojej misji wspomina coś o edukacji narodu i takich tam? Bez żartów. To samo, co na komercyjnych stacjach, może z tą różnicą, że w żałośniejszej formie. 

Nie poddaję się, mam kolejne medium w zanadrzu: Internet. Nie ma lepszego źródła informacji i trudno się z tym nie zgodzić. Zakładam jednak, że nie interesuje mnie przeszukiwanie dziesiątek stron w poszukiwaniu „lepszej” treści. Trafiam na najbardziej zakorzenione w świadomości internautów serwisy. Cóż ciekawego? Gwiazda bez majtek, schudnij w tydzień, nowe trendy w ciuchach, polityk zrobił z siebie idiotę i tak dalej, i tak dalej. Porażający zalew informacji bezużytecznej. Praktycznie to samo, co w telewizji, tyle że z opcją komentowania przeczytanych bredni. Właśnie o tym najbardziej marzę: ustosunkowywać się do rzeczy, które kompletnie mnie nie obchodzą. Może więc filmiki z kotami, śmieszne zdjęcia? Nie, dziękuję, doba jest krótka i szkoda na to czasu. Na deser mogę obejrzeć te same reklamy, które atakują z telewizora lub trailer filmu, o którym wspomniałem. Nad radiem i prasą kolorową nie ma większego sensu się rozwodzić - uboga wersja tego, co powyżej.

Zapewne powiecie, że wszystko, co napisałem jest skrajnością. Przesadzam, generalizuję, wskazuję same negatywy. Owszem, to prawda. Nie neguję faktu, że wystarczy trochę wysiłku, aby w każdym z opisanych mediów odnaleźć interesujące treści. Ten wpis nie miał na celu przekreślić sensowności istnienia popularnych mediów. Chodzi o coś innego. O wskazanie pewnej -nie boję się użyć tego słowa- „patologii” naszych czasów. 

Przyszło nam żyć w czasach, w których mamy dostęp do niewiarygodnej ilości treści podawanych w bardzo różnorodny sposób. Statystyczny obywatel, zakopany w kredytach, sztucznie kreowanych potrzebach, obłożony zestawem obowiązków, zwyczajnie nie ma czasu, by to wszystko przefiltrować, oddzielić ziarno od plew. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że jeżeli już czegoś potrzebuje, to wyrwania się z informacyjnej sieczki, która niczego nie wnosi w jego życie. Spędza kilka chwil z pilotem w ręku lub wpatrzony w migoczący obraz monitora i pochłania bezużyteczne informacje, które bądź sztucznie kreują potrzeby, bądź też koncentrują się na problemach, których tak naprawdę nie ma. Ogląda niekończące się serialowe tasiemce, emocjonuje się tańczącymi gwiazdkami i duchowo angażuje w śmieszne wojenki polityków, którzy niczego sobą nie reprezentują. To trochę taki sposób na zakrzyczenie samego siebie. Nowa informacja, kto opluł kogo, pozwala poczuć emocje, zaangażować się. Nowy przedmiot da trochę radości. Często generuje koszty, lada moment będzie coś nowszego, ale teraz, w tym jednym momencie, spełni swoją rolę. Nasz biedny statystyczny obywatel nieświadomie staje się chomikiem, który zasuwa w kołowrotku, nie zdając sobie sprawy z faktu, że nigdzie nie dobiegnie. Kształtowany medialnym bełkotem chomik, który sam stał się produktem marketingu, ślepo wierzącym w serwowane treści, robi to, co się od niego wymaga. Uśmiecha się słysząc żarty prowadzącego, pędzi po pluszowe walentynkowe serduszko, czy też biegnie do sklepu z okazji premiery nowego lśniącego śmiecia. Pędzi też do kina na najnowszą polską komedię, bo z telewizji śniadaniowej dowiedział się, że jest tak świetna i nowatorska jak żadna romantyczna komedia, jaką kiedykolwiek nakręcono.

No dobrze, ale co to wszystko ma wspólnego z dobrowolną prostotą? Całkiem sporo. Prostota pozwala opuścić pociąg z napisem "konsumpcjonizm". Można stanąć z boku tego całego cyrku, spojrzeć nań i dostrzec, jak bardzo to wszystko jest bezsensowne. Następuje powolny proces zmian w osobowości pozwalający nabrać do wszystkiego odpowiedniego dystansu. Można wreszcie też zrozumieć, że wielu rzeczy (nie mam tu na myśli przedmiotów) zwyczajnie nie musisz robić. Naturalnie i bez wysiłku, wolny od całego fałszywego blichtru, możesz skupić się na tym, co jest naprawdę ważne i istotne. Żadnych obowiązków z okazji śmiesznych komercyjnych świąt, sztucznego statusu społecznego wyznaczanego przez przedmioty i koniec nienormalnego wyścigu szczurów, który nie ma mety.

Co jest ważne? Hej, drogi zwolenniku/zwolenniczko prostej drogi. Przecież najlepiej wiesz, kim jesteś i co daje Ci radość. Wszystko leży w Twoich rękach i tym razem nikt nie zrobi z Ciebie statystycznej jednostki pompowanej bezużytecznymi informacjami.

Autor: Adam Marciniuk

15 komentarzy:

  1. jak dobrze wiedziec, ze nie jestem sama w swoich odczuciach!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Problem" z Tobą (jak również z "kilkoma" innymi osobami) jest taki, że Ty myślisz...
    A przekazy o których piszesz w swojej notce kierowane są do tych, którzy bardzo chętnie pozwalają innym, by myśleli za nich...
    Bo myślenie, jeśli już nie boli (a czasami - przynasz zapewne - boli) to co najmniej męczy...
    A "ciemny lud, którzy wszystko kupi" (cytat z pewnego (p)osła) męczyć sie nie lubi. Co wiecej; nie tylko nie lubi, ale wręcz od męczenia się ucieka...

    Z dwóchj powodó nie powinieneś mieć jednak powodó do zmartwień :)
    Po pierwsze - niewielu jedynie będzie sie "męczyć, by stworzyć przekaz dla Ciebie. Po prostu, by był on efektywny, należałoby zużyć dużo więcej energii niz w przypadku "pop-przekazu
    Po drugie - kulturę odrobinę choćby wyższych lotów niż pop-kultura łatwo znaleźć. Wszelako odrobinę trzeba sie namęczyć, bo rzadko kiedy podana jest "na talerzu".
    Roman

    OdpowiedzUsuń
  3. Największe spustoszenie dla umysłów i życia społecznego wywołuje telewizja, dlatego doskonale obywamy się bez niej od kilku lat. Większości istniejących mediów nie da się uzdrowić. Nalepiej się bez nich obywać - wtedy szybko odzyskujemy dostęp do samych siebie,przestajemy się porównywać, rośnie poczucie wartości tego kim jestem, z kim jestem, co przeżywam. Nad mediami mamy zdecydowaną przewagę, gdyż to po naszej stronie odbiornika jest przycisk OFF. Nam zostaje podarowana nowa przestrzeń do wypełnienia: myślami, rozmową, przebywaniem. Wraz z likwidacją telewizora zmienia się nawet układ mebbli w pokoju, wcześniej wszystko było jakby komponowane pod szklany ekran. Pamiętam tą dziwną pustkę po odbiorniku i uczucie wolności! Nie mam nic przeciwko życia na marginesie (lub poza) pseudokultury, która niestety taka pozostanie, siejąc deprawację i usypiając (zniewalając) umysły. Można znaleźć dobry "niszowy" film (ostatnio widzieliśmy "Broken"), znaleźć dobre miejsca w sieci (blog?), a najlepiej zrobić sobie dobrą herbatę i poczytać książkę. Ostatnio przeczytaliśmy z żoną "Prawdziwe życie" Ferenca Mate. Mam nadzieję, że wkrótce napiszę krótką recenzję na blogu. To jest właśnie to: prawdziwe życie, które mamy na wyciągnięcie ręki, zamiast migających punkcików udających rzeczywistość...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nigdy, a nie ubóstwiałem telewizora, ani go też nie demonizowałem...
      Po prostu był w domu jako narzędzie czasami użyteczne...
      Dziś gdzieś "z boku" (dosłownie) stoi sobie maleńkie pudełko, z którego czasami korzystamy (watomierz wykazał, że w 2013 roku użytkowany był przez całe 173 minuty...), bo da sie znaleźć cos dobrego, ale coraz rzadziej i w coraz dziwniejszych "nietoperzowych" godzinach.
      A poza tym jak kiedyś śpiewał Kaman: "Życie jest dla żywych, wystarczy tylko WYŁĄCZYĆ telewizor"

      "Prawdziwe życie" to dobra książka, bardzo dobra :)
      Ja ostatnio czytałem: "Don`t worry be stoic" i szczerze polecam

      Roman

      Usuń
  4. Dobrze czytać takie teksty, wiedzieć że jest więcej takich "dziwolągów", którzy nie utożsamiają się z tym co się dzieje w mediach. Niby wszyscy wiedzą że to papka, że dowolny program to wypełniacz między reklamami ale i tak telewizor (albo dwa) nadal stoi w prawie każdym domu. O ile łatwo znaleźć ciekawą książkę czy miejsce w Internecie, to ze znalezieniem ciekawego programu w telewizji jest wielki problem - mylę się? Niestety często słyszy się że nie można tak w ogóle nie oglądać tv bo trzeba wiedzieć co się dzieje - według mnie głupota a autor wpisu pięknie wyjaśnił dlaczego. Łatwiej jednak włączyć jakiś głupawy serial niż zastanowić się co mnie na prawdę interesuje, co jest dla mnie i dla bliskich ważne.
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  5. Z wymienionych mediów mogę polecić tylko jedną stację radiową, której nie dotknął debilizm - Dwójka. Polecam. Od reszty można się spokojnie odciąć, pójść do biblioteki albo do znajomych po dobrą książkę. Ambitne kino jest dostępne (przeglądy w niektórych kinach, można to znaleźć), ale dzięki internetowi nie jesteśmy skazani na DKF-y. Dobre koncerty - w Akademii Muzycznej w Warszawie, niedziela o 17.00 - koncerty darmowe (warto przyjść wcześniej po darmową wejściówkę). Repertuar różnorodny. Świetny festiwal Skrzyżowanie Kultur (staram się co roku recenzować). Spotkania z ciekawymi ludźmi, slajdowiska z wyjazdów... Szukać, szukać, znajdować. Po to mamy ten internet. ;)
    Ok, piszę głównie o stolicy, jednak myślę, że w każdym miejscu można sobie radzić. (U nas w mieście powiatowym Piasecznie też mamy dom kultury z ciekawą ofertą).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla Warszawiaków - jutro ciekawy koncert w Dwójce (wejściówki na telefon). Wybieram się. ;) http://www.polskieradio.pl/8/194/Artykul/777827,Starodawne-piesni-o-marnosciach-tego-swiata-o-smierci-i-wedrowaniu-dusz-
      W całej Polsce - transmisja na żywo.

      Usuń
  6. Adamie, zadebiutowałeś świetnym wpisem.
    Przeczytałem dwa razy, jednak telewizora nie udało mi się jeszcze pozbyć - opór rodziny :-(

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę świetny wpis, daje dużo do myślenia. Dobrze, że są jeszcze kina niezależne. Ja jedynie byłem w stanie pozbyć się telewizora z pokoju jako, że mieszkam z rodziną. Oni akurat twierdzą, że oglądają telewizję, aby odpocząć - 3-4h albo cały dzień na kanapie przed telewizorem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję za pozytywne opinie, postaram się aby następny wpis był jeszcze lepszy.
    Naomha, kyja - Takich jak my jest więcej, to budująca myśl.
    free, rezozero - tv nie jest w sumie aż tak wielkim złem pod warunkiem, iż nie służy do wielogodzinnej codziennej wegetacji. Jest kilka programów, którym warto mimo wszystko poświęcić czas. National / Discovery i oczywiście HBO ( świetne seriale pokroju Gry o Tron czy Zakazanego Imperium ). Niestety, lekko licząc na 80% stacji nie warto się przełączać. Natomiast opór rodziny. Cóż, każdy ma jednak wybór, nie można uszczęśliwiać nikogo na siłę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adamie, może i te programy są wartościowe, ale jest jszcze 150 innych śmieciowych. To jak wpuszczanie konia trojańskiego do domu (myślę tu przede wszystkim o dzieciach). Istotny jest dla mnie -jak pewnie zauważyłeś- także aspekt finansowy: chodzi o koszt dobrego odbiornika, abonament tv (nikt nie płaci, ale można spotkać się z dość sporą karą - ja oficjalnie tv wyrejestrowałem, o czym warto pamiętać), talerz, dekodery, przystawki, abonament na kablówkę i zużyta energia elektryczna. Wygląda na to, że wyrządzamy sobie i rodzinie krzywdę i jeszcze sporo za to płacimy. Dlatego też rezygnacja z tv to dla mnie jeden z głównych punktów szukania oszczędności w domowym budżecie.

      Usuń
    2. Konradzie, oczywiście masz rację, trudno negować Twoje argumenty. Uważam jednak, że mimo wszystko, posiadanie tv nie jest niczym strasznym. Można go wykorzystać na kilka mniej lub bardziej wartościowych sposobów, wszak klikanie po programach nie jest jedynym możliwym rozwiązaniem o czym chyba czasem zapominamy. Każdy powinien sam zdecydować czy tv jest mu potrzebny czy też nie, po to ma rozum. Na pewno jest mi łatwiej, z uwagi, iż dzieci nie posiadam i sam decyduję do czego magicznej skrzynki użyję. Kwestia dzieci to chyba najważniejszy argument, który zdecydowałby o pozbyciu się tv, nie chciałbym aby całe dnie siedziały wpatrzone w ekran bezmyślnie pochłaniając serwowane treści.
      Przyznam się jednak, że pomimo mojej obrony skrzeczącego pudełka, ostatnimi czasy coraz bardziej krzywo nań patrzę. Jednakże czas pokaże co z tego wyniknie.

      Usuń
  9. Świetnie napisane. Lepiej bym tego nie ujęła. Kilka miesięcy temu doszłam do podobnych wniosków, co poskutkowało rozwiązaniem umowy z tv kablową. Nie chodzę już do kin na filmy, które "trzeba/wypada zobaczyć". Uwielbiam za to kino studyjne w moim mieście. Cieszę się z tych zmian w mojej świadomości, gdyż prócz oszczędności w portfelu oszczędzam również mój cenny czas. Zmienia się jakość życia. To bardzo pozytywne zmiany.

    OdpowiedzUsuń
  10. Odkąd studiuję, nie korzystam z telewizora. Wynikło to naturalnie, bo choć w "mieszkaniu studenckim" mamy telewizor, to nie mamy dekodera, koniecznego do odbioru naziemnej telewizji cyfrowej. I w ten prosty sposób odzwyczaiłam się od gadającego pudła. Cieszę się niezmiernie, bo już wiem, że w przyszłym, całkiem samodzielnym życiu nie znajdę już dla niego miejsca.
    Ale bardzo mi przykro, kiedy przyjeżdżam na weekend do domu, żeby "odpocząć". W pokoju dziennym (nazywanym niekiedy przez rodziców - o zgrozo - telewizyjnym) nie mogę w spokoju wypić herbaty, poczytać wspólnie z mamą gazety czy pouczyć się. Bo telewizor musi być włączony, a każdy okruch tej "medialnej papki" niestety jest dla mojej mamy bardzo ważny. Jeszcze gorzej z tatą, który dużo pracuje, a po pracy obiad i randka z telewizorem do późnego wieczora... Nie za bardzo wiem, co robić. Mówimy: "nie uszczęśliwiać na siłę", ale nie sądzę, by odbiornik mógł uszczęśliwić moich rodziców bardziej niż ja.
    Na zakończenie dziękuję za wpis i za krzepiącą myśl, że nie jestem w swoich odczuciach osamotniona. Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
    Agnieszka.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobry wpis, gratulacje Adam!

    Ja od czasów studiów nie korzystam z TV. Jestem też wdzięczny rodzicom, że nie wychowywali mnie przy włączonym TV. Natomiast moja żona, przed ślubem w miarę wolnego czasu oglądała jakieś tam programy, więc przed ślubem udało mi się wynegocjować, żeby nie kupować TV (na zasadzie dajmy sobie rok, kotku ;-) ) Od tego czasu minęło 4 lata, nie mamy TV, obydwoje jesteśmy szczęśliwi; żona się przyzwyczaiła do tej jakości życia – na te okruchy czasu które pozostają po pracy – zabawa z córką, spacer, rozmowa z żoną, Internet, gazeta wypożyczona z biblioteki – oglądanie albumu fotograficznego – wszystko to sprawia że zajmuję swój czas tym czym planuję, a nie tym co mi podadzą „specjaliści” od reklam, seriali i programów niby rozrywkowych. A gdy przyjeżdżamy do teściów to tam TV leci non stop tylko prosimy żeby ściszyć dźwięk, bo człowiek robi się nerwowy, od tych ogłupiających programów i głośnych reklam. Wtedy tak naprawdę doceniam to że żyjemy bez TV; i o ile kiedyś (5 lat temu) było to mega dziwne, to teraz jest to czasem spotykane, min. i na tym fajnym blogu, co jest budujące.


    free: TV są też tak zaprojektowane, żeby wytrzymały kilka lat – więc może zaproponować rodzinie, że jak się zepsuje to nie kupicie nowego przez rok, że będziecie chodzić do kina raz w miesiącu, wiesz – zaproponować jakąś marchewkę :) - może się rodzinie spodoba.

    Ale żeby nie było że jestem TV fobem to powiem, że czasem mi go też brakuje – gdy są mecze siatkówki naszej reprezentacji – ale od czego są bary wyposażone w wielocalowe ekrany :)

    Darek.

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...