Ile potrzeba nam na życie

"Mały biały domek, co noc mi się śni..."
Po narzekaniu na brak czasu na drugim miejscu narzekamy na brak pieniędzy. A może na odwrót? Znamy paradoks czasu. W odbiorze tej obiektywnej rzeczywistości (24 godziny na dobę) jesteśmy często skrajnie subiektywni. W gruncie rzeczy stwierdzenie „ciągle nie mam czasu” jest zwodzeniem samego siebie lub dobrą wymówką. Zwykle mamy czas na to, na co chcemy go znaleźć. Reszta to kwestia dobrej organizacji, w tym także umiejętność mówienia „nie” różnym aktywnościom.

A w odniesieniu do pieniędzy? Pieniądze (w tym także angielskie money) to rzeczownik niepoliczalny. Może dlatego ciągle nam ich brakuje (: Mniej lub bardziej wszyscy borykamy się z BRAKIEM pieniędzy, choć jakże często chodzi nie tyle o brak rzeczywisty, lecz nasze WYOBRAŻENIE braku. To wyobrażenie kształtuje się w zderzeniu z powszechną konsumpcją. Nigdy nie będziemy mieli wystarczająco dużo pieniędzy, aby mieć wszystko to, co w reklamie przedstawia nam się jako pociągające, wartościowe, dobre dla nas i naszej rodziny.

Droga do prostego życia bardzo długo była dla nas procesem „wyleczenia” się z wszystkich zakodowanych pragnień o materialnym dobrobycie, który został nam przekonująco obiecany (wszak to tylko kwestia czasu, dobrej pracy i zdolności kredytowej), a wymagał tylko jednej rzeczy – więcej pieniędzy. Bardzo długo punktem docelowym był dla nas dom z ogrodem, w którym będą mogły bawić się nasze dzieci. Świadomość, że „nie mamy na to pieniędzy” nie pozwalała dostrzegać i cieszyć się z tego, co posiadaliśmy – zarówno od strony materialnej, jak i duchowej. Obecnie doceniamy życie w bloku i wiemy, że jesteśmy w najlepszym z możliwych miejscu. Najlepszym ze względu na RZECZYWISTĄ sytuację materialną i nasze AKTUALNE potrzeby. Nie tracimy czasu nawet na myślenie o czymś innym.

Na ile rzeczywiście nie mamy pieniędzy, a na ile tylko wydaje się nam, że ich nie mamy? Możemy przejść przez życie jako osoby sfrustrowane, że "nie mają pieniędzy”, chociaż –niespodzianka- nigdy nie doświadczą prawdziwego niedostatku. Paradoksem jest, że im więcej pieniędzy zarabiamy, tym bardziej martwimy się, że mamy ich za mało. Najczęściej jesteśmy także przekonani, że właśnie tyle, a nawet więcej, potrzeba nam na życie. W mojej pierwszej pracy miałem znajomego, który zajmował dość wysokie stanowisko w firmie. Ciągle narzekał, że za mało zarabia i wyraźnie go to frustrowało. Chwileczkę, pomyślałem, czy na ostatnie urodziny nie kupił synkowi quada? Ile potrzeba nam na życie? A ile WYDAJE nam się, że potrzeba? Czy to tyle samo? Kąt, pod jakim obie te wartości z czasem rozchodzą się, pokazałby jak szybko dajemy się zmanipulować dominującej kulturze i własnej zachłanności.

Tak naprawdę, podobnie jak z czasem, nasze subiektywne wyobrażenia mają tu decydujące znaczenie. Z frustracji rodzi się określone postępowanie. Albo więcej pracujemy, albo –co bardziej popularne- więcej pracujemy… żeby spłacić kredyty, które wzięliśmy, aby –choćby przez chwilę- nadgonić rzeczywistością do naszych wyobrażeń o poziomie życia, który leży, jak obiecuje większość bankowych witryn, w zasięgu naszych możliwości. Marzysz o BMW? Nic trudnego. W wolnym tłumaczeniu: „Będziesz Miał Wydatki”! Założenia i nasze oczekiwania od życia, a nie twarda rzeczywistość, mają decydujący wpływ na to, co włożymy do koszyka z zakupami.

Aby zapanować nad brakiem czasu nie wystarczy kupić dokładniejszy zegarek. Problem czasu nie tkwi w zegarku, ale w nas samych. Podobnie z brakiem pieniędzy. Tak wiele naszych wyborów jest w gruncie rzeczy głęboko nieświadomych. Warto zatem zastanowić się, ile tak naprawdę potrzebujemy pieniędzy na swoje utrzymanie. Czy u podstawy stwierdzenia "nie mam pieniędzy" nie tkwi przypadkiem wyobrażenie ukształtowane przez naszych znajomych, sąsiadów, media, konsumpcyjną kulturę? Jak to możliwe, że niektórzy zarabiając mniej od nas, mają środki na swoje utrzymanie? Co by się stało, gdyby nagle nasze zarobki zostały zredukowane np. o 20%? Może świadome przyjrzenie się naszej frustracji i pragnieniom pozwoli nabrać w płuca świeżego powietrza i zobaczyć, że tu, gdzie jesteśmy, nie jest wcale tak źle, jak daliśmy się przekonać.


26 komentarzy:

  1. No właśnie... Sen kontra rzeczywistość, złudzenia kontra prawda...
    Epiktet powiedział kiedyś: "To nie my mamy rzeczy, to rzeczy mają nas"
    Reczywista potrzeba często bardzo mija się ze "złudzeniem potrzeb".
    Kilkanaście miesięcy spędzonych na morzu z całą swoją mocą uwidoczniło mi jak naprawdę niewiele wystarcza z tego, co wcześniej wydawało sie być "koniecznie potrzebne"...
    I pewnie "koniecznie potrzebne" było, tylko, że tym, którzy chcieli mi to sprzedać :)
    Co do czasu to uczciwie przyznać muszę, że czasami brakuje mi go w skali konkretnego dnia.
    I wiem, że to tylko z mojej winy, bo czasami tak "Zafascynuję sie pracą", że nie mam czasu obiadu dla rodziny zrobić :)
    Roman

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje zarobki zostały właśnie zredukowane o 20%, tak, jak piszesz. I okazało się, że bez wielu rzeczy mogę się obejść. No i dzieci też. Tak, w naszej kulturze nie ma niedostatku. A właściwie jest - ale jest to niedostatek uwagi, zainteresowania drugim człowiekiem nie zaś jedzenia. To paradoksalne, ale mając mniej o te 20% poczułam się wolna, tak wolna, jak nie czułam się już od wielu lat. Wiem, że nie stać mnie na nic, prócz jedzenia, nie muszę więc się skupiać na tej sferze życia, nie muszę dokonywać nieustannych wyborów, przeszukiwać internetu ani chodzić po sklepach. Tak, teraz to ja mam pieniądze, a nie one mnie mają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sprzeciw , jak to nie ma niedostatku a ci wszyscy wyciągający jedzenie ze śmieci to kto milionerzy? Jedzenie, ludzie trzeźwi np. emeryci czy bezrobotni nie myślę tu o ludziach niejako na własną prośbę tak żyjących czyli alkoholikach. Nie udawajmy że nie ma biedy bo jest. Odrębną sprawą są to oczekiwania osób mających zaspokojone podstawowe potrzeby a nadal uważających że nie mają i ich nie stać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to jednak w Polsce margines. Popatrz na kraje Trzeciego Świata - nasi biedacy to dla nich milionerzy. U nas prawdziwa bieda wynika albo z pijaństwa (i tak jest najczęściej) albo z okoliczności życiowych (choroba). Moi teściowie to starsi ludzie, mający najniższe z możliwych emerytur. I wierz mi - nie głodują. A o takiej biedzie piszę.

      Usuń
    2. Przykro mi, ale fakty przeczą twierdzeniu, że to margines. Wystarczy że popatrzę na ilość obecnych "beneficjentów", którzy przeczesują u mnie pod blokiem liczne kontenery ze śmieciami, w poszukiwaniu jedzenia, metalu, czy makulatury. Dawniej był to tylko miejscowy, bardzo zabiedzony staruszek, a teraz bez żenady, temu przymusowemu hobby, oddaje się coraz większa liczba ludzi, mieszkających w pobliskich blokach, i nie są to menele, czy pijacy. Bieda, po prostu bieda... Ludzie starzy, mają renciny i emerytury, po prostu głodowe, a utrzymanie mieszkania, to spory wydatek, więc co zostaje na przeżycie?
      Dantyszek

      Usuń
    3. Ubóstwa w Polsce i w Afryce nie ma co porównywać. Porównując z krajami europejskimi wypadamy źle. Unijne biuro statystyczne Eurostat podaje, że w 2010 roku ponad 10 milionów, czyli aż 27,8 % Polaków było zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym. Sytuuje nas to na 5. od końca miejscu w Unii Europejskiej.
      Dane GUS za 2012 r.: poniżej poziomu skrajnego ubóstwa żyło w Polsce 6,7 % osób (czyli ponad 2,5 mln osób!). Oznacza to, że osoby te miały wydatki poniżej poziomu minimalnej egzystencji. Poniżej ustawowej granicy ubóstwa, czyli poniżej progu interwencji socjalnej, żyło już 7% osób. Ustawowy próg ubóstwa dla gospodarstwa jednoosobowego od października 2012 roku wynosi 542 zł. Z kolei próg skrajnego ubóstwa (zwanego czasem biologicznym, ponieważ oznacza poziom poniżej którego człowiek nie może zaspokoić swoich podstawowych potrzeb) wyniósł 519 zł. Czym innym jest ubóstwo relatywne, którego próg wyniósł w zeszłym roku 691 zł. Jest to poziom obliczany jako 50% uśrednionych wydatków ogółu gospodarstw domowych. Poniżej tego poziomu znalazło się w ubiegłym roku 16 % Polaków. Skrajne ubóstwo dotyka przede wszystkim osoby utrzymujące się ze źródeł niezarobkowych, innych niż renty i emerytury – czyli przede wszystkim bezrobotnych. W tej grupie odsetek takich osób wyniósł 22,5%. Wyższy od średniej 6,7% jest on też wśród rencistów oraz rolników. Tyle liczby... Dlatego zgadzam się z poglądem, że to nie jest niezauważalny margines. Jednocześnie jaki piszę poniżej to nie ma nic wspólnego z dobrowolną prostotą.

      Usuń
    4. nie zgadzam się z Anonimowym. ludzie którzy mają "głodowe emerytury" często wydają je właśnie na niepotrzebne rzeczy. np na zbyt wielkie mieszkania. bo po co staruszkowi trzypokojowe lokum? już nie mówię o lekach na schorzenia które zafundowali sobie na własne życzenie. zamiast cieszyć się pełnią życia pracują w pocie czoła na coraz więcej i więcej, a potem leczą się z wrzodów żołądka, nie mówię oczywiście o wszystkich ale większość emerytów kupuje bzdury które podsuwają w tv. wiem po swoich rodzicach niestety

      Usuń
    5. IGIEŁKA . Pewnie , po co staruszkowi trzypokojowe lokum !? najlepiej jak by oddał je Tobie a sam zamieszkał w kurniku , bo po całym życiu remontowania i utrzymywania mieszkania w należytym stanie za wlasne pieniądze ono się jemu nie należy .....
      ps. nie Ty jesteś od decydowania za innych ludzi co jest im potrzebne albo niepotrzebne .

      Usuń
  4. Zgadzam się, nie o to chodziło mi we wpisie. Blog dotyczy dobrowolnej prostoty, a więc z założenia nie dotyczy sytuacji przymusowego, spowodowanego okolicznościami, ubóstwa czy nędzy. Nie ma wówczas mowy o dobrowolności. Chylę czoła przed emerytami, rencistami, grupami zawodowymi, które zarabiają niewiele ponad najniższe ustawowe wynagrodzenie. Podziwiam ich zaradność i oszczędność. To od nich możemy się uczyć. Bieda i niedostatek nie powinny mieć miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam 27 lat i zgromadziłem tyle rzeczy, za które zapłaciłem (na które pracowałem), że wydaje mi się, iż nie mogę się już "zminimalizować", bo nie potrafię się z nimi dobrowolnie rozstać, nawet wiedząc, że są mi zbędne. Z drugiej jednak strony zakładając, że pożyję jeszcze co najmniej tyle ile do tej pory, to obraz tej czekającej ilości rzeczy, jest na tyle przerażający, że nie można obok tego wyobrażenia przejść obojętnie. Coś w tym jest

    OdpowiedzUsuń
  6. to prawda- żeby wiedzieć ile tak naprawdę potrzebujemy, trzeba najpierw się "odtruć" od wszechogarniającej kultury konsumpcjonizmu. Przed narodzinami drugiego dziecka postanowiliśmy z mężem,że tym razem dłużej pobędę z dzieckiem w domu na urlopie wychowawczym. I pomimo sporych trudności finansowych, jakie się pojawiły byłam z dzieckiem w domu do niemal 3.urodzin dziecka. Było momentami bardzo trudno,ale ten czas nas odmienił. Mamy teraz całkiem inne podejście do robienia zakupów, co jest nam niezbędne, z czego można spokojnie zrezygnować, co można zamienić na tańszą opcję (nie zawsze oznacza to gorszej jakości). Zrewidowałam też moje podejście do kupowania odzieży (np. nie potrzebuję nowej torebki każdego sezonu czy nowej kurtki, itp). Jasne, przydałoby nam się większe lokum, ale wikłać się w powiększenie kredytu to nie dla nas. Stalibyśmy się niewolnikami wysokich rat, a dla kilkunastu/kilkudziesięciu metrów nie warto tracić spokoju ducha (to jest nasza opinia -od razu zastrzegam:)) .Poza tym, czy wszystko musimy kupować? Np. dostanę dla mojego dziecka bluzy od przyjaciółki po jej dziecku a jej mogę podarować książkę,a rzeczy po moich dzieciach przekazać innej "zadziecionej" znajomej- ekologicznie i ekonomicznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z każdym słowem. Jednak, aby się "odtruć" najpierw trzeba zauważyć problem. Wiele osób nawet go niedostrzega i gdy mówię o wyzbywaniu się zbędnych przedmiotów z naszego życia, niektórzy patrzą na mnie jak na kosmitkę. Jakbym mówiła innym językiem. Owszem, w zderzeniu z przekazem marketingowym jest to inny język.

      Usuń
  7. wiesz, z takiego mniej lub bardziej nieplanowanego ograniczenia i downshiftingu powstały moje blogi oszczędnościowe i realny minimalizm - z podobnych wniosków jakie prezentujesz

    ja także mieszkam w bloku, kiedy wielu z moich rówieśników wzięło kredyty i zaczęło budować domy

    kilka z tych budów skonczyło się tym, że domy wybudowane, ale potem rozwód - sprzedaż domu i powrót do bloku - bo w pewnym momencie tego było za wiele

    P.S. Tapata z deskami i szata graficzna ta - przez pewien czas była u nie na RM :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście odradzamy naszym znajomym budowę domu typu rzucamy się z motyką na słońce i zobaczymy co z tego wyjdzie. Kończy się tym, że jeden z małżonków haruje od rana do zmroku na opłacenie rat kredytu, a drugi zamienia się w kierownika budowy i specjalistę od materiałów budowlanych. Po 2-3 latach takiej "budowy" małżeństwo przechodzi zwykle poważny kryzys. Trzeba dużo odwagi i samoświadomości, aby iść pod prąd, gdy wokół wszyscy znajomi kupują działki budowlane.
      Szukam czegoś nowego, jeśli chodzi o szatę graficzną na blogu (:

      Usuń
  8. brak czasu = brak zainteresowania;)
    warto uświadomić sobie samemu tę jakże pospolitą i skuteczną wymówkę. Każde "nie mam czasu..." zamienić na "nie jestem zainteresowany"
    dlatego ostatecznie ludzie wolą poświęcać czas na zastanawianie się nad tym ile i na co potrzebują pieniędzy... ponieważ zwyczajnie nie są zainteresowani tym, ile faktycznie mają i na co to wystarcza (jakie potrzeby zaspakaja)

    OdpowiedzUsuń
  9. Potwierdzam pewną myśl, której doszukałam się w komentarzach. Bardziej racjonalnie zaczęłam gospodarować pieniędzmi i ograniczać swoje potrzeby konsumpcyjne, gdy jakiś czas temu znacznie zwiększyłam zarobki. Wydaje mi się, że wpadanie w wir konsumpcjonizmu ma wiele przyczyn, ale jedną z nich może być także frustracja, że mimo zakupowych wyrzeczeń i tak nie zdoła się ogarnąć wszystkiego co konieczne. Jeśli dach wymaga remontu (nawet drobnego) i potrzebuje się powiedzmy kilku tysięcy złotych, a w miesiącu zostają tylko dwie stówki, to często wybierze się jakieś zakupy, które zaspokoją bieżącą potrzebę mini-luksusu, niż odkładanie na remont dachu, który w tych okolicznościach mógłby nastąpić za kilka lat. Po prostu, aby rezygnować z konsumpcji trzeba mieć przekonanie, że to wybór, który służy czemuś dla nas ważniejszemu i przede wszystkim osiągalnemu w rozsądnej perspektywie czasowej. Jeśli rezygnacja i tak nie wniesie nowej jakości w nasze życie, motywacja jest słaba. Dlatego rozumiem co popycha ludzi, którzy mają np. zadłużone mieszkania do zakupu nowego telewizora (taki "prześmiewczy" przykład usłyszałam kiedyś na wykładzie). Rzeczywiście, minimalizm który cieszy, musi być dobrowolny.
    Tesia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Aby rezygnować z konsumpcji trzeba mieć przekonanie, że to wybór, który służy czemuś dla nas ważniejszemu i przede wszystkim osiągalnemu w rozsądnej perspektywie czasowej". Bardzo cenna i trafna uwaga. Po co oszczędzać jak i tak da to niewiele. Jeśli nie widzimy perspektyw konsumpcja i przejadanie środków może być taką chwilową odskocznią od problemów.

      Usuń
  10. E, no chyba nie do końca. Jeśli mamy mało pieniędzy, to tym bardziej musimy nimi mądrze gospodarować, bo jeśli kupimy sobie na początku miesiąca dobro, którego posiadanie nie wynika z naszej potrzeby, ale pragnienia, to pod koniec miesiąca będziemy musieli wbić zęby w parapet. Ja oczywiście nie neguję ideologii minimalizmu, ani wewnętrznych przekonań, ale nie zapominajmy jednak o zwykłym racjonalizmie naszych działań, które to powodują, że jeśli mam określoną i, dodajmy, niedużą ilość pieniędzy, to muszę nią tak gospodarować, by zaspokoić PODSTAWOWE potrzeby. Wynika to po prostu z logiki.

    OdpowiedzUsuń
  11. i naprawdę, już na zawsze zrezygnowałeś z domku?..... ja też miałem takie marzenie, w końcu to między innymi marzenia, (ale tylko te w miarę realne), powodują że jest po co żyć, że te życie nie jest takie smutne. Miałem takie samo marzenie i co więcej udało mi sie je spełnić. Kupiłem (nie taki mały) domek w odległości około 40 km od W-wy, w mieście doskonale z Warszawą skomunikowanym. Zacząłem uprawiać ogród i naprawde można się przy tym wyciszyć. Przy kupnie musiałem posiłkować (zaznaczam posiłkować - kredyt w wysokości 40% wartości domu) się niestety kredytem - ale naprawdę było warto. Teraz co weekend mogę we własnym, pieknym ogrodzie wypić kawę, wyciszyć się przy pielęgnacji roślin i naprawdę docenić to co mam.
    Innymi słowy nie warto tak szybko rezygnować z marzeń, ja m.in. aby je spełnić bardzo długo mieszkałem z matką. nie zrezygnowałem także z życia osobistego, w przyszłym roku biorę ślub:) (małe przyjęcie już opłacone).
    Ja naprawdę podziwiam ludzi, którzy nie dają się modzie na posiadania coraz więcej, coraz szybciej, coraz bardziej gadzeciarsko, ale jednocześnie apeluję o to aby jedna nie rezygnować z marzeń:)

    pozdrawiam
    I

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam zaraz... Marzenia są po to, by je realizować lub z nich rezygnować na rzecz innych marzeń :))) Ważne by sie do nich zanadto nie przywiązywać i by sie nie zbijać przy ich realizacji :))) Z resztą Konrad napisał, że mieszkanie w którym mieszka jest najlepszym rozwiązaniem na TERAZ
      Roman

      Usuń
    2. Gratuluję spełnienia marzeń i własnego domku. Tak jak napisał Roman, są marzenia, które warto realizować i takie, które warto porzucać na rzecz większego spokoju i zadowolenia z tego, co się ma. Cenimy sobie mieszkanie w bloku głównie ze względu na kontakty naszych dzieci z rówieśnikami, możliwość wybiegania się z innymi dzieciakami na podwórku, rozwijanie przyjaźni. Poza tym możemy liczyć na pomoc sąsiadów w wielu codziennych sprawach. To naprawdę optymalna sytuacja. Tym bardziej, że mieszkamy w pięknym miejscu, z widokiem na sosny, niedaleko lasu. Nic nas na razie nie ciągnie w kierunku zmiany, czujemy się na swoim miejscu. A marzenia warto mieć, niekoniecznie te materialne (:

      Usuń
  12. Prostota podczas budowy domu swietnie sie sprawdza jako glowne założenie. Dla nas nasz malutki skromniutki domek to schronienie nie świątynia próżności. Polecam wywiad z arch Aleksandra Pożniak Wołodźko. §wietnie wpisuje sie w ten nurt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz na myśli ten: http://www.ekologia.pl/wywiady/dom-ekologiczny-energooszczedny-i-przyjazny-srodowisku-wywiad-z-aleksandra-pozniak-wolodzko,16418.html
      Podoba mi się fragment o pączkach (: Kiedyś aby poczuć słodycz, trzeba było znaleźć dojrzały owoc. Trzeba było zjeść całość, razem z błonnikiem, witaminami, mikroelementami, potem nauczyliśmy się wyciągać sam cukier i to nas zgubiło. Organizm przyzwyczaja się do słodkiego smaku, uzależnia się. Właśnie z takimi uzależnieniami trzeba jak najszybciej skończyć.

      Usuń
  13. W dzisiejszych czasach wiele osób ma problemy z finansami, wiele osób problemy na poważne, dlatego też, jeżeli ktoś chce pokonać swoje długi, a spirala niewypłacalności jest bardzo poważna, może wnioskować o upadłość konsumencką. To rozzwiązanie dla osób, które popadły w długi nie z własnej winy. http://upadlosckonsumencka.com.pl/

    OdpowiedzUsuń
  14. Aach. W chwili kryzysu ja też się podzielę moim problemem. Pracowałem w super korporacji światowej za granicą, miałem pracę pewną na wiele lat. I tak 15 lat. Super firma. Ale stres mnie zżerał, wszelkie prezentacje, nagle problemy w systemach, spotkania z klientami. I mimo wszystko sporo polityki, to wszystko spalalo mnie i to pomimo tego ze ludzie z ktorymi pracowalem bezposrednio byli bardzo madrymi i w porzadku ludzmi. Dodam jeszcze, az wstyd, ze nie zalozylem rodziny, po czesci z powodu tych stresow. W koncu peklem, i zrezygnowalem, szok dla wspolpracownikow i moich bliskich. Potem przyszlo 4 lata probowania z gospodarstwem rolnym...to mialo byc antydotum ale zbyt szalone i niestety niewypal. Teraz stoje w obliczu: koniecznosci zamkniecia gospodarstwa, i rozpoczecia zycia od zera. Doslownie. Mam 55 lat, nie mam rodziny, nie mam pracy, mam tylko duze oszczednosci, jakies programy emerytalne zagraniczne (niekoniecznie bardzo pewne). Z moich wyliczen wynika ze stac mnie na zycie za 10-20 tysiecy zlotych do konca zycia (mam 55 lat)...o ile w swiecie nic nie wybuchnie i sie totalnie zdewaluuje. Z jednej strony jestem mocno zabezpieczony finansowo. Z drugiej mam wielka pustke...nie bede mial zajecia, nie mam rodziny...i jest to na pewno swego rodzaju dramat. Mysle, zeby zajac sie pasieka, super pasieka, i odnalezc siebie. Ale poczucie takiej slabosci, niepewnosci jutra jak sie pol zycia przepracowalo w prawie najlepszej firmie na swiecie pozostaje. Trudna sprawa i te finanse i to zycie. Moze to sie wszystko ulozy. Matka Natura w koncu tutaj karty rozdaje.

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...