Świadoma oszczędność

Z pojęciem świadomej oszczędności (conscious frugality) spotkałem się jakiś czas temu na blogu The Non-Consumer Advocate i od razu przypadło mi ono do gustu. Tak jak występuje nieumiarkowana konsumpcja, może pojawić się w nas nieumiarkowana oszczędność.


Czy nieoczekiwany wydatek przyprawia cię o skoki ciśnienia i zaburzenia nastroju?
Ułożony misternie budżet rozsypał się, a wraz z nim Twoje dobre samopoczucie?
Czy analizowanie cen i porównywanie produktów zanim włożysz je do koszyka zajmuje Ci tyle czasu, że jesteś na siebie zły, nie mogąc dokonać szybkiego wyboru?
Czy przedzierasz się na drugi koniec miasta, bo skusiła Cię promocja lub przecena?
Czy kupujesz więcej przy nadarzającej się okazji, czy też poprzestajesz na tym, ile zwykle kupujesz?

Nie chodzi wszak o to, by zamienić się w dusigrosza, ale o mądry sposób podchodzenia do pieniędzy. Oszczędność „świadoma” polega na znalezieniu zdrowej RÓWNOWAGI pomiędzy wydawaniem pieniędzy a ich oszczędzaniem, by nie doprowadzić się do skrajnego ubóstwa, ani też nie tracić pieniędzy na rzeczy, których nie potrzebujemy. Chodzi o to, by kupować „z głową”, a czasem o to, by nie kupować w ogóle!

Jeśli nasza oszczędność będzie nieumiarkowana możemy ocierać się o… rozrzutność. Łatwo wtedy o decyzje nieprzemyślane i kompulsywne, a w efekcie o pieniądze wyrzucone w błoto, o czym pisałem w poście Zakupowe wpadki. Czy nie o to chodzi w promocjach i przecenach, tanich „z założenia” dyskontach czy supermarketach oferujących (cytując reklamę nazywającą rzecz po imieniu) „żer dla skner”?
Kierujmy się zatem rozwagą i świadomą oszczędnością. Warto czasem zapłacić więcej, a w rezultacie mniej tracić życie na zajmowanie się światem „produktów”.

Poniżej trzy przykłady mojego rozumienia świadomej oszczędności:

Kupowanie dużych opakowań danego produktu za niższą cenę nie zawsze się sprawdza. Z dużego opakowania proszku do prania wsypuje się go „hojniej” do pralki niż z mniejszej paczki. Duże opakowanie syropu z agawy, który dodajemy do naszej kaszy na śniadanie, starczy na krócej niż dwa mniejsze. Z dużej butli żelu pod prysznic wyciśniemy większe jednorazowe porcje. Poczucie posiadania „zapasów” spowalnia mechanizm oszczędzania. Mając namiar czegoś, nie zapala się czerwona lampka, która pojawia się w miarę wyczerpywania się danej rzeczy. Rozrzutność wynika z obfitości.
Oczywiście dobrze jest rozważyć cenę mniejszego opakowania w stosunku do dużego, pamiętając wszakże, że producenci stosują tutaj wiele sztuczek  (np. dużo powietrza w paczce, waga netto/brutto produktu, różne opakowania uniemożliwiające porównanie ceny). Ostatnio gramatura wielu produktów jest coraz mniejsza, choć cena pozornie nie uległa zmianie.

Ile kosztują tanie szklanki z Ikea? Jakiś czas temu szukaliśmy kompletu szklanek. Te, w sklepie blisko naszego domu, kosztowały około dwukrotnie drożej niż z Ikei. Wybierając wyjazd do tej ostatniej, nie pojechalibyśmy tylko po szklanki, wszak oddalona jest od naszego domu ponad 40 minut samochodem. Zatem lista zakupów znacznie by się wydłużyła o "niezbędne" rzeczy. Zmęczenie kilkugodzinną wyprawą z dziećmi musielibyśmy zrekompensować kawą lub obiadem w barze, a może naprędce zjedzonym hot dogiem w tejże Ikei. Ile zatem kosztowałyby nas tanie szklanki z Ikei? Z pewnością wielokrotnie więcej niż ich cena.
Aby ocenić koszt brutto danego zakupu do jego ceny dodajmy wydatki takie jak koszt paliwa, koszty małej lub większej przekąski, a także koszty „niewymierne” - wolny czas, który przeznaczymy na dojazd i chodzenie po sklepie, nasze zmęczenie, rozdrażnienie spowodowane uporczywą reklamą czy zaprzątanie swojej wyobraźni nowymi rzeczami ( „hm, te zasłony naprawdę mi się podobają”), wreszcie to, czego nie zrobiliśmy w tym czasie, np. z dziećmi czy w domu…

„Czas na chwilę zimowego zapomnienia!” Pisząc ten post słyszę w radio reklamę wyjazdu narciarskiego w Alpy. Niedawno zaproponowano nam darmowy wyjazd na ferie w góry, na narty. Krótka rozmowa z Żoną uświadomiła, co się za takim wyjazdem „kryje”. Ponieważ nie umiemy jeździć na nartach, do tej pory ferie zimowe spędzaliśmy tak, że brałem urlop i... nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Sporty zimowe typu lepienie bałwana, saneczkarstwo na najbliższej górce czy łyżwy można uprawiać z powodzeniem na miejscu. Skorzystanie z propozycji oznaczałoby, że odtąd będziemy chcieli (jeśli nie my, to nasze dzieci) jeździć na narty w góry każdego roku. A zatem jednorazowy „okazyjny” wyjazd, swego rodzaju „promocja” od losu, zakończyłby się najprawdopodobniej trwałą i kosztowną zmianą sposobu spędzania ferii zimowych. Dla sześcioosobowej rodziny to duży wydatek związany nie tylko z opłaceniem przejazdu, miejsca, karnetów, ale także narciarskiego sprzętu i specjalnej odzieży. Biorąc to pod uwagę, odmówiliśmy. Nawiasem mówiąc, nie odpowiada nam także styl spędzania czasu na stoku. Ale to już inna historia.

A czym świadoma oszczędność jest dla Was?

29 komentarzy:

  1. U mnie to przede wszystkim oszczędne gotowanie bez dokładek i wyrzucania resztek a także oszczędne palenie w piecach tz. gdy mi jest ciepło rozpalam później nawet w listopadzie, oszczędzam też wodę i nigdy nie leję pełnej wanny, ciuchy też raczej noszę przez kilka lat nie kierując się modą. Podobnie jest z wyposażeniem domu - meblami np. czy zasłonami itp. Nie wymieniam bo trendy tylko wtedy gdy się zniszczą...Oszczędzam ale przyznać muszę, że sporo moich znajomych uważa mnie za dziwaczkę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry artykuł, bardzo potrzebny. Oszczędzanie - choć zdawałoby się takie proste - też obfituje w pułapki. Żaden gratis tak naprawdę nie jest gratis, chyba że to prezent od przyjaciela, za który ofiarodawca oczekuje tylko uśmiechu, żaden "podmiot gospodarczy" nie jest instytucją dobroczynną i "robiąc dobrze" klientom tak naprawdę robi dobrze wyłącznie sobie. A oszczędzanie może być takim samym nałogiem, jak kupowanie, i tak samo odbierać nam wolność i swobodę wyboru, decydowania o własnym stanie posiadania, a przecież o to tak naprawdę chodzi. O świadomy wybór.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny wpis o tym, że nic nie zastąpi (niedocenianego niestety) myślenia :)
    Tylko, ze nie tak łatwo (vide "szklanki z Ikei") patrzeć na zakup przez pryzmat RZECZYWISTEGO kosztu jaki w związku z tym zakupem ponosimy.
    A szkoda, bo bardzo często okazać sie może, że zakup "w sklepie za rogiem" jest w rzeczywistosci tańszy niż zakup z "promocyjnej oferty centrum handlowego"...
    "Chwila zapomnienia" natomiast zła sama w sobie nie jest :) Złą staje się, gdy jest przyczynkiem do uzależnienia sie od kolejnych "chwil zapomnień". Bo to jak z narkotykiem; pierwsza tabletka za darmo, dopiero za kolejne musisz zapłacić :)
    Roman

    OdpowiedzUsuń
  4. ad 1.
    a ja właśnie najczęściej kupuję w dużych opakowaniach.
    jest jedno małe ale ;-)
    jest taki kącik z koszykiem w łazience, gdzie te duże opakowania się wstawia-
    - a na co dzień - po prostu taki np. szampon czy żel do kąpieli: jest nalany do "starej" małej butelki,
    i z tego się korzysta.

    ad 2.
    podobnie mam z podejściem do zakupów np. w tesco online.
    przeliczenie czasu na dojazd, na bilety mpk- taka wyprawa rzadko kiedy ma sens.
    a więc- co jakiś czas zamawiamy- po prostu online.
    fakt, że cenowo- to wychodzi tak samo- koszt dostawy = 2 biletom mpk.
    jednak czas zaoszczędzony, oraz co dla mnie ważne- to, że nie dźwigam tych siat- bezcenne.
    plus- wtedy na spokojnie można zrobić zakupy wg konkretnej listy.

    co do ikea- odkąd zrobili u nas autobusy płatne, które na dodatek- nie dojeżdżają do samej ikei, i trzeba jeszcze kawał drogi przejść,
    jeszcze bardziej zniechęciłam się do ikei.
    jednak, mamy w pracy ludzi, którzy często tamtędy przejeżdżają, i co jakiś czas po prostu prosimy ich o jakieś drobne zakupy.


    ad 3.
    ale przyjemności są ważne.
    tylko oczywiście, że muszą mieć też jakiś sens ;-)
    na wyjazd na narty w alpy też bym się nie wybrała, ale dałam się w zeszłym roku namówić na małą alpejską wycieczkę jesienią.
    o, a np. teraz- znaleziony b.tani nocleg w poznaniu, bilety kupione, i jedziemy na rogale marcińskie.

    OdpowiedzUsuń
  5. ad.1 skoki ciśnienia to może nie, ale psuje mi humor, przynajmniej dopóki sobie nie przypomnę, że to tylko pieniądze
    wielopaki - kiedyś kupowałam, przestałam odkąd doszłam do identycznych wniosków co Ty
    ad 3. nie całkiem rozumiem, dlaczego jednorazowy wyjazd = trwała zmiana przyzwyczajeń urlopowych, oczywiście każdy sam decyduje, co mu sie opłaca i ma sens; ale mnie akurat łatwiej przychodzi wydawać na wyjazdy niż rzeczy "materialne"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od "kupowania" wyjazdów można sie tak samo uzależnić jak od "kupowania" butów :)
      Różnicy nie ma żadnej...
      "Przeżycie" czegoś szczególnego nie różni się od "nabycia" czegoś szczególnego.
      Okazać się bowiem może, że i bez jednego, i bez drugiego da się dobrze i mądrze żyć.
      Roman

      Usuń
    2. Jednak pozostanę przy swoim zdaniu, przeżycia czegoś szczególnego cenię o wiele wyżej od nabycia czegoś szczególnego. Bo z własnego doświadczenia - większość rzeczy nabytych, które kiedyś uważałam za wyjątkowe, po latach straciły dla mnie urok (gust się zmienia); natomiast wspomnienia tego, co kiedyś widziałam i zrobiło na mnie wrażenie, pozostają równie żywe po wielu latach i uważam, że moje życie bez nich byłoby uboższe. Nie żałuję ani grosza wydanego na podróże ( z drugiej strony stanowczo nie podróżuję tyle, by to uznać za nałóg)

      Usuń
    3. Moje podróże też wydawały mi sie wyjątkowe, a po latach straciły dla mnie jakikolwiek sens.
      A ja jak sobie pomyślę ile książek mogłem przeczytać zamiast sie szlajać po morzach i oceanach to mnie szlag trafia :)
      I z perspektywy lat nie widzę różnicy pomiędzy robieniem Hornu pod żaglami, a wyjściem na spacer do lasu; no może to drugie jest odrobinę mniej kosztowne...
      Nie, zdecydowanie nie było warto :)
      Roman

      Usuń
    4. Rozumiem Romanie Twój obecny dystans do podróży, ale -pamiętając o Twoich wcześniejszych komentarzach- bez tych podróży nie byłbyś TYM Romanem. A zresztą widać, że to była Twoja pasja. Czyż nie?

      Usuń
    5. Nie byłbym TYM Romanem, ale byłbym INNYM Romanem :)
      Bycie TYM Romanem nie jest niczym szczególnym :)
      Nie wiem, może obecne podejście bierze sie z tego, że nabrałem przekonania iż tak jak nie powinno sie mierzyć jakości życia ilością "zdobytych" dóbr, tak też nie powino sie mierzyć jakości życia ilością "zdobytych" przeżyć :)
      Bo to jakże często prowadzi do życia, którego celem są (przede wszystkim) miłe przeżycia czyli coś jakby hedonizmu...
      A gdzie wówczas miejsce na poczucie obowiązku wobec siebie, bliskich, otoczenia, kraju?
      Traktować je jako "przykrą konieczność"?

      Paradoksalnie... :)
      Pisząc ten komentarz doszedłem do wniosku, że: warto było podróżować po to, by sie przekonać, że nie warto było podróżować :)
      Roman

      Usuń
    6. Ale ten INNY Roman by o tym nie wiedział. Bo zwykle do wniosków dochodzimy w wyniku naszych doświadczeń - oczywiście możemy posiłkować się doświadczeniem innych, którzy mieli odwagę wyjść z domu, np. taki Krzysztof Kolumb. Choć lubię Emily Dickinson, która swoje miasto opuszczała tylko kilkakrotnie, a i Henry Thoreau nie podróżował, tylko wałesał się po najbliższej okolic i to nie umniejszyło wagi jego refleksjom na temat ludzkiej natury. Wspólcześnie podróżowanie i zaliczanie miejsc i atrakcji niewiele ma wspólnego z "doświadczeniem" podróży, a więcje z nieumiarkowaną konsumpcją i przemysłem turystycznym. Od tego jak najdalej.

      Usuń
  6. zgadzam się z przedmówcami i autorem tekstu. Mam już "obczajone" co gdzie kupuję na co dzień - mam blisko dużo sklepów, więc wiem co zawsze jest taniej w Lidlu, co w Biedronce, a co w hipermarkecie czy sklepie kosmetycznym obok miejsca mojej pracy.Czas i koszt dotarcia do nich jest zbliżony, uwzględniam to w kalkulacjach. Mam też w pamięci, gdzie jakie rodzaje ubrań dla dzieci opłaca się kupić (cena/jakość),a które sklepy omijać szerokim łukiem. Co do nart - nas ten sport kompletnie nie kręci, więc nawet nam do głowy nie przychodzą wyjazdy w Alpy;) Ale mamy stary dom w Górach Izerskich, gdzie, gdyby nam coś się odwidziało, można znaleźć ośle łączki:) (ogólnie drażni mnie "moda" na wyjazdy na narty, bo odnoszę wrażenie,że to fala modowa, jak kiedyś posiadanie meblościanki na wysoki połysk czy komplet "kryształów" w nich;))

    OdpowiedzUsuń
  7. nie rozumiem waszej niechęci co do dużych opakowań.
    nie wszystko, ale znaczną część spokojnie - można nabyć- co prawda - przekładając w odpowiednio mniejsze pojemniki.

    np. takie mydło w płynie- stoi sobie w kąciku z akcesoriami do sprzątania- taki mały karnisterek.
    i tylko co jakiś czas dolewam do pojemnika z dozownikiem.
    gdybym tak miała kupować, tylko po 1 małym "uzupełniaczu" - cenowo by to wyszło wielokrotnie drożej.

    - no ale fakt, w grę wchodzą przede wszystkim rzeczy- nie psujące się, albo mające wyjątkowo długi termin.
    bo z żywnością to różnie bywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, chodziło mi o uświadomienie (w końcu to post o "świadomej" oszczędności), w jaki sposób zyżywamy produkty - na początku, jak jest dużo lub w dużej butelce, to nakładamy "dużo za dużo", tymczasem ile to dni można myć zęby z tej "resztki" pasty wyciskanej z kończącej się tubki, a z której -zaraz po otwarciu- nakladamy sobie za dużo. Przynajmniej tak to obserwuję.
      Z małymi butelkami i pojemnikami to dobry pomysł.

      Usuń
  8. i nie przesadzacie z tą niechęcią do wycieczek?
    od wszystkiego można się uzależnić.
    od wertowania gazetek marketowych, i liczenia, gdzie jest o 3 grosze tańsze mleko- też można.

    rozumiem, że nie każdy musi lubieć podróżować.
    ale bez przesady, podróże to nie jest jakieś straszne zło.

    ja się na narty nie wybiorę, ale na spacerową wycieczkę w alpy wyjechałam.
    a w sumie, mogłabym nawet alpy zimą rozważyć - choćby nawet bez tych nieszczęsnych nart- fajnie jest zrobić coś innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście lubię niespieszne podróżowanie - zwłaszcza całą rodziną po Polsce, która jest naprawdę piękna. Zagranica jakoś mnie nie pociąga. Choć jest kilka miejsc, które chciałbym w życiu zobaczyć naocznie - Rzym, Ziemia Święta, sanktuaria - bardziej jako miejsca, do których się pielgrzymuje niż które chce się zwiedzić, "zaliczyć". Do Luwru raczej mnie nie ciągnie. Nie lubię tłoku.

      Usuń
    2. nie mam "parcia" na zagranicę, choć są miejsca, do których mam słabość- jak np. praga
      ostatnio faktycznie - z nowości rozważałam rzym, ale to może jednak w przyszłym roku.
      alpy spacerowo- są spoko, a ciągle mamy nie po drodze do paryża (miał być teraz na długi weekend, ale przegapiliśmy tanie loty) - i ta wycieczka miała być bez luwru ;-)

      za to uwielbiam właśnie takie "spacerowe" spływy kajakowe.

      Usuń
  9. Zgadzam się z wszystkimi komentarzami i ich duchem, ale nie zgadzam co do jednego- narty to wspaniały sport, odskocznia od rzeczywistości- nawet jak tylko na tydzień raz w roku. Wraca się z nowymi siłami, z naładowanymi akumulatorami. Bo niekoniecznie portfelem. Sunięcie po świeżym puchu, wiatr w uszach, super.

    OdpowiedzUsuń
  10. Sorry nie podpisałam się. Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo też nie o same narty mi chodziło... Chodziło o zmianę sposobu spędzania wolnego czasu i kryjące się w tym konsekwencje finansowe tegoż, nawet z początku nieodczuwalne. Wybór ma być świadomy. I tylko (aż) tyle. Domyślam się, że wyjazd na narty to może być świetny wypoczynek, aczkolwiek osobiście wolę wyprawy na biegówkach (pisząc o braku umiejętności miałem na myśli narty zjazdowe) - w najbliższej okolicy, przez las, samotnie lub z Przyjacielem, który kiedyś mi te biegówki sfinansował (:

      Usuń
    2. Taak.. narty..
      Ja na to mówię: Odmrażanie d.py za ciężkie pieniądze" :)
      Od razu zaznaczam, że to moja subiektywna opinia i nie chcę nikogo tym urażić.
      Śnieg i zimno lubię za oknem :) Lubię iść na spacer czy na sanki z dzieckiem, dziwne ale lubię też poodśnieżać koło domu (byle nie za dużo)
      Mam wrażenie, że obecnie wyjazdy na narty czy deskę to taki rodzaj szpanu-kto i na ile wyjechał, często narzekanie ile to kosztuje (z podtekstem "ale mnie stać"), na pewno da się to polubić, ale jak czasem widzę kolejki na wyciągi, to się odechciewa. Dodatkowy minus jest taki, że to dość urazowy sport.. na portalu społecznościowym najpierw zdjęcia w cudnym stroju narciarskim na tle jeszcze cudniejszych gór, a potem z ręką/nogą na temblaku.
      Podsumowując -za takie same pieniądze wolę latem spędzić dwa razy tyle czasu gdzieś w plenerze.
      pozdrawiam- malinka

      P.S. Jednocześnie podziwiam i szanuję zapaleńców, dla których narty są całym życiem i cały rok oszczędzają na ten cel mimo skromnych środków. Takich dla których sporty zimowe są pasją a nie chwilową modą.

      Usuń
  11. Do Rysneera
    Nie obraź się, ale twój punkt widzenia mnie trochę przeraża. Znam wiele kobiet, których mężowie mają podobny punkty widzenia. Wakacje?? Najlepiej na jakiejś działce. Żona najlepiej niech robi przetwory, ceruje skarpetki dzieci, lepi pierogi z owocami itp, A w ramach rozrywki zaprosić sobie może teściową na grila. Podróże? Po co? Wystarczy, że wypuści żonę na "spacerniak" wokół działki i już. Mąż sobie w tym czasie poczyta, zje obiad,zdrzemnie się i dzień jakoś minął. I wieku 20- 30 lat kobieta będzie prowadzić żywot wielce leciwej emerytki.

    Marta

    OdpowiedzUsuń
  12. Na razie jestem na etapie ograniczania wydatków - oszczędzanie to będzie kolejny poziom, na który mam nadzieję za jakiś niedługi czas wskoczyć :)
    Czasami to mity, że w dużych sklepach jest coś tańsze. Nie neguję ceny wymienionych szklanek, jednak ja miałam odwrotną sytuację: kupowałam słoiki z metalową klamrą, które w Ikei kosztowały złotych 16, a w polskim sklepie niedaleko mnie - 10 z kawałkiem. Zaczęłam chodzić po sklepach i robić rekonesans, bo tylko wtedy mogę świadomie zaoszczędzić, kupując de facto to samo...

    OdpowiedzUsuń
  13. "A czym świadoma oszczędność jest dla Was?"
    W moim przypadku: oszczędzam na czym tylko się da po to aby móc kupić dużo FRUGO!

    OdpowiedzUsuń
  14. Wpis bardzo fajny- myślmy, po prostu myślmy. Natomiast w jednym z autorem nie mogę się zgodzić- próba nowych rzeczy, nowych przeżyć. Uważam i stosuję to w swoim życiu, że należy i powinno się próbować nowych rzeczy. Tam za horyzontem (czy to w sensie geograficznym czy mentalnym) znajduje się cały wachlarz możliwości, Pieniądze nie powinny mieć tutaj większego znaczenia. Oczywiście nie mówię tutaj o zadłużaniu się, o podążaniu ślepo za modą itd. Ale wyobraź sobie, jak inaczej poznałbyś tych wszystkich fantastycznych ludzi, których miałeś okazję poznać? Jak inaczej byś spróbował nowych smaków, zapachów... Wiesz o czym mówię. Oczywiście, to jest moje zdanie. Oboje mamy prawo do swojego i każde jest równie wartościowe.
    Pozdrawiam, Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  15. akurat chemię można "oszczędzić" na wiele sposobów.
    i moim zdaniem- najlepiej właśnie na dużych opakowaniach zbiorczych.

    1. nie kupiliśmy dużego opakowania z proszkiem, do którego było dołączone wiaderko, bo jednak- taki zestaw dość drogo wychodził.
    za to po prostu: mamy takie wiaderka z ikei ( z przykrywką).
    - nie było specjalnej wycieczki do ikei po wiadereczka- poprosiłam znajomych, którzy w ikei bywają dość regularnie o ich zakup.
    i do prania wystarczy używać jakiekolwiek miarki. choćby przeznaczyć na to- jeden kubeczek od pasty do zębów, czy zwykły jednorazowy.
    jeśli do pralki wsypujemy- miarkę proszku- nie ma znaczenia z czego będziemy wsypywać- czy z małego opakowania, czy z dużego.

    - co do samego proszku, to jest już kwestia tego, co lubimy.
    ja z uwagi na alergię niestety nie każdy proszek mogę.
    zresztą, idąc za radą znajomej chemiczki- od dłuższego czasu pierzemy ubrania w proszku dla dzieci - bo one z założenia są najdelikatniejsze, i już wtedy nie dodajemy żadnych płynów do płukania.
    bo płyny są głównie po to, żeby zniwelować ostry chemiczny zapach niektórych proszków. - no ale to już kwestia gustu.

    - jakiś czas temu- na jakimś stoisku w galerii handlowej- dostałam próbkę perluxu do przetestowania.
    jest to wynalazek tej firmy, która produkuje sidolux.
    to są takie kapsułki- które wkłada się bezpośrednio do pralki- w 1 części jest środek piorący, w drugiej zapach- tak, że już nic nie trzeba dosypywać ani dolewać.
    i przyznaję, że bardzo fajnie się to sprawuje, jednym minusem może być cena, bo przy kupnie opakowania zbiorczego- koszt takiej kapsułki wynosi ok. 1,30pln.
    stąd- nie wiem, czy perlux u nas zagości na stałe, czy to tylko taka przechodnia fascynacja.

    2. w drugim wiadereczku ikeowskim- trzymamy środki do sprzątania,
    plus dużą butelkę - aktualnie używanego płynu do kąpieli/ czy szamponu.
    pod prysznicem- stoją małe butelki, od wcześniej zużytych środków, które po prostu w razie konieczności uzupełniamy.

    3. jedynie mydło w płynie- stoi w 5litrowym karnisterku, w takim jakim zostało zakupione.
    a na umywalce: stoi małe opakowanie z dozownikiem- uzupełniane w razie konieczności.
    z tego co widziałam- jest naprawdę duża oferta mydeł na rynku- nawet biały jeleń bywa w takich 5 litrowych opakowaniach.

    nie twierdzę, że na wszystkim zawsze da się oszczędzić, czy że zawsze jest sens kupowania opakowań zbiorczych.

    np. u nas nie kupuje się jedzenia na zapas- chociaż przecież teoretycznie- takie ogórki konserwowe się nie zepsują ;-)
    i teoretycznie moglibyśmy zająć nimi pół szafki w kuchni, no ale jakoś to nam nie pasuje.
    może dlatego- że lubimy często zmieniac kuchnię, i gotować to, na co mamy ochotę, a nie przymuszać się potem- że trzeba skończyć ryż, bo mija termin ważności.

    z kolei z takie pranie/sprzątanie bywa mało fantazyjne, i zdeycdowanie lubię tak załatwiać temat, żeby mieć go "z głowy".

    OdpowiedzUsuń
  16. A'propos zimowych szaleństw, one wcale nie muszą znaczyć kolosalnych wydatków, wystarczy zaplanować takowy z głową i za dobrą cenę można poszaleć na stoku. To samo oczywiście tyczy się letnich wakacji, które obfitują w najrozmaitsze wyjazdy. Polecam samemu przygotowywać wyjazdy, nocować pod namiotem, to zdecydowanie tańsza i rozwijająca opcja wypoczynku :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Rzeczywiście dobry sposób na powstrzymywanie się od niepotrzebnych zakupów. Sama stosuję bardzo podobny - najpierw okładam sobie pieniądze na niezaplanowany zakup (np. na nowy telefon) i dopiero po odłożeniu określonej sumy go kupuję. Nigdy odwrotnie. Staram się unikać pochopnych decyzji o kupnie rzeczy, które nie są mi potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja ze swojej strony - jeśli uwarunkowania by mi pozwalały - skorzystałbym z takiego darmowego wyjazdu w góry, nie bojąc się, że to w jakiś sposób zaburzy moją rutynę (i narazi na inne wydatki w przyszłości) - odskocznia od rutyny jest czasem dobra, a żadna wymówka nie zwalnia nas od odpowiedzialności za finanse rodziny

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...