XI. Nie marnuj

Redakcja miesięcznika Znak postanowiła pójść za ciosem i po wakacyjnym Nazywaj rzeczy po imieniu w grudniowym numerze podjęła temat nadmiaru dóbr, z którym boryka się współczesny świat Zachodu. 

Myślę, że to dobry wybór na czas przedświątecznych zakupów i przygotowań, w którym warto zadać sobie pytania: W którym momencie nabywanie i jego odwrotność – wyrzucanie – przybierają postać zbytku i marnotrawstwa? Kto decyduje o tym, co jeszcze przydatne, a co już nie? Gdzie znajduje się granica dla przyzwoitych rozmiarów własności? Czyż wraz z postępującą łatwością gromadzenia dóbr większego namysłu nie domaga się nasz sposób ich użytkowania i wykorzystania?


Numer otwiera tekst Zygmunta Baumana Śmieć. Czym jest śmieć? To rzecz „nie na swoim miejscu”. Śmieć jest wynalazkiem nowoczesnym, skutkiem ubocznym popędu do zastępowania jednego rodzaju ładu innym, gwałtownego wzrostu produkcji odpadów i odrzutów typowego dla nowoczesnego sposobu bycia. Bo też „w sposobie przednowoczesnego życia, nacechowanym wtórnym przerabianiem wszystkiego, co po wykonaniu zamierzonej czynności pozostawało niewykorzystane, pojęcie odpadu czy odrzutu właściwie nie istniało – zarówno w gospodarce materiałami, jak i ludźmi.” Marnotrawstwo jest nieodłącznym elementem społeczeństwa konsumpcyjnego, którego -jak twierdzi autor- nie da się wytrzebić przynajmniej tak długo, jak powodzenie gospodarcze i jakość życia będziemy mierzyć szybkością starzenia się nowości i skracaniem drogi ze sklepu do śmietnika. Istotą tego procesu jest -jak słusznie zauważa Bauman- wytwarzanie wciąż nowych potrzeb, a wraz z nimi także nowych klientów, a także utrzymywanie tych ostatnich w stanie nieustannego niezaspokojenia. Tego rodzaju „tresura konsumenta” ma skutek nie tylko w postaci marnotrawstwa, lecz sprawia, iż wypadają z użytku inne sposoby na życie sensowne, godne i przynoszące zadowolenie.

Artykuł Zmarnowane obiady Marta Dymek, autorka kulinarnego bloga Jadłonomia, rozpoczyna od dających do myślenia statystyk: w Polsce niszczy się prawie 9 mln  ton żywności, a do jej wyrzucenia przyznało się w 2013 r. 39% Polaków. To nie tylko zmarnowana żywność, ale także energia stracona na produkcję i transport oraz surowce wykorzystane na opakowania. Marnowanie jedzenia powoduje wzrost konsumpcji, a poprzez to wzrost cen żywności. Dlaczego wyrzucamy jedzenie? Są to najczęściej: przegapienie terminu przydatności do spożycia, przygotowanie zbyt dużych porcji, zakup złego jakościowo produkt lub nieodpowiednie przechowywanie, ale także brak pomysłów na wykorzystanie konkretnych produktów.
Jako remedium autorka proponuje domowy recykling i nabycie umiejętności gospodarowania żywnością, takie jak robienie listy zakupów, sprawdzanie daty przydatności do spożycia w trakcie zakupu, przygotowywanie zup, wywarów i rosołów z warzyw i owoców, które utraciły pierwszą świeżość, czy robienie domowej bułki tartej. Co ciekawe, wykorzystywać można nawet obierki z marchwi, selera i pietruszki. W jaki sposób? Zainteresowanych odsyłam do artykułu.

Zdzisław Sobierajski w Zaprojektowanej bezużyteczności jako specjalista od projektowania produktów ujawnia mechanizmy rządzące tym, dlaczego i jak kupujemy. Walka o nasze decyzje zakupowe, poddane nie tyle naszemu rozsądkowi, co „emocjonalnym chwilom”, trwa bezustannie. Nawet korzystając z promocyjnych cen nie dostajemy nic za darmo, stając się nośnikiem informacji marketingowej. Na przykładzie rynku samochodowego i AGD autor obnaża „wypaczone zasady ekonomii”, których nośnikiem stały się współczesne produkty. Stopień skomplikowania pojazdów wykluczający jakąkolwiek samodzielną naprawę i wysokie koszty napraw serwisowych miał być lekarstwem na nasycenie rynku motoryzacyjnego lat 90. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w przypadku sprzętu AGD lub urządzeń elektronicznych, którego coraz częściej w ogóle nie można naprawić. Ciekawym przykładem marnotrawstwa dóbr konsumpcyjnych jest rynek telefonii komórkowych. Tutaj zaplanowana bezużyteczność przejawi się najczęściej w tym, że aby mieć możliwość korzystania z nowo wprowadzonych usług, będziemy musieli kupić urządzenie nowszej generacji, odkładając do szuflady sprzęt całkowicie funkcjonalny. Jednak -jak retorycznie pyta autor- czy chcielibyśmy dzisiaj używać aparatów, które pozwalają tylko rozmawiać i wysyłać SMS-y?”

W artykule Archiwomania chorwacka pisarka i eseistka Dubravka Ugresic przygląda się naszemu życiu w archiwistycznej gorączce: „Zmagamy się z naszymi medialnymi bogami i boginiami. To jesteśmy my, każdy z nas ze swoim memory stick na szyi, każdy ze swoją stroną w Internecie, każdy ze swoim wirtualnym archiwum. W miarę jak nasze archiwum jest bogatsze, nas samych jakby zostawało mniej. Nie komunikujemy się ze sobą, nikt z nas nie ma cierpliwości dla cudzych fotoalbumów, cudzych slajdów z podróży i nagrań wideo; dawno cisnęliśmy je do śmieci i staliśmy się nowocześniejsi, teraz wszystko wrzucamy na YouTube i niech ogląda sobie, kto chce. Na początku wysyłaliśmy słabe sygnały, że istniejemy, a teraz ze swojego istnienia robimy fajerwerki.”  

Czytelnicy bloga mogą nabyć aktualny numer miesięcznika po promocyjnej cenie 14,92 zł (cena bez promocji to 19,90 zł). W tym celu do koszyka zakupowego na stronie www.znak.com.pl należy wpisać kod promocyjny "wystarczymniej2" (na stronę promocji można wejść także tutaj). Gratisowa wysyłka obejmuje nie tylko sam numer Znaku, ale także całość zamówienia.

25 komentarzy:

  1. Poprzednim razem już już miałem kupić, ale sie powstrzymałem i miesiąc później znalazłem w bibliotece...
    Teraz też sie powstrzymam i zaczekam (chyba, że radzisz inaczej ;) )
    Roman

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Romanie, oczywiście lepiej przeczytać w bibliotece...

      Usuń
  2. Ciekawe artykuły się zapowiadają tylko szkoda mi tych 14,92zł może poczekam i gdzieś w sieci znajdą się te artykuły? Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdo, jeśli po przeczytaniu artykułów wyślesz numer Znaku Romanowi, to wyślę Ci mój egzemplarz. Co ty na to?

      Usuń
    2. Uruchamiamy "system literatury krążącej"?
      Się mi podoba...
      Przeczytam i odeślę dalej :)
      Roman

      Usuń
    3. Podoba mi się ten system literatury krążącej. Mogę wysłać numer wakacyjny, poproszę tylko o adres.

      Usuń
  3. Również muszę się zastanowić nad zakupem. Nie lubię marnować pieniędzy na makulaturę. Prawda jest taka, że kupujemy bez zastanowienia, bo promocja- okazuje się, że rzecz jest nam tak naprawdę niepotrzebna. Przykre jest to wyrzucanie w ujęciu pani Dubravki Ugresic. Wyrzucamy to, co kiedyś zbliżało ludzi do siebie. Teraz jesteśmy cyfrowi, mobilnie, ale czy szczęśliwsi? Wolałbym mieć ten aparat, który pozwala jedynie rozmawiać i czytać smsy- to i tak dużo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tekst Ugresić zrobił na mnie potężne wrażenie. Cały numer ponownie bardzo dobry, pochłonęłam w dwa wieczory, dzięki za polecenie. Dobrze jest mieć coś takiego na półce i wracać do niektórych tekstów kilka razy. Żeby zmądrzeć :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Numer zapowiada się ciekawie - tematyka bliska mi od dłuższego czasu! To nie tylko makulatura. Mam numery miesięcznika "W drodze", do których wracam, tak samo książki. Ale system wymiany byłby świetną sprawą, gdyby tylko udało się zaangażować kilkoro znajomych...

    OdpowiedzUsuń
  6. Z pewnością przeczytam przy najbliższej wizycie w bibliotece (jak i zaległy wakacyjny numer).

    Co do meritum, ja sam się złapałem na tym, że mam wiele niepotrzebnych rzeczy z którymi nie wiadomo co zrobić. Dojrzewam do sprzedaży ich ale jak pomyślę, że np. aparaty i sprzęt fotograficzny (i książki) musiałbym oddać za 40-50% wartości (i to pod warunkiem, że znajdzie się kupiec, dzisiejszy sprzęt cyfrowy starzeje się w równym stopniu jak komputery) to z jednej strony serce się kraje, a z drugiej jestem zły na siebie, że to kupiłem.

    No ale jak kupowałem to decydowały inne czynniki. Po pierwsze chciałem spóbować fotografii (która w moim przypadku nie zaskoczyła jako hobby), swoje zrobiła reklama i opisy w internecie (które dla prawie każdej aktywności na piedestale stawiają sprzęt i kupno rzeczy zamiast próbowania i działania). Zbyt duże spektrum zainteresować może być zgubne nawet dla minimalisty (swego czasu pisał o tym Leo Babauta). Jakieś rady jak z tym walczyć? Z jeden strony próbowanie nas rozwija, z drugiej jak nie wypali to zostajemy z górą niepotrzebnych gadżetów.

    A co do danych cyfrowych, to jak rozmyślnie kupuję komputery z najmniejszą pojemnością dysków oraz jak najmniejsze dyski zewnętrzne. Dojrzałem do tego że moje najcenniejsze archiwum nie zajmuję więcej 1GB (a w praktyce o wiele mniej). Stare maile kasuję, a doliczając zdjęcia to mam kilkanaście GB (i planuję też wśród zdjęc czystkę zrobić). W ogóle zastanawiam się na powrotem do analoga, robiąc nie więcej niż 10 rolek rocznie (czyli 360 zdjęć) to nie wychodzi o wiele drożej (a nawet taniej). Mam co prawda pościągane lub przegrane materiały z internetu (oraz zgraną z CD muzykę) ale jakbym to stracił to nie byłaby to wielka strata.

    Jedyną słabością nad którą nie chcę za bardzo zapanować są papierowe książki (czytnik elektroniczny też posiadam ale wróciłem do papieru). Kocham czytać, a dzięki internetowi i znajomości angielskiego mam dostęp do pozycji nieosiągalnych w Polsce. Oczywiście staram się jak najwięcej wypożyczać (biblioteka Raczyńskich w Poznaniu jest bardzo dobrze zaopatrzona) ale wiele pozycji które mnie interesują nie ma w bibliotece. Choć i tu łapię się na tym, że więcej kupuję niż czytam.

    Posiadanie znacznych nadwyżek finansowych generowanych co miesiąc i wszechobecna reklama nie ułatwiają sprawy. Łatwo sobie wiele niepotrzebnych zakupów zracjonalizować, już sztaby marketingowców pracują nad tym. Często ulegam i to mnie martwi. Macie jakieś dobre rady jak z tym walczyć. Zauważyłem, że głównie nuda jest tu powodem, częściej ulegam gdy nie mam nic konkretnego do roboty.

    Pozdrawiam
    Tomek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no widzisz, a mnie zawsze wbijano do głowy, że mam najpierw próbować.

      na pewno, gdyby usiąść przez chwilę i pomyśleć- znalazłby się sposób na spróbowanie - nawet fotografiki, przed zainwestowaniem sporych kwot w sprzęt.

      Usuń
    2. Tomku, warto się rozwijać, ale z głową - jeśli chodzi o nowe zakupy. Warto najpierw się zastanowić, w jakim kierunku chcę się rozwijać, po co i skąd pojawiła się we mnie ochota akurat na daną dziedzinę/ hobby, itp? Może w gruncie rzeczy za określonym zainteresowaniem stoi inna niezaspokojona potrzeba? Warto podrążyć i doszukać się tego pierwszego poruszenia (czasem stoi za nim reklama, film, książka). Zanim nasze zainteresowanie wejdzie w fazę wyczynową, wymagającą już lepszego sprzętu, spróbujmy zacząć „bez niczego” np. bieganie można rozpocząć w zwykłym, sportowym obuwiu, pasję fotograficzną na zwyczajnym aparacie, sporty zimowe – na wypożyczonym sprzęcie. Ważna rada – poczekać. Stosujemy to przy dzieciach. Zależy ci na jeździe konnej, kursie emisji głosu itp.? – porozmawiamy o tym za dwa miesiące. Jeśli nasze pragnienia oprą się próbie czasu – być może warto pójść w tym kierunku rozwoju. Często pojawią się inne. Słomiany zapał łatwo zweryfikować w ten sposób. Jeżeli już potrzebujemy pewnych przedmiotów, aby zacząć jakieś hobby, a nie możemy go czasowo pożyczyć, to już kupujmy rzeczy używane – od tych, którzy właśnie się ich pozbywają. Jak słusznie zauważyłeś sprzęt cyfrowy szybko traci na wartości i w ten sposób zminimalizujemy ryzyko nieudanego startu w danej dziedzinie.
      Co do powrotu do analogowej fotografii, to moim zdaniem nie jest dobry pomysł. Natomiast podoba mi się narzucanie sobie samemu ograniczeń co do liczby zdjęć cyfrowych, o czym wspomniałeś.
      Co do książek, ja też jestem zwolennikiem tych papierowych, a czytnika nie posiadam i na razie nie planuję zakupu (pisałem o tym w poście Skarbonka Kindle).
      Generowanie nadwyżek finansowych to rzeczywiście spory problem :) Jeśli już dotyczy Ciebie, to proponuję Tomku wpisy na temat książki Your Money Or Your Life (zakładka YMYL). Nadwyżki finansowe najlepiej odkładać jako kapitał lub poduszkę bezpieczeństwa (choć oczywiście wymaga to dyscypliny).
      Pozdrawiam, Konrad

      Usuń
    3. hm,
      to ja to mimo wszystko postrzegam w inny sposób.

      metoda na przeczekanie tak naprawdę niewiele wnosi i nie jest w moim przekonaniu budująca.

      to nie znaczy jednocześnie, że każdą zachciankę dziecka należy od razu realizować.

      ALE - zwyczajnie- dopóki dziecko nie spróbuje swoich sił choćby w tej "emisji głosu" - to będzie mieć tylko wyobrażenie tego, jak to może wyglądać, a nie będzie znało praktycznej strony tego hobby.

      ja jako dziecko- bardzo, ale to baaardzo chciałam nauczyć się grać na gitarze.
      fakt, że pierwsza moja myśl była taka- że MUSZĘ mieć gitarę.
      moi rodzice nie pobiegli od razu do sklepu jej kupić , jedynie właśnie- dali mi na początek możliwość spróbowania i zaznajomienia się z instrumentem.
      potem tak się ułożyło,że muzyka stała się potem na wiele lat moim bardzo poważnym hobby pasją- to gitara zdecydowanie nie była i nie jest, oraz nigdy nie będzie "moim" instrumentem.

      fakt, że za miesiąc czy dwa- dziecko sobie może wymyślić coś zupełnie innego.
      jednak- w moim przekonaniu takie odkładanie jedynie sprawia- że nie dajemy dziecko poznać "smaku" jakiejś czynności, zostawiamy wiele w sferze wyobrażeń.
      nie twierdzę, że wyobrażenia są złe, ale bardzo ciekawą bazą są doświadczenia- choćby właśnie z takich różnych prób.

      Usuń
    4. bez tego spróbowania- nie wiedziałabym o tym, że gitara nie jest dla mnie.

      obawiam się, że z czasem pamiętałabym tylko to, że nie mogłam mieć gitary itp, i myślałabym o tym, że to przez rodziców nie gram.

      i nie zawsze jest tak, że po tych dwóch miesiącach przeczekiwania jeszcze się czegoś chce, jak za pierwszym podejściem człowiek "zderzył" się ze ścianą.

      Usuń
    5. Veronico, temat podejścia rodziców do dziecięcych pragnień jest bardzo ciekawy. My różnie do tego podchodzimy, być może zanadto uprościłem sprawę w poprzednim komentarzu, który dotyczył realizowania się osoby dorosłej w nowym hobby. Z tą emisją głosu, i w przypadku wielu innych pragnień naszych dzieci, ścianą są często możliwości finansowe. Tu chodziło akurat o szkołę muzyczną i dość duże miesięczne (finansowe i logistyczne) obciążenie. Jak dla nas temat pojawił się zbyt nieoczekiwanie, aby przystąpić do niezwłocznej realizacji. Ale nie mówimy nie, dając sobie (szukanie źródeł finansowania) i córce (okrzepnięcie w decyzji) czas na zastanowienie. Poza tym szukamy rozwiązań pośrednich np. w postaci kilku niezobowiązujących lekcji prywatnych. Oczywiście staramy się stworzyć dzieciom możliwości realizowania swoich uzdolnień i zainteresowań (głównie plastycznych, muzycznych i sportowych). Lokalny dom kultury i ośrodek sportu są tutaj nieocenioną pomocą. Czasem z realizacją hobby trzeba też poczekać do odpowiedniego wieku.
      Z naszych doświadczeń wynika, że w przypadku dzieci równie ważne jest pozwolić im zrezygnować i nie traktować tego jako porażki, lecz doświadczenie w rozwoju. Efekty są ciekawe: najstarsza córka dość szybko zrezygnowała z nauki gry na instrumentach (gitara, pianino), przez długi czas koncentrowała się na jeździe konnej (akurat z realizacją tego hobby czekaliśmy najdłużej), dla średniej pianino okazało się strzałem w dziesiątkę, a najmłodsza aktualnie realizuje się w judo. Długo wahaliśmy się z kupnem psa (czy to hobby?) – wyjątkowa determinacja najmłodszej córki miała tutaj dla nas duże znaczenie.
      BTW: Z dzieciństwa pamiętam moją pierwszą lekcję gitary. Przyszedłem ze swoim używanym instrumentem, który od kogoś dostałem. Nauczyciel dość długo go oglądał, wreszcie zapytał mnie… co na niej smażyłem :) Akurat dla mnie gitara stała się przyjacielem na całe życie, ale z kolei nie w sposób, który wybrali dla mnie Rodzice. Zanim zapiszemy dzieci do szkoły muzycznej i kupimy drogi instrument warto się zastanowić, czy rzeczywiście o to chodzi naszemu dziecku, bo może się okazać, że chce tylko nauczyć się grać przy ognisku...

      Usuń
    6. ale ja nie mówię, że od razu należy biec i zapisywać dziecko do szkoły muzycznej.

      zgadzam się, że ważna jest rozmowa z dzieckiem, żeby dowiedzieć się- czego ono oczekuje.

      mówiłam też, że chcenie dziecka nie musi oznaczać od razu realizacji tej prośby, zachciewajki.
      ważne dla mnie- jest danie szansy na spróbowanie.

      gdyby nie ta moja ówczesna próba- pewnie jeszcze długo bym sobie wyobrażała, że ja chcę grać na gitarze, i pewnie by to moje chcenie- bardzo we mnie siedziało.
      próba pokazała- że ten instrument tak naprawdę u mnie nie ma szans.

      chodzi mi też o to, żeby nie podchodzić od razu niewiadomo jak zasadniczo to zainteresowań dziecka- w stylu, że jak powiedziało, że chce jeździć konno, to my od razy planujemy nie wiadomo jakie kursy.
      od chcenia do MOŻLIWOŚCI, a potem realizacji jest naprawdę długa droga.

      chodzi mi o to, że zanim właśnie się wybierzemy w taką daleką drogę- warto najpierw dać dziecku szansę spróbowania.
      i nawet jeśli właśnie po takiej próbie pomysł upadnie, to przecież nic się nie stanie, a dziecko zapamięta i tak tę szansę i próbę.

      w przypadku osoby dorosłej- to działa podobnie- NAJPIERW spróbować, a dopiero potem wchodzić w kursy i sprzęty.
      fakt, że to nie działa zawsze- bo np. chcąc się nauczyć pływać, trzeba mieć kostium i czepek, ale naprawdę jest niewiele rzeczy, które są obostrzone takimi wymaganiami.

      Usuń
    7. Rozumem, spróbowanie jako etap pośredni, przed pełnym zaangażowaniem: jestem za:)

      Usuń
  7. i trochę mam wrażenie, że przesadzacie z tym znakiem.
    fakt, bez sensu kupić coś, żeby potem się kurzyło na półce.
    mnie czasem zdarza się kupić jakąś np. książkę "po taniości", którą wiem, że przeczytam tylko raz, a potem spokojnie przekażę dalej.
    bo generalnie te książki, które u mnie mają swoje miejsce w biblioteczce- są książkami co do których mam przekonanie, że będę wracać do nich wielokrotnie.

    poza tym- nie można myśleć tylko o sobie, a tak to chwilami brzmi jakby najważniejszy był tylko ten wasz minimalizm i już taki znak by go zakłócił.

    wydaje mi się, że nie ma sensu tworzyć takich wykluczeń- że "mój minimalizm to czy siamto".
    powinniśmy też czasem pomyśleć o tym, jak nasze działania wpływają też na innych, i że na dłuższą metę separowanie się- nie ma większej racji bytu.

    przecież spokojnie możecie kupić znak- i sami go zanieść do biblioteki, albo komuś przekazać, kogoś tą treścią ubogacić.
    naprawdę nic się nie złego nie stanie, jak nabędziecie znak- celem właśnie dalszego przekazania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sztywnych zasadach można odnaleźć pewien sens :-) Jeśli zakładasz, że publikacji wcale nie kupujesz, to nie tracisz czasu przy każdym interesującym tytule na rozważania "kupić - nie kupić". Gdy brak tej sztywności, można zacząć się zastanawiać: "W sumie, nie miałam w planie tego zakupu, ale może warto... Dowiem się jak lepiej oszczędzać... Ale nieee, lepiej nie kupię. Albo wstrzymam się z decyzją do jutra." Po powrocie do domu: "Ciekawe o czym dokładnie byl ten drugi artykuł... Szkoda, że nie kupiłam. To zrobię to jutro. " Nastepnego dnia okazuje się, że już nie ma w ksiegarni żadnego egzemplarza i zamówić można tylko u wydawcy i to z dodatkowymi kosztami. To może zwieksze zamówienie i przesyłka będzie darmowa... Lepiej zdecyduje jutro... Ciekawe co było w drugim artykule..." ;-)

      A co na to minimalista? "Nie kupię, chocbym szczezl." Koniec tematu.

      I niech nikogo nie zmyli niemal tygodniowa dyskusja blogowa na ten temat! ;-) To tylko klarowanie poglądów i umacnianie się w przyjętych zasadach :-) Mam jeszcze 2 argumenty, ale po wystukaniu pierwszego mam zakwas w dłoni.

      P.S. To myślenie tylko o sobie w przypadku tutejszych minimalistów to chyba tylko pozór. Trochę skrótowo się wypowiadają.

      Usuń
    2. no właśnie- nie jest koniec tematu- bo poprzednicy zastanawiali się nad kupnem owego znaku.

      hm, i ja z zasady nie kupuję 5 sztuk,bo wyjdzie taniej ;-)

      mówię tylko, że czasami zdarza mi się kupić coś do przeczytania tylko, o czym wiem, że nie zatrzymam u siebie tego na dłużej, ale po prostu przekażę dalej, żeby ktoś inny skorzystał.
      aby ten "mój" minimalizm ubogacił kogoś innego- bo może druga osoba w danej książce czy magazynie znajdzie coś bardziej interesującego dla siebie.

      ale mówię- że to nie jest regułą.
      ostatnio zastanawiałam się nad jedną książką, dość niszową, która mnie kusi od jakiegoś czasu, i jest jedyną pozycją z kilkunastu tego autora, którą chciałabym przeczytać.
      reszta jego twórczości totalnie zupełnie mnie nie nie interesuje, tylko ta jedna książka co jakiś czas lekko kusi.
      i mimo wszystko nie zdecydowałam się na jej zakup, bo wiem, że przez niszowość tematyki ciężko mi będzie znaleźć kogoś innego, kto będzie nią zainteresowany.

      myślę, że kupowane od czasu do czasu w rozsądnych ilościach- książki, czy magazyny- nawet tylko do jednokrotnego przeczytania i do przekazania dalej nie sprawią, że nasz minimalizm szczeźnie ;)

      od tej "letniej" edycji znaku o minimalistach- nie kupiłam żadnej innej gazety, zresztą wcześniej, też nie kupowałam magazynów nie wiadomo jak często.

      Usuń
    3. Zastanawiali się, zastanawiali i... zawiązali małą społeczność czytelniczą. I o to chodzi.

      Mnie się wydaje, że sztywność (tutaj w samoograniczaniu) ma swoją skalę, którą regulujesz zgodnie z sytuacją. I tak: jeśli kupienie publikacji jest dla Ciebie lepsze (bo wyjdzie szybciej i taniej - patrz: kary w bibliotece za przetrzymanie, albo kawy kupowane "na mieście", gdy chodzisz do czytelni ;-) i masz na to pieniądze, to kup i przekaż (albo nawet zachomikuj :-). A np. gdy przeżywasz ten piękny (bardzo często :-) i napięty finansowo czas wychowywania potomstwa (kiedy to staniesz np. przed dylematem: "Znak" czy klasowa składka na kino), to sobie suwak samoograniczania podnosisz (nawet na kilka - kilkanaście lat) do maksimum. Taki kraj.

      Co do separowania się - chyba tak samo, suwak niezbędny. Generalnie inni mocno ubogacają, ale niekiedy odseparować się trzeba (nawet, gdy nie ma się na to ochoty).

      P.S. 1. Ja bym sobie kupiła książkę, która tak bardzo by mnie kusiła :-) Gdybym tylko miała na to pieniądze.
      P.S. 2. Nie jestem minimalistką, więc moje przemyślenia błąkają się raczej po minimalistycznych manowcach :-)

      Usuń
  8. Dodam, że ta mała społeczność czytelnicza (wymiana książkowa) już funkcjonuje od pewnego czasu, a że miałem numer Znaku to właśnie zaproponowałem komuś, kto się wahał, podobnie jak Tomek. Dla mnie krążenie książek podnosi ich wartość użytkową i przynosi mi satysfakcję, że księgozbiór żyje, a nie tylko kwitnie na półce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale nie mówię, że u mnie księgozbiór się kurzy.

      jest tylko stały kanon, który powraca, bo w jakiś sposób jest moją bazą, cała reszta spokojnie może nie wracać.

      tylko, że jest ubogacanie i ubogacanie. ;-)
      nie mówię o "ubogacaniu" kogoś na siłę nowym przedmiotem - ale ubogacanie słowem czy lekturą.
      wśród moich znajomych często tak jest, że obdarzamy się książkami "do przeczytania"- na zasadzie- ja w danej książce znalazłam coś dla siebie- ty może znajdziesz coś innego, a może znajdziesz więcej i po prostu przekażesz dalej.

      przykro mi, ale w wielu dyskusjach nie uznaję argumentu- bo ktoś ma dzieci.
      a jeśli ktoś nie ma dzieci, a przychodzi mu się utrzymać za najniższą średnią krajową a np. współmałżonek nie ma pracy?
      myślę, że każdy dorosły i dojrzały człowiek- umie ustawić sobie priorytety i wie na ile może sobie pozwolić.
      poza tym w przypadku każdego większego wydatku- (wiadomo, dla jednego to będzie 50 pln dla innego 500 pln) idealnie działa skarbonka.

      nie śledzę z zapartym tchem rynku wydawniczego, ale do tej pory spotkałam się z kilkoma tylko sytuacjami, że nakład zszedł na pniu. na większość pozycji spokojnie można poczekać.
      akurat tak się złożyło, że ostatnio nabyłam dwie pozycje- do jednej przymierzałam się jakieś 2 lata, do drugiej jakieś 8-9 miesięcy.
      w przypadku drugiej pozycji, nad którą zastanawiałam się krócej- rozważałam też wersję ebookową, ale stwierdzilam, że wyjątkowo papier będzie mi się chyba wygodniej czytać,

      i nie, nie mam czytnika, ani tabletu- i mieć nie zamierzam, totalnie nie czuję się targetem (poza tym są duże i nie zmieszczą mi się w torebce ;-)))
      fakt, że wcześniej przez wiele lat czytałam w palmtopie- i tak na dobrą sprawę z perspektywy czasu uważam, że w niczym innym się wygodniej książek nie czyta.
      - ale na pewnym etapie stwierdziłam, że to za dużo- telefon, palmtop i laptop. i po prostu z jednej rzeczy zrezygnowałam. ( być może nie była to najlepsza decyzja, skoro nigdy nie czułam się tabletową grupą docelową, a palmtop jest jak wiadomo urządzeniem kieszonkowym, ale o dziwo- nie żałuję, nie roztrząsam tego tematu).
      teraz ebooki czytam najzwyczajniej w świecie w telefonie, chociaż do tego trzeba się przyzwyczaić.
      i wcale nie trzeba do tego mieć żadnych smartfonów- przygodę z czytaniem książek w telefonie zaczęłam od takiego siemensa sl45i, na większość telefonów z javą są aplikacje do czytania książek.

      Usuń
  9. Dzieci, to tylko przykład zmiany w zyciu (u innych będą to inne okoliczności :-). I o to chodzi, że nie ma sztywnych reguł na całe życie (oprócz tych najbardziej podstawowych) i swoje potrzeby i zwyczaje dopasowujesz do aktualnych priorytetów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. powtórzę samą siebie ;-)

      myślę, że każdy dorosły i dojrzały człowiek- umie ustawić sobie priorytety i wie na ile może sobie pozwolić.
      poza tym w przypadku każdego większego wydatku- (wiadomo, dla jednego to będzie 50 pln dla innego 500 pln) idealnie działa skarbonka.

      Usuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...