Z pasji do warzyw

Ogród warzywny Michel Beauchamp i Josée Landry
Do niedawna sztukę ogrodniczą przekazywano w naturalny sposób z pokolenia na pokolenie. Dzisiaj przydomowe ogródki zostały wyparte przez równo ścięte trawniki, będące ponoć wyznacznikiem statusu materialnego. Nic dziwnego, że niektórym rekreacyjny weekend kojarzy się wyłącznie z koniecznością pchania kosiarki i zabiegami pielęgnacyjnymi wokół zielonej murawy. Nawet na tak zwanej "wsi" produkcyjna specjalizacja skłania do kupowanie "gotowej" żywności w pobliskim sklepie. Wśród "miastowych" uprawianie "ogródków działkowych", reliktów gospodarności minionej epoki, w czasach aspiracji do dobrobytu i nadmiaru żywności odeszło do lamusa.

Kult trawników przywędrował z Ameryki, ale także stamtąd powoli przychodzi zdrowa refleksja.
Jakiś czas temu amerykańska pierwsza dama potwierdziła, że w ogrodzie przy Białym Domu będą hodowane warzywa, no bo "Kto dziś wie, jak smakuje świeży groszek?”. Symbolem walki o możliwość uprawiania warzyw we własnym ogródku stali się Michel Beauchamp i Josée Landry z Drummondville w Quebecu w Kandzie, w którym to miasteczku miejskie przepisy stwierdzały, że warzywa nie mogą zajmować więcej niż 30% ogrodu. Z tego, co słyszałem, batalię wygrali.

Pokoleniową lukę wypełniają obecnie różnego rodzaju inicjatywy ogrodników-pasjonatów. Powoli odżywa "ruch ogródkowy", rośnie chęć zdobycia doświadczenia w uprawie własnej, zdrowej żywności. Hasło "Uprawiaj warzywa zamiast trawnika" ma szansę przeobrazić starannie przycięte monokultury w tętniący różnorodnością form, kolorów i smaków ekosystem. Miejsce przyjazne dla roślin, gleby i jej mieszkańców, a także dla nas samych. To także szansa dla naszych dzieci na odzyskanie kontaktu z utraconym światem zmysłów (o czym pisałem we wpisie Ostatnie dziecko lasu).

Wprawdzie o uprawianiu własnych warzyw w przydomowym ogródku mogę, z wysokości trzeciego piętra naszego mieszkania, jedynie pomarzyć, jednak w tym roku postanowiłem stworzyć warzywnik na balkonie. Nie chodzi przy tym o oszczędzanie lub symboliczną samowystarczalność, lecz o zdobycie minimum umiejętności, a także (i przede wszystkim) o kolejny pretekst, aby ten wspaniały okres wiosennej i letniej wegetacji przeżywać możliwie świadomie i intensywnie.

Pod koniec marca tego roku wziąłem udział w bardzo ciekawych warsztatach ogrodniczych Sławka Sendzielskiego, miejskiego ogrodnika, zwolennika no-dig gardening, który niedługo uruchomi swój własny blog poświęcony tej tematyce. Póki co już teraz możecie zajrzeć na jego stronę na fb Ogrodnik w mieście. Warsztaty odbyły się (jakże by inaczej) w ogródku udostępnionym przez Pracownię Manualną - twórcze miejsce, do którego -jeśli Wam blisko- także warto zajrzeć (zarówno fizycznie, jak i w sieci - na fb znajdziecie je tutaj). A już w czerwcu odbędą się kolejne warsztaty poświęcone m.in. ogrodom ziołowym (szczegóły na stronie Pracowni Manualnej).

Krótkie wprowadzenie o rodzajach gleby.

Przygotowujemy ziemię, zaprawiamy nasiona...

...i robimy rozsadę.

Następny krok to już "czysta" przyjemność tworzenia własnego warzywnika. Widok miniaturowej sałaty, rzodkiewki lub pomidorów, które wykiełkowały z mikroskopijnych ziarenek, potrafi zachwycać wszystkich domowników, także najmłodszych, którzy garną się do warzywnej roboty.

 
Ogrodnik przy pracy :)

Jako konstrukcję nośną mojego "ogródka" wykorzystałem
przerobione palety - proste i tanie rozwiązanie


Pomidory czekają do zimnej Zośki

Bardzo szybko, w ramach naszych czwartkowych spotkań ED, dzięki udostępnieniu dzieciom własnych grządek, zaiskrzyła także pokoleniowa wymiana warzywnej pasji. Możemy być pewni, że czas zainwestowany przez nas - dorosłych w zdobycie i rozwijanie umiejętności ogrodniczych przyciągnie ciekawość naszych dzieci, a zerwana lub nadwątlona łączność z naturą ma szansę odrodzić się na nowo.


Mali ogrodnicy w akcji!




I o to właśnie chodzi. Może dla naszych dzieci wyhodowanie własnych warzyw w przydomowych ogródkach będzie rzeczą najzwyklejszą w świecie? Mam nadzieję, że wkrótce w miejsce mody na trawnik zagości moda na ogrody lub ogródki warzywne! 

Twardym zwolennikom trawników polecam inspirujący i rewolucyjny przykład tego, jak można urządzić je inaczej.



Z wielu ciekawych miejsc w sieci polecam blog Słoneczny Balkon czy archiwalne webinarium Cohabitatu na temat zakładania ogrodu na balkonie tutaj. Jeśli znacie jakieś inne, godne polecenia miejsca w sieci - czekam na Wasze propozycje.
A jeżeli macie ogrody lub ogródki warzywne (te na ziemi i na balkonie) - może prześlecie nam jakieś własne zdjęcia?


Dziękuję Ani Bartosiak z Pracowni Manualnej za udostępnienie zdjęć z warsztatów!



O kontakcie z przyrodą na różne sposoby przeczytacie także we wpisach:
O dobrym zbieractwie
Ostatnie dziecko lasu
Zielono na talerzu

=======================================================================
Poniżej zdjęcia nadesłane do komentarza Naszej Polany ilustrujące "mobilne ogródki miejskie":














Nadal zachęcam do wysyłania zdjęć Waszych ogródków!


Stan mojego balkonowego ogródka na 5.06.15

6 komentarzy:

  1. No więc tak.... jesteśmy po 4 latach emigracji na niemieckiej ziemi i czego by o Niemcach nie mówić (ja niestety zazwyczaj nie odnoszę się do naszych sąsiadów z wielką sympatią) to jednak o ogrodnictwie miejskim możemy się od nich wiele nauczyć. Po po pierwsze miasto zachęca mieszkańców do uprawy w ogródkach działkowych, udostępniając te miejsca po bardzo niskich cenach - 200 € rocznie - po drugie poszczególne dzielnice wydzielają także specjalnie miejsca (np. w porozumieniu z deweloperami, którzy mają w posiadaniu dany teren ale np. przez najbliższe 2-3 lata nic nie będę tam budować) pod uprawę na powietrzu. Wygląda to tak, że każdy chętny otrzymuje ZA DARMO fragment ziemi - taki jaki potrzebuje i może tam uprawiać wszystko ALE warunkiem jest aby to wszystko nie było sadzone do ziemi ale w najróżniejszych pojemnikach. Dlatego ludzie dodatkowo przyczyniają się do wykorzystywania w tym celu pojemników, które normalnie poszłyby do wyrzucenia a tak... w starej obudowie komputerowej rosną słoneczniki, w bucie bratki, a w wiaderku inne pomidorki czy fasola. Dodatkowo dostaje się około 200 L ziemi na dobry początek. No i co Wy na to??? :-) ps. Ale my i tak wracamy do Polski pod koniec maja i nie ukrywam, że będziemy starali się te fajne zwyczaje przekuć na naszą polską ziemię. Ściskamy i ślemy do Was na maila fotki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wysłanie interesujących fotek! Dobrego powrotu i ponownego zapuszczania korzeni w polskiej ziemi :)

      Usuń
    2. Wiadra, worki, a nawet torby z Ikea - wygląda na to, że sadzić można we wszystkim - dzięki za inspirację!

      Usuń
  2. Potwierdzam nieprawdopodobną wartość edukacyjna tej działalności. Ja co prawda na razie ograniczałam się do kibicowania Konradowi i (czasem) podlewania sadzonek, ale w dzieciach zakiełkowała bezcenna ŚWIADOMOŚĆ, jak rodzi się to, co ostatecznie ląduje na widelcu. No i jak Konrad napisał - minimum umiejętności, które w przypadku dzieci mieszkających w mieście niełatwo zdobyć.

    Jeden zabawny skutek edukacji przyrodniczej i ogrodniczej: nasza 8-latka, która od paru miesięcy wybiera konsekwentnie dietę wegetariańską, uświadomiwszy sobie, że rośliny ŻYJĄ zanim się je zerwie i posieka, ugotuje i zje - doznała niemałego szoku i zaczęła poważnie rozmyślać nad odżywianiem się... Doszliśmy do przewrotnego wniosku, że musiałaby próbować jeść glebę i kamienie i pić wodę, by nie zjeść czegoś co, wcześniej żyło...:)
    Pozdrawiam! Magda

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooo jak fajnie, że podobają się Wam się nadesłane przeze mnie inspiracje. Polacy dopiero do tego dojrzewają ale wierzę, że niczym pomidorki w ogródkach miejskich, kiedyś i do tego dojrzeją. pozdrowienia :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rewelacyjna robota. Niezwykle motywujący wpis do dalszej pracy w ogródku! :)

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...