Mniej - książka Marty Sapały

Polecam Waszej uwadze książkę Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków Marty Sapały, która już od 5 listopada (nakładem wydawnictwa Relacja) będzie dostępna w księgarniach.

Marta jest dziennikarką i felietonistką magazynu "Voyage", współpracuje m.in. z "Polityką". Niektórzy być może dotarli do jej bloga nie kupuję. obserwuję. Osobiście miałem przyjemność poznać ją przy okazji pracy nad książką, będącą rozwinięciem półrocznego eksperymentu, pierwotnie opisanego na łamach "Polityki", a polegającego na ograniczeniu konsumpcji do tego, co naprawdę niezbędne:

Nie pamiętam już, kiedy i dlaczego przyszło mi do głowy, że kluczem do codzienności może być portfel. Jego zawartość (bądź jej brak) i to, co się z nią robi. Być może to wynik mojej nowej życiowej sytuacji, a może – echo ekonomicznego tąpnięcia, które dotarło przecież i do Polski, zmuszając wielu z nas do szukania nowej konsumpcyjnej strategii, nie mam pewności. Chcę jednak to sprawdzić. I napisać o tym, co się dzieje, gdy spróbuje się – na jakiś czas – radykalnie ograniczyć codzienną konsumpcję. Oskubać ją do tego, co naprawdę niezbędne. Tymczasowy zakupowy post, na podjęcie którego zdecyduje się kilkanaście gospodarstw domowych z całej Polski, stanie się też częścią mojej codzienności. Na dwanaście eksperymentalnych miesięcy. Na cały roczny cykl.

Przez ten rok będę zaglądać do nie swoich portfeli, spiżarni, szaf i głów. Dowiem się wielu rzeczy: ile może kosztować przetrwanie, wykończenie mieszkania, zaproszenie na świat człowieka, ile – jego wyekwipowanie na dalszą drogę. Razem ze wspólnikami w konsumpcyjnym poście przyjrzymy się temu, ile (oraz jak) się obecnie płaci za poczucie bezpieczeństwa, szacunek, spokój, jaki jest koszt dobrych relacji ze światem, a jaki – samowystarczalności. Jaka jest cena dostępu do zdrowia, wiedzy, czystego powietrza, wody, chlorofilu. Jak przeliczyć czas na pieniądze, pieniądze na przedmioty, przedmioty na relacje oraz czy redukcja we wszystkich tych dziedzinach uskrzydla, a może wręcz przeciwnie – uwiera?

Spróbujemy dowiedzieć się, czy „mniej” w jednej dziedzinie oznacza „więcej” w innej.
I dlaczego bilans między nimi nie zawsze się zgadza.

Książkę nazwałbym reportażem "uczestniczącym" (Marta wraz z mężem i 1,5-rocznym synkiem sama podjęła się udziału w eksperymencie, który opisuje), ale nie tylko: barwny i szczegółowy opis perypetii i dylematów 12 gospodarstw domowych (choć nie wszystkie dotrwały do jego końca) przetykany jest szeroko zakrojonymi rozważaniami na tematy związane z aktualną sytuacją ekonomiczną Polaków. Książka nie usiłuje być lekkim poradnikiem, próbuje dotrzeć do podszewki naszych obaw, lęków, aspiracji, ale także umiejscawia je wśród obiektywnych uwarunkowań socjologicznych, kulturowych, a nawet prawnych, które stoją za codziennymi wyborami życiowymi Polaków, determinowanymi zasobnością ich portfela.

Ciekawie wypada konfrontacja naszego polskiego podwórka z Zachodem, wprawdzie zmęczonym propagandą konsumpcjonizmu, jednak z którego zasobnością nadal ciągle się porównujemy, do którego aspirujemy, a są to „dwa konsumenckie kosmosy” jak pisze Marta przy okazji porównania portali „oddam za darmo”:

Tam zmywarka Boscha, tu lodówka Szron.
Tam sprawny projektor ścienny Pioneera i 32-calowy telewizor LCD, tu kineskop dla konesera. Zepsuty.
Tam sprawny ford fiesta z 2001 r. z ubezpieczeniem do końca miesiąca, tu części karoserii mercedesa 901.
Tam pocięte drewno kominkowe, tu suche świerki na opał – w całości, z korzeniami mocno trzymającymi się ziemi, do samodzielnej wycinki przez beneficjenta.

Dynamika książki układa się sama wraz z cyklem kalendarza, zmianami przyrody, pochodem świąt i uroczystości, przeplatanych szarą, ekonomiczną codziennością. Poszczególne rozdziały to: kwiecień - sprzątanie, maj - gospodarność, czerwiec - dziecko, lipiec - ogród, sierpień - przyjemność, wrzesień - gniazdo, październik - rozczarowania, listopad - podróż, grudzień - dar, styczeń - finanse, luty - społeczność, marzec - wizerunek.

Marta nie daje gotowych odpowiedzi, zostawia miejsce na własne przemyślenia. Bardzo często poszczególne fragmenty kończą się znakiem zapytania:

Czym jest właściwie niezbędność?
Dlaczego potrafimy ekscytować się wyborem mydła, proszku do prania albo mopa?
Czy w amoku redukcji nie pozbywamy się czegoś cennego?
Czy prorocy minimalizmu ściemniają? Czy koncentrując się na pozbyciu się jednej obsesji przypadkiem nie karmi się kolejnej?
Czy gospodarne życie zjada więcej czasu niż konsumpcyjne?
Czy konsumpcyjny reżim obiera codzienność z przyjemności?
Dlaczego dopiero legitymizacja pewnych zjawisk przez zachodnią kulturę zaczyna sprawiać, że doceniamy to, co sami robimy, ot tak, od niechcenia, niemal od zawsze?
Czego brakuje nam w Polsce, że godność i poziom zadowolenia z życia są tak mocno splecione z poczuciem ekonomicznego bezpieczeństwa?
Czy życie konsumpcyjne uważne, wyczyszczone z ekscesów, w którym nie ma miejsca na żaden niepotrzebny wydatek jest jeszcze życiem, czy już tylko przeżyciem?


Czy eksperyment się udał? W czasie przedpremierowej prezentacji książki Marta, zapytana o zmiany, jakie przyniósł on w jej osobistym życiu, stwierdziła, że rozwinęła się w niej większa konsumpcyjna świadomość procesów, jakim podlegają nasze codzienne, najzwyklejsze -bo dotyczące zakupów- decyzje. Jestem jeszcze w trakcie lektury książki, ale już teraz mogę powiedzieć, że od tego rzeczywiście intymnego portretu zakupowego Polaków trudno się oderwać. Może dlatego, że dość szybko można w nim rozpoznać własne podobieństwo?


Książka (z drobnym upustem) jest do nabycia na siostrzanym wydawnictwie Relacji Mamania tutaj.
Wywiad z Martą na temat roku bez zakupów znajdziecie na Ulicy ekologicznej tutaj.

17 komentarzy:

  1. Bardzo trafnie postawione pytania. Może tak je oceniam, bo sama je sobie postawiłam. To są po prostu moje wątpliwości dotyczące minimalistycznych zapędów (zwłaszcza zdanie o karmieniu obsesji redukowania). Jedynie opozycja "jeszcze życie - tylko przeżycie" wydaje mi się trochę podejrzana. Z tak postawionego pytania wynika jednoznacznie wyższość "życia" nad "przeżyciem", co niekoniecznie jest prawdą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tak sądzę - bardzo trafnie postawione pytania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem w trakcie czytania, już po 1/3 książki i oderwać się nie mogę. Polecam wszystkim, pozycja obowiązkowa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Konradzie za rekomendację, a Wam za uwagi. My Slow Nice Life, pytanie w którym pojawia się "życie" i "przeżycie" znajduje się w rozdziale w którym przyglądam się wskaźnikom stworzonym przez IPiSS do opisania ubóstwa w Polsce. Te wskaźniki dość arbitralnie i bezwzględnie obchodzą się z pojęciem "niezbędności".

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha.. przeczytałem...
    Ha... odrboinę "zazdraszczam" :)
    Wszelako ja żyję w chyba "dziwnym" miejscu (małe miasteczko).
    Podjete przeze mnie kilka prób życia w "lokalnej kooperatywie" skończyło się traktowaniem mnie jakbym spadł z ksieżyca ;) A moze to ja źle trafiam lub nie potrafię pomysłu dobrze zareklamować?
    Znaczy nie no... są wyjątki, ale to za mało ;)
    Roman

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Romanie, a napiszesz coś więcej? mi się niekiedy wydaje że kooperatywności (szeroko pojętej) dobrze robi gdy dzieje się niejako mimochodem, bez definicji oraz poczucia, że skoro się zdefiniowało i zobowiązało, to teraz obowiązkowo trzeba. współpraca leży jakoś tam w ludzkiej naturze więc wcześniej czy później sytuacje na niej oparte się generują. we mnie się już jakoś utrwaliło, że gdy znajduję fajne, lokalne źródło dobrego jedzenia, to powiadamiam o jego istnieniu znajomych i zamawiając coś dla siebie, zamawiam i dla nich. a potem przychodzi do mnie podobna propozycja - od kogoś, kto też coś znalazł. albo i nie. i nie ma to żadnej formalnej struktury. mi się wydaje że tam gdzie są silne więzy w realu, struktury tak naprawdę nie trzeba.

      p.s. mam nadzieję, Konradzie, że nie masz nic przeciwko temu, że się tu trochę udzielam.

      Usuń
    2. Marto, bardzo się cieszę z Twoich tu odwiedzin! Udzielaj się jak najwięcej :)

      Usuń
    3. Marto, po prostu "mur obojętności" nawet na zwykłe propozycje w stylu: "mam za dużo ziemniaków, chesz?" lub: "robisz cos z tych gruszek? Bo jak nie to moze je sobie ogarnę?"...
      I żeby nie było :)
      Ja sie z tym naprawdę nie narzucam, nie mam "misji zbawiania świata" i nie czuję się "prorokiem nowej ekonomii". Tak jak piszesz (sugerujesz?) wychodzi to "przy okazji"...
      I co? I gucio? :)
      Roman

      Usuń
  6. Wrzucam jako komentarz, bo nie wszyscy korzystają z FB:

    GRUPA WYDAWNICZA RELACJA ZAPRASZA NA SPOTKANIE:
    MNIEJ CZYLI WIĘCEJ?
    ROZMOWA O PORTRECIE ZAKUPOWYM POLAKÓW, WOKÓŁ KSIĄŻKI „MNIEJ”.
    25 LISTOPADA, GODZINA 18:30
    TARABUK
    ULICA BROWARNA 6, WARSZAWA
    W rozmowie udział wezmą:
    Marta Sapała – autorka książki „Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków”. Dziennikarka i felietonistka magazynu o podróżach „Voyage”, współpracuje też m.in. z „Polityką”. Napisała kilka książek, ale nigdy tak intymnych. Lubi się przyglądać, ceni długodystansowe relacje.
    Agnieszka Mocarska - redaktorka, rowerzystka, robi doskonały keczup, wie, gdzie szukać substancji odżywczych w mieście, współtwórczyni bloga Miastozercy.pl.
    Konrad Mielcarek - założyciel i współautor bloga Droga do prostego życia, miejsca spotkań osób zainteresowanych filozofią dobrowolnej prostoty, w życiu - mąż, ojciec czworga dzieci, z zawodu sędzia.
    Spotkanie poprowadzi: Anna Olej-Kobus, dziennikarka, podróżniczka, intuicyjna minimalistka.
    Wstęp wolny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam. Podziwiam, choć sama raczej nie jestem zakupoholiczką, ani miłośniczką sklepów.
    Zastanowił mnie natomiast pewien motyw: kilka razy przewija się zdanie, że już po kilku miesiącach niekupowania komuś tam skończyły się majtki, albo skarpetki przypominają na piętach firanki, albo bielizna jest cała podziurawiona, a tu kupić nowej nie można.
    Używam bielizny nie najwyższej klasy (tzn. żadne Triumphy, czy podobne), piorę ją codziennie i wytrzymują u mnie znacznie dłużej niż rok, a nie są ani podarte, ani zużyte tak, żebym musiała je wyrzucać i kupować nowe. Pewnie, czasami coś się podrze, coś przedwcześnie zszarzeje, ale nie tak że wszystko wymaga wymiany po kilku miesiącach używania, albo że wypadają w tym dziury.
    Czy bohaterowie książki używają jakiejś najtańszej (najgorszej) bielizny jaka jest dostępna?

    OdpowiedzUsuń
  8. Kupiłam. Przeczytałam. Sprzedałam na Allegro.
    Fajne czytadełko, ale nic więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbyt krótka recenzja. "Nie kupuję" tego, jak napisałaby Marta :)

      Usuń
  9. bardzo dobra ksiazka!

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak sobie myślę, że warto do tej książki wracać i próbować odpowiadać na pytania, jakie w niej postawiono. Książka jest uczciwa, odbrązawia i odmitologizowuje tematy związane z minimalizmem - w miejsce gorączki posiadania dostrzega niebezpieczeństwo amoku redukcji. Pyta o granice konsumpcji, dostrzegając pozytywne strony posiadania: przedmioty są także budulcem tożsamości i sklejania społeczności jako tworzywo, kapitał i narzędzie, nie zawsze są wrogiem. Mówi o dylematach oszczędności, głownie o nadużywaniu kapitału społecznego, balansowaniu na krawędzi dziadostwa, nowym gatunku niewygody - zmęczeniu mnogością nieformalnych układów w alternatywnym pozyskiwaniu dóbr (aczkolwiek nie mogę się zgodzić z tezą, że pojedyncze życie kosztuje więcej).
    Założenia projektu mają swoje słabości, wynikające z przyjęcia bardzo wąskiego kryterium niezbędności zbliżającej się do wskaźnika minimum egzystencji. Jak dla mniej przetrwanie, polegające na rezygnacji z większości rzeczy, stanowi zbyt wąskie jej pojęcie - i książka pokazuje w pewien sposób fiasko projektu: totalna samowystarczalność i konsumpcyjna autonomia są pewnym "mitem założycielskim"ruchów alternatywnych, lecz są nie do zrealizowania, pozostaje często namiastka oporu w postaci działań o charakterze symbolicznym (jak homeopatyczne ilości upraw balkonowych). Nie mógłbym wziąć udziału w eksperymencie, gdyż dla mnie pojęcie niezbędności obejmuje także szereg potrzeb nazwijmy to "wyższych". Poza tym ważniejsze od tego, by wydawać jak najmniej jest dla mnie to, by wydawać jak najlepiej. Pewną słabością jest dobór grupy (przewaga ludzi młodych) i bazowanie na zgromadzonych przed rozpoczęciem eksperymentu zapasach (które kończą się w dziewiątym miesiącu). Najtrudniejsze dla mnie były zagraniczne podróże (wykraczające dalego poza kryterium), ale rozumiem, że trudno się było temu oprzeć, a poza tym była to okazja do omówienia ruchu Home Exchange. Zresztą uleganie nazwijmy to "słabościom i pokusom" było wentylem bezpieczeństwa i zdrowym odruchem. Poza tym pokazuje, że w normalnym, nieeksperymentalnym życiu poprzeczkę niezbędności warto podnieść nieco wyżej. Na szczęście dla Marty i uczestników był to tylko projekt. Dla sporej części Polaków lekcja balansowania to codzienność. Myślę, że książka ciekawie i ze świeżym spojrzeniem porusza pozornie dobrze spenetrowane (i gloryfikowane przez minimalistów) tematy i robi to w sposób, który pozwala na wyrobienie swojego własnego zdania. W przypadku "oczywistych oczywistości" to duża zaleta. Dlatego nie uważam jej za "czytadełko". To takie uzupełnienie do wpisu, który powstawał, gdy byłem po pierwszych rozdziałach. Jak dla mnie liczyły się także piękny, literacki styl, szczerość Autorki i nowatorska forma (mix reportażu i przemyśleń).

    OdpowiedzUsuń
  11. Właśnie ją czytam, i tak trafiłam na tego bloga! Pozwolicie, że się rozgoszczę? :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ha! Przeczytałam, pozachwycałam..choć momenty absurdem zaleciało:) Panna X chce odkurzyć mieszkanie, ale przecież nie kupi odkurzacza. Co robi? Wsiada na rower, pędzi dwukołowcem do koleżanki przez pół miasta, pożycza od niej potrzebny sprzęt, wrzuca na ramę i z wiszącą rurą od odkurzacza zasuwa z powrotem przez pół miasta. Moje 5 groszy o książce: http://tu-sie-czyta.blogspot.com/2015/04/badz-diy-intymny-portret-zakupowy.html

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...