O PLASTIKU

Staram się jak mogę unikać plastiowych rzeczy. Wszystkich. Uważam, że nie dość, że obcowanie z plastikiem wpędza w depresję, to są to zazwyczaj rzeczy mało trwałe i tym same bardzo drogie w dłużej eksploatacji. Co za tym idzie, ich cena tylko pozornie jest atrakcyjna.

Przykład? Super, extra drogie garnki, które moja mama kupiła na jakiejś "promocji". Wszystko fajnie, tylko uchwyty zawierają plastikowe elementy, które nie wytrzymują długotrwałego oddziaływania temperaturą. Efekt? Przy upadku pokrywki na ziemię uchywt odpada.... "Trzeba kupić nowe" bo "nie da rady naprawić". Znam z autopsji, bo ostatnio miało to miejsce...

Inny przykład to plastikowe pokrętła kuchenki domowej, których oznaczenia wycierają się po kilku latach używania lub po ... dokładym umyciu! Zaznaczam, że stara kuchenka Ewa miała wyżłobione rowki jako oznaczenia lub malunki na emalii - nie do zdarcia.


Inne akcesoria kuchenne (i nie tylko) powinny być wykonane z jednolitego materiału - np. stali nierdzewnej. Przykładowo nóż do pizzy z czasem popękał na plastikowej rączce właśnie. Tymczasem noże z drewnianymi rączkami potrafią służyć ze 30 lat.

Kupując cokolwiek sprawdzam, czy jest to wykonane z naturalnych materiałów - metalu, drewana, kamienia, ceramiki. Czy jest wykonane porządnie - wszelkiego rodzaju nitowanie odpada na starcie - przykładowy uchwyt od garnka musi być przyspawany. Dzięki takiemu wykonaniu garnki kupione przez moją mamę "za panny" w małej miejscowości Kępno, wciąż są na chodzie! Tym kupionym na "prezentacji" nie wróżę długiego żywota...

Z zupełnie innej beczki to plastikowe donice na kwiaty i zioła na naszym balkonie. W wysokich temperaturach korzenie zaparzają się, przez co roślina gorzej rośnie. Ścianki doniczki nie przepuszczają powietrza i nie absorbują wody. Bazylia zasiana w plastikowej doniczce ledwo się trzyma, a ta w glinianej - ładnie rośnie, choć przywieziona ze sklepu i odratowana...

Także plastikowe wieszaki to nieporozumienie. Ubrania na nich trzymane w większości wypadków tracą fason wraz z odkształcaniem się tworzywa. W ekstremalnych przypadkach wieszak plastkowy pęka pod ciężarem płaszcza na nim powieszonego.

Plastikowe torebki są chyba dobry przykładm, że plastik to materiał "genetycznie" przeznaczony do krótkotrwałego użytku. Z ekologicznego punktu widzenia tzw. reklamówki to miażdżyca Ziemi. Średnia żywtoność plastikowej torebki - 12 s. Korzystanie z nich jest bardzo wygodne, ale to egoistyczne. Pozorna ich "bezpłatność" jest wlicznona w cenę w sklepie - nie ma nic za darmo. Osobiście staram się wyrobić w sobie nawyk zabierania torby ze sobą - z mocnej bawełny lub - kosza na rower. Nie jest to łatwe - człowiek to jednak leniwe stworzenie. :)

Podsumowując: mniej plastiku to lepsze życie. :) Czekam na wasze doświadczenia i komentarze :) 

Czym jest dla Ciebie wolność?

Może nawiedzają Was, w najmniej oczekiwanym momencie, podobne myśli?
Co ja tu robię? Zamiast być w domu ze swoimi dziećmi siedzę w pracy, żeby zarobić na opiekunkę, z którą zostawiam swoje dzieci? 
Pracuję od rana do wieczora, żeby zarobić na spłatę kredytu na mieszkanie, w którym faktycznie nie mieszkam? 
Dzieci widuję tylko w porach, gdy już śpią w łóżkach. 
Biorę kredyt na samochód, który za chwilę będzie wart połowę pożyczonej sumy. 
Siedzę w domu, w którym nie chcę mieszkać, gdyż przypomina IKEA, drżąc o to, by mąż nie stracił pracy, gdyż nie będziemy mieli na raty.
Buduję wielopokoleniowy dom, w którym dzieci i tak nie będą mieszkać, a do sprzątania którego trzeba będzie zatrudnić firmę sprzątającą.
Stojąc w kolejce do kasy w niedzielne popołudnie zastanawiam się, czy jest to najlepszy sposób na spędzanie wolnego czasu z rodziną. 
Płacę za studia na uczelni, pracując wieczorami i w weekendy, chociaż po jej ukończeniu zapewne zasilę szeregi dyplomowanych bezrobotnych. 

Szkoła podstawowa, gimnazjum, liceum, studia, magisterka, praca, kredyt, zakupy, więcej pracy, większy kredyt, zakupy i tak przez 30-40 lat, do emerytury. Czy życie ma być jedynie drogą do jak najlepszej zdolności kredytowej? Czy świadomie wybraliśmy ten scenariusz dla swojego życia? Czy o to naprawdę nam chodziło?


W dawnych czasach dłużnik, który nie był w stanie spłacić swoich zobowiązań, tracił -on i jego rodzina- osobistą wolność, stając się niewolnikiem wierzyciela. Czy dzisiaj jest inaczej? Czy jesteś kolekcjonerem długów? Pewnego dnia możemy obudzić się i zauważyć, że żyjemy według cudzego scenariusza, z nogami przykutymi do galery.

Przychodzą mi na myśl słowa Henry'ego Thoreau z Waldena: Zastanawiając się, co stanowi główny cel człowieka i jakie są jego prawdziwe potrzeby i środki życiowe, ma się wrażenie, iż ludzie jak gdyby umyślnie się zdecydowali na jeden wspólny sposób życia, woląc ten właśnie od wszystkich innych. Aczkolwiek ich zdaniem stało się tak z braku wyboru. Czujne i zdrowe natury jednak pamiętają, że słońce wstało jasne. Nigdy nie jest za późno, aby się wyzbyć przesądów. 

Warto zadać sobie pytanie: czym jest dla mnie wolność? Jeśli nie odpowiemy na to pytanie sami, ktoś inny (firma, inna osoba, rząd) odpowie na nie za nas. A chodzi przecież o to, aby -lepiej lub gorzej- pisać swój własny scenariusz samemu.

Zapraszam do obejrzenia krótkiego wystąpienia Adama Bakera, który wraz z żoną zaczął pisać własny scenariusz dla swojego życia. Niezwykle inspirujący przykład!





Edukacja domowa w pytaniach i odpowiedziach

Trochę tytułem podsumowania z racji wakacji, trochę dla przybliżenia tematu edukacji domowej, o której pisałem w poście Edukacja domowa (homeschooling) - krótki przewodnik, zamieszczam rozmowę, którą –w formie wymiany maili- przeprowadził ze mną Tomasz z Krakowa, zainteresowany tematyką uczenia dzieci w domu. Myślę, że ten swoisty wywiad zaspokoi ciekawość niektórych rodziców, a może także zachęci do zastanowienia się nad drogą edukacji domowej dla własnych dzieci. Dodam, że od września zaczniemy trzeci rok ED, dzieci będą w klasach szóstej, trzeciej i pierwszej szkoły podstawowej.

Jak w Państwa ocenie wygląda temat ED po szkole podstawowej, na etapie gimnazjum i szkoły średniej?

Na razie nas to nie dotyczy. Mamy znajomych ze starszymi dziećmi w gimnazjum i liceum. Starsze dzieci uczą się dużo samodzielnie (obserwujemy to już u naszych dzieci), z inną motywacją niż oceny. Funkcjonują też nieformalne grupy, które mają wspólne zajęcia (np. z chemii/fizyki), lekcje muzealne, rozwiązaniem są też spotkania ze specjalistą z danej dziedziny (coś w rodzaju korepetytora, niekoniecznie odpłatnie). Powoli rozwija się sieć kontaktów w internecie (wideokonferencje, webinar). W każdym razie zdajemy sobie sprawę, że na poziomie gimnazjum lub liceum nie będziemy raczej już na tyle kompetentni, aby samodzielnie uczyć dzieci. Będziemy wtedy szukać rozwiązań z wyżej wspomnianych lub jeszcze innych. Formalnie edukacja domowa trwać może aż do matury (znamy takich zeszłorocznych maturzystów, choć w ED przeważają dzieci w szkole podstawowej).

Wystarcza własnych sił do odpowiedniego poziomu ED?

Z doświadczenia mogę powiedzieć, że na etapie szkoły podstawowej (a myślę, że i na początku gimnazjum) bez większego problemu -chociaż nie bez wysiłku- rodzice mogą samodzielnie edukować swoje dzieci. Podstawa programowa jest niezbyt wymagająca.

Jadłospis - planowanie tygodnia

Źródło fotografii
Chciałbym podzielić się jednym z tematów, jakie podjęliśmy z Żoną, a mianowicie planowaniem jadłospisu na kolejny tydzień. Planowanie dotyczy obiadów.

Dlaczego?
Prozaiczny powód: Żona wracała do pracy z początkiem roku i chcieliśmy uniknąć sytuacji, kiedy wracamy do domu i zastawiamy się co na obiad?
Dodatkowo (kolejność przypadkowa):
1. Wiemy, co jemy - mamy plan z wyprzedzeniem :-)
2. Robimy główne, skumulowane zakupy brakujących produktów/półproduktów na cały tydzień.
3. Wykorzystujemy na bieżąco przetwory i okresowo dostępne produkty (głównie warzywa).
4. Unikamy stresu, że dzieci głodne, a makaron/ziemniaki jeszcze się gotują.
5. Mamy kontrolę nad zapasami w lodówce, szafkach.

Jak?
Bardzo prosto - w piątek wieczorem, najczęściej z kubkiem herbaty, siadamy i na kartce piszemy co, na który dzień. Kartka jest dzielona na pół (dwie kolumny) - lewa - dni tygodnia i dania, które byśmy chcieli zjeść, prawa - co potrzebujemy kupić, przygotować. Powstaje lista zakupów, którą najczęściej realizuję w sobotę rano.
Tutaj jest pierwszy "-" zakupy w sobotę rano. Z tej racji, że robię je głównie w małych sklepach z żywnością z okolic (zieleniak + nabiał, mięso), jestem "skazany" na dość długi czas zakupów (dla mnie to powyżej 20min ;-)).
Wszystkie inne, brakujące produkty najczęściej kupujemy w jakimś markecie nie częściej niż dwa razy na tydzień.

Obserwacje:
1. Program "jadłospis na cały tydzień" działa prawie 6 miesięcy i możemy napisać, że się sprawdza.
2. Na razie nie obejmuje okresu wakacji z racji niepełnego składu osobowo-dzieciowego :-). Co nie znaczy, że nic nie jemy ;-)
3. Jest modyfikowany na bieżąco, jak mamy jakieś zmiany np. coś dobrego od dziadków, pizza w sobotę, itp.
4. Chcielibyśmy zaangażować najstarsze latorośle do współudziału.
5. Chciałbym popracować nad lepszym rotowaniem dań i ich zmiennością.
6. Czasami chciałoby się trochę spontaniczności lub fantazji zrobienia coś, na co ma się ochotę - ma to miejsce jak jest tylko ochota i czas, np. smażymy naleśniki.

Na pewno metodę polecamy tym, którzy z jakiś względów (dzieci, praca, dodatkowe obowiązki) chcą mieć jedną czynność pod kontrolą, zaplanowaną i przygotowaną.
Rozwiązań, jak można inaczej bądź jak można usprawnić, jest wiele. Jeśli macie jakieś pomysły, zapraszam do dzielenia się doświadczeniami w tej materii.

Run, Forrest! Run!

Pamiętacie sympatycznego Forresta Gumpa, którego życie było pasmem mimowolnych sukcesów? Bardzo lubię ten film, z jego ocierającymi się o banał mądrościami typu "życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi".

Jednym z epizodów w filmie jest bieganie.
Tego dnia, tak bez przyczyny, postanowiłem trochę pobiegać. Pobiegłem do końca drogi, a kiedy tam dotarłem, pomyślałem, że pobiegnę na koniec miasta. A kiedy tam dotarłem, pomyślałem sobie, że przebiegnę przez hrabstwo Greenbow. A skoro dotarłem aż tak daleko, dlaczego miałbym nie przebiec przez cały stan Alabama? Tak właśnie zrobiłem. Przebiegłem przez Alabamę. Bez żadnego powodu. Po prostu biegłem dalej. Dobiegłem do oceanu. Pomyślałem, że skoro przebiegłem taki szmat drogi, to równie dobrze mógłbym zawrócić i biec dalej. Kiedy dotarłem do drugiego oceanu pomyślałem, że skoro jestem aż tutaj, to mógłbym równie dobrze zawrócić i biec z powrotem. Kiedy się zmęczyłem, szedłem spać. Kiedy zgłodniałem, jadłem. Kiedy musiałem pójść do... no wie pani... to szedłem.

Wkrótce do Forresta dołączyła grupa biegaczy-naśladowców, którzy doszukują się w tej prostej, niemal czysto fizjologicznej, czynności jakiejś głębszej i ukrytej filozofii życiowej. To dobra satyra na wszelkiego rodzaju masowe ruchy. Czy minimalizm lub voluntary simplicity jest jednym z nich?

No access i kod dostępu

Jesteśmy bombardowani nieprzerwanym strumieniem „informacji” przez różnego rodzaju kanały dostępu: internet, prasę, telewizję, radio, ogólnie rzecz ujmując: przez media tradycyjne i elektroniczne, które prześcigają się w zabieganiu o naszą uwagę. To warunek ich przetrwania.
„Kanał” dostępu to odpowiednia nazwa. Informacyjna zupa to nasze środowisko życia, w którym poruszamy się jak ryby w stęchłej i mętnej wodzie. Przejrzyste jezioro mądrości i wiedzy z czasem zaczęło przypominać wątpliwej jakości zawiesinę, by nie powiedzieć ściek, w którym bezwładnie płyniemy z prądem newsów z „pierwszej (pierwszej lepszej) ręki”, nie wiedząc dokąd i właściwie po co.

Kilkudniowy brak dostępu (mediów do mojej uwagi i odwrotnie) wywołuje u mnie uczucie spokoju, równowagi, odprężenia, większego panowania nad własnymi sprawami. Powrót ze świata ciszy i wyobcowania do środowiska zdominowanego medialnym przekazem przypomina zatrucie organizmu: początkowo powoduje chaos, dezorientację, natłok i przesycenie, zanim informacyjne toksyny nie stępią odzyskanej wrażliwości, nie nakierują na bierność, przyzwolenie na bylejakość, tandetę i wtórność, płynięcie z prądem.