Blogowe podsumowanie roku 2015

Za nami kolejny rok Drogi do prostego życia. Chciałbym zatem tradycyjnie zrobić niewielkie podsumowanie. Autorom, zwłaszcza nowym, dziękuję za inspirujące teksty, a Czytelnikom za to, że nas odwiedzacie i komentujecie. W tym roku utrzymaliśmy poziom publikacji, w całym roku powstało ponad 80 wpisów!

Cieszę się, że w tym roku Droga wystartowała w konkursie na blog roku 2014, co zmobilizowało nas do pracy i było okazją, by doświadczyć tak wielu oznak sympatii. Droga do prostego życia w kategorii "Lifestyle", w której startowało ponad 300 blogów, uzyskała 27 miejsce. Przy okazji konkursu szczególnie cieszyłem się z powstania cyklu wpisów "Moja historia", w którym Czytelnicy dzielili się swoją przygodą z minimalizmem. Pamiętajcie, cykl jest nadal otwarty!

Ciekawie zapowiadał się Minimalizm jako sposób radzenia sobie z rzeczywistością, będący adaptacją pracy magisterskiej poświęconej minimalizmowi ujętemu jako styl życia. Choć nie wyszliśmy poza pieszy odcinek mam  jednak cichą nadzieję na kontynuację, Karlo :)

Przez ten rok zmieniła się, rozrosła blogosfera w temacie minimalizmu i dobrowolnej prostoty. Wszystkim blogom kibicuję i jestem niezmiernie rad z tylu nowych projektów.

To także rok, w którym na stałe zagościły przydatne narzędzia stworzone przez Piotra: Agregat blogów minimalistycznych oraz Forum Miłośników Minimalizmu i Prostego Życia, które liczy obecnie 190 użytkowników. Zachęcam do ich używania, bo tworzą społeczność, w której możemy nawzajem sobie pomagać, a także wymieniać się poglądami na tematy wzniosłe lub całkiem przyziemne. Zachęcam do zapisania się i aktywnego udziału!

Wreszcie nie mogę pominąć także grudniowej perełki na rynku wydawniczym w postaci kolejnej książki Ani Minimalizm dla zaawansowanych, o której przeczytacie na jej blogu tutaj. Książki jeszcze nie czytałem, ale z pewnością warto do niej w nowym roku zajrzeć.

Co przed nami? W ostatnim wpisie dzieliłem się swoim pragnieniem prowadzenia bloga o chrześcijańskim minimalizmie. Chciałbym także kontynuować zarzucony cykl wpisów na podstawie książki K. Wagnera Proste życie.

Na koniec lista 10 najchętniej czytanych przez Was wpisów opublikowanych w 2015 r.:
1. Dokąd biegniesz, człowieku?
2. Więcej przestrzeni w domu? To możliwe!
3. O naszej walce z długami
4. Odłącz się od Matriksa
5. Moja historia: ZIARNO MINIMALIZMU
6. Bez czego da się żyć i z jakim skutkiem
7. Ruch małych domków - możliwy w Polsce?
8. Jak piec bez piekarnika?
9. Jak nie komplikować sobie życia
10. Nieszczęśliwe święta to nasz wybór


Drodzy Czytelnicy, napiszcie nam, jakie są Wasze noworoczne oczekiwania względem bloga, o jakich tematach chcielibyście czytać? Serdecznie zapraszam!

Wszystkim Autorom i Czytelnikom życzę pomyślności i sukcesów w upraszczaniu życia! Do zobaczenia w nowym roku :)

Chrześcijański minimalizm

Czy minimalizm potrzebuje dodatkowego określenia? Czy jest uniwersalny czy też da się wyodrębnić -choćby przez pryzmat wiary- różne jego odcienie? Jeśli jest tylko narzędziem, środkiem, a nie celem, to pytanie o cel (także ten ostateczny) nie jest chyba bez znaczenia? Dokąd zmierza minimalista w swoim życiu? Co go motywuje?

Zastanawiam się, dlaczego mówienie o minimalizmie/prostocie życia w kontekście chrześcijaństwa rodziło na tym blogu do tej pory tak wiele emocji i dyskusji?

Czy wierzący minimalista ponosi od razu odpowiedzialność za tych wierzących, którzy minimalistami się są? Czy to podważa jego przekonania?

Czy blog o minimalizmie dla wierzących byłby ciekawy i czy jest potrzebny?

Temat chrześcijańskiego minimalizmu był w sieci  rzadko poruszany. Znalazłem kilka fragmentów:

Czy apostoł Paweł był minimalistą? Mówi wszak, że nauczył się przestawać, albo jak ujmują to celnie inne tłumaczenia, być zadowolonym z tego, co posiada. Jeżeli tak, to w takim sensie w jakim minimalistą był Pan Jezus Chrystus, gdy stwierdził - "... cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśli siebie samego zatraci lub szkodę poniesie?"
Ten chrześcijański minimalizm wynika z nadania ludzkiej osobie, ludzkiej duszy, ludzkiemu istnieniu wartości przekraczającej wszystkie możliwe do wyobrażenia zasoby świata. Prawdziwe życie ma sens nieporównywalnie większy od współczesnego "mieć". A praktyczny wymiar tego minimalizmu znajdziemy w słowach Jezusa "Jeśli kto chce pójść za mną". Ciężko jest wędrować z dobytkiem przekraczającym nie tylko 100, lecz nawet kilka rzeczy.
źródło

Oczywiście, ten życiowy minimalizm jest jakoś bliski chrześcijaństwu… Bliski, ale niekoniecznie z nim tożsamy… O ile nie jest tylko sprzeciwem dla samego sprzeciwu, czy wyłącznie sposobem na uwolnienie się jednostki od przymusu konsumowania coraz większej ilości produktów, o ile chodzi w nim o coś więcej niż tylko mądre decyzje życiowe, czy też zdrowy styl życia. Bo chrześcijaństwo wymaga od człowieka czegoś więcej niż tylko mądrego życia.  W chrześcijaństwie wcale nie chodzi o to, by WYGRAĆ SWOJE ŻYCIE tu i teraz…
Jednym słowem staram się jak najmniej od świata brać, nie dlatego, że nim gardzę, ale dlatego, że nastawiam się raczej na dawanie i kochanie. Zwalniam tempo życia, bo spieszę się kochać a miłość potrzebuje czasu i realizuje się w czasie. Redukuję moje potrzeby do minimum, bo pragnę zaspokajać potrzeby tych, których kocham. Nie kupuję zbędnych rzeczy, aby mnie nie zniewoliły i nie przysłoniły tego, co w życiu najważniejsze. Nie karmię duszy śmieciami, bo chcę wypełnić ją prawdziwymi Bożymi wartościami. Czasem rezygnuję z kariery, bo dla mnie największą karierą jest awansować do pracy z Bogiem…
źródło

Wzrost nadmiernej konsumpcji dóbr oraz coraz większy nacisk na ich promocję budzi obawę, że pewnego dnia społeczeństwo skonsumuje samo siebie. Paradoksem jest przecież, że produkty non-logo, jakim miało być Muji, stało się de facto na zachodzie cenną marką poszukiwaną przez bogatych snobów. Prostota i umiar tracą więc swój najgłębszy sens, gdy stają się skomplikowanym sposobem zwracania na siebie uwagi lub środkiem poprawiania sobie samopoczucia: jestem lepszy niż zwykły wyjadacz i konsument, którego po prostu nie stać na takie kosztowne umiarkowanie.
Nie ma wątpliwości, że ponowne odkrycie umiaru przez niektóre obecne trendy kulturalne jest pozytywnym zjawiskiem. Jednak bez odniesienia do trwałej antropologii mówiącej o naturze człowieka, o dobru i złu, odkrycie to jest powierzchowne. Umiar w wersji tradycyjnej nie jest wystawiony na niebezpieczeństwo takiej utraty tożsamości. A to dlatego, że dla uzasadnienia tej wartości nie ma obawy przed głoszeniem obiektywnej prawdy. Nie wynika to z jakiejś mody, ale z poznania natury człowieka i jego zmagań o prawe życie. Wiara dopełnia naturalne poznanie dobra przez człowieka. Umiarkowanie ma swoje dopełnienie w tajemnicy Krzyża. Zmagania z pożądaniem stają się sposobem, by miłować Boga i bliźniego.

źródło


Wydaje mi się, a nawet jestem pewien, że chrześcijański minimalizm może być połączeniem bardzo płodnym i głęboko motywującym  do prostego życia. Zbliża się koniec kolejnego roku na blogu. Ze swojej strony coraz chętniej skłaniam się do nowego projektu, który może wypełnić dotychczasową lukę wśród blogów minimalistycznych: bloga chrześcijanina i minimalisty w jednym.

Bylibyście nim zainteresowani? Liczę na Wasze (konstruktywne!) wypowiedzi.


Post...o poście

24 grudnia, zanim zasiądziemy do konkretnie zastawionego stołu, wiele osób pości. Cokolwiek to oznacza. Poczytałam trochę na ten temat, jak to się ma w tradycji katolickiej i okazuje się, że jest duży rozłam między ludźmi i zacięte walki na słowa, na forach.

Post uderza w coś, co jest dla nas najsilniejsze: łaknienie. Dlatego to tak trudne w leczeniu anoreksji czy bulimii; o ile można zrezygnować całkowicie (i trzeba) z alkoholu w leczeniu alkoholizmu, z jedzenia nie da się zrezygnować podczas leczenia zaburzeń odżywiania.
Kojarzycie scenę biblijną na pustyni, Szatan kontra...no właśnie. Ludzka słabość jak niemożność odmowy pożywienia? A okazało się, że nie samym chlebem żyje człowiek.

Warto sobie odpowiedzieć na pytanie PO CO pościć?
Jutro postanowiłam poprzestać na świeżo wyciśniętych sokach owocowo-warzywnych, aż do kolacji. Post nie jest mi obcy. Kiedyś pościłam regularnie, zazwyczaj nie jedząc kompletnie nic w ciągu 1-2 dni. Ostatnio pościłam serwując sobie jedynie śniadanie i niewielki obiad; żadnych słodyczy ani podjadania między posiłkami. Jeden plus jest taki, że wyraźnie schudłam po 10 dniach (dieta cud?) Drugi, znacznie większy….. to ten, o którym pisała Heidi Baker i mówiła Grażyna Dobroń w „Trójkowej”  Instrukcji Obsługi Człowieka; zyskałam duchowo. W końcu zrozumiałam, po co poszczę.

Może przytoczę słowa tych dwóch pań: Grażyna Dobroń opisała to tak: „Gdy poszczę, czuję się jak ukochane Boże stworzonko”. Z kolei Heidi Baker w swojej książce „Przynagleni miłością” pisze:
Poszczę by być bardziej głodna Boga.
Podzielam zdanie obu pań, bo to tak działa, ale musisz wiedzieć,  PO CO to robisz. Jeśli nie wiesz, dlaczego CHCESZ pościć, to po prostu pozostaniesz głodny i sfrustrowany.
Jeśli chcesz doznać świata duchowego bardziej niż tego, tak nam znanego i lubianego: cielesnego, post jest dla Ciebie.
I post jest zawsze na Twoją miarę; nie musisz głodować całą dobę. Wybierz formę postu, która najbardziej Ci odpowiada, która jest u Ciebie możliwa. To nie jest forma kary, samobiczowania. To chęć stania się bardziej istotą duchową, którą przecież jesteśmy, a nie cielesną. Dialog z Bogiem w Jego przestrzeni, jak i przy okazji…ze samym sobą.  Zyskujesz wreszcie właściwy obraz samego siebie. Teraz może być doskonały czas ku temu! Ja zachęcam bardzo.

Stopnie jałmużny

Jałmużna jest chyba najbardziej eksponowaną w Adwencie praktyką duchową, która ma nas przygotować na dobre przeżycie świąt. Okazji do dawania nie brakuje, ale ważne także, w jaki sposób to robimy...

Bardzo ciekawych przemyśleń na temat jałmużny dostarcza hebrajska cedaka (z grubsza odpowiednik dobroczynności), która oznacza udzielanie pomocy, wsparcia i darowanie pieniędzy ubogim, będącym w potrzebie lub na inne wartościowe cele.

Dawanie cedaki powinno odbywać się w sposób sekretny, a więc najlepiej, gdy otrzymujący pieniądze nie zna ofiarodawcy. Przypominają się słowa Jezusa: „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu.

Cedaka to także specjalna puszka lub inny pojemnik, w których odkłada się monety dla ubogich. Jest tak ważna, że mówi się, iż to dom powinien być do niej przymocowany, a nie odwrotnie…

Duchowe korzyści wynikające z ofiarowania darowizny są tak ogromne (jałmużna zakrywa wiele grzechów), że faktycznie to żebrak wyświadcza przysługę swojemu dobroczyńcy.

Co ważne, dawanie ubogim jest obowiązkiem, którego nie wolno zaniedbywać nawet tym, którzy sami znaleźli się w potrzebie. W przeciwnym wypadku dosyć łatwo moglibyśmy się z tego obowiązku zwalniać.

Wreszcie w dawaniu cedaki wyróżnia się osiem stopni doskonałości:

- najniższy: gdy dajemy z niechęcią
-gdy dajemy mniej, niż powinniśmy, ale z radością
-gdy dajemy bezpośrednio temu, kto nas o to prosi
-gdy dajemy komuś, kto potrzebuje, ale o to nie poprosił
- gdy dawanie nie jest bezpośrednie; ten, kto dostaje - zna nas, ale my nie znamy otrzymującego
- gdy dający zna obdarowywanego, ale otrzymujący nie wie, kto był darczyńcą
- gdy nie znają się ani potrzebujący, ani obdarowujący, a pośredniczy np. organizacja charytatywna
- najwyższy: gdy nasza dobroczynność pozwala uniknąć biedy, zanim się ona pojawi, tzn. gdy nasze pieniądze przeznaczone będą nie na przysłowiowe ryby, ale na wędkę i - przede wszystkim - na naukę łowienia ryb a - jeszcze lepiej -  zakładania stawów rybnych :)

Jaki jest nasz stosunek do jałmużny? Na jakim stopniu są nasze jałmużny? - odpowiedzmy sobie sami.


O jałmużnie pisaliśmy także tutaj.

Nieszczęśliwe święta to nasz wybór

Idzie Boże Narodzenie. Czas, który powinien być magiczny, pełen radości i miłości. Jednakże słowem kluczowym jest tutaj „powinien”, gdyż często zdarza się, że jest to czas pełen nerwów, stresu, a nawet złości, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z małymi, średnimi, ale i starszymi, dziećmi. Czyli ogólnie mówiąc, jest to problem chyba każdego z nas.

Rodzice denerwują się, kiedy czują stres, są przytłoczeni i mają dość. Zamiast radości włącza się w nas autopilot nastawiony na przetrwanie sprawiający, że nie jesteśmy w stanie komunikować się z bliskimi, jakby to ująć, w pełni świadomie. Kiedy jesteśmy poddenerwowani, nie jesteśmy cierpliwi, wyrozumiali, a już z pewnością słowo „spokój” wydaje nam się odległe jak Honolulu.

Wszystkie znaki na niebie, ale i  naukowcy, mówią jedno: święta to jeden z najbardziej stresujących dla nas okresów, gdyż w ciągu roku staramy się nadgonić wszelakie niedoskonałości rodzicielskie popełnione w mijającym roku. Chcemy wszystkim wynagrodzić nasz brak czasu i kombinujemy na prawo i lewo, starając się stworzyć wyjątkową, niezapomnianą atmosferę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że narzucamy na siebie ogromny ciężar, wywierający w nas presję trudną do okiełznania. A najgorsze, że jesteś już dorosła i wiesz, że nie ma Świętego Mikołaja, nikt nie zrobi nic za ciebie, jesteś z tym wszystkim sama bądź też czasem Twój partner stara się „pomóc”, co wcale nie polepsza sytuacji.

O tej porze roku chcemy być wyjątkowymi rodzicami, pieczemy ciasteczka, mamy grafik wypełniony ciekawymi wydarzeniami, latamy jak opętani po sklepie w poszukiwaniu wymarzonej zabawki, której nazwy wymówić nie potrafisz. Następnie dekorujemy, owijamy, wysyłamy dziesiątki kartek do ludzi, których imienia nawet byśmy nie pamiętali gdyby nie notes z adresami, jeździmy tam i z powrotem. Jesteśmy wszędzie i robimy wszystko w tej samej chwili. W ciągu trwania tego jednego miesiąca zrobisz więcej rzeczy niż przez cały rok mijający rok!

Sama dziwię się, że przez tak długi okres czasu dawałam radę ciągnąć cały ten cyrk. I jeszcze ta presja społeczeństwa, że mama powinna być idealna, zwłaszcza dla swoich dzieci i bliskich, a to pogrąża nas jeszcze bardziej każdego roku. Bo kupujemy więcej, co jedynie niszczy nasz budżet, więcej planujemy, co sprawia, że mamy coraz mniej czasu na sen, pracujemy tylko po to, by było wyjątkowo! Dlaczego chcemy, aby było wyjątkowo? To proste - bo zakodowano w nas informację, że nie powinniśmy zaprzepaścić tego czasu. Dlatego też chcemy być wszędzie i brać udział we wszystkim, bo co, jeśli stanie się coś wyjątkowego, a nas przy tym nie będzie? Wydaje nam się, że to tylko w tym miesiącu tworzymy wspomnienia.

Aby osiągnąć perfekcyjne święta czeka Cię dużo ciężkiej pracy, lecz taki jej nadmiar gwarantuje, poza idealnie przygotowaną wieczerzą, również problemy. Minimalizm podczas świąt polega na tym, by dosłownie nie przejmować się tym, jeśli coś nam nie wypali. Minimalizm podczas świąt to bycie obserwatorem, a nie prześladowcą pędzącym za chwilą. Jakże często popadamy w skrajność i chcąc żyć „tu i teraz” tak naprawdę żyjemy złudzeniem. Nasze listy zadań „na święta” bardzo często przybierają imponujące rozmiary, jesteśmy dosłownie wszechobecni w pracy, w domu, w życiu: pierniczki, przedstawienia, choinki, ręcznie robione ozdoby i tak dalej…

Jak wybrać to, co dla nas najważniejsze, kiedy wszystko jest ważne?



Znajdź swoje priorytety


Kiedy wszystko wydaje się nam kluczowe w „prawidłowym” celebrowaniu świąt oznacza to, że musimy się skupić. Weź głęboki wdech i zastanów się. Co jest dla Ciebie, tak naprawdę, najważniejszą częścią świąt? Jaka jest jedna, najważniejsza rzecz, której brak sprawi, że święta nie będą takie same? Co sprawia Ci najwięcej radości? Co jest twoim priorytetem?

Może jest to spotkanie przy rodzinnym stole i rozmowy? Może najważniejsza w tym okresie jest dla ciebie wiara? Może chcesz po prostu czuć się częścią rodziny. Jedna rzecz, pamiętaj!

Teraz zastanów się nad swoimi decyzjami. Czy faktycznie wieczorem w Boże Narodzenie musisz jeździć od domu do domu, jeśli najważniejsza jest dla Ciebie rodzina, ta najbliższa, czyli Twoje dzieci i mąż/żona? Czy faktycznie musisz wysyłać wszystkim kartki na święta? Czy rzeczywiście Twoje dzieci obrażą się, jeśli na stole będzie tylko 12 potraw w ilości, która wystarczy wyłącznie na jeden wieczór? Owszem, nie oznacza to, że masz siedzieć cały czas w domu, jednak zastanów się jak dane czynności wpływają na Twoją rodzinę. Czy Twoja pomoc w akcji charytatywnej przypadkiem zabiera Ci czas, jaki powinnaś spędzać ze swoimi dziećmi czy też z sobą?

Na koniec, naucz się mówić "nie". Co więcej, mów "nie" częściej niż "tak". W naszych czasach wręcz oczekuje się od nas odpowiedzi pozytywnej, jednak jeśli chcesz przeżyć spokojne święta, mów nie. Zwłaszcza, że o tej porze roku tyle osób coś od nas chce: chcą, abyśmy przyjechali do rodzinnego domu, chcą, abyśmy pomogli w przygotowaniu spotkań świątecznych w pracy, chcą, abyśmy pomogli w organizacji imprezy charytatywnej. Bardzo często dzięki naszej nieumiejętności mówienia nie mamy grafik wypełniony do granic możliwości. Dlatego jeśli ktoś prosi Cię o coś, a Ty nie jesteś przekonana do pomysłu, wahasz się: powiedz po prostu NIE!



Ewa Kozieł, Zielony Zagonek


Serdecznie zapraszam na blog Ewy, na którym znajdziecie wiele świątecznych inspiracji :)

Małe sukcesy




Posiłkując się tym pięknym tekstem Aleksandra von Schonburga możemy zapytać się samych siebie, jakie małe sukcesy odnieśliśmy w ostatnim czasie?

Sukcesy na miarę dobrowolnej prostoty, a więc nie cieszmy się z rzeczy kupionej na wyprzedaży... Cieszmy się z tego, że jej nie kupiliśmy :)
Ileż czystej radości możemy mieć nie tyle z naszych działań, ile z tego, że się od nich powstrzymaliśmy!

Jeszcze lepiej - uczynić krok wstecz i nauczyć się żyć bez czegoś, co jeszcze nie tak dawno wydawało się absolutnie niezbędne.

Kiedyś niezbędne wydawało nam się posiadanie telewizora, mikrofalówki w kuchni czy drugiego laptopa. Ostatnio wynegocjowaliśmy z rodzicami, że nie potrzebujemy na prezent projektora do filmów - wobec braku telewizora, i to o przekątnej wielkości sporej ściany, rzecz wydawała się absolutnie naszej rodzinie niezbędna. Kolejny mały sukces...
Od bardzo wielu lat każdej jesieni i zimy cieszę się z tego, że nie kupiłem nowego płaszcza w miejsce starego. Zakup prolonguję na kolejny sezon i ten nie-zakup przynosi mi rokrocznie dużo satysfakcji :)

Uczynić z nieposiadania czegoś powód do takiej samej - jeśli nie większej - radości jak nabycie nowej rzeczy...

Szczególnie w okresie nadchodzących świąt Bożego Narodzenia uważajmy, aby nie uszczęśliwiać siebie i bliskich na siłę o nowe gadżety - małe akty kapitulacji wobec konsumpcyjnej kultury. Jak wiele radości, przestrzeni i spokoju możemy sobie ofiarować, o ile zdecydujemy się na niematerialne dary w miejsce tych materialnych.


Może odnieśliście ostatnio jakieś małe sukcesy w umiejętności obycia się bez tego lub owego? Podzielcie się z nami!

List starego diabła do młodego nr 2

Jak w zeszłym roku miłośnikom, a mam nadzieję, że znajdę takich wśród czytelników bloga, prozy Clive'a Staplesa Lewisa przygotowałem kolejny, przedświąteczny list starego diabła do młodego… Dobrze czasem spojrzeć na siebie jako Pacjenta - z nieco innej (diabolicznej) perspektywy. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń oczywiście niezamierzone i przypadkowe :)



Mój drogi Piołunie,

Z okazji kolejnej rocznicy urodzin Syna Nieprzyjaciela, powodowany troską o pomyślny los naszego pacjenta, pragnę przypomnieć Ci o obowiązku zachowania wzmożonej czujności, która w połączeniu ze sprawdzonymi procedurami ma duże szanse zneutralizować zagrożenia wynikające z nikczemnych wysiłków przeciągnięcia jego duszy na stronę Księcia Jasności.

Nie muszę Ci przypominać dziejów naszej jakże uzasadnionej secesji, której powodem był absurdalny, pożałowania godny i urągający naszej wrodzonej inteligencji pomysł, aby Syn Nieprzyjaciela stał się człowiekiem. Zignorowanie przez nasze kierownictwo z pozoru drobnego incydentu w Betlejem zapoczątkowało szereg niefortunnych zdarzeń, a jego konsekwencje odczuwamy boleśnie już od ponad dwóch tysiącleci. Nie traćmy jednak nadziei i lekarstwa szukajmy w samej chorobie. Bo choć zgubnym dla naszych planów okazało się przyjęcie przez Syna Nieprzyjaciela ludzkiej natury, tak też wykorzystanie jej wszelkich zmysłowych ułomności u pacjenta może przechylić szalę naszego ostatecznego zwycięstwa.

Jeszcze dzisiaj odczuwam dreszcze na wspomnienie zakłócenia ciszy nocnej przez wojska Nieprzyjaciela, które doprowadziło do pobudzenia ze słodkiego snu Bogu ducha winnych pastuszków. Czy nie uważasz, że posuwanie się do tego rodzaju nadprzyrodzonych działań było po prostu zagraniem nie fair? Odrobiliśmy jednak lekcję i dlatego -niczym wytrawni anestezjolodzy- nie pozwólmy wybudzić pacjenta ze snu statecznej i próżnej samowystarczalności, która nie dopuści do niego jakże niebezpiecznej myśli, że jego biednej duszy może czegokolwiek brakować.

Jak pamiętasz Syn Nieprzyjaciela urodził się w ubogiej stajni, gdyż dla jego Rodziców nie było miejsca w gospodzie. Muszę przyznać, że nie była to z naszej strony najlepsza strategia (czyż nie lepszy byłby apartament w Sheratonie z prywatną opieką medyczną?), ale obecnie konsekwentnie trzymajmy się tego kierunku: powinieneś zadbać o to, aby mieszkanie pacjenta w tym okresie przypominało gwarną, uginającą się od jadła i napoju gospodę. Niech do głowy nie przyjdzie mu myśl jak bardzo jego syto zastawiony stół i worek prezentów nie mają najmniejszego związku z atmosferą tamtej -pozbawionej wygód i perspektyw- Nocy. Zadbaj przy tym o to, aby w wyobraźni pacjenta utrwalić cukierkowy obrazek bożonarodzeniowej szopki. Infantylizacja to zresztą sprawdzona metoda na odwrócenie jego uwagi od spraw zasadniczych: kolorowy celofan, trochę brokatu, mrugające światełka, anielskie włosy, lukrowane renifery i śnieg z waty wprawią go niezawodnie w jakże rozczulający i zwodniczy nastrój.

Pamiętaj, aby jego spontaniczne odruchy obezwładnić sidłami świątecznych zwyczajów jak karpia w galarecie. Powtarzalność gestów i cała ta materialność niech da mu złudne poczucie bezpieczeństwa i spełnienia, aby przypadkiem nie szukał go w okazywaniu miłości swoim bliskim. Spotkanie z rodziną przy wigilijnym stole to zresztą dobra okazja do wyjaśnienia innym jak bardzo się mylą, a jak bardzo rację ma nasz pacjent. Wzbudź przy tym jego czujność na drobne uszczypliwości, niewygodę lub lekko niedoprawione potrawy. W czasie dzielenia opłatkiem warto przypomnieć pacjentowi jak wiele musiał wycierpieć (a niekoniecznie przebaczyć), jednocześnie spuść zasłonę niepamięci na zadane przez niego krzywdy. Pozwoli mu to na wymianę zdawkowych życzeń z mglistym przekonaniem jak bardzo jest wyrozumiały dla słabości swoich bliskich.

Co się zaś tyczy zgubnej praktyki rozpoczęcia wigilijnej wieczerzy modlitwą i fragmentem Biblii, staraj się co do niej wywołać w umyśle pacjenta zdrowy odruch sceptycyzmu. Niech podejdzie do tego rodzaju anachronizmów z uczuciem zażenowania lub -przynajmniej- niecierpliwości. To wszak dobry moment, aby zasugerować mu myśl, co też dostanie pod choinkę.

Zadbaj o to, aby wyjątkowy nastrój wigilijnej wieczerzy, podczas której myśli pacjenta mogą zawędrować w rejony opanowane przez Nieprzyjaciela, skończył się zanim na dobre się zacznie. Wykorzystaj do tego choćby aktualne poglądy polityczne pacjenta i pozostałych biesiadników. Sprawdzonym rozwiązaniem będzie pomysł rozerwania (to odpowiednie słowo, nie uważasz?) biesiadników filmem „familijnym” w tak ulubionej przez nasze kierownictwo telewizji (jak wiesz nic tak skutecznie nie zapobiega zgubnej praktyce śpiewania kolęd).

Przede wszystkim zaś śmiało możemy pokładać nadzieję w materialności ciała pacjenta: jego skłonności do folgowania swojemu podniebieniu i wygodzie. Jak mówi stare przysłowie - „Przez żołądek do serca.” Wkrótce przejedzony i jakże senny, będzie zbyt leniwy, zajęty „świętowaniem” i zmęczony, aby na odgłos dzwonów wzywających na pasterkę (tą nierozważną porą mszy Nieprzyjaciel oddał nam nieocenioną przysługę) podjąć próbę przebudzenia się z duchowej drętwoty. Tak, możemy zaryzykować twierdzenie, że z naszą dzisiejszą wiedzą i praktyką betlejemska noc mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. W każdym razie masz, mój drogi Piołunie, wszelkie niezbędne środki, aby Twój pacjent nie zadał sobie najmniejszego trudu podążenia za pastuszkami i mędrcami do ubogiego i cichego Betlejem. Życzę Ci zatem prawdziwie wesołych i spokojnych Świąt!

                                                                                  Twój kochający stryj, Krętacz


Zeszłoroczny list znajdziecie tutaj - serdecznie zapraszam!



Najlepszy sposób na smutki i kłopoty

Jedną z naszych wielokrotnie ponawianych dziecięcych lektur jest "Babcia na jabłoni" Miry Lobe - w wydaniu z doskonałymi ilustracjami Mirosława Pokory. Książka opowiada o chłopcu, który bardzo chciał mieć babcię, więc ją wymyślił. Bo babcia to najlepszy sposób na wszelkie smutki i kłopoty! Babcia ta mieszka na drzewie, poluje na tygrysy, ujeżdża dzikie konie. Chłopiec spędza z nią cały wolny czas, dopóki do sąsiedniego domu nie wprowadza się samotna staruszka...  Tą właśnie, krótszą część książki, która opisuje zawiązującą się pomiędzy chłopcem i staruszką przyjaźń, lubię najbardziej. 

Pewnego dnia staruszka kupiła chłopcu nowe skarpety, gdyż poprzednia para, poszarpana przez psa, nie nadawała się do zacerowania.

Podeszła do doniczkowej lipy i klamerką od bielizny przyczepiła starą skarpetkę do bambusowej drabinki. Bardzo wesoło wyglądała taka skarpetka w biało-czerwone paski, zwisająca z najwyższego szczebla pośród zielonych liści. Andi się zdziwił: ze skarpetki robić skarbonkę? Sam miał w domu skarbonkę w kształcie świnki.  
- Pojutrze, w poniedziałek - powiedziała staruszka - dostanę pieniądze i wtedy zaraz zaczniemy napełniać tę naszą skarbonkę szylingami i groszami. I będziemy ją karmić codziennie, tak jak świergotki i pływozłotki. A za każdym razem, kiedy już uzbieramy dziesięć szylingów, przewiążemy je kolorową nitką. 
- A jak już cała skarpetka będzie pełna - zapytał Andi - co wtedy zrobimy z takim mnóstwem pieniędzy? Kupimy taki koc przeciw reumatyzmowi?
- Świetny pomysł! - ucieszyła się staruszka. - I zaraz zaczniemy oszczędzać na nowo.
- A potem co kupimy? - zastanowił się Andi. - Lodówkę?
- Świetny pomysł! - powtórzyła staruszka.
- A może telewizor?
To doprawdy znakomity pomysł!
Andi się zastanawiał. Jeśli tak będą ciągle oszczędzać i oszczędzać, to w końcu musi przecież nadejść  taki dzień, w którym staruszka będzie już miała wszystko, czego jej potrzeba. A wtedy co zrobią?
- Mówisz tak, jakby człowiek miał dbać tylko o siebie - powiedziała staruszka. -  A czy nie wiesz  o tym, że istnieją ludzie, którzy marzną przez całą zimę dlatego, że węgiel jest taki drogi? I nie mają masła do chleba, i chodzą w podartych butach?

Serdecznie polecam lekturę, małym i dużym. Przypomniała mi się w ten grudniowy dzień. Nawet najbardziej szara rzeczywistość staje się piękna, jeśli ożywić ją przyjaźnią i szczyptą współczucia.
W okresie meandrowania po alejkach sklepów pamiętajmy o sobie nawzajem. Wierzcie lub nie, ale przeważnie macie już wszystko, czego wam potrzeba: i lodówkę, i telewizor, a nawet parę nowych skarpet (jeśli oczywiście stare nie nadają się do cerowania).

Dobrym przewodnikiem na czas przedświątecznych wydatków mogą być słowa św. Pawła: Teraz więc niech wasz dostatek przyjdzie z pomocą ich potrzebom, aby ich bogactwo było wam pomocą w waszych niedostatkach i aby nastała równość według tego, co jest napisane: Nie miał za wiele ten, kto miał dużo. Nie miał za mało ten, kto miał niewiele.

Nie mieć za mało, a jednocześnie nie za wiele, przychodząc hojnie z pomocą potrzebującym. Jeśli nie zatrzymamy się w tym miejscu, lecz przejdziemy obojętnie dalej - czas radosnych przygotowań na Święta będzie radością zwodniczą, która ostatecznie zaowocuje wewnętrzną pustką.


Każdy może znaleźć coś dla siebie i nie myślę bynajmniej o prezencie.... Możecie zajrzeć chociażby na stronę Szlachetnej paczki lub rozejrzeć się w poszukiwaniu własnej staruszki z sąsiedztwa... To najlepszy sposób na wszelkie smutki i kłopoty.