Zielono na talerzu

Prosty przepis wykorzystujący dostępność "zieleniny" w wiosennym okresie.

Składniki:
  • szczypiorek z cebuli i/bądź z czosnku
  • liście mleczu (mniszka lekarskiego)
  • pokrzywa (sparzona) 
  • szczaw
  • młode liście chrzanu 
  • lubczyk (opcjonalnie)
Powyższe zielone po umyciu siekamy drobno. My jemy z jajkami ugotowanymi na twardo, polanymi jogurtem z majonezem. Można tak długo spożywać, jak długo mamy dostęp do młodych składników. 

SMACZNEGO :-).

Ostatnie dziecko lasu

Jakie były najważniejsze okolice Twojego dzieciństwa?

Dla mnie taką szczególną okolicą było wiejskie gospodarstwo moich dziadków na Kujawach, gdzie co roku spędzałem dwa miesiące wakacji. Było to miejsce nieskrępowanej eksploracji świata przyrody i obcowania z ludźmi, którzy swoje życie ściśle związali z jej twardymi prawami. Świata, do którego z każdym rokiem uzyskiwałem coraz szerszy przystęp - przy żniwach (wówczas jeszcze bez kombajnu i traktora) liczyła się każda para rąk, nawet tych miastowo-dziecięcych.
Przewiązywanie krów na pastwisku i zaganianie ich pod wieczór do obory, wywożenie obornika, układanie snopków na drabiniastym wozie i w stodole aż do pułapu, spacery po świeżym rżysku, wirowanie miodu ze złotych plastrów, mleko prosto od krowy, znojne gracowanie haczką buraków i majeranku, zbieranie szumiących makowin, smak zbożówki z kanki pod cieniem akacji, nocne koncerty cykad, asystowanie przy narodzinach prosiąt i cieląt czy zarzynaniu kury na niedzielny obiad. Wszystko to w scenerii złoto-zielonych pól, łąk pełnych ziół i kwiatów, których nazw nigdy nie poznałem, sadu, w którym na orzechowcu zbudowałem swój prymitywny domek, zarośniętego lasu i torów nieczynnej w lato kolejki wąskotorowej - przewodnika samotnych, pieszych i rowerowych, wędrówek. Klimaty rodem z Tomka Sawyera lub "Doliny Issy" Czesława Miłosza.

Chociaż wsi z mojego dzieciństwa, która ostatecznie skapitulowała pod naporem uprzemysłowienia, konsumpcji i przemian obyczajowych, już nie ma, jednak jej wspomnienia są - używając słów Editth Cob, autorki "Ekologii wyobraźni  dziecięcej" - niczym „radioaktywne klejnoty ukryte głęboko w moim wnętrzu, emitujące energię do końca mojego życia”. Z rozmów wiem, że całkiem sporo osób z mojego pokolenia miało podobne doświadczenia.

Obecnie żyjemy w świecie, w którym radykalnie zmienił się sposób rozumienia i doświadczenia przyrody przez dzieci - są świadome globalnych zagrożeń dla środowiska naturalnego, ale ich fizyczny kontakt i bliska relacja z przyrodą powoli odchodzą w zapomnienie. Tymczasem dzieci potrzebują kontaktu z przyrodą w takim samym stopniu, jak niezbędne jest im właściwe odżywianie czy odpowiednia ilość snu.

Richard Louv w książce "Ostatnie dziecko lasu", która ukazała się nakładem wydawnictwa Relacja, przekonuje, że od przywrócenia związków naszych dzieci z przyrodą zależy zdrowie psychiczne, fizyczne i duchowe nas wszystkich, bowiem to one będę w przyszłości kształtować środowisko naszych miast i przedmieść. Czy znajdzie się w nich miejsce na kontakt z przyrodą?  

Autor książki stwierdza, że w dostępie do przyrody coś się zmieniło i nazywa to zjawisko zespołem deficytu przyrody. Zespół ten cechuje się zmniejszeniem użycia zmysłów, niedoborem uwagi, częstszym występowaniem chorób fizycznych i psychicznych. Dotyczy zarówno pojedynczych osób, rodzin, jak i całych społeczności.

Lista grzechów i zaniedbań jest długa. Obecnie nie interesujemy się tym, skąd pochodzi nasze pożywienie, rozumienie relacji z innymi istotami żywymi stało się abstrakcyjne, formacje podmiejskie to gęste oponki inwestycyjne - osiedla budowane w równych odstępach, z centrami handlowymi  i sztucznymi elementami wystroju naśladującymi przyrodę. Zakazy swobodnej zabawy w otoczeniu przyrody stają się regułą na rosnących przedmieściach, a prywatne zarządy osiedli wykazują obsesję na punkcie porządku. Wszystko to sprawie, że nasze dzieci słyszą, że tradycyjna zabawa na dworze jest łamaniem zasad.

Richard Louv pisze o „dzieciach z pudełka”, które spędzają coraz więcej czasu na siedzeniach samochodów, wysokich dziecięcych krzesełkach, a nawet specjalnych krzesełkach do oglądania telewizji, umieszczane w wózkach i popychane przez spacerujących lub biegających rodziców. Bezpośredni i osobisty kontakt z przyrodą zastępuje jednodniowa wycieczka z krótkim postojem na kawę czy kanapkę. Biwakowanie ustąpiło miejsca temu, co pracownicy parkowi nazywają "podróżami za szybą samochodu".

Nie tak dawno temu życie młodych ludzi płynęło głównie przy dźwiękach przyrody, dzisiaj doświadczenie zmysłów jest dosłownie pod napięciem za sprawą telewizji i komputerów.
W kulturze zachodu XXI w. wszechobecna technologia sprawia, że jesteśmy zalewani informacją. "Jak wiele z bogactwa życia tracimy na rzecz codziennego zanurzenia w nurcie pośrednich, elektrycznych bodźców?" - pyta Louv, który pisze wręcz o autyzmie kulturowym, przejawiającym się w ograniczeniu zmysłów, poczuciu izolacji i odcięcia, doświadczeniu zawężonym do rozmiarów płaskiego ekranu. Zaczęliśmy tracić zdolność do samodzielnego aktu patrzenia, czucia, smakowania i wąchania.

Co robić? Młodzi ludzie nie potrzebują sportów ekstremalnych ani wakacji w Afryce. Wystarczy im tylko smak, widok, dźwięk, aby odzyskać kontakt z utraconym światem zmysłów. "Przyroda jest niedoskonale doskonała, pełna swobody i nieskończonych możliwości, z błotem i pyłem, pokrzywami i niebem, chwilami transcendentnych doświadczeń i zdartymi kolanami. Co się stanie, gdy wszystkie te elementy dzieciństwa ulegną erozji, gdy młodzi ludzie nie będą już mieli czasu ani przestrzeni na zabawę we własnym ogródku, jeżdżenie na rowerze po ciemku w świetle gwiazd i księżyca, spacery przez las w stronę rzeki, leżenie w wysokiej trawie w gorące lipcowe dni, oświetleni przez poranne słońce, jak trzmiele drżące na strunach harfy? Co wtedy będzie?"

Przyroda może stać się antidotum, dzięki niej jesteśmy mniej zestresowani, cieszymy się lepszym zdrowiem fizycznym, rozwijamy się duchowo, jesteśmy bardziej twórczy, chętniej angażujemy się w zabawę. Najlepszy sposób na zbliżenie dziecka z naturą to odbudowanie własnej z nią relacji. Jeśli matki, ojcowie, dziadkowie i opiekunowie spędzają dużo czasu na świeżym powietrzu, powinni go tam spędzać jeszcze więcej; niech odkrywają w sobie miłośników ptaków, wędkarzy, wędrowców i ogrodników. Wówczas dzieci wyczują prawdziwy entuzjazm i zapragną go naśladować.

Książka dotyczy sytuacji w Stanach Zjednoczonych, niemniej opisany przez Louva zespół deficytu przyrody możemy z pewnością obserwować także u nas. Zamyka ją praktyczny przewodnik terenowy zawierający mnóstwo propozycji dla tych, którzy - korzystając z wiosennej aury - zdecydują się nawiązać, przywrócić, a może tylko utrwalić i pogłębić związek z przyrodą: zarówno swój własny, jak i swoich dzieci. 






Jakie były najważniejsze okolice Waszego dzieciństwa? 
Jakie macie sposoby na rodzinne doświadczanie przyrody?

Drugie życie śmieci

Kiedyś pisałem o nowym życiu rzeczy w poście tutaj. Teraz chciałbym napisać o śmieciach, które w pierwszym odruchu wyrzucamy jako coś, co nam nie jest potrzebne, co zajmuje miejsce, swoją rolę już spełniło. A my zbieramy :-). Konkretnie: 
  • rolki po papierze, zakrętki, pudełka po kremach, sprężynki, pudełka po zapałkach, kapsle
Ograniczeniem jest tylko wyobraźnia dzieci i nasze M z piwnicą, gdzie można to pomieścić :-). Oczywiście, że zapełniamy kilka pudełek do przechowywania, jednak miejsce warto znaleźć. A po co to?

Pierwszy argument jest taki, że bardzo często czegoś potrzeba na "już" na zajęcia. Najczęściej przypomina się wieczorem, że na jutro jest niezbędna jakaś magiczna rzecz. Nie trzeba pisać, jakim zbawieniem jest taki ukryty skarb.

Drugi to możliwość zorganizowania warsztatów dla dzieci. Podczas ostatnich ferii zimowych udostępniliśmy naszej czwórce + kuzynom zawartość takich zbieranych pudełek. Radość ogromna, praca przy rozłożonym stole, każdy może brać i budować to, na co tylko ma ochotę. Praca na dwa dni. Efekt na poniższych zdjęciach. Roboty to praca synów, natomiast domek dla lalek to dzieło siostrzenic. Domek wymagał dodatków w postaci plasteliny i bibuły, u chłopaków wystarczyła taśma i klej florystyczny.


 











Warto spróbować......

Dobrze wykorzystać święta

Święta wielkanocne dobiegły końca. Nie obchodzę ich w sposób tradycyjny, co nie znaczy, że i w moim domu nie zalega nadprogramowe jedzenie. Święta najczęściej spędzamy z teściami, a oni uwielbiają gotować, piec, przygotowywać jedzenie i na nic się zda tłumaczenie, żeby nie było tego aż tyle! Ale znalazłam na to sposób. Nie lubię wyrzucać jedzenia. Mogę właściwie mieć w tym względzie czyste sumienie, bo czego nie zjemy, zjedzą kury, których mamy dziesięć sztuk.

Po świętach najczęściej zostaje pieczywo i jajka. To pierwsze wysuszam na kaloryferze i przerabiam na bułkę tartą, to drugie przerabiam na pastę, urozmaicam różnymi różnościami typu rzeżucha, rzodkiewka. Do kanapki jak znalazł. Podobnie rzecz ma się z sałatkami. Te lubię ogromnie i robię zapamiętale! Ale kilku kilogramów nie przeje nawet taki ich pasjonata jak ja. I tu znów można ich użyć na kanapki. Jeśli nie: patrz, kury. Ciasta i ciastka mnie nie dotyczą, gdyż tego nie robię. Za to moja teściowa tak. Oczywiście zawsze coś zostaje, a jeśli tak się dzieje, kruszy je, miesza z bakaliami, kakao i robi tak zwane trufelki. Lub znów: zjadają kury. Tak czy owak nic się nie marnuje.


Święta wielkanocne, które wyjątkowo lubię, spędzam zwykle na … radości. I to nią głównie się karmię. Ona towarzyszy mi przez cały rok, dzień po dniu, od świtu do nocy, ale skoro już jest Wielkanoc – nie omieszkam jej wykorzystać. To dla mnie czas radości zdwojonej, która wystarcza mi za wszystko inne; nie muszą istnieć dla mnie wtedy cukrowe baranki, pisanki, zajączki, a nawet sałatki (!).


Zwykle bywa tak, że przez całe święta, raz po raz,  nadziwić się nie mogę, że Ktoś podjął decyzję dla mnie. Że On umiera, a ja żyję. Że On, znów dla mnie, wziął moc, by powstać z martwych, a ja to przyjmuję i żyję z Nim.


To właśnie po Wielkanocy, nie po 1. stycznia, dokonuję pewnego, życiowego bilansu z całego roku. Zwykle szukam odpowiedzi na pytania: Czego się o sobie dowiedziałam w ciągu ostatniego roku? Co zmieniłam w sobie na lepsze? Dlaczego ostatni rok był cenny ?


Stawiam więc na  pragmatyczny minimalizm, a duchowy maksymalizm :- )


Iwona

Motyw kobiety

Na finiszu

Dobiegamy do końca Wielkiego Postu. Może pomógł nam w tym trójbój - post, jałmużna i modlitwa, a może inne umartwienia bądź wyrzeczenia, jak np. ograniczenie bycia on-line non-stop (polecam - testowałem osobiście).
Zostało już niewiele: finisz składający się z Triduum, zakończony Wielką Nocą.
Kartka autorstwa Anny Szostek

Dla wszystkich Czytelników i Współautorów z życzeniami zgłębienia tajemnicy Wielkiej Nocy.