Święta wielkanocne dobiegły końca. Nie obchodzę ich w sposób tradycyjny, co nie znaczy, że i w moim domu nie zalega nadprogramowe jedzenie. Święta najczęściej spędzamy z teściami, a oni uwielbiają gotować, piec, przygotowywać jedzenie i na nic się zda tłumaczenie, żeby nie było tego aż tyle! Ale znalazłam na to sposób. Nie lubię wyrzucać jedzenia. Mogę właściwie mieć w tym względzie czyste sumienie, bo czego nie zjemy, zjedzą kury, których mamy dziesięć sztuk.
Po świętach najczęściej zostaje pieczywo i jajka. To pierwsze wysuszam na kaloryferze i przerabiam na bułkę tartą, to drugie przerabiam na pastę, urozmaicam różnymi różnościami typu rzeżucha, rzodkiewka. Do kanapki jak znalazł. Podobnie rzecz ma się z sałatkami. Te lubię ogromnie i robię zapamiętale! Ale kilku kilogramów nie przeje nawet taki ich pasjonata jak ja. I tu znów można ich użyć na kanapki. Jeśli nie: patrz, kury. Ciasta i ciastka mnie nie dotyczą, gdyż tego nie robię. Za to moja teściowa tak. Oczywiście zawsze coś zostaje, a jeśli tak się dzieje, kruszy je, miesza z bakaliami, kakao i robi tak zwane trufelki. Lub znów: zjadają kury. Tak czy owak nic się nie marnuje.
Święta wielkanocne, które wyjątkowo lubię, spędzam zwykle na … radości. I to nią głównie się karmię. Ona towarzyszy mi przez cały rok, dzień po dniu, od świtu do nocy, ale skoro już jest Wielkanoc – nie omieszkam jej wykorzystać. To dla mnie czas radości zdwojonej, która wystarcza mi za wszystko inne; nie muszą istnieć dla mnie wtedy cukrowe baranki, pisanki, zajączki, a nawet sałatki (!).
Zwykle bywa tak, że przez całe święta, raz po raz, nadziwić się nie mogę, że Ktoś podjął decyzję dla mnie. Że On umiera, a ja żyję. Że On, znów dla mnie, wziął moc, by powstać z martwych, a ja to przyjmuję i żyję z Nim.
To właśnie po Wielkanocy, nie po 1. stycznia, dokonuję pewnego, życiowego bilansu z całego roku. Zwykle szukam odpowiedzi na pytania: Czego się o sobie dowiedziałam w ciągu ostatniego roku? Co zmieniłam w sobie na lepsze? Dlaczego ostatni rok był cenny ?
Stawiam więc na pragmatyczny minimalizm, a duchowy maksymalizm :- )
Iwona
Motyw kobiety
Dobre pomysły na nie marnowanie jedzenia.
OdpowiedzUsuńU mnie tez ten czas to też przede wszystkim ogromna radość :)
Ja jakoś nigdy nie mnożę świątecznych potrzeb kulinarnych ponad normę, więc to co zostaje, magicznie znika w kilka dni. Tak jak mówisz pragmatyczny minimalizm, przy maksymalizmie przeżyć :)
OdpowiedzUsuń