Jak niebezpiecznie jest posiadać zbyt dużo rzeczy

Ciąg dalszy Komety nad Doliną Muminków Tove Jansson.
Wprawdzie pałeczkę w czytaniu dzieciom przejęła Żona (zmieniamy się co tydzień), niemniej donosi mi o kolejnych fragmentach wartych zacytowania na blogu:

Nasi bohaterowie wędrują dalej o świcie mimo całonocnego marszu...

Ryjek zaczął narzekać. 
- Jestem zmęczony - żalił się. - Jestem wszystkim zmęczony. Teraz wasza kolej nieść namiot. I patelnię.
- To dobry namiot - powiedział Włóczykij. - Ale nie trzeba zbytnio się przywiązywać do przedmiotów, które się posiada. Rzuć go po prostu. I patelnię też. I tak nie ma co na niej smażyć. 
- Naprawdę tak uważasz? - zdziwił się Ryjek. - Wrzucić do przepaści?
Włóczykij skinął głową potakująco.
Ryjek podszedł do urwiska. 
- Przecież można by w nim mieszkać - mruknął. - Mógłbym go dostać i mieć na własność aż do śmierci... Kochany Muminku, nie wiem, co zrobić!
- Masz przecież grotę - odparł Muminek uprzejmie. 
Wtedy Ryjek uśmiechnął się i bez wahania rzucił w przepaść wszystko, co niósł. Patrzyli jak namiot spada skacząc po skałach; patelnia dzwoniła niczym fanfara. 
- Wspaniale! - zawołał Muminek i wrzucił też garnki, które narobiły jeszcze większego hałasu. Długo trwało, zanim ostatni ucichł w głębi przepaści.  

...................................................

W kolejnym rozdziale Muminek wraz z Włóczykijem, Ryjkiem i Panną Migotką docierają do sklepu, w którym można kupić środki do prania, dropsy i doskonały olejek do opalania:

- A ja bym może potrzebował nowych spodni - powiedział Włóczykij. - Tylko żeby nie wyglądały zanadto na nowe. Dobrze się czuję jedynie w takich, które mają swój kształt.
- Ależ naturalnie - powiedziała babcia, po czym weszła na drabinę i zdjęła z wieszaka pod sufitem parę spodni.
- Wyglądają na zbyt nowe - rzekł Włóczykij z niepokojem. - Nie ma starszych?
- To są chyba najstarsze spodnie, jakie mam - wyjaśniła starowinka. - Na pewno jutro zrobią się jeszcze starsze - dodała zachęcająco, patrząc na Włóczykija znad okularów. 
- No dobrze - zgodził się Włóczykij. - Pójdę za dom i przymierzę je. Ciekaw jestem, czy mają mój kształt. - I wyszedł do ogrodu.

Po chwili wraca...

- Wolałbym, żeby spodnie wpierw się trochę zestarzały - powiedział. - Bo nie mają mojego kształtu.
- Bardzo mi przykro - zasmuciła się staruszka.  - A może potrzebowałbyś nowego kapelusza?
Włóczykij, jakby przestraszony, wcisnął swój stary zielony kapelusz jeszcze głębiej na uszy. 
- Bardzo pani dziękuję - odpowiedział. - Ale przypomniałem sobie właśnie w tej chwili, jak niebezpiecznie jest posiadać zbyt dużo rzeczy. 

I jak tu nie lubić Włóczykija :)


Wcześniejsze cytaty z książki tutaj.
Fragmenty w przekładzie Teresy Chłapowskiej.

Mini Koo

Czasem nasze zamówienia przekraczają
 rozmiar "mini"
Dzielę się z Wami bardzo fajną inicjatywą, w której od niedawna bierzemy udział, a mianowicie tzw. „małą kooperatywą”. Grupa powstała jako pomysł na wspólne zakupy (głównie przez Internet, ale nie tylko), dzięki czemu można obniżyć koszty dostawy, dzieląc je na więcej osób, i negocjować ceny przy większych zamówieniach. Służy także do wymiany informacji na temat usług i zakupów w naszej miejscowości, a także polecanych (i tych odradzanych) adresów np. specjalistów z danej branży. Dzięki niej możemy też dla przykładu oddać niepotrzebne ubrania/leki/meble, podzielić się nadmiarem warzyw czy owoców od okolicznych rolników, świadczyć drobne usługi czy prace (jak popilnowanie dzieci czy zrobienie zupy).

Kryterium uczestnictwa jest miejsce zamieszkania lub na tyle silny związek z naszą miejscowością, by wiedzieć, o czym piszemy i móc odbierać swoje produkty w miarę elastyczny sposób. Obecnie nasza Mini Koo liczy już ponad 80 -w większości nam znanych- osób mieszkających w okolicy, dzięki czemu dość łatwo przekazać sobie zakupy. Muszę przyznać, że tym razem Facebook okazał się dobrym narzędziem, umożliwiającym sprawne działanie kooperatywy - członkowie grupy zamieszczają na stronie istotne informacje co, ile i kiedy zamawiają, a zainteresowani wpisują, jakie produkty ich interesują i dokonują wpłaty, a następnie odbierają towar.

Garść przykładowych wpisów:

„Właśnie zamawiam kasze, ryże, mąki etc z …., jest szansa dołączyć do mojego zamówienia. Można kupić np. 10 kg kaszy jaglanej za 36 zł. W sam raz na sezon przeziębień. Potrzebuję kupić jeszcze za 80 zł do bezpłatnej przesyłki, kto chętny?  Zasady: kto pierwszy ten lepszy, czekam do jutra do 11:00, płatność do ustalenia indywidualnie.”

 „Oto oferta na korzystanie z zasobów sklepu …. przy zamówieniu na kwotę powyżej 3000 zł obowiązuje rabat w wysokości 10%. Załączam cennik. Dziś/jutro powinniśmy dostać też ofertę na owoce-warzywa.”

„Hej, odbieram jutro 20 kg ekologicznych pysznych śliwek, których nie zdążę przerobić w weekend z powodów obiektywnych. Czy ktoś byłby zainteresowany? Koszt 50 zł.”

Zastanawiam się co musi być pierwsze: kura czy jajko? Czy taka Mini Koo powstałaby w innych warunkach, łącząc obce sobie osoby? Czy też potrzebna jest „dobra gleba”: mała miejscowość, a w każdym razie wydzielona przestrzeń (dzielnica większego miasta), a także względnie spora sieć towarzyskich powiązań, która sprawia, że członkowie mają do siebie nawzajem zaufanie. W każdym razie te dobre warunki na starcie sprawiły, że nasza Mini Koo funkcjonuje bez zarzutu.

Myślę, że łączenie się w takie niewielkie grupy konsumentów może być ciekawym pomysłem na zmniejszenie kosztów utrzymania, w tym zwłaszcza wydatków na jedzenie, rozsądne gospodarowanie swoimi zasobami i sprawne dzielenie się nadmiarem rzeczy.

O minimalizmie i kiedy musisz się z niego wycofać




Na Twitterze artysty #Banksy znalazłem inspirujący wpis o pozbywaniu sie rzeczy. Zrób to, jeśli nie są Ci potrzebne. Jeśli nie możesz, to znaczy, że są potrzebne. 

To proste. :)

Łapy, łapy, cztery łapy...

Od tygodnia mamy psa!

Od bardzo dawna na propozycję posiadania psa odpowiadaliśmy dzieciom, że mieszkając w bloku nie mamy warunków na trzymanie czworonoga. W międzyczasie u niektórych sąsiadów pojawiły się zwierzęta. A w nas odżyły wspomnienia: Żona w dzieciństwie miała jamnika, moje ograniczały się do pragnienia i stanowczego "nie" rodziców, argument podobny: mieszkanie w bloku.

Ale po to są różne rasy i rozmiary, aby poradzić sobie z problemem ograniczonej -ale przecież nie tak bardzo (87 m2)- przestrzeni.
Dzieci rosną, ani się obejrzymy jak zabiorą w świat własne doświadczenia dzieciństwa - m.in. posiadania psa lub jego braku. Nie chcę przez to powiedzieć, że własny czworonożny pupil to rzecz niezbędna. Ale obserwując zabawy dzieci (naszych i cudzych) z psami znajomych zauważyliśmy wiele pozytywnych zmian w usposobieniu (tych pierwszych): większa spontaniczność, otwartość, pewność siebie. Więcej zabawy i radości, w ogóle pozytywnych uczuć. Oczywiście okazja do opieki i troski.

Więc w końcu daliśmy się przekonać, co w sumie nie było aż takie trudne.

Na początku przeglądaliśmy w internecie oferty sprzedaży psów rasowych. Nie zdawałem sobie sprawy ile potrafią kosztować szczeniaki "z rodowodem"! Zwyciężył zdrowy rozsądek. W końcu wybraliśmy się do pobliskiego schroniska, w którym właściwie od razu wpadł nam w oko pies (rasy kundel) w sam raz dla naszej rodziny: średnich rozmiarów, młoda, energiczna, pozytywnie nastawiona i ciekawa świata suczka. Po rozmowie adopcyjnej i wzięciu na siebie kilku zobowiązań pies, ku radości domowników dużych i małych, znalazł się w domu.

Opcja zabrania psa ze schroniska to rozwiązanie ekonomiczne (żadnych opłat) i na pewno wielkoduszne: wizyta w schronisku to przykry widok psów porzuconych, opuszczonych, sponiewieranych, które na pewno odwdzięczą się za ich przygarnięcie i udomowienie.

Niekiedy właściciele psów adoptowanych zwolnieni są z podatku od posiadania psów. Schronisko, skąd zabraliśmy psa, pokrywa też koszty obowiązkowej (warunek adopcji) sterylizacji, a to znaczny wydatek (150-400 zł). Tak czy inaczej oprócz korzyści pojawiają się dodatkowe koszty w budżecie. Tabela naszych wydatków poszerzyła się o kategorię "pies", a w niej wydatki na jedzenie, weterynarza, szczepienia, wyposażenie. Mamy jednak nadzieję, że zwierzak odpłaci nam swoimi uczuciami z nawiązką!

Jak uniknąć noszenia walizek

Ostatnio po raz kolejny (w miarę dorastania zmieniają się tylko słuchacze leżący w łóżkach) czytam dzieciom do poduszki urocze, mądre i klimatyczne historie Tove Jasson o rodzinie Muminków, a konkretnie Kometę nad Doliną Muminków.
Dzisiaj czytaliśmy fragment, w którym Ryjek próbował zabrać ze sobą granaty leżące na dnie wąskiej szczeliny, w czym przeszkodził mu ogromny jaszczur i musiał salwować się ucieczką. Jest nad czym pomyśleć:

Pochylili się nad wąską szczeliną i zajrzeli. Na samym jej dnie błyszczały w mroku niezliczone ilości czerwonych kamieni. Jakby setki małych komet w czarnym wszechświecie...
- Wszystkie są twoje? - szepnął Ryjek.
- Tak, póki tu mieszkam - odparł Włóczykij beztrosko. - Wszystko, co widzę, do mnie należy, cała Ziemia, jeśli chcesz wiedzieć. I to mnie raduje.

.................................

- Granaty! - chlipał Ryjek. - Nie zdołałem wziąć ani jednego!
Włóczykij usiadł koło niego i powiedział przyjaźnie:
- Wiem. Wszystko staje się trudne, kiedy się chce posiadać różne rzeczy, nosić je z sobą i mieć je na własność. A ja tylko patrzę na nie, a odchodząc staram się zachować je w pamięci. I w ten sposób unikam noszenia walizek, bo to wcale nie należy do przyjemności. 
- Ale ja je mogłem trzymać w plecaku - odezwał się Ryjek ponurym głosem. - Co innego jest patrzeć na rzeczy, a co innego dotykać ich i wiedzieć, że są moje. 
Wstał i głośno wytarł nos w łapkę. 


 Fragmenty w przekładzie Teresy Chłapowskiej

Zdjęcie do legitymacji

Krótki wpis o tym o tym jak zaoszczędzić na zdjęciach do legitymacji szkolnej.

Jeżeli dysponujemy telefonem komórkowym z aparatem (oczywiście może być też zwykły aparat), kolorową drukarką i papierem do wydruku zdjęć, a także białym prześcieradłem służącym za tło i dobrze oświetloną przestrzenią (ja sam robiłem zdjęcia na balkonie, nie trzeba lampy błyskowej), nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy zdjęcia legitymacyjne zrobili samodzielnie.

Obróbka cyfrowa polega na dopasowaniu zdjęcia do wymiaru 4x3 cm i nie wymaga szczególnych umiejętności (korzystałem z możliwości Worda i Picasy).

Zrobienie zdjęć w zakładzie fotograficznym kosztuje 28 zł. W naszym przypadku to już 112 zł. Poza tym nie potrzebujemy czterech zdjęć każdego dziecka, tylko po jednym.

Last but not least: w porównaniu z poprzednimi zdjęciami zrobionymi u fotografa moje zdjęcia wypadły zdecydowanie lepiej.


Pamiętajmy, że zdjęcia do paszportu muszą spełniać określone wymogi. W tym przypadku samodzielne próby powinny zostać poprzedzone przestudiowaniem przepisów (np. tutaj). 

Karta Dużej Rodziny

Wizyta na Wawelu lub w Kopalni Soli w Wieliczce to w przypadku rodziny wielodzietnej poważny uszczerbek (wyrwa?) w budżecie. W tym roku w maju przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. W naszym przypadku wizyta w Wieliczce wyniosła 228 zł, a na Wawelu 191 zł. Można odnieść wrażenie, że obcowanie z tzw. dziedzictwem narodowym jest zarezerwowane dla… obcokrajowców i osób z zasobnym portfelem. A przecież to nie jedyne atrakcje, które warto obejrzeć w Krakowie, nie licząc innych kosztów związanych z krótkim, kilkudniowym wyjazdem. Przeważnie jakakolwiek wizyta w muzeum, teatrze, na imprezie to duży, stopujący kulturalne zapędy, wydatek.

Pewnie już wiecie - co nie znaczy, że już ją macie - o Karcie Dużej Rodziny, która zaczęła żywot od lipca. Mogą z niej skorzystać rodziny z co najmniej trojgiem dzieci, niezależnie od dochodu, czyli wg danych GUS, około 627 tys. rodzin. Dzięki niej mogą liczyć na tańsze wydarzenia kulturalne, wystawy, muzea, przejazdy komunikacją publiczną. Aby otrzymać kartę należy złożyć wniosek w gminie, w której mieszkamy. Karty wyrabiane są w ciągu miesiąca. My właśnie (cóż, dopiero teraz) złożyliśmy wniosek (wypełniony w domu, formularz dostępny jest na stronie), co zajęło mi dosłownie 5 minut.

Warto zaznaczyć, że kartę dostajemy bezpłatnie, rodzice mogą korzystać z karty dożywotnio (a więc także gdy dzieci wyfruną  z rodzinnego gniazda) i aby z niej skorzystać nie trzeba być całą rodziną w jednym miejscu (choć czasami obowiązują minimalne progi). W programie zniżki mogą oferować nie tylko instytucje publiczne, ale również przedsiębiorcy prywatni, a tych ostatnich jest coraz więcej. Przykładowo księgarnia Świat Książki oferuje 20% rabatu na książki i audiobooki. Przy większych wydatkach warto pytać czy dana firma honoruje kartę i zachęcać do uczestnictwa w programie.

Przejrzałem oferowane zniżki i muszę przyznać, że wygląda to bardzo zachęcająco. I tak w wakacje odwiedziliśmy Park Narodowy Gór Stołowych. Dwie trasy turystyczne „Szczeliniec Wielki” i „Błędne Skały” kosztowały nas około 50 zł. Obecnie z kartą wstęp jest bezpłatny. O połowę mniej zapłacimy za zwiedzanie Stadionu Narodowego, 40% mniej za wejście do muzeów podległych MON, zniżki 25% obejmują przejazdy pociągami PKP InterCity na terenie całego kraju (od 3 podróżujących), w przypadku Centrum Nauki Kopernik bez karty za bilet normalny zapłacimy 25 zł, a za ulgowy 16 zł, z kartą to odpowiednio 16 zł i 13 zł. Dobrą zniżkę dostaniemy na Wawel, Muzeum Narodowe w Krakowie, Wieliczkę (30% na zakup indywidualnych biletów wstępu). Warto zajrzeć na stronę informującą o aktualnych partnerach (ciągle przybywają nowi) tutaj.

W wielu gminach w Polsce działają już lokalne karty dla rodzin. Przed wyborami samorządowymi w listopadzie warto popytać obecnych radnych i kandydatów o ich plany w tym temacie.

Zachęcam do wyrobienia karty, dzięki której duże rodziny z pewnością zaoszczędzą.
Pytanie do tych, którzy już to zrobili: Jak korzysta się Wam z niej w praktyce?

Życie utrudnione

Dzięki Annaperennie dowiedziałem się o istnieniu książki K. Wagnera „Prostota w życiu”, która ukazała się w polskim przekładzie –jeszcze pod zaborem rosyjskim- w 1905 r.! Tego rodzaju teksty mnie intrygują – na ile stanowią zwierciadło swojej epoki, a na ile są ponadczasowe? Skoro nieustanie wracam do „Waldena” H. Thoreau z połowy XIX w., a jakiś czas temu „odkryłem” jakże aktualny tekst O wartości dobrowolnej prostoty Richarda Grega z 1936 r., bardzo możliwie, że Wagner ma nam do powiedzenia o naszej kondycji o wiele więcej niż przypuszczamy. Aby się o tym przekonać, postanowiłem udzielić mu -od czasu do czasu- głosu na blogu (dodając nieco od siebie oraz uwspółcześniając język i ortografię). Wyobraźmy sobie zatem, że K. Wagner jest jednym z autorów publikujących na Drodze do prostego życia.

Pierwszy rozdział książki zatytułowany Życie utrudnione zaczyna się od rodziny Blanchard’ów, w której gorączkowa atmosfera przygotowania do ślubu, udzielająca się domownikom, kontrastuje z zacisznym pokojem osiemdziesięcioletniej babuni. W pokoju tym zabiegani narzeczeni odnajdują upragnione wytchnienie i spokój. „Biedne dzieci!" -mówi babcia- „jakże zdenerwowani jesteście! Odpocznijcie troszkę, zbliżcie się do siebie. To najważniejsze. Mniejsza o resztę, wszystko inne nie zasługuje na uwagę". Te słowa Wagner odnosi do całego naszego życia: Od kolebki do mogiły, w potrzebach i przyjemnościach, w rozumieniu świata i siebie samego, człowiek nowoczesny szamocze się w chaosie niezliczonych zawikłań. W niczym nie ma prostoty: ani w myśleniu, ani w działaniu, ani w zabawie, ani nawet w śmierci. Własnymi rękami dodaliśmy naszemu istnieniu tysiące utrudnień, odejmując mu wiele stron dodatnich.

Wagner podważa dość powszechne przekonanie, że człowiek staje się szczęśliwszym i lepszym w miarę powiększenia dobrobytu zewnętrznego. To nic innego niż współczesna mantra „więcej oznacza lepiej”. Zwraca uwagę, że rozwój cywilizacji czy wzrost dobrobytu w dziedzinie potrzeb nie przynosi spodziewanego rozwiązania. Większość z nas doświadczyła tego paradoksu: wzrost potrzeb postępuje wraz ze wzrostem zasobów, a obecna trudność życia to konieczność borykania się z niesłychaną ilością naszych potrzeb materialnych. Nigdy kwestia życia i okrycia nie była -pisze Wagner- bardziej zaostrzona i żywotna, niż od czasu, kiedy się lepiej żywimy, lepiej ubieramy i lepiej mieszkamy.

Nieuniknionym następstwem jest to, że potrzeby wzrastają w miarę ich zaspakajania: im więcej człowiek posiada, tym więcej pragnie posiadać. Im bardziej ma zaspokojone jutro, z punktu widzenia zdrowego rozsądku, tym bardziej poddaje się troskom, z czego żyć będzie on i jego potomstwo, w jaki sposób zapewnić mu przyszłość. Z tego wszystkiego we wszystkich warstwach społecznych wynikło podniecenie ogólne, niespokojny i niesłychanie złożony stan ducha, dający się porównać do humoru dzieci popsutych, jednocześnie obdarzanych i niezadowolonych. Nie zdobyliśmy ani większego szczęścia, ani większego spokoju, ani większej miłości bliźniego. Popsute, rozgrymaszone dzieci swarzą się często i zawzięcie. Im więcej człowiek ma pragnień i potrzeb, tym więcej znajduje sposobności do starć z innymi.

Jakież miejsce pozostaje dla drugiego człowieka w życiu poświęconym wyłącznie zajęciom materialnym, potrzebom po większej części sztucznym, zadowoleniem ambicji, zawziętości, fantazji? Człowiek, rzucony na pastwę swoich pragnień, powiększa je i wzmaga tak, że wkrótce biorą nad nim górę. Oddany jest wewnętrznej anarchii pragnień, z której, z biegiem czasu, wyradza się anarchia zewnętrzna.

Dla człowieka, niewolnika potrzeb licznych i niezrozumiałych, posiadanie jest dobrem par excellence, źródłem wszelkiego innego dobra. Rzeczy i ludzie są szacowani sprzedajną swoją wartością, pożytkiem, jaki można z nich osiągnąć. Wszystko, co nic nie przynosi, jest niczym. Wszyscy, co nic nie posiadają, nic nie są warci. Szlachetne ubóstwo, z łatwością napiętnowane, jest hańbą, pieniądz, nawet nieczysty, zdobyty bez trudu, może być uważany za zasługę.

Wagner zastanawia się nad przyczynami takiego stanu rzeczy, komplikującymi i utrudniającymi nasze życie. Stwierdza, że wszystkie one odnoszą się do jednej przyczyny ogólnej: łączenia dodatkowego z zasadniczym. Dobrobyt, cała cywilizacja ogólnie wzięta, tworzą ramy obrazu, lecz ramy nie stanowią jeszcze obrazu. Obrazem tutaj jest człowiek, człowiek z najtajniejszą swoją głębią, sumieniem, charakterem, wolą. Podczas kiedy upiększano, pielęgnowano ramy, zaniedbano, uszkodzono obraz. Jesteśmy bogaci w zewnętrzne dobra, a ubodzy, wynędzniali duchowo. Mamy obfitość rzeczy, bez których można by się obejść, a jesteśmy nieskończenie biedni pod jednym, najważniejszym względem. I kiedy nasza głęboka istota się budzi z potrzebą miłości, nadziei, spełnienia swego przeznaczenia, doznaje lęku i trwogi, jak człowiek pogrzebany za życia. Dusi się pod stosem rzeczy drugorzędnych ciążących na niej, pozbawiających ją powietrza i światła.

Czy jest to diagnoza słuszna?

cdn.

Zainteresowani pełną wersją książki znajdą ją na stronie Elbląskiej Biblioteki Cyfrowej tutaj.