Podróże dalekie... czy bliskie?

Ostatnio mówiłem o podróżach dalekich, a teraz coś dla kontrastu, o 'podróżach' bliskich, ich roli w naszym życiu, w nabraniu dystansu do codziennej rutyny, w wychowywaniu młodszego pokolenia... Dziś także trochę faktów z mojego życia.



Myślę, że to nagranie Wam się spodoba.

MP3 do pobrania: http://oszczedzanie.info.pl/?wpdmact=process&did=MTguaG90bGluaw==

P.S. Otrzymuję sporo informacji na temat publikacji samych nagrań (na moich blogach i tutaj), jedni wolą stream, z kolei kiedy opublikowałem stream z jakimiś tematami dot. przedsiębiorczości odezwały się glosy - "Remigiusz - a gdzie jest mp3 do pobrania?" Na razie jestem otwarty na Wasze sugestie, jeśli chodzi o nagrania wszystko powoli dopracowuję, skoro jednak MP3 jest mało inwazyjną formą publikacji (żadnych wyskakujących okienek, reklam) myślę, że to tego bloga pasuje.

Remigiusz, autor bloga "Oszczędzanie"

Praca zdalna - mieszkanie w raju. Czy można pracować przez internet i mieszkać na wsi lub w innym kraju?

W tej audycji mp3 autor powie Wam o możliwościach pracy zdalnej przez internet i jednoczesnego mieszkania poza wielką metropolią - w cichej sielankowej wiosce, a może w jakimś śródziemnomorskim raju?

Dowiecie się o pewnych doświadczeniach autora oraz jego blogowych kolegów w wyżej wymienionych kwestiach. Jak przygotować się do ewentualnej wyprowadzki, jak zapewnić sobie bazę do pracy i życia, co jest ważne?

 

Tak jak ostatnio - plik jest do łatwego pobrania z hostingu bloga "Oszczędzanie" - bez jakichkolwiek reklam, obligatoryjnych subskrypcji ani innych niespodzianek - wystarczy kliknąć i cieszyć się nagraniem :-)

http://oszczedzanie.info.pl/?wpdmact=process&did=MTcuaG90bGluaw==


Remigiusz, autor bloga "Oszczędzanie"


Mniej znaczy lepiej

Już jutro (16 lipca) na półkach księgarni premiera książki Ludmiły Piaseckiej - autora naszego bloga, zatytułowanej 52 tygodnie, która ukazuje się nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dzięki uprzejmości Miłki poniżej fragmenty rozdziału "Mniej znaczy lepiej", w którym bohaterka -miło mi to stwierdzić- czerpie inspirację do zmian m.in. z Drogi do prostego życia. Zapraszam do lektury:

[...] Wchodząc do pokoju dzieci, potykam się o góry walających się wszędzie przedmiotów. Jak to się stało, że zdołaliśmy ich tu upchać aż tyle? Czuję się przytłoczona. To samo w kuchni. Szafki wypełnione różnej maści sprzętem AGD, niekompletnym, dziwacznym, nieużywanym od lat. W szufladach stosy sztućców. Czy kiedykolwiek miałam aż tylu gości, by wyciągnąć je wszystkie? A sypialnia? Zastanawiam się, czy nie powinnam jej raczej nazywać przechowalnią. Mój stolik nocny pokrywa piramida papierów, książek i czasopism. U Wojtka jest chyba jeszcze gorzej. Pomiędzy stosami gazet ukrywają się papierki po cukierkach, zagubione łyżeczki, nigdy niesprawdzone kupony totolotka. W salonie sofa upstrzona jest poduszkami, pod którymi Franek z uporem maniaka upycha swoje bluzy. W łazience piętrzą się stosy brudnych ubrań. Skąd one się biorą, przecież pralka codziennie wypluwa czyste? Odnoszę wrażenie, że otaczająca mnie przestrzeń gwałtownie się kurczy i zasysa mnie jak odkurzacz. Ląduję w jakimś pudle, upchana w zwojach przedmiotów, które odbierają mi możliwość ruchu. Zastanawiam się, kto kogo posiada – czy jestem właścicielką tej przestrzeni, czy też odwrotnie, przestrzeń posiada mnie. Wychodzę na werandę i oddycham głęboko. Zdaje się, że przyszedł najwyższy czas, by ustalić tutaj właściwą hierarchię. Muszę się zabrać do inwentaryzacji swojego domu. Zamierzam mu przywrócić właściwe proporcje i znaczenie. Pozwalam, by ciepło sierpniowego poranka rozgrzało mnie przed pracą wymagającą nie lada odwagi. Bo czy plan odgruzowania domu z niepotrzebnych przedmiotów nie jest zadaniem zgoła heroicznym?

Remanent otaczającej mnie przestrzeni zaczynam od serca domu – kuchni. Postanawiam działać metodycznie i najpierw ustalam sposób sortowania przedmiotów:
a) rzeczy do oddania,
b) gadżety, których nigdy nie użyłam, nadające się do sprzedania,
c) przedmioty zepsute – do natychmiastowego wyrzucenia,
d) niezbędniki, czyli to czego naprawdę potrzebujemy.

Selekcja wcale nie jest łatwa. Dość szybko orientuję się, że do ostatniej kategorii zaliczam najwięcej przedmiotów, niekoniecznie trafnie. Postanawiam na chwilę to odłożyć. Zaczynam rozumieć, że oczyszczanie przestrzeni to proces, który wymaga zarówno zaangażowania, jak i czasu. W poszukiwaniu dystansu i inspiracji zaglądam w czeluści internetu. Szperając tu i tam trafiam na blog o przewrotnym tytule: Wystarczy mniej. Czytając, uświadamiam sobie, że oczyszczanie przestrzeni to tylko jeden z kroków, które muszę podjąć, by mniej znaczyło lepiej. Szykuję więc sagan zielonej herbaty z imbirem i rysuję Majkową mapę minimalizmu: Oczyszczanie przestrzeni – pozbycie się rzeczy niepotrzebnych – odkrycie rzeczy istotnych – wyłuszczenie priorytetów – redukcja niepotrzebnych zadań – uważność i skoncentrowanie się na jednej rzeczy jednocześnie – znalezienie w kotle codziennych obowiązków czasu na zupełną ciszę, tę, z której rodzi się dystans i harmonia. Postanawiam przez najbliższy tydzień przeprowadzać remanent w trzech sferach: w przestrzeni, w działaniu i w myśleniu.

Wracam do kuchni i tym razem decyduję się popracować krótko, lecz intensywnie. Mam zadanie do wykonania i koncentruję się tylko na nim. Po niespełna dwóch godzinach kuchnia zaczyna się wyłaniać z natłoku przedmiotów. Wynoszę worki z wypisanym na nich przeznaczeniem. Osobno odkładam elektrośmieci, przedmioty, które mają zakończyć swój żywot, lądują w kuble, a te, które posłużą jeszcze komuś, pakuję do bagażnika. Po obiedzie zawiozę je tam, gdzie trzeba. Część zostawiam w garażu – może uda mi się sprzedać je na Allegro? Po rozprawieniu się z zawartością kuchennych szafek pozbywam się także firanek. Pozwalam, by światło ogrzało każdy nowo odkryty kawałek przestrzeni.

Wieczorem pracuję nad sferą działania i myślenia. Na początek rezygnuję z oglądania wiadomości. Moim częstym zwyczajem było zasiadanie przed telewizorem na „Teleexpress”, potem włączałam jeszcze „Panoramę”, „Fakty” i „Wiadomości”. Po co w ciągu jednego dnia dobrowolnie pozwalałam się bombardować taką ilością informacji? Sama nie wiem. Zamiast codziennej porcji wiadomości postanawiam podarować sobie dodatkowy spacer. Biorę Borysa i zanurzam się w pomarańczowym świetle sierpniowego wieczoru. Ulica jest prawie pusta. W powietrzu unosi się zapach stygnącego asfaltu. Zaglądam w okna domów, w wielu z nich odbija się niebieskie światło ekranu. Czuję, jak powoli opada ze mnie natłok niepotrzebnych spraw. Liczy się tylko to, co dzieje się tu – tuż przede mną.

Następnego dnia zabieram się do oczyszczania sypialni. Uwalniam okna od ciężkich zasłon. Zmieniam pościel (tym razem wybieram białą). Odgruzowuję stoliki nocne i komodę. Nagle wyłaniają się przedmioty zapomniane. Porcelanowy świecznik, kolczyki z szarego filcu, Wojtkowe wieczko od obiektywu. Inne przedmioty zmieniają swoje kontury lub nabierają nowego znaczenia. Nagle widać lustro, łóżko staje się większe, mój czarno-biały portret wychodzi z cienia. W świeczniku umieszczam nowe świeczki, wygrzebane z niespożytych zasobów komody. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czuję radość z tego, co już posiadam, i nie mam potrzeby gromadzenia niczego więcej. Uwolniona przestrzeń paruje nową energią. Wieczorem odkrywam z Wojtkiem, że oczyszczona przestrzeń uwalnia także zmysłowość. Zaiste, mniej znaczy lepiej.

Kolejnego dnia mojego projektu zaglądam do łazienki. Wyrzucam spory stosik zapomnianych kremów, przeterminowanych lekarstw, pustych tubek po paście do zębów, starych szczoteczek (jak to się stało, że mieliśmy ich aż dwanaście?). Potem zabieram się do ręczników. Zwijam je w ślimaki i układam w ślimaczą piramidę. Na umywalce i wannie stawiam bukiety z trawy oraz lawendy (od pani Danuty). Na koniec wypuszczam przez okno wszystkie opary łazienkowej chemii i zapraszam do środka zapach ogrodu.

W sobotę wyłapuję rodzinny ludek i wciągam go w moją minimalistyczną misję. Mamy dwa cele do rozpracowania – gabinet Wojtka i pokój bliźniaków. Szturm następuje z samego rana, bój jest gwałtowny i zacięty. Wieczorem padamy wszyscy na sofę. O dziwo, nikt nie włącza telewizora. […] Zgodnie idziemy spać prawie z kurami. Zasypiam w pół zdrowaśki. Budzę się na przednówku dnia. Różowopopielaty świt zasypuje mnie ciszą. Wślizguję się w jej objęcia, obejmując myślami miniony tydzień. Zaiste. Mniej znaczy lepiej. Każdy posiadany przeze mnie przedmiot domaga się uwagi. Pozbywając się tych, którym nie jestem w stanie jej okazać, oczyszczam nie tylko przestrzeń, ale przede wszystkim swój umysł. Uwolniona od natłoku rzeczy przestrzeń rozjaśnia myśli. Zaczynam filtrować chaos otaczających mnie zadań. Wyławiam z nich to, co jest naprawdę istotne. Zamiast podejmować się wielu zadań naraz, skupiam na jednej rzeczy całą swoją uwagę. Paradoksalnie robię wtedy znacznie więcej. Uważność przynosi też radość, bo jest zaprzeczeniem bylejakości. Otaczam się tym, co naprawdę stanowi dla mnie wartość. W oczyszczonej przestrzeni łatwiej wyłuszczyć priorytety. Tak, by znaleźć równowagę między „być” a „mieć”.


Więcej na temat książki znajdziecie na stronie wydawnictwa tutaj. Osobiście niecierpliwie czekam na możliwość przeczytania jej od deski do deski. Miłka prowadzi też swój własny blog historiarzeczymalych.

Nazywaj rzeczy po imieniu


W wakacyjnym numerze Znaku tematem miesiąca są rzeczy: jakie miejsce zajmują dziś w ludzkim życiu, czym są przedmioty, w jakich kierunkach ewoluują, co mówią o nas i jak sobie z nimi radzimy.

W rozmowie z Justyną Siemionowicz pt. Oddam, przyjmę mieliśmy -ja i moja Żona- okazję opowiedzieć o dobrowolnej prostocie, w jaki sposób ją odkryliśmy i jak przeobraziła nasze codzienne życie, w tym nasz stosunek do materialnego świata. Jak zwykle dzielimy się naszą normalnością, zadziwieni, że jest traktowana jako coś niezwykłego...

Poza tym w numerze można przeczytać kilka tekstów, które na różne sposoby starają się głębiej wniknąć w związki człowieka z przedmiotami, z których wszak utkana jest nasza codzienność i które tworzą trwałą ramę dla naszych myśli i działań. O obecnej dematerializacji rzeczy i w konsekwencji utracie oparcia, jakie dawała jednostce ich namacalność i solidność opowiada tekst Z powrotem do rzeczy Justyny Siemionowicz. Przejawem tego zjawiska jest choćby rozpowszechnienie rzeczy jednorazowego użytku (to już ponoć 80% dóbr obecnych na rynku).

O stosunku do rzeczy z perspektywy wędrowca, swoich obozowiskach i Nietzsche pisze Łukasz Orbitowski w eseju Wędrowiec i jego rzeczy. Po jego lekturze stwierdziłem, że może lepiej zrobilibyśmy traktując swoje aktualne miejsca zamieszkania jako tymczasowe obozowiska – taka perspektywa uczy właściwego stosunku do posiadania i samego siebie. „Obozowiska zasysają rzeczy i uczą ich nieważności” - pisze Orbitowski. Albo inaczej: uczą odróżniać rzeczy niezbędne do życia, od tych, które próbują stać się jego namiastką, pozostawiając nam, zakotwiczonym w naszych przedmiotach, tęsknotę za drogą. Nieprzypadkowo mówimy o nieruchomościach – one nas unieruchamiają. Punkt oparcia, stałość w wędrownym życiu zyskujemy nie dzięki przedmiotom, ale tym, z kim związaliśmy się grubym sznurem wspólnoty. Według autora: „Liczą się tylko te przedmioty, których wędrowiec nie potrzebuje”. Może wszyscy jesteśmy nomadami, a nasze poczucie „umiejscowienia” to triumf rzeczy, których nie mieliśmy siły porzucić.

Jako kontrapunkt materiał pt. Czyściec przedmiotów Filipa Springera powstały przy okazji badania Marcina Trzcińskiego, który jako pierwszy w Polsce przebadał zawartość naszych piwnic. Zwykle deklarujemy raczej praktyczny do nich stosunek, ale zamieszczony minireportaż ujawnia, że często górę biorą motywy emocjonalne. Magazynujemy tam rzeczy, na które nie chcemy patrzeć, nie chcemy o nich pamiętać. Ale nie jesteśmy w stanie ich wyrzucić.

W rozmowie Świadomość zmian Zuzanna Skalska stawia m.in. tezę, że jako Europejczycy osiągnęliśmy punkt graniczny – nie możemy się już bardziej wzbogacić. Kryzys finansowy, którego doświadczyliśmy, pokazał, że nie możemy mieć więcej. Potrzebujemy jakiegoś zrównoważenia dla dotychczasowego modelu, który zawiódł. Tym balansem jest -jej zdaniem- nadchodząca skandynawizacja (przeciwstawiona amerykanizacji), czyli życie ze świadomością, że nie potrzebujemy wielu rzeczy. Czy kierunek geograficzny nadchodzących zmian jest słuszny, tego nie wiem (równie dobrze z American dream otrząsnęli się jako jedni z pierwszych sami Amerykanie), ale warto przytoczyć zacytowane w wywiadzie fińskie powiedzenie, że szczęście jest zawsze pomiędzy „dużo” i „za mało". Według Skalskiej minimalizm nie jest „ruchem”, ponieważ tak naprawdę to jedyna droga, którą możemy pójść. A jednocześnie wyzwanie dla firm-gigantów typu multinational, które wyrosły z założenia, że człowiek nie jest minimalistą, że chce bez końca gromadzić. Czy jest to uniwersalna zasada antropologiczna, czy też prawidłowość dobrze opisująca tylko jedno pokolenie?

Czytelnicy bloga zainteresowani wgryzieniem się w temat przedmiotów mogą nabyć aktualny numer miesięcznika po promocyjnej cenie 12,90 zł (cena bez promocji to 19,90 zł). W tym celu do koszyka zakupowego na stronie www.znak.com.pl należy wpisać kod promocyjny "wystarczymniej" (na stronę promocji można wejść także tutaj). Wysyłka numeru gratis.

Ps. Czytelnicy w komentarzach donoszą, że gratisowa wysyłka obejmuje nie tylko sam numer Znaku, ale także całość zamówienia :)

Gasimy pragnienie

Idealnie pasuje na upały.
Składniki (baza):
  • zielona herbata
  • mięta
Składniki (opcjonalnie do wyboru):
  • pokrzywa
  • melisa
  • yerba mate
  • cytryna, ew. sok z kwiatów czarnego bzu
Zaparzamy bazę ew. z dodatkowymi składnikami, zostawiamy na noc do wystygnięcia. Rano do lodówki i po przyjściu z pracy szklanka na "gaszenie" pragnienia.
SMACZNEGO

p.s. jakie (oprócz wody) macie sposoby na upały. Pomijam wszelkie kolorowe, gazowane, butelkowane w PETach napoje (poza kwasem chlebowym).

Sekret czwarty - bezpieczeństwo i troska.

Rozwinięcie wpisu nt. książki "7 sekretów efektywnych ojców".

Czwarty sekret odnosi się do czuwania nad rodziną i troską o jej byt materialny.
Czym ma się wyrazić bezpieczeństwo i troska?
Autor podpowiada, że czuwanie nad bezpieczeństwem to podejmowanie roli lidera w chwilach kryzysu dotykającego rodzinę, uspokajanie, podejmowanie skutecznych decyzji przywracających równowagę.
Potrzeby materialne - stworzenie i podtrzymywanie atmosfery spokoju i bezpieczeństwa poprzez stały, przewidywalny dochód, który zabezpiecza byt materialny rodziny.

Bezpieczeństwo to m.in. przekazywanie informacji dzieciom nie tylko jak reagować w przypadku pożaru lub wypadku, ale też co czeka starsze dzieci ze strony współczesnych zagrożeń, takich jak narkotyki, przemoc, pornografia. Poniżej lista sześciu sposobów na lepszą ochronę dzieci:
  1. Wypracowanie w sobie zdrowego podejścia do trudności.
  2. Zastanawianie się, kto jest dla Ciebie najlepszym wzorem skutecznego działania w sytuacji kryzysowej.
  3. Wsparcie innych ojców - regeneracja sił po kryzysie i odzyskanie pewności siebie. Chyba jeszcze trudne do zastosowania w Polsce, gdzie raczej nie szukamy grup wsparcia.
  4. Odkrycie fundamentu swej męskości.
  5. Nieunikanie w sytuacjach kryzysowych rozmów z dziećmi.
  6. Codzienne rozmowy nie tylko z dziećmi, ale przede wszystkim z żoną.
Troska o zabezpieczenie materialne - to chyba oczywista sprawa, ale jedna uwaga bardzo mnie poruszyła:
"Będąc świadomym potrzeb swojej rodziny planujesz świadomie swoją karierę zawodową. Propozycja podwyżki, zmiany stanowiska daje Ci chwilę zastanowienia - czy naprawdę musisz zbijać majątek? Jeśli rodzina żyje wygodnie z dotychczasowymi standardami zarobków, możesz kierować się swoimi standardami zamiast firmowymi. Znika presja".
Czy nowa lepsza praca, nowe stanowisko pozwolą spędzać tyle samo czasu co dotychczas? Czy jest to uczciwe?


Jak to wygląda u Was? Na swoim przykładzie mogę napisać, że świadomie sześć lat temu zmieniliśmy pracę (miasto, otoczenie), aby móc mieć więcej czasu dla siebie, dzieci. 

Między twórczym bałaganem a pedantycznym porządkiem

Porządek, porządek, to wróg zwierządek – twierdziła kaczka Katastrofa w bajce Wojciecha Widłaka. Zastanawiam się czasem nad ilością energii wkładaną w okiełznanie przedmiotów, aby stały lub leżały dokładnie w tym, a nie innym, miejscu. O, Syzyfie! Porządek trzeba robić, nieporządek robi się sam, mawiał Tadeusz Kotarbiński.

Prawo entropii zakłada, że każdy układ podlega stopniowemu rozpadowi. Rozpad systemu nazywanego porządkiem najlepiej widoczny jest na przykładzie rodziny wielodzietnej, w której przedmioty niczym żyjątka przemieszczają się dzięki swoim niczego nieświadomym (?) nosicielom. Epidemia rozrzuconych klocków lego, kredek, skarpetek, chusteczek do nosa, książek, nożyczek, pinesek, niedokończonych rysunków, szklanek, słomek, części garderoby szerzy się w zastraszającym tempie. Przedmioty, napotykając dobre warunki rozwoju, tworzą kolonie, szczególnie dobrze rozwinięte w dziecięcych pokojach. Ciekawe, że dzieci są dość dobrze uodpornione na toksyny bałaganu, natomiast starsze osobniki przejawiają, zwłaszcza pod koniec dnia, objawy zatrucia (wzmożona aktywność, napady nerwowości, gwałtownych skłonów, bezwładne opadanie na sofę).

Porządek to jedna z nieskończenie wielu, statystycznie - nieprawdopodobna, wersja chaosu (Holbach). To rzecz ulotna, która pojawia się na krótko w sobotnie przedpołudnie lub wieczorem, po położeniu dzieci do łóżek (i bez zaglądania do wnętrza szafek na ubrania!). Ileż utajonego szału [rodziców] zawiera zwykły porządek (to Gombrowicz).

Zachwyca mnie świat przyrody, tak pełen chaosu, a jednak uporządkowany i to bez bólu krzyża od podnoszenia porozrzucanych przedmiotów (choć zawsze to jakaś forma gimnastyki). Spacerując po lesie nie układasz patyczków w równe rządki, akceptujesz nieład opadających liści i szyszek, pogmatwane ścieżki mrówek.

Szukam złotego środka, który pogodzi ogień z wodą. Może w pojęcie porządku wdarła się tyrania perfekcjonizmu, a próby jego „ostatecznego” zaprowadzenia to iluzja kontroli nad przedmiotami i... własnym życiem? A może poszukać metody w tym szaleństwie: być łagodnym dla przedmiotów, mając nadzieję, że dojdziemy do entente cordiale – serdecznego porozumienia: pozwolę rzeczom odrobinę żyć własnym życiem, one pozwolą mi zapaść wygodnie w fotelu lub na sofie i delektować się, choć od czasu do czasu, świętą obojętnością.

Czy odrobina nieładu okaże się twórcza czy też destrukcyjna, to wszak zależy już od twórców.




O tym, że radosny bałagan jest lepszy niż smutny porządek pisałem w poście Rodzice na wolnych obrotach.

Nad kaszubskim Walden Pond

Wróciłem znad mojego kaszubskiego Walden Pond. Od pięciu lat na kilka dni/ tydzień wynajmujemy domek letniskowy nad jeziorem, w lesie. Obowiązkowo z kominkiem, przy którym możemy się ogrzać w chłodniejsze dni (jak w tym roku) lub który świetnie pełni rolę opiekacza do grzanek (: Wynajmowanie domku sprawdza się doskonale, choć na początku pojawiła się myśl, że fajnie byłoby mieć to -prawie idealne- miejsce na własność. Jednak doświadczenie poprzednich pobytów pokazuje, że możemy sycić się pięknem tego miejsca bez aktów własności, korzystając z roli jego tymczasowych lokatorów - wolni od trosk i kosztów, które wiązałyby się z dbaniem o domek przez pozostałą część roku. Ileż energii życiowej musielibyśmy włożyć w kupienie i utrzymanie takiego domku, z którego i tak korzystalibyśmy od czasu do czasu!

Dzieci pytały, czy nie chcielibyśmy zamieszkać tam na stałe, z dala od cywilizacji, w niemal pełnej symbiozie z przyrodą. To trochę podobnie jak z posiadaniem na własność: znów to pragnienie trwałego związania się z konkretnym miejscem. I myśl, że nawet najpiękniejsze miejsce, do którego tęskni się przez tyle miesięcy, ujawniłoby (z czasem) swoją powszedniość i własne –przykładowo: społeczne i towarzyskie – braki, gdyby nie było dłuższym lub krótszym, ale jednak  tymczasowym i przemijającym, azylem. Dlatego wróciliśmy do domu bez żalu, przechowując w pamięci bezcenne obrazy przeżytego -czy to wspólnie, czy na osobności- czasu.