Wdzięczność

Pragniemy więcej, lepiej i szybciej, niezadowoleni z tego, co posiadamy.
Zamiast tego możemy wybrać wdzięczność za to, co już posiadamy (zarówno jeśli chodzi o rzeczy materialne, jak i niematerialne).

Do postawy wdzięczności prowadzą trzy kroki:

1. Dostrzegam jak wiele dobra posiadam.
Już teraz jestem obdarowany: dachem nad głową, ubraniem, pożywieniem, towarzystwem przyjaciół, miłością rodziny, pracą i zdrowiem, itd…

2. Nie pozwolę, by to, czego chcę, okradało mnie z tego, co posiadam.
Wdzięczność sprawia, że czujemy się zaspokojeni przez to, co posiadamy. Lepsze jest to, co posiadamy, niż pragnienie posiadania czego innego. Kohelet napisał, że „lepsze jest to, na co oczy patrzą, niż nie zaspokojone pragnienie”, gdyż to, czego chcę okrada mnie z radości posiadania tego, co już mam. 

3. Dziękuję za to, co już otrzymałem.
Komu? To już zależy, najlepiej Bogu.

To wdzięczni ludzie stają się ludźmi szczęśliwymi, nie zaś ludzie szczęśliwi – ludźmi wdzięcznymi. Wdzięczność prowadzi do szczęścia, nie odwrotnie. 

Zmieniajmy zatem naszą perspektywę, w miejsce tak częstego niezadowolenia wybierając wdzięczność. 

Patent na dobry weekend

Poniedziałek nie jest najszczęśliwszym dniem; zapowiada cały tydzień wyzwań, pracy i zmęczenia. Często widzimy cały tydzień przez pryzmat obowiązków z brakiem czasu dla siebie i bliskich. W ciągu tygodnia, nawet w poniedziałek po pracy, trudno nam się psychicznie odprężyć, jak to automatycznie potrafimy wraz ze zbliżającym się, wielkimi krokami weekendem.

Ale nawet gdy nadchodzi weekend, często katujemy się rzeczami, których nie udało się załatwić w ciągu ostatnich kilku dni; zabieramy się za sprzątanie, duże zakupy, remont, prace działkowe no i wieczorem wreszcie można zasiąść przy ulubionej grze komputerowej z browarkiem w ręku! No bo w końcu się należy! I tak człowiek nie obróci się dwa razy, a znowu jest poniedziałek.
Jak ja to dobrze znam!

Dziś opowiem Wam o starym jak świat, ale nadal skutecznym sposobie na prawdziwe odprężenie i nabranie energii na cały tydzień.
Dawno temu przeprowadzano na nas eksperymenty wydolnościowe. Próbowano wprowadzić 10-dniowy system pracy, co okazało się kompletnym fiaskiem, jeśli chodzi o wydajność pracownika; udowodniono, że człowiek potrzebuje dnia wolnego raz na 7 dni.
Dzisiaj nie mamy z tym wielkiego problemu; ludzie mają co najmniej 1 dzień w tygodniu wolny, a jednak przez większość tygodnia są chodzącymi, tykającymi bombami; nerwowi, zirytowani najmniejszą przeszkodą, z zaciśniętymi ustami, pełni napięcia.
Co jest nie tak?

Lata temu odkryłam w czym rzecz. Nie w tym, ile dni wolnego będziemy mieć, ale jak je spędzimy. Czy damy sobie prawo do odpoczynku, czy naprawdę chcemy wyjść naprzeciw potrzebom ciała i ducha? Czy zagłuszymy tego wewnętrznego człowieka wołającego o uwagę i troskę.
Od lat wiem, że podarowanie sobie jednego, pełnego dnia w tygodniu ma niebagatelne znaczenie dla naszego samopoczucia, postawy wobec innych, dla naszej pracy przez następne 6 dni.

Kiedyś „święciłam szabat”, czyli sobotę. Rano kościół przez 2,5h potem hulaj dusza….no, prawie! Nie gotowało się w ten dzień, nie sprzątało, nie kupowało, nie wykonywało żadnej zbędnej pracy. Nie oglądało telewizji, nie korzystało z komputera itd.  Za to oddawało się …no właśnie, znowu nie lenistwu, bo jak to szabat przeleniuchować? No to czytało się Biblię i inne „nabożne” książki, spotykało ze znajomymi, jeździło na rowerze czy udawało się na wycieczkę za miasto. Pół biedy, gdy było gdzie pójść i z kim się spotkać. W innym wypadku, człowiek marzył tylko o jednym: żeby ten szabat się już wreszcie skończył!

Tak wygląda religijność. Z czasem ją porzuciłam na rzecz wolności, a przede wszystkim autentyczności. Dzisiaj robię sobie szabat w dowolnym dniu i tak się składa, że zawsze jest to niedziela; w sobotę dopiero do mnie dochodzi, że można zwolnić i zacząć rozprężać mięśnie.  Za to w niedzielę czuję już słońce w duszy! Zawsze rano włączam Miecia Fogg’a który tylko przypomina mi, że oto dobiłam do brzegu tygodnia. Tego dnia żyję wdzięcznością. Spokój naturalnie towarzyszy mi przez cały dzień tylko dlatego, że go wybieram, że mu pozwalam mną zawładnąć.
W południe spotykamy się z rodzicami podczas wspólnego obiadu, rozprawiamy o wszystkich sprawach z całego tygodnia. Nikt się nie śpieszy.

W niedzielę odczuwam potrzebę (niekoniecznie chęć) życia offline. Jestem maniakiem komputerowym, ale podjęłam ostatnio decyzję bycia offline. Jest mi to po prostu potrzebne, bez tego wiem, że nie odpocznę w pełni. Zatem: raczej bez komputera, bez sklepów, bez trosk dnia codziennego.
W niedzielę wydobywam duszę na wierzch i pozwalam jej dryfować pomiędzy spokojem, zachwytem i wdzięcznością.
Z Bogiem spędzam czas codziennie, ale w mój szabat to spotkanie trwa od świtu do nocy; naturalnie, nieformalnie, nieskrępowanie. Jestem w innej rzeczywistości tego dnia i nie wychodzę na zero; nie tylko po prostu odpoczywam, resetuję się,  ale nabieram energii, radości, inspiracji (de facto niczego w tym kierunku nie robiąc) na cały tydzień,  który nie tylko po prostu daję radę przetrwać, ale i mogę dzielić się z innymi moją „niedzielą”.


Jak spędzacie weekendy? Czy możecie powiedzieć  w poniedziałek , że naprawdę wypoczęliście? Jakie macie patenty na dobry weekend?