Pan Fusi oszczędza czas, czyli życzenia na Nowy Rok

Kolejny rok na blogu za nami. Cieszę się z tak wielu wpisów, komentarzy, czasem gorących dyskusji! Czy posunęliśmy się na drodze do prostego życia do przodu? Mam nadzieję, że tak. Może bez spektakularnych dystansów, ale tak zwyczajnie, niespiesznym tempem, krok za krokiem...

Wdzięczny jestem za Waszą obecność, bogatszy o własne i Wasze przemyślenia, cieszę się zwłaszcza z tego, że w księgarniach pojawiły się dwie ważne i ciekawe książki dotyczące prostego życia („Minimalizm po polsku” Anny Mularczyk-Meyer oraz „Mniej” Marty Sapały). Ostatnio miałem także okazję przeczytać jedną z pierwszych prac magisterskich dotyczących minimalizmu. W ten sposób idea prostego życia ma szansę stać się w miarę spójną alternatywą, a także zdobywać coraz szerszy krąg zwolenników.
Dziękuję zwłaszcza Współautorom bloga (starym i nowym), którzy ubogacili go swoimi tekstami. Wiem ile czasem kosztuje zabranie się za pisanie. Mam nadzieję, że w nadchodzącym roku z nami pozostaniecie!

***

Skoro już wkrótce pożegnamy stary rok i powitamy nowy, będzie trochę o czasie i jego oszczędzaniu.

Podczas wczorajszej lektury z dziećmi wpadła mi w ręce książka Michaela Ende Momo i rozdział, w którym pan Fusi, fryzjer, myśli o rozpoczęciu prawdziwego życia: „Jak miałoby wyglądać to prawdziwe życie, tego pan Fusi za bardzo nie wiedział. Wyobrażał sobie tylko coś znaczącego, coś luksusowego, coś, co widuje się zawsze w magazynach ilustrowanych. Ale na coś takiego, myślał z rozdrażnieniem, nie mam czasu z powodu pracy. Bo na prawdziwe życie trzeba mieć czas. Trzeba być wolnym. Ja natomiast przez całe życie jestem niewolnikiem ciachania nożyczkami, mielenia językiem i namydlania podbródków.”

Skąd wziąć czas? Po prostu trzeba go zaoszczędzić! Pana Fusiego odwiedza szary pan, który proponuje mu otworzenie konta oszczędnościowego. Wylicza ile czasu zostało mu z dotychczasowego życia po odjęciu czasu na sen, czasu poświęconego na pracę, na posiłki, rozmowy ze starą, niesłyszącą matką, zajmowanie się papużką falistą, robienie zakupów, czyszczenie butów i inne uciążliwe obowiązki, chodzenie do kina i restauracji, codzienne odwiedziny u niepełnosprawnej panny Darii, w końcu zwyczaj siedzenia przez kwadrans przy oknie i rozmyślania nad minionym dniem. Ile zatem oszczędności mu zostało? ZERO!
"Gdyby na przykład dwadzieścia lat temu – zabrzmiał przy jego uchu popielaty głos agenta – zaczął pan oszczędzać tylko godzinę dziennie, to stan pańskiego konta wynosiłby teraz dwadzieścia sześć milionów dwieście osiemdziesiąt tysięcy sekund.” 

Pan Fusi decyduje się na założenie konta oszczędnościowego. Co musi zrobić? „Ależ mój drogi – odpowiedział agent, unosząc brwi – na pewno pan wie, jak oszczędzać czas! Na przykład musi pan po prostu szybciej pracować i zaniechać wszystkiego, co zbędne. Zamiast pół godziny proszę poświęcać klientowi tylko kwadrans. Proszę unikać czasochłonnych rozmów. Godzinę przy starej matce niech pan skróci o połowę. A najlepiej proszę ją oddać do dobrego, taniego domu starców, gdzie będą o nią dbać, wtedy zyska pan od razu całą godzinę dziennie. Proszę pozbyć się niepotrzebnej papużki falistej! A pannę Darię odwiedzać tylko raz na dwa tygodnie, jeśli to w ogóle konieczne. Niech pan zrezygnuje z kwadransa, jaki przeznacza pan na podsumowanie minionego dnia, a przede wszystkim niech pan już nie marnotrawi tak często swego cennego czasu na śpiewanie, czytanie, a tym bardziej na spotkania z tak zwanymi przyjaciółmi.”

Od tej pory pan Fusi zaczął oszczędzać czas. Dni stawały się coraz krótsze – najpierw niezauważalnie, lecz potem pan Fusi zaczął to wyraźnie odczuwać. Zanim się zorientował, znów upłynął tydzień, miesiąc, rok i jeszcze jeden rok, i jeszcze jeden.

Gorączka oszczędzania ogarnęła całe miasto. Wyglądało na to, że nikt nie zauważał, iż oszczędzając czas, oszczędza w rzeczywistości coś innego. Nikt nie chciał się przyznać, że jego życie staje się coraz uboższe, coraz bardziej jednostajne i coraz zimniejsze. Nie potrafiono tak naprawdę świętować, ani z okazji radosnych, ani poważnych. Kiedy ktoś miał marzenia, uznawano to niemal za przestępstwo. Nawet wolne godziny musiały być wykorzystywane i dostarczać w pośpiechu tyle przyjemności i odprężenia, ile to tylko możliwe. Nieważne było, czy ktoś lubi swoją pracę i wykonuje ją chętnie – przeciwnie, to zabierało tylko czas. Ważne było jedynie, żeby w możliwie krótkim czasie zrobić możliwie jak najwięcej. A najdotkliwiej odczuły to dzieci, gdyż także dla nich nikt nie miał już teraz czasu.

Jeżeli zatem myślicie o tym, aby zacząć nowe życie, nie oszczędzajcie na to czasu według rad szarego pana. Nie żałujcie go dla siebie i innych: na papużki faliste, rozmyślania pod koniec dnia, rozmowy z przyjaciółmi, czytanie i śpiewanie. Bo - jak pisze Ende- czas to życie, a życie mieszka w sercu. To moje życzenia dla Was na nadchodzący rok!


Na zakończenie Tym, u których miniony rok nie spełnił pokładanych w nim nadziei, oczekiwań i planów, i mniej lub bardziej przywodzi na myśl katastrofę, chciałbym zadedykować scenę jednego z moich ulubionych filmów: 







Fragmenty Momo w przekładzie Ryszarda Wojnakowskiego



Minimalizm - jak to ugryźć?

Minimalizm jest ideologią. Im więcej ma "wyznawców", tym więcej interpretacji.

Ktoś kiedyś wymyślił sobie regułę, że minimaliście do życia wystarczy 100 rzeczy. Każdy, kto zwie się minimalistą, chciał jej sprostać, ale -z różnych przyczyn- nie każdemu to wyszło. I tu dała znać o sobie chęć naginania zasad: tak, oczywiście, że mam tylko 100 rzeczy, a że jedną z nich jest 30 par majtek, to już inna sprawa...Trochę się to robi groteskowe. Ale z drugiej strony, jak tu żyć tylko ze 100-a rzeczami?

Spotkałam się wielokrotnie z opisami, jak to ktoś zrobił sobie detoks od rzeczy, na określony czas, żeby sprawdzić, czy mu z tym dobrze i by ocenić, czy taki sposób na życie mu się spodoba. No cóż, są rewolucje i ewolucje... Wiele jest blogów opisujących te pierwsze. Ja preferuję te drugie.

Co polecam?
Paradoksalnie codzienną refleksję nad życiem :) Codziennie, w miarę sił, rozmyślam o tym, co jest dla mnie ważne, a co nie, co sprawia mi radość, a co ją odbiera...

Piękno w tym sposobie na życie jest w tym, że każdy element jest tak cudownie logiczny i spójny, wszystko się uzupełnia. Przykład? Jeśli mam pokój, w którym prawie nic nie mam, to uprzątnięcie go zajmie mi jakieś 5 minut. To znaczy, że pozostały czas mogę poświęcić na rzeczy ważne lub takie, które sprawiają mi radość.

Minimalizm to prostota. Nie liczę posiadanych przedmiotów. Stawiam raczej na "praktyczną ilość", czyli np. na daną porę roku potrzebuję mieć przynajmniej tyle ubrań, ile mieści standardowej pojemności pralka. Mniej jest nieekologicznie i nieekonomicznie.

Chodzi o to, by odwołać się do generalnej idei: po co mi to wszystko? Co jest mi na co dzień pomocą, a co ciężarem? Na czym chcę się skupić w życiu, a co jest moim złodziejem czasu?

Moja droga...
była długa :) Jak wielu obecnych 30-latków moi rodzice wychowali się w PRL-u, a dziadkowie borykali się z konsekwencjami wojny, tak więc mój radosny żywot poprzedziły dwa pokolenia zbieraczy :) Ogólne poczucie nadmiaru rzeczy towarzyszyło mi od dziecka.

Mieszkania mojej mamy i babci obfitowały w całe mnóstwo pamiątek, ozdóbek, znalezisk, innymi słowy... zbieraczy kurzu. Ich codzienność wypełniona była wiecznym gotowaniem i sprzątaniem. Dorastałam przyglądając się temu i zastanawiając się, w jaki sposób te kobiety się realizują, co wnoszą w życie innych, co po sobie zostawią. Jednocześnie wielokrotnie zdawałam sobie sprawę, że dużo łatwiej jest mi przemyśleć wiele kwestii, zebrać myśli, a także pracować w pomieszczeniach z białymi ścianami, w których znajduje się mało rzeczy.

Jako nastolatka miałam do dyspozycji pokój o wymiarach 2x4m. Wielu gości nie mogło się tam pomieścić. Pozbycie się każdego bezwartościowego dla mnie mebla, to jedna osoba więcej :)

Życie w Polsce z reguły oznacza, że większość czasu spędza się w pracy. Ilu pieniędzy byś nie miał, i jakich pałaców byś nie wybudował, i tak w większości korzystasz z tego, co nosisz przy sobie bądź przechowujesz w szufladzie w biurze. Zakładając jeszcze, że chcesz mieć jakieś życie osobiste i spędzać czas poza domem, całą resztę naszego dobytku spowija kurz.

Oczywiście, jak wspomniałam wcześniej, wychowano mnie w duchu szacunku do rzeczy, tak więc wielu nietrafionych prezentów, w tym głównie ubrań, nie wyrzucałam w imię wszystkim znanego hasła: "może się kiedyś przydać".

Dzień sądu
Nadszedł dzień przeprowadzki międzynarodowej. Oznacza to w praktyce, że za transport każdej z tych rzeczy, których tak naprawdę nie używałam (i nie chciałam), musiałabym zapłacić. I to nie mało. Co to, to nie!

Zakupiłam największą dostępną walizkę, zaprosiłam przyjaciółkę, by pomogła mi w przypadku trudnych decyzji i podtrzymała na duchu, przygotowałam opakowanie dużych worków na śmieci, otworzyłam moją wielką wnękową szafę i spakowałam wszystkie rzeczy, które lubię. O dziwo okazało się, że w walizce zostało jeszcze sporo miejsca...

Co mi pomogło?
Najpierw zabrałam się za rzeczy, na których najmniej mi zależało. W moim przypadku były to ciuchy. Kosmetyki, książki i elektronikę zostawiłam na sam koniec, a właściwie na ostatnią chwilę...

Skorzystałam z genialnego wynalazku, jakim jest instytucja "wieczne nieoddanie". Rzeczy, których nie miałam serca oddawać, przekazałam znajomym, którym mogły się przydać, z zastrzeżeniem, że za jakiś czas mogę się po nie zgłosić, przy czym jest to skrajnie mało prawdopodobne.

Byłam podstawiona pod ścianą. Znajomi nie posiadają swojego mieszkania (rzeczywistość naszych czasów), tak więc przechowywanie przez nich moich gratów, i ciągłe przeprowadzki z nimi, to nie był scenariusz, który chciałam im przedstawić. Musiałam się ze wszystkim rozprawić raz a dobrze. Oczywiście nie wszystkie ubrania oddałam, a ta kategoria rzeczy średnio nadaje się na „wieczne nieoddanie”, dlatego u wspomnianej przyjaciółki zostawiłam ich trochę z zaznaczeniem, że zgłoszę się po nie za rok lub poproszę o oddanie potrzebującym.

Należę do pokolenia, które wynajmuje mieszkania. Można tutaj debatować nad kredytami, etc., ale prawda jest taka, że znam tylko jedną osobę, którą na taki kredyt było stać. Paru znajomym pomogli rodzicie, chociaż nie mam pewności, czy wspomniany przeze mnie wcześniej przypadek nie należy do tej kategorii...

Wieczny wynajem to wieczne przeprowadzki. Każda z nich męczy i pozwala mocno odczuć konsekwencje posiadania dobytku. W pierwszym mieszkaniu miałam jakieś 30 kubków. Teraz mam 3 :)

Do egzekucji dojrzewałam stopniowo. Najpierw pochowałam rzeczy mi niepotrzebne do wielkiej wnękowej szafy. Nie miałam ich na co dzień przed oczami, nie musiałam o nich myśleć, prać ani odkurzać. Zajmowały przestrzeń, która w tym czasie nie była mi w żaden inny sposób użyteczna. Kiedy odczuwałam ich brak, robiłam rekonesans. Ta czynność przypomina wypad na zakupy. Zaletą jest to, że nie trzeba nigdzie jeździć, a część tych rzeczy została już kiedyś przeze mnie wybrana, wiec to tak jakby mieć sklep, który swoją ofertę dostosował specjalnie dla mnie :) Zapomniałam dodać, że nie wymaga to wydawania pieniędzy ;)

Stan obecny
Wszystko, co mam, mogę spakować w moją wielgaśną walizkę i 40-sto litrowy plecak.

No dobrze, prawie wszystko... nie liczę rzeczy, których nie opłaca się przewozić samolotem, czyli np. garnków, aktualnych zapasów kosmetyków, jedzenia... W przypadku kolejnej przeprowadzki międzynarodowej spisuję je na straty.

Nie jest ich wiele: 3 garnki, dwie patelnie, 4 miski, jedna salaterka, komplet sztućcy, jeden tajski nóż. Nie będę teraz wypisywać wszystkiego, ale chciałam, żebyście mieli tak zwany generalny obraz. Każdy, kto się regularnie przeprowadza, wie, jakie rzeczy zostają po poprzednich lokatorach.

Kiedy odwiedza nas właściciel mieszkania poprawia mi nastrój, bo często pyta się, czy nam nie przynieść jakichś garnków czy talerzy, bo tak mało mamy... :)

Amy

Jak bronię się przed świętami

Wpisem na temat Świąt serdecznie witamy na blogu Amy, nowego Autora. Sama o sobie napisała:

Któregoś dnia spakowałam wszystko, co mam, do jednej walizki (no może poza ekspresem do kawy i Mężem ;) i wyruszyłam w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Dalej szukam. Przybyło mi od tego czasu łóżko (w domku mam zimną podłogę), wieszak na ubrania (robi też za suszarkę) i mnóstwo energii. Limity bagażu w samolocie były tylko pretekstem. Ja również od dziecka zrywam etykiety z kosmetyków w łazience (nota bene wszystkie butelki są białe) i zawsze lubowałam się w białym jeleniu ;) Minimalizm zawsze był częścią mnie, a odkąd zdobyłam się na odwagę wprowadzić go w życie, jestem szczęśliwsza. Jestem autorką bloga minimalizm w praktyce.


Każdy pisze o Świętach, to ja też :). Jak co roku większość przeżywa falstart choinkowo-mikołajowy, a ja nic...

Jak to się stało? To nie tylko skutek mojej corocznej zasady pt: "Nie zbliżam się do galerii handlowych w okolicach Świąt", bo w tym czasie nie mogę normalnie zrobić zakupów, tylko wracam stratowana przez tłumy i z bólem głowy od hałasu. Dziękuję, poczekam do stycznia...

Od razu zaznaczam, że osobom potrzebującym, jak tylko mogę, staram się pomagać na co dzień, a prezenty-niespodzianki robimy sobie z Mężem przez cały rok.

Co do ozdób: choinkę co roku mam tę samą. To jak to jest u mnie z budowaniem nastroju? Wspomnianą już choinkę potrafię wystawić szybciej od niejednego sklepu, a i tak o niej zapominam i wiecznie nie podłączam do prądu (taka wersja eco ;)

Pochodzę z rodziny bardzo tradycyjnej. Przez lata obserwowałam to narastające napięcie związane z perfekcyjnym przygotowaniem stołu, a potem wszystko stawało mi w gardle, bo jak jakiegoś dania nie spróbowałam, to mogłam liczyć się z masowymi naciskami ze strony całej rodziny. Ktoś się przecież napracował, a poza tym to TRADYCJA.

W tym czasie ucieczką był mi kościół. Jako jedno z niewielu miejsc był wówczas otwarty... Tam działo się coś, co miało sens, co warto było kontemplować. To "coś", a raczej Ktoś, jest właśnie sednem tych Świąt. Potem wracaliśmy wszyscy do domu, a że Święta to zjazd rodzinny, to przy bogato zastawionym stole czekałam, aż wybuchnie awantura, której echa będą pobrzmiewać jeszcze przez parę miesięcy, jak co roku zresztą... Często też na pasterkę nie chodziliśmy, tylko na mszę następnego dnia, bo po tych wszystkich przygotowaniach nikt już nie miał siły.

To tyle refleksji nad przeszłością, a teraz obiecana kontrowersyjna część: nie jestem tradycjonalistką.

Klimat Świąt w tym roku  narasta we mnie dzięki rekolekcjom ojca Adama Szustaka OP Plaster Miodu.

Zawsze, kiedy spoglądam na szopkę, zastanawiam się: "Jak Oni dali radę?" i staram się wzbudzić w sobie tyle zaufania i odwagi. Boże Narodzenie to święta, gdy rodzi się nadzieja, że nauczę się wreszcie lepiej kochać ludzi i samą siebie. Nie lepię pierogów i nie przystrajam choinki. Podaję jedno danie, które czasami da się zjeść.

Życzę Wam wszystkim Bożego Narodzenia
Amy 


przed ŚWIĄTECZNIE

Jesteśmy z "tych", co choinki ubierają w Wigilię, a obecnie przeżywają czas Adwentu. Te kilka dni do Świąt Bożego Narodzenia będą upływały na większym odłączeniu się od wirtualnego świata, dlatego też chciałbym współautorom, Konradowi - adminowi oraz Czytelnikom złożyć życzenia świąteczne:
 
Rodzinnych, przepełnionych radością narodzin Jezusa Świąt. Niech ten czas będzie momentem na odrobinę refleksji jak niewiele potrzeba, aby móc świętować.


P.S. jako załącznik - nasz wieniec adwentowy (przed odpaleniem pierwszej świeczki). Dzieło ukochanej żony :-).

Myśl prosta

Kolejny wpis na podstawie książki K. Wagnera Proste życie zwraca uwagę na sposób, w jaki myślimy. W naszym myśleniu panuje bałagan nie mniejszy niż w naszych zagraconych mieszkaniach: idziemy mgłą spowici, zatraceni w nieskończonych szczegółach, bez gwiazdy przewodniej i bez kierunku.

Przeciwieństwem prostoty w myśleniu jest "zabawa myślą". Nicholas Carr w książce Płycizny – czyli co internet robi z naszymi mózgami stwierdził, że korzystając z sieci trafiamy do rzeczywistości, która przeładowuje nasz umysł nadmiarem informacji i rozprasza naszą koncentrację. W ten sposób promuje powierzchowną lekturę, błyskawiczne przerzucanie informacji, a przede wszystkim – zniechęca do głębokiego namysłu. Myśl nie może być polem dla ewolucji akrobatycznych - pisze Wagner. Człowiek (…) nie działa z ciekawości oderwanej i jałowej, która pod pozorem widzenia i znania wszystkiego, naraża się na niedoznawanie nigdy zdrowych i głębokich wzruszeń, na niedopełnienie nigdy czynu prawdziwego.

Inne przeciwieństwo dla prostoty w myśleniu wg Wagnera to mania ciągłego badania się i analizowania. Masz, co ci potrzeba do drogi, ruszaj! Strzeż się upadku, oszczędzaj siły.

Zdrowy rozum przeciwstawia on także "przerafinowaniu" - w epoce skrajnego indywidualizmu dużo energii wkładamy w to, aby wyróżniać się od innych. Zamiast postępować jak osoba naturalna dochodzimy do najbardziej zadziwiających odrębności. Lepsze wykolejenie od prostej, utartej drogi! Wagner więcej wartości widzi w tym, co zwyczajne, a nawet banalne, zaś nowości uważa za pozbawione znaczenia. Obecnie nawet naturalność może być zagrożona. Okazuje się, że hipsterzy są już passe, a teraz rządzi normcore, czyli swojsko „normalsi”... Tak więc nawet niemodne rzeczy mogą być modne i -co najważniejsze- można na nich zarobić.

Szczęśliwy, kto umie powrócić do prostoty. Wagner drogę do prostoty w myśleniu buduje na trzech podstawach:

Ufność - Kwiaty, drzewa, zwierzęta żyją z potężnym spokojem, z bezpieczeństwem zupełnym. Wszystko, co istnieje, zdaje się mówić: Jestem, więc powinienem być; jest przyczyna ku temu, nie kłopoczmy się. Pierwszym usiłowaniem naszej myśli powinno być zachowanie tej ufności, niezrażanie jej niczym, uczynienie bardziej osobistą i widoczną. Wszystko, co wzmaga w nas ufność, jest dobrem, bo z tego wyłania się energia spokojna, działalność rozważna i miłość życia. Współczesne kierunki filozoficzne czy też prądy kulturalne często nasiąknięte są pesymizmem. Za radą Wagnera, jeżeli jakiś sposób myślenia odejmuje nam ufność, radość i siłę, należy go odrzucić w przekonaniu, że stanowi nie tylko niesmaczne, lecz szkodliwe pożywienie dla ducha.

Nadzieja - jest ufnością zwróconą ku przyszłości. Zbyt nieśmiałą jest nasza nadzieja; człowiek współczesny tę nieśmiałość posuwa do dziwactwa. Obawa, aby się niebo nie zapadło, opanowała nasze serca. Czy kropla wody wątpi o oceanie, a promień światła o słońcu? Czas wielki, abyśmy stali się znowu dziećmi i uczyli się otwierać oczy wobec tajemnicy, która nas otacza. Ponieważ słońce wschodzi zawsze, ziemia rozkwita, a matka uśmiecha się do dziecka, miejmy odwagę i nie traćmy nadziei.

Dobroć - Biorąc pod uwagę, że to, co nieznane, otacza nas zewsząd, nasz ograniczony rozum, przerażającą a sprzeczną zagadkę przeznaczeń, kłamstwo, nienawiść, zepsucie, ból, cierpienie, śmierć - co myśleć? Co robić? Wagner odpowiada: „Bądź dobrym". Dobroć oczyszcza i upraszcza. Chociaż cząstka, którą obrała, jest bardzo skromna: leczy rany, osusza łzy, uśmierza ból, ratuje nędzę, pociesza zbolałe serca, przebacza, łagodzi, lecz - jak stwierdza Wagner - dobroci potrzebujemy najwięcej.

W aktualnej, złożonej rzeczywistości wybrnięcie z kłopotu przy pomocy kilku prostych zasad wydaje się trudniejsze niż kiedykolwiek. Czy aby na pewno? W gruncie rzeczy Wagner zauważa, że program życia jest strasznie prosty, a jednocześnie nie wolno nam oczekiwać z życiem na zrozumienie życia: Jednodniowi podróżni, wciągnięci jesteśmy do ruchu szerokiego, w którym uczestniczyć musimy, lecz którego nie przeczuwaliśmy, nie objęliśmy całości i nie zgłębiliśmy ostatecznych celów. Trudność nigdy nie jest usunięta, rozum zawsze spotyka przeszkody, jednak nie potrzeba wszystkiego wiedzieć, aby żyć.


Inne wpisy z cyklu Prostota w życiu:
Duch prostoty
Życie utrudnione

List starego diabła do młodego

Dla odprężenia miłośnikom Clive'a Staplesa Lewisa, a zarazem oddania hołdu jego wiekopomnemu dziełku Listy starego diabła do młodego, serdecznie polecam poniższy tekst, w którym -podobnie jak Lewis- próbuję "nagiąć swój umysł do przyjęcia postawy diabolicznej" . Kto nie czytał książki, ten niech szybko sięgnie po lekturę!



Mój drogi Piołunie,

Zaniepokoił mnie przesadnie lekceważący ton Twojego ostatniego sprawozdania, jakoby zainteresowanie Pacjenta ideą prostego życia nie stanowiło realnego zagrożenia dla powodzenia naszej misji.

Napisałeś, że nasze działania zmierzające do wyplenienia (pokutującego już tylko wśród nielicznych) przesądu, jakoby wartość ludzkiego życia wyznaczały przymioty niematerialne (choćby bezużyteczne zainteresowanie losem innych) na progu XXI wieku zdają się nareszcie osiągać pozycje niezagrożone przez siły Nieprzyjaciela, obwieszczając jutrzenkę naszego ostatecznego zwycięstwa. Tak, z pewnością udało nam się skierować pragnienia i energię ludzi, w tym Twojego Pacjenta, w kierunku gromadzenia jak największej liczby rzeczy materialnych i przekonać ich, że sukces i szczęcie ma nierozerwalny związek z jak największym poziomem posiadanego majątku. Wpojenie poglądu, że dostatnie życie należy się każdemu, a przy tym może być osiągnięte natychmiast i za cudze pieniądze, okazało się mistrzowskim i przewidującym pociągnięciem, skutecznie krępującym świadomość Pacjenta. Uniemożliwiło mu to podejmowanie bezinteresownych działań całkowicie wolnych od dręczącej go myśli o kredycie hipotecznym i debecie, o której wszak natychmiast zapomni, gdy będzie chodziło o zaspokojenie jego własnych zachcianek. Spektakularny sukces, polegający na rozbrojeniu wolnej woli (tej jakże niebezpiecznej dla nas broni pozostawionej w ręku ludzi przez Nieprzyjaciela) błahostkami typu kolor obicia nowej sofy w salonie, rodzaj dodatkowego wyposażenia samochodu lub smak płatków śniadaniowych, okazał się jakże miłym zaskoczeniem nawet dla samego kierownictwa.

Wybacz, ale bezzasadne wydają mi się Twoje obawy spowodowane zbliżającą się rocznicą urodzin Syna Nieprzyjaciela. Już dawno ten potencjalnie niesprzyjający okres udało nam się przekształcić w czas największej prosperity. Należy umiejętnie wykorzystać nadarzającą się okazję, aby narastające symptomy zmęczenia Pacjenta nieumiarkowaną konsumpcją, objawiające się myślą o zmianie sposobu życia, okazały się w jego własnym mniemaniu niedorzecznym pomysłem. Sam rozważ, co mogłoby się wydarzyć, gdyby mglisty zarys prostszego życia przybrał w jego dotychczas rozkojarzonym umyśle realny kształt głębszej refleksji nad bezcelowością i jałowością egzystencji sprowadzonej do gonitwy za dobrobytem! Ba, mogłoby to doprowadzić Pacjenta w rejony od dawna nieodwiedzane, w których mógłby liczyć na zgubną pomoc Nieprzyjaciela.

Dlatego niezwłocznie podejmij działania, które nakierują Pacjenta na jego utarte przyzwyczajenia. W tym celu odwołaj się na początku do jego zmysłów. Niech jego oczy w drodze do pracy nieustannie bombardują kolorowe witryny sklepów. Najlepiej, żeby właśnie wtedy zauważył oznaki znoszenia swojej garderoby (odpruty ścieg, zacinający się zamek, etc.), a także dostrzegł jak bardzo jego telefon różni się od komórek innych współpasażerów. Wywołaj w nim dyskretne zadowolenie z tego, że tym razem potrafi zdemaskować przekaz mijanych po drodze krzykliwych reklam, nie zapomnij jednak przy tym, aby widok uśmiechniętych twarzy i produktów oraz zapamiętane hasła nieustannie powracały do niego w myślach.

Następnie odwołaj się do psychiki Pacjenta. Niech zwiedziony obietnicą ogrzania się i wypicia kawy odwiedzi pobliskie centrum handlowe. Dobra nasza! „Ty, który tu wchodzisz, żegnaj się z nadzieją.” - jak ocenił naszą siedzibę nasz niedościgniony Dante. Niech w jego uszy sączy się melodia kolęd, aż zostaną pozbawione sensu i napełnią go drętwotą. Niech przechadza się po sklepowych alejkach rzekomo tylko po to, aby uświadomić sobie, że wszystkich tych rzeczy nie potrzebuje i jednocześnie niech coraz mniej będzie pewien słuszności tego przekonania. W końcu niech wypełni go poczucie pustki i wyobcowania. Doprowadź go do przekonania, że odmawiając sobie zakupów dobrowolnie wykluczy się z grona uprzywilejowanych. Że jakiekolwiek, choćby najdrobniejsze, ograniczenie konsumpcji pozbawi go całej radości życia, atrybutów atrakcyjności, uznania kolegów i znajomych.

Od czasu do czasu pozwól mu wyobrazić siebie w tej lub innej rzeczy, posiadającego ten lub inny przedmiot ze sklepowych witryn. Dokładaj do pieca jego miłości własnej kolejne obrazy otaczania się tym, czego w najmniejszym stopniu nie potrzebuje (doceniaj dyskretny powab nowości: może nieznana dyscyplina sportu, niebotycznie drogi zegarek lub, czemu nie,  motocykl?), jednocześnie nie obawiaj się tlących się jeszcze oznak zdrowego oporu. Obecność innych osób objuczonych torbami z zakupami będzie tutaj nieoceniona. Umiejętnie i subtelnie prowadząc tę psychologiczną grę niechybnie doprowadzisz Pacjenta do huśtawki nastrojów, niech zniecierpliwi go uczucie rozdrażnienia i niech ten zaplanowany przez marketingowców objaw dyskomfortu przypisze swoim wcześniejszym myślom o prostocie życia. Że też przyszedł mu do głowy ten niedorzeczny minimalizm! Odrzucenie tej idei niech tłumaczy sobie jako wyraz rozsądnego i dojrzałego stosunku do swoich wiecznie (uwielbiam to słowo) niezaspokojonych potrzeb. Ten oczekiwany przez nas bieg wypadków niech szybko przypieczętuje jakimś drogim i niepraktycznym zakupem.  Dopilnuj, aby materialna słodycz długo rozpływa się w jego duszy (nie wymawiaj tylko przy nim tego słowa!), aby znieczulić jego ewentualne wyrzuty sumienia. Pamiętaj, aby opisany przez mnie proces leczenia Pacjenta ze zgubnych idei od czasu do czasu powtórzyć.

Twój kochający stryj,
Krętacz

 

XI. Nie marnuj

Redakcja miesięcznika Znak postanowiła pójść za ciosem i po wakacyjnym Nazywaj rzeczy po imieniu w grudniowym numerze podjęła temat nadmiaru dóbr, z którym boryka się współczesny świat Zachodu. 

Myślę, że to dobry wybór na czas przedświątecznych zakupów i przygotowań, w którym warto zadać sobie pytania: W którym momencie nabywanie i jego odwrotność – wyrzucanie – przybierają postać zbytku i marnotrawstwa? Kto decyduje o tym, co jeszcze przydatne, a co już nie? Gdzie znajduje się granica dla przyzwoitych rozmiarów własności? Czyż wraz z postępującą łatwością gromadzenia dóbr większego namysłu nie domaga się nasz sposób ich użytkowania i wykorzystania?


Numer otwiera tekst Zygmunta Baumana Śmieć. Czym jest śmieć? To rzecz „nie na swoim miejscu”. Śmieć jest wynalazkiem nowoczesnym, skutkiem ubocznym popędu do zastępowania jednego rodzaju ładu innym, gwałtownego wzrostu produkcji odpadów i odrzutów typowego dla nowoczesnego sposobu bycia. Bo też „w sposobie przednowoczesnego życia, nacechowanym wtórnym przerabianiem wszystkiego, co po wykonaniu zamierzonej czynności pozostawało niewykorzystane, pojęcie odpadu czy odrzutu właściwie nie istniało – zarówno w gospodarce materiałami, jak i ludźmi.” Marnotrawstwo jest nieodłącznym elementem społeczeństwa konsumpcyjnego, którego -jak twierdzi autor- nie da się wytrzebić przynajmniej tak długo, jak powodzenie gospodarcze i jakość życia będziemy mierzyć szybkością starzenia się nowości i skracaniem drogi ze sklepu do śmietnika. Istotą tego procesu jest -jak słusznie zauważa Bauman- wytwarzanie wciąż nowych potrzeb, a wraz z nimi także nowych klientów, a także utrzymywanie tych ostatnich w stanie nieustannego niezaspokojenia. Tego rodzaju „tresura konsumenta” ma skutek nie tylko w postaci marnotrawstwa, lecz sprawia, iż wypadają z użytku inne sposoby na życie sensowne, godne i przynoszące zadowolenie.

Artykuł Zmarnowane obiady Marta Dymek, autorka kulinarnego bloga Jadłonomia, rozpoczyna od dających do myślenia statystyk: w Polsce niszczy się prawie 9 mln  ton żywności, a do jej wyrzucenia przyznało się w 2013 r. 39% Polaków. To nie tylko zmarnowana żywność, ale także energia stracona na produkcję i transport oraz surowce wykorzystane na opakowania. Marnowanie jedzenia powoduje wzrost konsumpcji, a poprzez to wzrost cen żywności. Dlaczego wyrzucamy jedzenie? Są to najczęściej: przegapienie terminu przydatności do spożycia, przygotowanie zbyt dużych porcji, zakup złego jakościowo produkt lub nieodpowiednie przechowywanie, ale także brak pomysłów na wykorzystanie konkretnych produktów.
Jako remedium autorka proponuje domowy recykling i nabycie umiejętności gospodarowania żywnością, takie jak robienie listy zakupów, sprawdzanie daty przydatności do spożycia w trakcie zakupu, przygotowywanie zup, wywarów i rosołów z warzyw i owoców, które utraciły pierwszą świeżość, czy robienie domowej bułki tartej. Co ciekawe, wykorzystywać można nawet obierki z marchwi, selera i pietruszki. W jaki sposób? Zainteresowanych odsyłam do artykułu.

Zdzisław Sobierajski w Zaprojektowanej bezużyteczności jako specjalista od projektowania produktów ujawnia mechanizmy rządzące tym, dlaczego i jak kupujemy. Walka o nasze decyzje zakupowe, poddane nie tyle naszemu rozsądkowi, co „emocjonalnym chwilom”, trwa bezustannie. Nawet korzystając z promocyjnych cen nie dostajemy nic za darmo, stając się nośnikiem informacji marketingowej. Na przykładzie rynku samochodowego i AGD autor obnaża „wypaczone zasady ekonomii”, których nośnikiem stały się współczesne produkty. Stopień skomplikowania pojazdów wykluczający jakąkolwiek samodzielną naprawę i wysokie koszty napraw serwisowych miał być lekarstwem na nasycenie rynku motoryzacyjnego lat 90. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w przypadku sprzętu AGD lub urządzeń elektronicznych, którego coraz częściej w ogóle nie można naprawić. Ciekawym przykładem marnotrawstwa dóbr konsumpcyjnych jest rynek telefonii komórkowych. Tutaj zaplanowana bezużyteczność przejawi się najczęściej w tym, że aby mieć możliwość korzystania z nowo wprowadzonych usług, będziemy musieli kupić urządzenie nowszej generacji, odkładając do szuflady sprzęt całkowicie funkcjonalny. Jednak -jak retorycznie pyta autor- czy chcielibyśmy dzisiaj używać aparatów, które pozwalają tylko rozmawiać i wysyłać SMS-y?”

W artykule Archiwomania chorwacka pisarka i eseistka Dubravka Ugresic przygląda się naszemu życiu w archiwistycznej gorączce: „Zmagamy się z naszymi medialnymi bogami i boginiami. To jesteśmy my, każdy z nas ze swoim memory stick na szyi, każdy ze swoją stroną w Internecie, każdy ze swoim wirtualnym archiwum. W miarę jak nasze archiwum jest bogatsze, nas samych jakby zostawało mniej. Nie komunikujemy się ze sobą, nikt z nas nie ma cierpliwości dla cudzych fotoalbumów, cudzych slajdów z podróży i nagrań wideo; dawno cisnęliśmy je do śmieci i staliśmy się nowocześniejsi, teraz wszystko wrzucamy na YouTube i niech ogląda sobie, kto chce. Na początku wysyłaliśmy słabe sygnały, że istniejemy, a teraz ze swojego istnienia robimy fajerwerki.”  

Czytelnicy bloga mogą nabyć aktualny numer miesięcznika po promocyjnej cenie 14,92 zł (cena bez promocji to 19,90 zł). W tym celu do koszyka zakupowego na stronie www.znak.com.pl należy wpisać kod promocyjny "wystarczymniej2" (na stronę promocji można wejść także tutaj). Gratisowa wysyłka obejmuje nie tylko sam numer Znaku, ale także całość zamówienia.