Lepiej mniej w magazynie "Charaktery"

Mam przed sobą nowe, czerwcowe wydanie magazynu "Charaktery" poświęcone prostocie. Spojrzenie na nią z różnych perspektyw - wcześniej jako zjawiska kultury w miesięczniku Znak (o czym pisałem tutaj), obecnie w ujęciu psychologicznym - wydaje się inspirujące i godne uwagi.

Wiesław Łukaszewski zastanawia się nad różnymi sposobami rozumienia tytułowej "Prostoty życia". Czy jest ona wyłącznie organizowaniem życia wokół najprostszych potrzeb, obojętnością wobec wszystkiego, uproszczonym czarno-białym postrzeganiem świata, obroną przed trudnymi pytaniami? Czy też jest sztuką bardziej skomplikowaną: prostotą pragmatyczną lub moralno-filozoficzną? Słusznie autor zauważa, że "życie rzadko jest proste na początku, ale może - choć nie musi - stać się harmonijne jako wynik naszych poczynań." Jaką wersję prostoty wybierzemy?

Dalej bardzo dobry, dotykający wielu aspektów prostoty, wywiad Magdy Brzezińskiej z psychologiem i psychoterapeutą Anną Srebrną "Lepiej mniej. Droga do życia po prostu". Rozpoczyna się on od dowcipu o robieniu kotletów na cały tydzień jako metafory wynaturzonej ascezy. Prostota ma być przede wszystkim stanem optymalnym, realizującym postulat brytyjskiego psychoanalityka Donalda Winnicotta bycia wystarczająco dobrym, który sprowadzająca się do pytania: czy czegoś nie mam już po prostu "wystarczająco"? W rozmowie podkreślono wartość dobrego kontaktu z samym sobą, harmonii rozumianej jako pewien życiowy balans, doceniania rzeczywistości z jej drobnymi radościami. Powodów zagracania naszego życia Anna Srebrna doszukuje się w zazdrości, zachłanności, lęku przed śmiercią i przemijaniem. Z drugiej strony słusznie zauważa, iż "można się w tych zabiegach okołoprostotowych zagalopować i zabałaganić swoje życie właśnie quasi-upraszczaniem." Czy postulat prostego życia nie brzmi zbyt bajkowo i utopijnie? Czy ktoś, kto mieszka w centrum Warszawy, pracuje w korporacji, może prowadzić proste, harmonijne życie? Rozmowę kończy przywołanie ciekawej maksymy: Omnia mea mecum porto - wszystko co mam, noszę ze sobą. "Nasze spotkanie jest jak mała wyprawa, na która zabieramy do plecaka tylko to, co najpotrzebniejsze. I taką samą wyprawą jest każdy dzień. Przyglądamy się, co na ten dzień ze sobą zabierzemy, co jest niezbędne: jakie myśli, emocje, relacje, rzeczy, sprawy."

W tekście "Chciwość i głód" psycholog i psychoterapeuta Michał Czernuszczyk na przykładzie bohatera "Wilka z Wall Street" i historii pacjenta Paula Wachtela, amerykańskiego klinicysty, zastanawia się nad tą przypadłością trawiącą świat, a która kryje się w cieniu naszej nieświadomości. Wskazuje, że chciwość jest rodzajem nieuświadomionego głodu, łaknienia, które nigdy nie zostaje zaspokojone, na poziomie fizjologicznym przypomina zaś mechanizm uzależnienia, ze wszystkimi tego konsekwencjami, takimi jak wzrost tolerancji na bodziec. Czy w naszym poczuciu mamy wystarczająco dużo? Ile trzeba mieć, by być zadowolonym? Co różni osoby, które potrafią cieszyć się tym, co mają, od tych, które nigdy nie mają dość? Autor definiuje chciwość jako ciągłe niezadowolenie z tego, co osiągnęliśmy, zaś kluczem do jej zrozumienia ma być poczucie bezwartościowości, wobec którego kultura podsuwa uniwersalne lekarstwo w postaci pieniędzy. "Wierzymy, że dzięki nim zdobędziemy akceptację, prestiż, bezpieczeństwo, wolność i miłość. Łudzimy się, że większe zarobki, kolejne zakupy przyniosą wreszcie upragnione poczucie spełnienia." Artykuł kończy pytanie, czy można żyć inaczej? Pewną odpowiedź znajdujemy w doświadczeniu autora, które polegało na obserwacji życia mnichów w klasztorze benedyktyńskim. Nieuchronna wydaje się tutaj jednak konfrontacja z poczuciem pustki i ograniczoności ludzkiego istnienia. Czy jesteśmy na nią gotowi?

Ponadto w numerze przeczytamy krótkie teksty o tym jak zmienia nas pieniądz (a nawet samo myślenie o nim), jak uprościć czas i miejsce,  o lekcji płynącej ze zmywania oraz o tym, że obierając prostotę możemy zrobić miejsce dla relacji (mojego autorstwa). Mam nadzieję, że zachęciłem Was do lektury!


Ze spisem treści nowego numeru "Charakterów", dostępnego w wersji papierowej lub e-wydaniu, można zapoznać się na stronie wydawnictwa tutaj.

Wyprzedaż garażowa

Niedawno wzięliśmy udział w wyprzedaży garażowej. Impreza traktowana jest przez mieszkańców naszej rodzinnej miejscowości jako atrakcja towarzysząca świętowaniu różnych wydarzeń (ostatnio dnia dziecka), a organizowana przez władze miejskie. Wpisowe to trzy używane książki, które wędrują na regały „wolnej biblioteczki”, znajdującej się w pobliskim ośrodku sportu i rekreacji (to kolejny świetny pomysł), z której każdy może zabrać interesujący go tytuł.

Przygotowywaliśmy się metodycznie, gromadząc w kartonach wszystko to, co nieprzydatne, a co mogłoby odzyskać skrywaną w sobie wartość i użyteczność: książki, dużo książek, muszle, szklane kulki, ręcznie robioną lub nienoszoną biżuterię, monety, gry, zabawki, puzzle, płyty CD z osłuchaną muzyką… „Każda potwora znajdzie swego amatora” – sprzedała się i nielubiana lampa, i zaginiona w akcji rura do odkurzacza. Wyprzedaż to mobilizacja biznesowej żyłki u naszych pociech, a często proces rodzicielskiej mediacji: pod młotek poszły kucyki pony, małe figurki, sterowany samochód, lalki. A nie. Lalki jeszcze nie poszły, gdyż przywiązanie do nich okazało się zbyt silne... Spróbujemy za rok, bo - możemy być pewni - jakimś cudem artefaktami zapełnią się kolejne pudła.

Wyprzedaż to dla mnie nie tylko okazja do pozbycia się przedmiotów. To dziewięć godzin spędzonych „pod wielkim dachem nieba” na prażącym słońcu, możliwość przedzierzgnięcia się w sprzedawcę roku, potargowania się z przymrużeniem oka, przede wszystkim zaś okazja do towarzyskiej rozmowy ze znajomymi i nieznajomymi (pozdrowienia dla szczęśliwego Filozofa wierzącego w statystykę) i podpatrywania zachowań najmłodszych konsumentów: jedne dzieciaki krążą jak po orbicie, rozglądają się, analizują, aby w końcu kupić praktyczny plecak lub przepiśnik, inne bez chwili wahania sięgają po błyskotki: na topie były szklane kulki i muszle. Zdarzali się mali twardzi negocjatorzy ze znawstwem w dziedzinie samochodowego transmitera, którym z przyjemnością dawaliśmy rabat, a także osoby z wizją (Jaka będzie cena, gdybym kupiła wszystkie muszle?). Był też godny naśladowania przykład przedsiębiorczości: bizneswoman z warkoczykami, która przyszła pod koniec wyprzedaży z niewielkim pudełkiem i z poważną miną wyłożyła na stół swój dziecięcy asortyment.

Pod koniec nasze ceny spadały na łeb, na szyję, bo przecież wyprzedaż musi zakończyć się totalnym sukcesem! Wreszcie zrobiliśmy dział „oddam za darmo”, co nasi stali mali klienci przywitali z dużym zadowoleniem. Książka religijna dla mamy, kabel od magnetofonu dla taty – bezcenne.

Bilans zysków i strat okazał się korzystny za sprawą z góry przyjętej zasady (złamanej tylko raz), że nasze dzieci mogą kupić tylko jedną rzecz. Jamnik-pluszak, piłka na gumce i zepsuty robot za złotówkę (który zdecydował się jednak ożyć) to rozsądna cena za dzień pełen wrażeń!