Pieniądze albo życie - Krok 2. Pieniądze nie są tym, za co je uważamy - i nigdy nie były - część druga

W pierwszej części kroku drugiego (Pieniądze nie są tym, za co je uważamy - i nigdy nie były) spojrzeliśmy  na pieniądze z kilku perspektyw i stwierdziliśmy, że przede wszystkim stanowią one ekwiwalent naszej energii życiowej. W tym ujęciu pieniądze stają się dla nas czymś wartościowym, namacalnym i konkretnym, co możemy zmierzyć. Pora zatem ustalić, po jakim "kursie" wymieniamy swoje życie na pieniądze, aby je następnie wydać. Ile energii życiowej  (i gdzie) przechodzi przez nasze ręce. Pomocne w tym będzie obliczenie realnej stawki godzinowej za naszą pracę poprzez określenie ilości czasu i pieniędzy niezbędnych do wykonywania pracy zawodowej. Skoro pieniądze to nasza energia życiowa, drugim zadaniem będzie dokładne zapisywanie każdej zarobionej i wydanej złotówki. 

Realna stawka godzinowa.


Jeżeli pracujemy od 8.00 do 16.00, od poniedziałku do piątku, wówczas nasz tygodniowy czas pracy wynosi 40 godzin.  Dla uproszczenia przyjmijmy, że pracujemy przez 4 tygodnie w miesiącu.Większość oblicza stawkę godzinową w sposób mało realistyczny. Przykładowo, jeśli ktoś zarabia 1000 zł tygodniowo i pracuje 40 godzin w tygodniu, wówczas za jedną godzinę swojego życia (lub energii życiowej) otrzymuje 25 zł. Nie jest to takie proste. Pomyślmy o  związanych z pracą dodatkowych wydatkach i czasie, który dodatkowo jej poświęcamy. Dodatkowe wydatki pomniejszają stawkę godzinową, tak jak dodatkowy czas związany z naszym zatrudnieniem zwiększa tygodniowy "czas pracy". W efekcie okazuje się, że realna stawka godzinowa, przy obliczaniu której uwzględniliśmy dodatkowe wydatki i czas, znacznie różni się stawki "nominalnej", wynikającej ze zwykłego podzielenia zarobków przez czas pracy.

Co przede wszystkim należy uwzględnić:

1. Dojazdy. To zarówno dodatkowe wydatki (bilet miesięczny, paliwo, opłaty za parkowanie), jak i dodatkowy czas (dojazd, stanie w korkach, dojście od/do przystanku).
2.  Odpowiednia  odzież. Często nasza praca wiąże się z odpowiednim ubiorem (tzw. dress code). Bierzemy pod uwagę nie tylko wydatki na buty, koszule, garnitur, specjalną aktówkę, markowe pióro, ale także wydatki na kosmetyki, a także czas spędzony na robieniu makijażu, goleniu się, wiązaniu  krawata, itp.
3. Posiłki. Ekstra wydatki - pieniędzy i czasu - związane są z odżywianiem w pracy. Chodzi o przerwy na kawę, wizytę w barze/restauracji (lunch), jedzenie zamówione do pracy, jedzenie "w interesach" z klientami, jedzenie gotowe kupione do domu z powodu braku czasu i sił na samodzielne gotowanie, wszystkie batoniki, soczki, ciastka towarzyszące w drodze do/z i podczas pracy. 
4. Codzienne odstresowanie. To grupa wydatków (czasu i pieniędzy) związanych z powrotem do siebie po wytężonym dniu pracy. To drzemka, siedzenie w fotelu, bezmyślne oglądanie telewizji. Wydatki na alkohol (piwo, drinki), jeśli ktoś ma w zwyczaju ten rodzaj odstresowania. 
5. Rozrywka w weekend jako ucieczka od pracy. Telewizja, kino, różnego rodzaju imprezy. Ile czasu i pieniędzy poświęcamy takim rozrywkom?
6. Wakacje i drogie "zabawki". Wakacje w Egipcie? Jak najdalej od swojej pracy i codziennych zmartwień. A może domek kempingowy, jacht, dodatkowy sprzęt, quad? Czy gdybyśmy wiedli satysfakcjonujące, spełnione życie potrzebowalibyśmy kilkutygodniowej przerwy od swojej normalnej egzystencji?
7. Choroby związane z pracą: związane ze stresem, warunkami fizycznymi, przeciążeniem. To czas i wydatki związane z rekonwalescencją.  
8. Inne wydatki czasu i pieniędzy: pomoc do sprzątania, gotowania, opiekunka dla dzieci, dodatkowe szkolenia, udział w konferencjach, "przymusowe" wyjazdy integracyjne, imprezy okolicznościowe...
Te wszystkie, wymienione powyżej zmienne (i wiele innych), należy wziąć pod uwagę przy ustaleniu relacji wymiany energii życiowej na pieniądze. 



Zachęcam do stworzenia własnej tabeli z dodaniem wszystkich ekstra godzin związanych z pracą i odjęciem od wynagrodzenia wszystkich wskazanych wyżej wydatków. Jeżeli jakiś wydatek dotyczy bardziej skali roku niż tygodnia (np. wakacje, choroby) - wydatki te należy podzielić przez liczbę tygodni "roboczych" (52 tygodnie w roku - tygodnie urlopu, czyli z reguły będzie to najpierw 48, potem 47 tygodni).
Powyższa tabela wskazuje, że w rzeczywistości jedna godzina życia (energii życiowej) w podanym przykładzie odpowiada kwocie 4 zł, nie zaś 11 zł, jak to wygląda na pierwszy rzut oka. Pytanie, jakie można sobie zadać po obliczeniu realnej stawki godzinowej, brzmi: Czy akceptuję wysokość tak obliczonej stawki godzinowej? Jest to dobre, obiektywizujące ćwiczenie, gdy np. zmieniamy pracę na inną.
Z drugiej strony obliczenie realnej stawki godzinowej pokazuje, ile czasu rzeczywiście pracujemy na każą wydaną złotówkę. W podanym przykładzie złotówka stanowi równowartość 15 minut cennego życia. Wydając pieniądze możemy szybko zadać sobie pytanie: Czy dany wydatek jest wart przykładowo 120 minut mojej życiowej energii?

Obserwuj każdą zarobioną lub wydaną złotówkę.


Skoro wiemy już, że pieniądze odpowiadają naszej energii życiowej i znamy rzeczywistą wartość każdej zarobionej złotówki, pora na dokładne prześledzenie ruchu tej energii - pieniędzy w naszym portfelu w każdym momencie naszego życia. Ćwiczenie to jest proste, a wkrótce przechodzi w nawyk. Wystarczy zapisywać każdy wydatek w zeszycie lub specjalnej tabeli. Podczas zakupów otrzymujemy zwykle paragony, które możemy zbierać, by pod koniec dnia zsumować poszczególne wydatki według określonych kategorii. Dokonując systematycznych zapisów, pod koniec miesiąca można dokładnie wskazać, ile i na co przeznaczyliśmy każą zarobioną złotówkę.

Jeśli chodzi o mnie, razem z Żoną notujemy własne wydatki już ponad 4 lata (na początku w specjalnym zeszycie, teraz z użyciem dokumentów Google, co zapewnia dostęp online). Nawyk zapisywania wydatków umożliwia nam wyciągnięcie istotnych wniosków na drodze do niezależności finansowej i podjęcie konkretnych działań w celu bardziej racjonalnego, zgodnego z naszymi priorytetami, wydatkowania własnej energii życiowej, potocznie nazywanej pieniędzmi.

Na koniec drobna uwaga. Autorzy YMYL oddzielają zapisywanie codziennych wydatków (np. w zeszycie) od ich sumowania i wpisywania do specjalnej tabeli pod koniec miesiąca. Proponuję połączyć oba kroki i zapisywać bieżące wydatki od razu w tabeli. Dlatego proponuję przejść od razu do kroku trzeciego: Pieniądze albo życie - Krok 3. Gdzie się podziały te wszystkie pieniądze?

Solidarność drogą do prostoty

W eseju Richarda Gregga O wartości dobrowolnej prostoty (którego fragmenty można przeczytać tutaj) szczególnie zastanowiła mnie myśl, że w świecie, w którym rywalizacja i indywidualizm prowadzą do coraz większej atomizacji i złożoności, drogą wiodącą do prostoty powinno być pielęgnowanie ludzkiej solidarności. Życie w prostocie to także odbudowanie naturalnych, serdecznych relacji z innymi ludźmi.

Do tej pory nie łączyłem prostoty z solidarnością. Można wręcz powiedzieć, że na ścieżkach upraszczania życia istnieje ryzyko skupienia się na sobie i najbliższym, materialnym otoczeniu: ograniczanie stanu posiadania, oszczędzanie, zmiana życiowych nawyków.  Poza tym minimalizm w ostentacyjnie konsumpcyjnym społeczeństwie może powodować poczucie wyobcowania. Ja sam, uczestnicząc w rozmowach znajomych na temat kolejnych inwestycji budowlanych, zagranicznych wczasów, markowych zakupów, czuję się jak przybysz z innego świata. Zamknięcie się w twierdzy nie byłoby jednak dobrym rozwiązaniem.

Przyzwyczailiśmy się za wszystko płacić. Jeśli czegoś nie mamy, idziemy do sklepu i kupujemy to. Jesteśmy samowystarczalni, przyzwyczajając siebie i innych do obojętności na potrzeby drugich. Zanikają sąsiedzka pomoc, bezinteresowne świadczenie drobnych usług, zwyczaj pożyczania, ucinania pogawędki w podróży, ustępowania miejsca, poniesienia zakupów. Proste, ludzkie odruchy. Zamiast być ludźmi - z prawami, ale i z obowiązkami wobec wspólnoty - staliśmy się konsumentami, pozostawiając sobie wyłącznie prawa.

Dlatego postanowiłem zaaplikować sobie "kurację" - świadomie szukać okazji do bezinteresownego dzielenia się, okazywania gestów solidarności wobec ludzi z najbliższego otoczenia, spotykanych przelotnie w ciągu dnia. A także, co ważne i trudniejsze, prowokować innych do okazywania solidarności i dobroci.



Oto kilka pomysłów:

1. Postanów, że powiesz coś miłego trzem napotkanym osobom lub uśmiechniesz się do kogoś w autobusie.
2. Oglądaj twarze innych ludzi. Zobacz ich troski, niepokoje, zabieganie. Nie żyj tylko swoimi problemami. Porozmawiaj ze staruszką o kotach, które dokarmia.
3. Gdy skończy ci się mąka, jajka, ziemniaki, itp. nie biegnij do spożywczego, zapukaj do drzwi sąsiada. 
4. Wyjeżdżając na urlop poproś sąsiadów o popilnowanie domu, podlanie kwiatów. 
5. Nie kupuj wszystkiego do domu - robota kuchennego, wiertarki, blendera. Pożyczaj. Nie zapomnij  podzielić się np. zrobionym ciastem.

6. Jadąc do sklepu zapytaj sąsiada czy może czegoś mu nie kupić?
7. W windzie nie patrz w sufit albo pod nogi. Uśmiechnij się!
8. Nie bądź przewrażliwiony, gdy ktoś nadepnął na twoje lakierki lub popchnął cię w tramwaju.
9. Spróbuj powiedzieć jakiś komplement, historyjkę, podziel się spostrzeżeniem.
10. Nie kupuj wody do picia, ale poproś o nią innych. Często nosimy butelkę z wodą. Gdy woda skończy się, kupujemy nową w sklepie. Można inaczej: zapukać do czyjegoś domu, wejść do biura lub sklepu (niespożywczego) i poprosić o szklankę wody lub napełnienie pustej butelki.

Wczoraj, gdy wracałem do domu rowerem z pracy, skończyła mi się woda. Zapukałem. Drzwi otworzył mi jakiś ogólnie niezadowolony jegomość. Mocno zdziwiła go moja prośba, ale wziął butelkę i napełnił ją. Coś drgnęło i zrobiło się lżej na sercu. Mam nadzieję, że nie tylko na moim.

O krwiodawstwie same plusy.


Jednym z nietypowych form oszczędzania jest systematyczne oddawanie krwi. Oczywiście pomijam tu zasadniczy motyw honorowego krwiodawstwa. Reszta jest tylko dodatkiem, ale właśnie na nim chciałbym się tu skupić. 
Oddając krew dostaje się "posiłek regeneracyjny", czyli 8 (słownie: osiem!) tabliczek czekolady. Wcześniej przed pobraniem jeszcze batonik i żeton na kawę/herbatę na dobry początek. Oddaję krew co dwa miesiące (częściej nie można), więc przez rok to 48 tabliczek czekolady. Tak więc ten słodki dodatek przynosi w roku konkretne oszczędności około 140-150 zł. 
+ Oddając krew ma się zwolnienie od pracy w danym dniu z zachowaniem prawa do wynagrodzenia. Wchodzimy z domu rano, oddajemy krew i... wracamy do domu. Oddając krew co 2 miesiące mamy zatem w roku 6 dodatkowych dni wolnych. 
+ Mamy możliwość odliczenia darowizny w formie ekwiwalentu pieniężnego za oddaną krew od podstawy opodatkowania (130 zł za litr krwi), a więc zapłacimy mniejszy podatek. Przy systematycznym oddawaniu krwi trochę się tego uzbiera.  
+ Krwiodawcom, którzy oddali 15 litrów krwi - kobiety, 18 litrów krwi - mężczyźni przysługują bilety uprawniające do bezpłatnych przejazdów środkami komunikacji miejskiej (obowiązuje w Warszawie). Tak więc mężczyźni muszą oddać krew 40 razy, a kobiety 33 razy. Przy oddawaniu krwi co dwa miesiące zajmie to lat: 6,6 (mężczyźni) i 5,5 (kobiety).  Pomyślcie, darmowa komunikacja miejska.
+ Raz w roku uzyskuje się bezpłatne badanie morfologii krwi. 
+ Jest też element niewymierny. Wizyta w centrum krwiodawstwa należy do tych przyjemniejszych kontaktów ze służbą zdrowia. Uśmiechnięty personel, atmosfera niemal świąteczna, sympatyczne rozmowy. 

Na marginesie dodam, że po oddaniu krwi najczęściej nie odnotowuję efektów ubocznych, ew. lekkie osłabienie, które rekompensują wyżej wymienione profity. Same plusy. Zachęcam!


Plakat wykonała Klaudia Anczurowska


Jakie prezenty na I Komunię?



Tytuł postu wybrałem przewrotnie. Jak na minimalistę przystało, moim zdaniem odpowiedź na pytanie, jaki prezent wybrać, brzmi: żaden. Uroczystość I Komunii świętej wiele mówi o naszym podejściu do rzeczy materialnych i duchowych, i generalnie obrazuje zagubienie na obu polach. Wydarzenie na wskroś duchowe komercyjny przemysł wykorzystał, za przyzwoleniem większości rodziców, do urządzenia jarmarku. Z jednej strony doprowadziliśmy do tego, że dzieci w wieku 7-8 lat posiadają już prawie wszystko, co dziecko potrafi sobie wymarzyć. Dlatego zegarek lub rower odszedł dawno do lamusa. Z drugiej strony w dzieciach przez rok komunijnych przygotowań stopniowo rozbudzane są oczekiwania na prezenty, a napięcie (co dostanę?) sięga zenitu na wiele tygodni przed uroczystością. Rodzice zresztą są często bezsilni, bo temat sam nakręca się po szkolnych korytarzach.

Wpisując w wyszukiwarce hasło "prezent na Komunię" otrzymałem "jedynie" 631 tys. wyników. Prasa internetowa donosi, że wśród komunijnych prezentów dominują konsole, komputery, aparaty cyfrowe, odtwarzacze mp ileś tam, telewizory. Podobno tegorocznym hitem są iPhony i quady. Dziewczynki zaś marzą o pięknej biżuterii i damskim (?) laptopie. Z analiz wynika, że komunijny prezent kosztuje średnio ponad 900 złotych, choć potrafi także kilka tysięcy. Zatem I Komunia w rodzinie to znaczna finansowa rozterka, zwłaszcza dla rodziców chrzestnych i dziadków. Trzeba zacząć oszczędzać na rok przed uroczystością, ewentualnie zaciągnąć kredyt.

W przypadku naszych dzieci (dwie córki miały już tę uroczystość), jak zwykle postaraliśmy się zrobić wszystko inaczej, czyli normalnie. Główny wysiłek włożyliśmy przede wszystkim w pracę nad... rodziną. Jak przekonać dziadków, chrzestnych i pozostałych bliskich, by nie kupowali (!) komunijnych prezentów? Udało nam się znaleźć rozsądny kompromis. Mianowicie każdy wręczył "upominek" w postaci własnego zdjęcia oprawionego w ramkę. Ten sam wariant powtórzyliśmy przy drugiej uroczystości. Mamy dzięki temu sporo rodzinnych fotografii, które wiszą w pokoju dzieci. Było też kilka książek o tematyce religijnej. Od nas, rodziców, otrzymały niewielkie Pismo święte z dedykacją.

Z dziećmi poszło o wiele łatwiej. Odpowiednie przygotowanie i właściwe rozłożenie akcentów dało oczekiwany wynik: I Komunia była naprawdę, wierzcie mi, przeżyciem głęboko duchowym. Dodam, że w przypadku pierwszej córki uroczystość odbywała się w gronie koleżanek szkolnych. Szkoła była niepubliczna, z profilem religijnym, więc temat prezentów trzymany był jako tako na wodzy. Druga córka, już w ramach edukacji domowej, przystąpiła do wczesnej I Komunii, a więc bez rówieśników. Było zatem łatwiej.

Nasz przykład pokazuje, że można i warto przełamywać obowiązujące mody i schematy. Nie wprowadzajmy dzieci tak szybko w świat materialnych przedmiotów i nie wybierajmy na ten moment uroczystości o tak niebywałym duchowym charakterze.

Zapomniałem dodać, że oba przyjęcia komunijne odbyły się u nas w domu (a nie w lokalu), sukienka była pożyczona, a w przygotowaniu części posiłków brali udział sąsiedzi, którzy pożyczyli także zastawę, krzesła, itp. Przykład zwykłej solidarności, a przy tym znaczna oszczędność. 

Richard Greg: O wartości dobrowolnej prostoty

Terminu "dobrowolna prostota" (voluntary simplicity) użył  po raz pierwszy amerykański filozof Richard Gregg  (1885-1974), który w 1936 r. (!) opublikował esej The Value of Vountary Simplicity. Ostatnio sięgnąłem do tego tekstu i jego aktualność mnie zaskoczyła.  Kilka ciekawszych fragmentów, w moim tłumaczeniu, poniżej, zaś pełny tekst (w języku angielskim) znajdziecie tutaj.


Prostota a ekonomia


Nasza cywilizacja przypomina wielka maszynę posadowioną na zbyt słabym fundamencie. Jej wibracje rozrywają całość na kawałki. Jesteśmy opętani przez narzędzia, których używamy. Nasze życie i myślenie stało się mechanistyczne i zatomizowane. Technika i pieniądz wyzwalają więcej zewnętrznej energii, ale odbierają nam siły wewnętrzne.
Uważamy, że technika pozwoli nam zaoszczędzić czas i odpocząć, lecz w rzeczywistości czyni ona życie bardziej zatłoczonym i szybkim. Telefony, które miały oszczędzić czas i energię w zakresie drobnych czynności dnia codziennego, wprawdzie usprawniły nasze życie, ale poszerzyły krąg kontaktów i w ten sposób rzekomo zaoszczędzony czas został wypełniony rozmowami telefonicznymi lub wynikającym z nich zobowiązaniami. Obejmujemy aktywnością  znacznie większy obszar niż poprzednio, ale jednocześnie wzrasta nasza niezaspokojona potrzeba odpoczynku. 
Sposobem na poradzenie sobie ze wzrostem skomplikowania świata nie jest jeszcze większa jego złożoność. Prostota nie jest zatem czymś staroświeckim, lecz niezbędnym i adekwatnym środkiem służącym do naprawy stechnicyzowanego świata.

Jeśli chodzi o rzeczy materialne, w większości nie jesteśmy ich producentami ani dystrybutorami, lecz konsumentami. Prostota życia w pierwszym rzędzie wpływa przede wszystkim na konsumpcję, ustanawiając jej nowe standardy. Dlatego to konsumpcja jest dziedziną, poprzez którą każdy z nas może wpływać na życie ekonomiczne całego społeczeństwa. Na tym, nawet najmniejszym, terenie, każdy może rozwijać własną kontrolę nad ekonomicznymi siłami produkcji i dystrybucji dóbr. Jeśli zależy nam na wspólnym dobrobycie, winniśmy przemyśleć i zdecydować, jakie standardy konsumpcji obierzemy my sami i nasza rodzina.
Nasz system ekonomiczny jest wadliwy, gdyż opiera się na chciwości i rywalizacji. Ostentacyjną dominantą współczesnego życia jest chęć dorównania sąsiadom. Prostota życia jest aktem sprzeciwu wobec takiego podejścia. Ci, którzy pragną zreformowania istniejącego porządku ekonomicznego, powinni żyć w prostocie i zachęcać innych do tego samego. Kapitalizm nie jest tylko organizacją banków i przemysłowców, lecz składają się na niego także nasze postawy i nawyki. Jeżeli chcemy wziąć udział w jego transformacji, powinniśmy zacząć zmieniać swoje własne życie w pożądanym kierunku. Pierwszy krok, który mogę uczynić, by zmniejszyć swój udział w nadmiernej eksploatacji, to żyć prosto. Produkcja i konsumpcja bogactwa odrywa pracę i kapitał od zadań, które są bardziej społecznie pożądane. Wydajemy więcej na reklamę niż na ochronę przed zimnem, gorącem, wilgocią, zwierzętami, chorobami, przestępstępczością i bólem.

Społeczne aspekty prostoty


Rezultatem nieskrępowanego kontaktu człowieka z przyrodą i innymi ludźmi jest radość i poczucie wyzwolenia. Taka jedność z naturą i ludźmi jest czymś, czego bardzo brakuje współczesnym uprzemysłowionym społeczeństwom. Brak prostoty wznosi barierę pomiędzy mną i innymi ludźmi. Bogate życie okupione jest obawą przed biednymi i koniecznością troszczenia się o swoje posiadanie. Nie ma w nim czasu na dbanie o dobre relacje z innymi.

Osobowość


Prostota jest niezbędnym elementem w okazywaniu miłości i ludzkiej solidarności. Wraz z inteligencją i siłą charakteru była obecna w życiu wielkich postaci, takich jak Budda, Jezus, święty Franciszek czy Gandhi. Ci, którzy wywarli największy wpływ na innych ludzi, byli osobami dysponującymi niezwykle małą ilością rzeczy. Im większa osobowość, tym mniejsze znaczenie posiadania. Przyjaźń i miłość nie wymagają własności nieruchomości. Kreatywność nie zależy od stanu posiadania. Niematerialne relacje są ważniejsze dla jednostki i dla społeczeństwa niż gromadzenie dóbr.

Prostota jako higiena psychiczna


Jak nadmiar jedzenia jest szkodliwy dla organizmu, choć jakość wszystkich potraw jest doskonała, podobnie istnieją ograniczenia w ilości mienia, które dana osoba może posiadać, aby zachować zdrowie psychiczne. Posiadanie wielu rzeczy i wielkiego bogactwa tworzy tak wiele możliwych wyborów i decyzji, że staje się to źródłem zaburzeń.
Jeżeli dana osoba mieszka pośród wielkich posiadłości, stanowią one środowisko, które wywiera na nią swój wpływ. Jej wrażliwość na ważne kwestie międzyludzkie jest zablokowana i stępiona. Przestrzeganie prostoty jest wynikiem uznania faktu, że na każdego duży wpływ wywiera jego otoczenie i rodzi to określone konsekwencje. Środowisko modyfikuje wszystkich żywe organizmy. Dlatego każdy powinien dokonać wyboru i świadomie stworzyć takie najbliższe otoczenie, które wpłynie pozytywnie na jego charakter, umożliwiając mu jak najmądrzejsze życie. Prostota daje pewien rodzaj wolności i jasności widzenia.

Przestroga


Choć prostota życia jest słuszną zasadą, istnieje jeden ważny środek ostrożności przy jej stosowaniu. Rozmawiałem z Mahatmą Gandhi o życiu w prostocie i powiedziałem, że łatwo było mi zrezygnować z większości rzeczy, ale nie z książek. Odpowiedział: "Więc nie oddawaj ich. Tak długo, jak czerpiesz z czegoś wewnętrzną pomoc i poczucie komfortu, powinieneś to zatrzymać. Jeśli zrezygnujesz z tego w nastroju poświęcenia lub z poczucia obowiązku, będziesz nadal chciał to z powrotem, i to niezaspokojenie będzie dla ciebie problemem. Zrezygnuj z danej rzeczy, jeśli chcesz osiągnąć jakiś inny stan tak bardzo, że nie stanowi ona już dla ciebie atrakcji lub jeśli wydaje się przeszkadzać w osiągnięciu tego, co jest znacznie bardziej pożądane".

Kultywowanie prostoty


Prostota wymaga rzetelności, uczciwości i szczerości, unikania zewnętrznego bałaganu, mnogości rzeczy nieistotnych dla zasadniczego celu naszej egzystencji. Oznacza powściąganie energii i pragnień w pewnych dziedzinach, aby osiągnąć większą obfitość życia w innych. Oczywiście musimy próbować zrozumieć wszystkie konsekwencje idei dobrowolnej prostoty. Daleko ważniejsze jest jednak wyobrażanie sobie prostego życia w wolnych chwilach. Czytaj książki i artykuły, dzieląc się nimi. Poszukaj ludzi o podobnych zainteresowaniach. Praktykuj prostotę zarówno w małych, jak i wielkich rzeczach. Ponieważ rywalizacja i przesadny indywidualizm prowadzą do złożoności życia, pomożemy sobie w drodze ku prostocie poprzez pielęgnowanie ludzkiej solidarności. Staraj się rozwijać zdolność do pracy bez przywiązania. Rozwijaj w sobie takie cechy, jak odporność na wpływ rożnego rodzaju grup, wytrzymałość w obliczu nieprzychylnych komentarzy czy prób ośmieszania, przedkładanie wartości niematerialnych i relacji z innymi nad wrażenia zmysłowe, cierpliwość i siła woli. Zdobycie prostoty wymaga niekiedy wysokiej ceny.


Prawda, że ciekawe? A jak Wam się podobało? Czy zgadzacie się z przestrogą? Czy jako jednostki, dokonujące drobnych wyborów, możemy mieć wpływ na ekonomię? Dokonując (lub nie) konkretnych zakupów niejako oddajemy swój głos jako konsumenci. Pamiętam jak w USA Bush zachęcał do zakupów, co miało być środkiem do poprawy sytuacji gospodarczej. Może ograniczając wydatki działamy aspołecznie? Zapraszam do komentowania i dyskusji o mikro-makrosprawach... 

Rodzina (postawi) na swoim

Niedawno natknąłem się na sceptyczne komentarze, że dobrowolnej prostoty i minimalizmu nie da się pielęgnować w rodzinie, a zatem życie z niewielką liczbą przedmiotów, ograniczanie konsumpcji, redukowanie wydatków to domena zarezerwowana dla ludzi młodych i bezdzietnych.

Czy założenie rodziny i posiadanie dzieci faktycznie zamyka drogę do życia w prostocie? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Oczywiście posiadanie dzieci przynosi nowe finansowe wyzwania. Gdy pojawia się pierwsze (i kolejne) dziecko, konsumpcyjny styl życia napędzany przemysłem reklamowym ma wiele do zaoferowania zatroskanym rodzicom. Niektóre wydatki to niestety konieczność. Z pewnością kilkoro dzieci w domu wymaga posiadania, i to wcale niemałego, samochodu. Z drugiej strony można zaproponować kilka pomysłów, które pozwolą zredukować wydatki na dzieci w rodzinnym budżecie.Nie wyczerpuje to tematu dobrowolnej prostoty, lecz stanowi jedynie techniczną stronę zagadnienia. Stronę ideową naświetliłem trochę w poście: Z dziećmi o pieniądzach i nie tylko.

1. KUPUJ UŻYWANE. Naprawę nie warto kupować nowych rzeczy. Wszystkie akcesoria dla niemowlaka od wanienki, stojaka, przewijaka po łóżeczko, fotelik samochodowy i wózek, można kupić używane (np. na Allegro). To naprawdę sporo różnego rodzaju przedmiotów, nie warto kupować ich nowych. Można także popytać znajomych, kolegów z pracy. Zwykle chętnie je pożyczą, oddadzą lub sprzedadzą za symboliczne pieniądze.

2. KRĄG WYMIANY. Warto zawiązać coś w rodzaju kręgu rodziców, w którym będziecie wymieniać się ubrankami, bucikami, zabawkami. Można pożyczyć lub oddać rzeczy niepotrzebne, zalegające w szafach. Gdy pojawią się kolejne dzieci, to Wy z kolei będziecie obdarowani. 

3. ZABAWKI. Nie przesadzać z ich ilością! Percepcja dziecka jest ograniczona, nie potrzebuje uginających się od pluszaków półek. Wystarczy 1 lalka, 1 miś, jakieś ubranka, 1 wózek. Wtedy dziecko ma szansę nawiązać "relację" z zabawką. Warto podzielić zabawki na dwie części, stosując "płodozmian". Jedną część stanowią zabawki, którymi dziecko aktualnie się bawi, druga jest schowana i dziecko o niej zapomina. Po jakimś czasie robimy zamianę - dziecko ma radość z "nowych zabawek", my mamy radość z zaoszczędzonych pieniędzy. Nie gromadźmy zbyt wiele zabawek. Co jakiś czas róbmy ostrą selekcję. Nadmiar przynosi tylko szkodę. Można stosować zasadę 1:1 - jedna nowa zabawka to jedna zabawka oddana lub wyrzucona. Unikniemy wtedy gromadzeniu się sterty nieużywanych przedmiotów. Małe dziecko nie radzi sobie ze sprzątaniem zbyt wielu zabawek. W końcu to my będziemy musieli mu pomóc. 

4. WYKORZYSTAJ DZIECIĘCĄ WYOBRAŹNIĘ. Zbierajcie kartony, puste opakowania, sznurki, zakrętki. Do dobrej i kreatywnej zabawy wystarczą dzieciom zwykłe pudełka, które zamienią się w domki, zamki, samochody. Można także pokusić się o samodzielne zrobienie strojów, zabawek, uzbrojenia. 

5. KSIĄŻKI, KSIĄŻECZKI. Warto mieć w domu podręczną biblioteczkę, może kilka klasycznych bajek. Ale warto także jak najczęściej, może raz na dwa tygodnie, korzystać z dziecięcej biblioteki. Można zaoszczędzić sporo pieniędzy, jednocześnie zapewniając dziecku stały dopływ ciekawych, rozwijających wyobraźnię, książek.

6. OMIJAJ GALERIE HANDLOWE, SALE ZABAW. Twoje dziecko potrzebuje kontaktu z przyrodą, zdrowej porcji aktywności, zabaw z rodzicami i rówieśnikami. Nie warto bombardować jego zmysłów reklamowym jazgotem centrów handlowych. Z kolei tzw. sale zabaw to często źródło hałasu, urazów i chorób. Nie mówiąc o cenach tej "rozrywki". Lepiej wybrać się do coraz lepiej wyposażonych i darmowych ogródków jordanowskich, parków, a może gdzieś dalej - do lasu, na łąkę. Może warto wyciągnąć znajomych, sąsiadów, zaplanować wspólne zabawy. Ostatnio modne i wygodne jest wyprawianie urodzin w salach zabaw. Tymczasem przy odrobinie inwencji można niewielkim kosztem zorganizować w domu przyjęcie tematyczne, np. bal księżniczek i rycerzy czy - dla starszych - wyprawę do afrykańskiej dżungli.

7.  OMIJAJ FAST FOODY. Odwiedzanie ich stanie się z czasem nawykiem, który będzie kosztować Twoje pieniądze i Wasze zdrowie. Lepiej przygotuj kanapkę, owoce, wodę do picia. Świeże powietrze i ruch zrobią resztę. Będzie zajadało z apetytem. Młodym mamom, zamiast kupowania drogiego i wątpliwego pod względem zdrowotnym jedzenia ze "słoiczków", polecam samodzielne gotowanie obiadków.

8. SOKI, SOCZKI. Zamiast kupować dziecku drogie soki, które zawierają dużo cukru i nie gaszą pragnienia, dawaj dziecku do picia wodę lub owocową herbatę (ew. tylko lekko posłodzoną miodem lub syropem z agawy, itp.).

 9. BĄDŹMY SZCZERZY. Nasze dzieci potrzebują przede wszystkim naszej uwagi, rozmowy, bliskości. Jeśli im je sprezentujemy, nie będziemy musieli zapewniać o naszych uczuciach zabawkami, gadżetami  i superatrakcjami. Wystarczy tylko (i aż) wyłączyć komórkę, komputer czy telewizor, poświęcić swój cenny czas na przebywanie z dzieckiem tylko dla niego, a oszczędności w portfelu będą tylko drugoplanową korzyścią.

Jak zwykle zapraszam do dzielenia się dobrymi pomysłami!

Slow life, czyli refleksje przy kubku herbaty


Reklama pcha nas w stronę mirażu lepszej, polukrowanej egzystencji. Będziesz piękna, bogaty, otoczona luksusem, wygodą. Można ślizgać się po powierzchni życia, a oddalenie - od siebie i innych - rekompensować drobnymi i większymi zakupami.

Dobrowolna prostota to przede wszystkim zmierzenie się z zewnętrzną, materialną otoczką życia. Pozbywamy się natłoku rzeczy wokół siebie, ograniczamy konsumpcję, tniemy wydatki. Odsuwamy to, co niepotrzebne i pozorne.  Odrzucamy cały ten blichtr posiadania po to, żeby zrobić miejsce temu, co dla nas ważne. Posiadając niewiele, tylko to, co niezbędne, możemy oddychać odzyskaną przestrzenią, cieszyć się wolnością bycia sobą, bez całego materialnego balastu. 

Ale nie chodzi wyłącznie o przedmioty. Dobrowolna prostota uwalnia od  niepokoju, pośpiechu, zaaferowania, przesadnych emocji. To mniej zabiegania, krzątaniny, chaosu. Życie spokojne, zrównoważone, bez "dopalaczy", spraw rozbabranych i rozciągniętych, w zgodzie z rytmem przyrody, w ciszy. To życie, do którego zostaliśmy stworzeni i które jeszcze nie tak dawno było czymś naturalnym. Ta druga strona prostoty, która doczekała się osobnego ruchu slow life (i slow food), jest zdecydowanie trudniejsza do uzyskania dla nas, ludzi XXI wieku.

Jak zwolnić?

- Wyłącz radio, komputer, nieustanny strumień informacji, idei. Posiedź w ciszy.
- Nie biegnij na autobus. Idź piechotą, zwolnij kroku.
- Omiń galerie handlowe (działają depresyjnie).
- Napisz list, wiersz, spisz przemyślenia.
- Idź na spacer, jest wiosna, kwitną drzewa. 
- Jedna książka dobrze wybrana i przemyślana.
- Jedno zdanie zamiast pięciu.
- Skupienie na tym, co robisz w danej chwili (i tylko na tym, np. na myciu naczyń, to odpręża).
- Świadome jedzenie.
- Świadoma rozmowa.
- Świadomy, dłuuuugi oddech.
- Celebruj chwilę, np. siedząc z kubkiem gorącej herbaty/ filiżanką kawy w ręku i  książką na kolanach.


Czekam na Wasze propozycje na zwolnienie życiowego tempa. Jak sobie radzicie z pośpiechem i codziennym chaosem?

Jak być leniwym by Tom Hodgkinson


Wszystkim zapracowanym polecam lekturę świetnej i przewrotnej książki Jak być leniwym Toma Hodgkinsona, który prowadzi też  inspirującą stronę:
The Idler

A oto garść luźnych cytatów: 

Trzeba się nieźle namęczyć, żeby nic nie robić. [podobno napisał to O. Wilde]

Mimo, że nowoczesne społeczeństwo ciągle obiecuje nam wolność, wolny czas i wolny wybór, nadal w większości jesteśmy niewolnikami trybu życia, którego wcale nie wybieraliśmy. 

Pisma dla kobiet i mężczyzn rozbudzają w czytelnikach kompleksy na tle własnego ciała, żeby wysłać ich do siłowni, tej współczesnej sali tortur.

Zamiast satysfakcji, pieniędzy i ciekawego zajęcia niewolnictwo na etacie przynosi przygnębienie, niedostatek i niezadowolenie.

Zniknął radosny nieporządek, praca w zgodzie z porami roku, odmierzanie czasu według słońca, rozmaitość, odmiany, samostanowienie – wszystko to zastąpił bezwzględny, jednolity system zatrudnienia, z powodu którego cierpimy do dzisiaj.

Zostać w domu to nowy sposób na wyjście.

Pozostanie w domu to akt sprzeciwu wobec otaczającej nas kultury „idź”.

Czego sobie i wszystkim życzę... (:

Pieniądze albo życie - Krok 2. Pieniądze nie są tym, za co je uważamy - i nigdy nie były

W pierwszym kroku opisanym w książce Your Money or Your Life (Pieniądze albo życie – Krok 1 Określenie aktualnej sytuacji finansowej: dotychczasowe dochody i osobisty bilans aktywów i pasywów. ) ustaliliśmy, ile pieniędzy zarobiliśmy w ciągu całego dotychczasowego życia, określiliśmy aktualny stan naszego posiadania i poziom obecnego zadłużenia, co pozwoliło obliczyć wartość naszego majątku netto.

Krok drugi pokazuje, czym tak naprawdę są pieniądze, jak obliczyć relaną stawkę godzinową za naszą pracę i jak śledzić każdą wydaną złotówkę.

Autorzy YMYL analizują pojęcie pieniędzy z czterech perspektyw:
1. Poziom praktyczny - to wszystkie finansowe transakcje "od kołyski aż po grób", to cała aktywność wokół zarabiania, gromadzenia i wydawania pieniędzy. Większość książek o pieniądzach na tym poziomie pokazuje, jak mądrzej nimi obracać, kierując się zasadą "więcej oznacza lepiej". Rozwiązanie problemów tylko na tym poziomie często staje się początkiem kolejnych. 

Ranking gadżetów, których możesz nie kupować (chyba że już to zrobiłeś/-aś)

Obserwując reklamy, witryny i półki sklepowe, internet, można znaleźć intrygujące produkty, które stworzono chyba wyłącznie po to, aby nakłonić nas do wydania pieniędzy. Ich przydatność jest mocno wątpliwa. Chciałbym w tym miejscu stworzyć ranking zbędnych przedmiotów (gadżetów), których nie warto kupować. Lepiej zaoszczędzić pieniądze i poradzić sobie w konwencjonalny sposób. Zapraszam do zgłaszania propozycji. Możecie podzielić się także jakimiś wpadkami zakupowymi, czy kupiliście coś, czego nigdy potem nie użyliście? Listę będę systematycznie uaktualniać.

Na dobry początek:
1. obrotowa suszarka do sałaty. Jak sobie poradzić bez niej? - myjemy sałatę i suszymy na ręczniku papierowym lub suszarce do naczyń. 
2. ekskluzywny kominek ze sztucznym płomieniem (za jedyne 890 zł) - producent zaznaczył, że nie posiada funkcji ogrzewania, czyli jak rozumiem wystarczy autosugestia.
3. wyciskarka pasty do zębów
4. samobieżny odkurzacz
5. łyżka do nakładania miodu

A to przedmioty z nadesłanych komentarzy:
  1. fartuszek kuchenny dla płynu do naczyń
  2. obrotowy mop
  3. nóż do sera
  4. sztućce do sałaty
  5. garnek do fondue
  6. krajarka do jajek
  7. prasa do ziemniaków do puree
  8. przesiewacz do mąki
  9. czasomierz kuchenny
  10. łyżka do makaronu
  11. nożyce do drobiu i ryb
  12. krajarka do jabłek
  13. plastikowe pojemniki o wyglądzie owocu (pomarańczy, cytryny, pomidora)
  14. okrągły nóż do pizzy
  15. elektryczne urządzenie do gotowania jajek
  16. kalkulator, kalendarz, notatniki, terminarze, zegarki - wszystko w telefonie
  17. przyrząd, który oddziela żółtko i białko jajka
  18. noże w różnych rozmiarach, garnki w różnych rozmiarach i patelnie w różnych rozmiarach
  19. waga kuchenna
  20. maselniczka
Dziękuję. Uwagi do poszczególnych punktów pozostawiłem w komentarzach. Czekam na dalsze propozycje. Możecie też zagłosować na najbardziej zbędny gadżet.

Edukacja domowa (homeschooling) - krótki przewodnik

Wobec zainteresowania informacją o domowym nauczaniu moich dzieci, postanowiłem odejść na chwilę od tematów ściśle związanych z dobrowolną prostotą i przytoczyć fragmenty przygotowanego wcześniej artykułu podsumowującego nasze roczne doświadczenia z ED (edukacją domową). Mogę dodać, że uczenie swoich dzieci poza instytucją szkoły jest dla mnie świadomym wyborem życia prostego, skoncentrowanego na rodzinie. A więc od tematyki tego bloga tak bardzo nie odbiegam...

Wychowanie i edukacja czwórki naszych dzieci stały się bardzo szybko jednym z naszych najważniejszych życiowych priorytetów. Dość szybko zdaliśmy sobie sprawę, że rzeczy, które są wyjątkowo ważne dla naszej rodziny, nie są i ze zrozumiałych względów nie mogą być tak samo traktowane w publicznej placówce wychowawczej. W dużej mierze zależy to od wartości wyznawanych przez aktualnego wychowawcę, czyli można mieć szczęście i dziecko znajdzie się pod opieką osoby godnej naszego zaufania, ale można mieć też pecha i trafić na taką, której metody nie będą wpisywać się w nasze cele wychowawcze. Dzięki doświadczeniom znajomych i przyjaciół, którzy mając starsze dzieci, posiadali już wiedzę na temat tego, z czym przyjdzie nam się zmierzyć w kolejnych etapach edukacji szkolnej, zrozumieliśmy, że nie odnajdziemy się łatwo w systemie, w którym musielibyśmy codziennie staczać walkę z przynoszonymi do domu szkolnymi patologiami. Dzisiejsza szkoła to niestety często poligon najtrudniejszych doświadczeń, na który wysyłane są już kilkuletnie dzieci.

W konsekwencji przeprowadziliśmy się do podwarszawskiej miejscowości, gdzie od roku działało interesujące nas niepubliczne przedszkole i szkoła. Niepubliczne, a co się z tym wiąże – płatne. Zacisnęliśmy pasa, przekonani, że nie ma innej alternatywy i że „inwestycja” w wychowanie i edukację na wysokim poziomie się „opłaci”. W miarę upływu czasu zaczęliśmy dostrzegać, że problem z nauczaniem leży głębiej i dotyczy zinstytucjonalizowanej, zorganizowanej na zewnątrz rodziny, edukacji jako takiej.

Na przestrzeni lat dostrzegliśmy, że posyłanie dzieci do tej niepublicznej placówki, w bezpieczniejsze środowisko, niesie za sobą jednak określone konsekwencje, m.in. zachwianie proporcji między czasem spędzanym przez dzieci poza domem, w dużym gronie rówieśników, a czasem spędzanym z rodzicami i własnym rodzeństwem, na rozwijaniu swoich pozaszkolnych zainteresowań, na swobodnej zabawie. Z jednej strony jest to wygodne dla rodziców pracujących zawodowo poza domem, ale my mieliśmy przekonanie, że dzieci zbyt dużo czasu, na tym etapie rozwoju, spędzają w szkole, przymusowo poddawane procesowi, który służy im tylko częściowo, a częściowo im szkodzi, nie stwarzając przyjaznych warunków dla naturalnego rozwoju. Wtedy właśnie zetknęliśmy się z edukacją domową, najpierw w wydaniu amerykańskim. Przykład edukującej domowo rodziny witarian z Kalifornii (film Breakthrough) sprawił, że i w nas zaczęło rodzić się takie pragnienie. Wiosną 2011 r. poznaliśmy bliżej środowisko rodzin homeschoolersów, zarówno z Warszawy i okolic, jak i całej Polski, m.in. podczas zjazdu zorganizowanego przez Olę i Marcina Sawickich, prowadzących szkołę i przedszkole w Koszarawie Bystrej. Własną przygodę z edukacją domową rozpoczęliśmy od września 2011 r. Ponieważ rozpoczęliśmy od razu na kilku frontach (klasa IV i II oraz zerówka), doświadczenia zbieramy szybko i intensywnie.

Ile rodzin uczących w domu, tyle różnych stylów homeschoolingu, prędzej czy później każda rodzina wypracowuje swój własny system pracy, odpowiadający jej stylowi życia. Zamiast porannego pośpiechu i zdenerwowania, gorączkowych ustaleń, gdzie, kiedy, kogo zawieźć, dzień rozpoczynamy wspólnym śniadaniem. Stopniowo z dość precyzyjnie określonego planu „lekcji” (ciągle te szkolne nawyki…), przeszliśmy do ogólnego zarysu rozkładu zajęć. Często dzieci same decydują, jakim przedmiotem i jaką partią materiału chcą się akurat zajmować. Innym razem to my przygotowujemy temat. Jeśli chodzi o podręczniki – najpierw korzystaliśmy z wybranych przez szkołę, w kilku przypadkach wybraliśmy jednak inne: ciekawsze, bardziej odpowiadające naszym oczekiwaniom. Podręczniki stanowią tylko punkt wyjścia do dalszych poszukiwań w innych źródłach: książkach, atlasach, albumach, zasobach internetowych. Omijamy to, co wydaje się nam nudne lub jest w danym momencie nieciekawe dla dzieci, wykreowane wyłącznie na specyficzne szkolne potrzeby. Włączamy innych dorosłych, którzy są pasjonatami w określonej dziedzinie, i prosimy, by dzielili się z dziećmi swoją wiedzą i umiejętnościami.

Staramy się być raczej animatorami i koordynatorami działań dzieci, wykorzystującymi ich naturalne pragnienie poznawania świata. Dzieci często samodzielnie pracują z partią materiału, my zaś czuwamy, gotowi pomóc i utrzymujemy cały proces poznawania w jako takim porządku. Oczywiście nie stawiamy ocen, nie robimy sprawdzianów, gdyż doskonale orientujemy się, co dzieci umieją i jakie są ich słabsze strony. Zwykle raz w tygodniu spotykamy się po sąsiedzku z inną rodziną edukującą w domu. Jest to czas wspólnych projektów, doświadczeń, prezentacji, wspólnych wypadów na basen. Trzeba przyznać, że kontakt z innymi dziećmi uczącymi się poza murami szkoły, to ważny element naszej domowej edukacji. Większość znajomych dzieci spędza dużą część dnia w szkole, potem często odrabiają lekcje i nie mają czasu na spotkania.

Wcześniej po powrocie ze szkoły dzieci były zmęczone, zatomizowane i dzikie, teraz mają więcej wspólnych spraw, zabaw, lepiej się do siebie i do nas odnoszą. Pomimo opuszczenia szkoły, wartościowe przyjaźnie przetrwały. Dzieci mają teraz więcej kontaktu z rówieśnikami w innym, pozaszkolnym kontekście. Po godzinie 14.00 kończymy „czas naukowy”, zaś popołudnia dzieci spędzają na rozmaitych zajęciach w miejskim domu kultury, nauce gry na instrumentach, rozwijają swoje zainteresowania, bawią się z dziećmi z podwórka, umawiają na spotkania. Wcześniej nie miały na to czasu – trzeba było odrobić lekcje.

Im więcej czytam o polskiej szkole i planowanych reformach (mniej przedmiotów, mniej wychowania, mniej myślenia, a więcej rozwiązywania testów), tym mniejszą widzę możliwość powrotu dzieci do rzeczywistości edukacji instytucjonalnej. Samodzielne nauczanie skłania do zadawania podstawowych pytań: po co poznajemy?, dlaczego uczymy? Co warto przekazywać, ukazywać, nazywać po imieniu. Jaki cel nam przyświeca? Dawać wolność, otwierać dzieci na świat i jego możliwości. Być twórczym. Raczej twórczym niż pracowitym. Rozważać, smakować, wyrażać, nazywać. Być. Wychować dzieci wolne, zrównoważone emocjonalnie, świadome swojej wartości, samodzielne, szczęśliwe i spełnione, radosne i mądre, dla których gdy dorosną, kryterium sukcesu nie będzie wysokość miesięcznych dochodów czy zdobywanie kolejnych stopni naukowych, ale zdolność do tego, by w swej pracy odnajdywać radość i by żyć z pozytywnym nastawieniem do świata. 

Z dziećmi o pieniądzach i nie tylko

Życie w duchu dobrowolnej prostoty i minimalizmu w przypadku rodziny z dziećmi przynosi zupełnie nowe wyzwania, z którymi nie stykają się osoby samotne lub małżeństwa bez dzieci. Dlatego szczególnie cenię sobie doświadczenia innych rodzin, dzielących się nimi na swoich blogach (np. zenhabits Leo Babauty, ojca sześciorga dzieci). Posiadanie dzieci to prawdziwy sprawdzian dla idei prostego i oszczędnego życia, które zdecydowanie łatwiej głosić i realizować w pojedynkę.

Jako rodzice mamy szczególną szansę zaszczepić dzieciom szacunek dla prostych, skromnych warunków życia. Mamy możliwość stworzenia domu, w którym wartość samego siebie określa się nie grubością portfela, markowymi ubraniami, posiadaniem najnowszych gadżetów, lecz rozwija ją w ciepłej, radosnej atmosferze, wolnej od rywalizacji, stresu i owczego pędu konsumpcji. W dobie wszędobylskich reklam adresowanych do najmłodszych ochrona dzieci przed presją otoczenia i pułapkami materializmu jest szczególnie trudna. Między innymi z tego powodu od kilku lat nie mamy w domu telewizora, nie spędzamy czasu w centrach handlowych (mieszkamy na szczęście od nich daleko), edukujemy dzieci w domu. Oczywiście nie chodzi o izolowanie od świata, ale o spokojne i stopniowe jego objaśnianie. Gdy na Święta Bożego Narodzenia dzieci nie wiedziały, jaki prezent chcą dostać, ewentualnie prosiły o nowe kredki, było to oznaką, że ich serca nie są wypełnione zachciankami. Wchodząc do sklepu z zabawkami nie robią scen. Mają swoje pragnienia, które pomagamy im realizować, ale zwykle czekamy przez jakiś czas. Przy większych wydatkach dzieci dokładają się ze swoich oszczędności z kieszonkowego lub pieniędzy, które dostały od dziadków.

Myślę, że warto wcześnie wprowadzać dzieci w świat finansów, tłumaczyć, na co wydawane są pieniądze w domowym budżecie, że woda i prąd kosztują.

Warto:
- wytłumaczyć znaczenie oszczędzania (pamiętacie książeczki SKO?), np. jeśli córka przez miesiąc nie wydała kieszonkowego dodawaliśmy jej 10% zaoszczędzonej sumy, miała specjalny zeszyt do wpłat, który pełnił rolę ROR
- nauczyć zarządzania kieszonkowym
- pokazać jak dzieła ROR
- pokazać wartość pieniądza w czasie, np. używając kalkulator odsetkowy (http://www.money.pl/banki/kalkulatory/lokatowy/)
- nauczyć jak porównywać ceny, zwracając uwagę na wielkość opakowania i markę produktu
- wyjaśnić czym są kredyty (np. na mieszkanie), na czym polega karta kredytowa
- określić rodzaje wydatków pokrywanych z własnych środków
- (dla starszych) określić limity na ubrania i obuwie (powyżej pewnej kwoty dziecko dokłada swoje pieniądze, jeśli chce kupić np. droższe, markowe ubranie)
- wyjaśnić znaczenie dzielenia się z potrzebującymi
- co jakiś czas przeglądamy z dziećmi stan ich posiadania i robimy decluttering, czyli pokazujmy co ma wartość, a czego można się pozbyć (zwykle odchudzamy szuflady/pudła o 1/2)
- pokazać jak działa Allegro, jak wystawiać swoje rzeczy, jak licytować (ostatnio córka sama wylicytowała finkę, za która zapłaciła ze swoich oszczędności)
- warto zabierać (starsze) dzieci ze sobą do banku, urzędu skarbowego, itp., żeby nabrały orientacji czym ludzie zajmują się w takich miejscach
- warto powierzać im zrobienie drobnych zakupów, aby nauczyły się używać pieniędzy
- warto planować z dziećmi zakupy, pokazywać, że kupujemy to, co mamy na liście, a nie to na co nam przyjdzie ochota

Będąc dzieckiem pamiętam, że rodzice raczej sprzeciwiali się zarabianiu przeze mnie pieniędzy, np. zamiast pozwolić mi zatrudnić się przy zbiorach truskawek woleli dać mi pieniądze. Wydaje mi się, że lepiej pozwolić dzieciom na zarabianie drobnych kwot (pomoc w zbiorach owoców, opieka nad dziećmi sąsiadów, zrobienie za kogoś zakupów, udział w wyprzedaży garażowej, sprzedaż zrobionych przez siebie ciasteczek, itp.). To uczy je zaradności, pracowitości i samodzielności. Znam rodziny, które nie dają dzieciom kieszonkowego, tylko zachęcają je do przedsiębiorczości i samodzielnego zdobywania środków. W przypadku młodszych dzieci nie jest to dobre rozwiązanie. Moim zdaniem kieszonkowe na umiarkowanym poziomie jest dobrym rozwiązaniem. Jedno nie wyklucza drugiego. Zalecałbym ostrożność w płaceniu dzieciom za wykonywanie zwykłych prac domowych, bo po drodze gubi się motywację, że pomagam w domu, ponieważ jestem częścią rodziny. U nas takie pieniądze ekstra pojawiają się w sytuacjach wyjątkowych, przy naprawdę żmudnych czy czasochłonnych zadaniach.

Z mojego doświadczenia wiem, że odmawiając kupienia jakiejś rzeczy dziecku nie powinniśmy mówić, że nie mamy na to pieniędzy. Właściwie nie jest to prawdą. Zazwyczaj mamy pieniądze, ale nie chcemy jej kupić z innych powodów. U dzieci powstaje przeświadczenie, że jesteśmy biedni i nie mamy pieniędzy. Dlatego warto wyjaśnić dziecku prawdziwe motywy odmowy kupienia jakiejś rzeczy, np. że nie planowaliśmy tego zakupu, że nie jest nam potrzebna, że mamy inne ważne rzeczy do kupienia. Oczywiście wymaga to więcej wysiłku, niż szybkie "nie mam pieniędzy".

Zachęcam wszystkich - rodziców i osoby bez dzieci - do dzielenia się własnymi doświadczeniami z dzieciństwa, przemyśleniami i wnioskami.

Pieniądze albo życie – Krok 1 Określenie aktualnej sytuacji finansowej: dotychczasowe dochody i osobisty bilans aktywów i pasywów



Wprowadzenie do Your Money or Your Life tutaj.
O krzywej zadowolenia przeczytasz tutaj.

Pierwszy krok na drodze do niezależności finansowej według YMYL polega na uczciwym przyjrzeniu się swojej aktualnej sytuacji. Chodzi o spojrzenie wstecz w celu uświadomienia sobie, ile pieniędzy przeszło już przez nasze ręce i jak nimi zarządzaliśmy. Z drugiej strony ustalimy aktualny stan posiadania i zadłużenia (aktywa i pasywa), uzyskując w miarę precyzyjny obraz naszych finansów. Celem tego kroku jest zaakceptowanie rzeczywistości, zrozumienie konsekwencji podjętych decyzji finansowych i wzięcie odpowiedzialności za swoją przyszłość.

Część 1. Ile pieniędzy zarobiłem? Ile pieniędzy uzyskałem z innych źródeł? 

Pomocne będzie wypełnienie poniższej tabelki:
Jeśli przez jakiś czas byliśmy na czyimś utrzymaniu (np. współmałżonka), jako wartość możemy przyjąć połowę wydatków związanych z utrzymaniem wspólnego gospodarstwa domowego. Będąc na swoim utrzymaniu wydatki te musielibyśmy pokryć z własnych środków. Otrzymaliśmy w ten sposób pewną wymierną korzyść, którą możemy wyrazić w pieniądzach.


Część 2. Stworzenie osobistego bilansu aktywów i pasywów.

Stworzenie nowej mapy prowadzącej do niezależności finansowej wymaga postawienia na niej pierwszego punktu, którym jest osobisty bilans aktywów i pasywów:
W przypadku małżeństwa bilans może dotyczyć dochodów obojga małżonków lub tylko jednego. W tej ostatniej sytuacji trzeba pamiętać o zasadach wynikających ze wspólności majątkowej – dochody i zobowiązania każdego małżonka dzielimy na równe części. Szacując wartość aktywów trwałych należy uwzględnić stopień ich zużycia – raczej rzadko odpowiada ona wartości nowych rzeczy.

Bilans pozwala na porównanie tego, co posiadamy z tym, ile jesteśmy winni. Odejmując od sumy aktywów wartość zobowiązań uzyskamy tzw. wartość netto, która wyznacza naszą aktualną kondycję finansową i pokazuje, co zdołaliśmy zatrzymać z tych wszystkich pieniędzy, które przepływały przez nasz portfel w ciągu dotychczasowego życia.

Rezultatem pierwszego kroku może być cała paleta odczuć - od rozpierającej nas dumy aż do zniechęcającego zawodu (w przypadku ujemnej wartości netto). Ujemna wartość netto majątku pokazuje, że traktujemy dług jako sposób na życie. Przerzucamy koszty życia na później, płacąc odsetki. Jak możemy być wolni i zajmować się sprawami, które mają dla nas znaczenie, jeśli jesteśmy przykuci do obsługiwania swojego długu? - pytają autorzy YMYL.

"No shame, no blame". Ważne, żeby siebie nie oceniać, tylko zrozumieć i zaakceptować fakty z naszego życia. Pozwoli to na pójście naprzód w następnych krokach.

A tak wygląda to w moim przypadku: Analizując swoje dotychczasowe zarobki od samego początku stwierdziłem, że od mojej pierwszej wypłaty w 2000 r. wzrosły one prawie pięciokrotnie, a biorąc pod uwagę obecną pracę, którą podjąłem w 2001 r., wzrosły trzykrotnie. Jest to pocieszające, jakkolwiek w tym okresie zaciągnąłem kredyty, urodziło się czworo dzieci, wzrosły koszty utrzymania. Zatem nie narzekam, dochody pokrywają bieżące wydatki, jednak oszczędności nie posiadam.
Jeśli chodzi o wartość majątku netto, to pierwszy raz obliczyłem go na początku 2010 r., a ostatnio przy okazji pisania tego postu. Biorąc pod uwagę, że kredyty wziąłem we frankach, poziom moich zobowiązań niestety wzrósł, chociaż spłaciłem po drodze dwie pożyczki pracownicze. Ponadto rynek nieruchomości przeżywa kryzys, stąd wartość mojego mieszkania jest nieznacznie mniejsza, zaś posiadany przeze mnie drugi największy składnik majątku, tj. samochód, przez ten okres stracił na wartości jeszcze więcej. Podsumowując, wartość netto, choć nadal dodatnia,  zmniejszyła się o blisko 100.000 zł, chociaż - jak mówiłem - spłaciłem pewne długi. 

Krzywa zadowolenia

Książka Your Money or Your Life (wprowadzenie do YMYL tutaj) rozpoczyna się od opisu krzywej zadowolenia. Krzywa zadowolenia obrazuje relacje pomiędzy ilością wydanych pieniędzy a poziomem satysfakcji lub zadowolenia, jaką uzyskujemy z zakupu. Jest to podstawowe narzędzie do przeobrażania naszych nawyków finansowych. Zazwyczaj kierujemy się stereotypem, że im więcej posiadamy (i wydajemy) pieniędzy, tym bardziej wzrasta poziom naszego zadowolenia. Czy rzeczywiście?
Na poziomie zaspokojenia podstawowych potrzeb (jedzenie, ciepło, schronienie) równanie więcej pieniędzy = więcej zadowolenia jest prawdziwe. Rzeczywiście, nawet niewiele pieniędzy wydanych na rzeczy niezbędne dla naszego utrzymania (kupienie jedzenia, gdy jesteśmy głodni, czapki i szalika, gdy jest nam zimno) przynosi stosunkowo dużo satysfakcji.

(Twoje) pieniądze albo życie! Wprowadzenie

Okrzyk "Pieniądze albo życie!" kojarzy nam się z filmową sceną napadu na bezbronnego przechodnia. Alternatywa (i ostateczny wybór) są oczywiste. Często nie widzimy tej oczywistości, gdy pod presją społeczeństwa konsumpcyjnego wybieramy pieniądze kosztem naszego życia. Mieszkanie, samochód, przedmioty, zakupy. Za to wszystko zapłacimy naszym życiem. Zachęcam do uświadomienia sobie wagi i konsekwencji wyborów finansowych. Pomocą będą w tym kroki opisane w książce Your Money or Your Life (YMYL). 

Książka YMYL nie jest tylko teorią. Powstała w wyniku doświadczeń wielu osób, które podjęły się życia zgodnie z prezentowanymi w tym programie zasadami. Jej autorami byli Joe Dominquez – analityk finansowy z Wall Street, który przeszedł „na emeryturę” w wieku 30 lat i nigdy więcej nie brał pieniędzy za swoją pracę, oraz Vicki Robin, która porzuciła karierę aktorki i zastosowała w życiu zasady głoszone przez Joe. Razem stworzyli organizację New Road Map Foundation promującą zrównoważony rozwój. YMYL jest pełna przykładów, historii, doświadczeń osób, którzy podjęli 9 kroków na drodze do niezależności finansowej. Książka jak dotąd nie została przetłumaczona na język polski. Vicki Robin – pomimo walki z rakiem – znalazła dość energii, aby stać się ambasadorem życia w dobrowolnej prostocie. Książka YMYL powstała po to, aby przekształcić nasze podejście do pieniędzy. 

Sposób na życie według Richarda Kocha


Jakiś czas temu przeczytałem książkę Richarda Kocha SPOSÓB NA ŻYCIE 80/20. Podstawowe idee tej książki, odnoszące się do zasady Pareto, są bliskie minimalizmowi i dążeniu do prostoty. We wprowadzeniu autor stawia tezę, że nowoczesne życie jest pomyłką. Niewłaściwie organizujemy życie osobiste i społeczne. Powszechnie przyjęta zasada to „więcej generuje więcej”, w rezultacie życie w pędzie zamienia się w pracę w pędzie. Tymczasem wiele jest spraw bezużytecznych. W rozdziale Na czym polega wielka idea? Koch formułuje PRAWO SKUPIENIA – mniej oznacza więcej. 80 % pragnień spełnia się wskutek 20% naszych działań, dlatego aby osiągnąć pożądane rezultaty należy zadbać o ludzi i sprawy, które naprawdę mają dla nas znaczenie, trzeba się skupić na bardzo niewielu kwestiach i resztę odrzucić.

W rozdziale Czasu jest aż nadto stwierdza, że większość naszych działań ma ograniczoną wartość, dlatego trzeba nauczyć się robić właściwy użytek z najważniejszych chwil, częściej robić to, co nas uszczęśliwia, rzadziej zaś podejmować czynności, które wymagają wiele czasu, choć nie przynoszą prawdziwego szczęścia. Te najważniejsze chwile to WYSPY SZCZĘŚCIA - krótkie okresy szczególnego cudownego czasu, kiedy jesteśmy najbardziej szczęśliwi oraz WYSPY SUKCESU – okresy, kiedy jesteśmy najbardziej produktywni i potrafimy najowocniej wykorzystać nasze siły twórcze.

Wybierz jedno z ekscytujących zajęć i uczyń z tego centrum swego życia. Wyrzuć do kosza listę rzeczy do zrobienia. Sporządź listę rzeczy, których nie będziesz robić. Mniej działaj, a więcej myśl. Porzuć bezwartościowe działania, to, co nie daje ci szczęścia. Zdejmij kalendarz ze ściany, wyrzuć telefon komórkowy. Przestań uczestniczyć w wydarzeniach, które cię nudzą.

W drugiej części książki Żyć i zarobić na życie Koch zachęca do koncentracji na 20 najlepszych procentach życia, upatrując w niej sekret osobistej wydajności. Aby rozwinąć autentyczną osobowość trzeba rezygnować z tego, co w nas nieautentyczne czy nienaturalne. Zamiast podejmować rozliczne błahe decyzje, trzeba podjąć kilka zasadniczych, które zawężają pole i skupiają energię. Nie jesteśmy w stanie rzetelnie okazywać zainteresowania zbyt wielu osobom i sprawom. Chodzi o mniej działania w ogóle i skupienie się na nielicznych czynnościach.

W rozdziale Ciesz się pracą i sukcesami jest mowa o porzuceniu egzystencji wśród obowiązków, gdzie cały ruch odbywa się w sztywnych ramach narzuconych przez innych. Liczy się odmienna perspektywa, oryginalna koncepcja, otwierając się raptem możliwość wyrażenia indywidualności. Należy wyhamować, dać sobie spokój z nieistotnymi sprawami. Rób to, co lubisz, spokojnie i bez zmartwień, ludzie leniwi potrafią coś wymyślić i to urzeczywistnić, utonąć w banalnych szczegółach wydaje się mniejszym ryzykiem – stwierdza Koch. Jeśli robisz mnóstwo rzeczy, których nie lubisz, daruj sobie, zostań przy wartościowych zajęciach, które przynoszą ci radość. Kluczem do sukcesu nie jest trud albo wykształcenie, lecz radość czerpana z pracy. Według autora kluczem do osobistego szczęścia i sukcesu jest koncentracja na mocnych stronach, a nie wszechstronność, która prowadzi do przeciętności.

Można mieć zastrzeżenia do sztywnego trzymania się przez Kocha reguły 80/20. Należy jednak przyznać mu rację, że pogrążony w pędzie za „lepszym”, czyli zawężonym do posiadania coraz więcej rzeczy i przyjemnych doznań, życiem, współczesny człowiek przypomina psa goniącego za własnym ogonem. Odrzucając codzienny pospiech, materializm, trendy, mody, napięty terminarz, upraszczając życie, skupiając się na tym, co najważniejsze, możemy rozkoszować się nową jakością  i odkrywać ukrytą prawdę w stwierdzeniu „mniej oznacza więcej”.

Polecam także inną książkę: Jak być leniwym by Tom Hodgkinson!

Od niezależności finansowej do finansowej integralności

Jak pisałem motorem zmian finansowych był u mnie ruch voluntary simplicity, a szczególnie książka Your Money or Your Life. W kolejnych wpisach spróbuję streścić 9 kroków do finansowej niezależności, które proponują autorzy tej książki (więcej w poście Twoje pieniądze albo życie! Wprowadzenie).

Na razie chciałbym poświęcić kilka uwag samej "niezależności finansowej" ("financial independent", FI). W książce chodzi mniej więcej o minimalizowanie wydatków i zwiększanie dochodów. Dzięki nadwyżkom inwestowanym w obligacje długoterminowe i efektowi odsetek składanych narastają oszczędności, które akumulowane w długim horyzoncie czasowym pozwalają na pokrywanie bieżących wydatków. Jest to długo oczekiwany moment osiągnięcia owej niezależności finansowej (crossover point). W ten sposób kapitał pracuje na nasze utrzymanie, a inwestowanie go w obligacje ma zapewnić przede wszystkim jego (i nasze) bezpieczeństwo. Trochę przypomina to życie rentiera, ale cała idea opiera się na innych założeniach - realizowania rzeczywistych potrzeb, życia zrównoważonego i oszczędnego.

Być może w realiach amerykańskich to się sprawdza. W moim przypadku zastosowanie zasad omawianych w tej książki ciągle sprowadza się do racjonalizowania wydatków tak, aby nie przekraczały poziomu rocznych dochodów. I to w praktyce jest już nie lada wyzwaniem dla rodziny opartej na dochodach jednego z małżonków i to zatrudnionego w budżetówce. Poza tym mamy do spłacenia kredyty mieszkaniowy i samochodowy. O akumulacji kapitału można jedynie pomarzyć. Dlatego na swój użytek od pewnego czasu inaczej definiuję niezależność finansową. W opracowaniu książki YMYL dostępnym na stronie http://www.financialintegrity.org/ mowa jest już nie o "financial independent", lecz o "financial integrity", integralności finansowej. To pojęcie jest mi znacznie bliższe i bardziej odpowiada moim realiom.

Dzięki zrozumieniu charakteru i roli pieniądza w naszym życiu, analizie wydatków pod kątem realnych potrzeb, świadomemu wydawaniu i prostym metodom na oszczędne życie, zastosowanie zaleceń opisanych w YMYL prowadzi do zintegrowania życia od strony finansowej, a może lepiej - do zintegrowania finansów z innymi sferami życia. I to jest wielką zaletą tej książki.

Poza tym obecnie niezależność finansowa to dla mnie przede wszystkim niezależność od pieniędzy, to wolność od długów, gorączkowego wydawania, to szukanie drobnych przyjemności bez konieczności płacenia za nie, to czas spędzany z rodziną i przyjaciółmi. W ten sposób mogę być wolny już teraz. Od jakiegoś czasu rozumiem ją głębiej: jako możliwość dzielenia się posiadanymi środkami z innymi oraz całkowicie inne -oderwane od sfery finansowej i materialnej- spojrzenie na "bogactwo", które możemy budować na wzajemnym zaufaniu, trosce o siebie nawzajem, w oparciu o dobre relacje z innymi. To nasz "kapitał", który będzie procentować bogatym życiem bez względu na koniunkturę. 

Pieniądze to nasza energia życiowa, jaką tracimy na ich zdobywanie. To czas naszego życia, który oddajemy, aby rosła siła naszego portfela. Wydając racjonalniej, możemy mniej zarabiać, a więcej żyć. Wcześniej pracowałem na dwa etaty, z czego opłacałem prywatną szkołę dla moich dzieci. Zarabiając więcej odczuwaliśmy ciągły brak pieniędzy. Rok temu zrezygnowaliśmy ze szkoły i rozpoczęliśmy naukę dzieci w domu. Mogłem zrezygnować z drugiego etatu. W ten sposób mam więcej czasu i więcej przestrzeni do życia skoncentrowanego na rodzinie i wychowaniu dzieci na szczęśliwych ludzi. Myślę, że był to konkretny przykład niezależności finansowej. 

Polecam także wpis Krzywa zadowolenia