Nowe życie.....rzeczy

Spojrzenie przez pryzmat wielodzietnej rodziny na "posiadanie" rzeczy:

1. Ciężko zaliczyć nas do kręgu minimalistów po pierwszym spojrzeniu na ilość przedmiotów jakie mamy w naszym domu. Nie osiągniemy celu poniżej 100/osobę :-).
Ilość wynika z codziennego użytkowania przez każdego z nas. Mamy świadomość tego i staramy się rozsądnie nad tym panować. Jak? - bardzo często robimy przeglądy posiadanego "inwentarza" i rzeczy dostają nowe życie:

- ubrania - mieszkając jeszcze w Krakowie zanosiliśmy do Towarzystwa Brata Alberta (kilka oddziałów w Polsce), obecnie wysyłamy Polakom na Wschodzie (mamy taką możliwość), przekazujemy innym rodzinom (ubrania dzieci), są przeznaczone do noszenia np. na działce (łata na kolanie nie dyskwalifikuje przydatności ;-))

- zabawki,książki dziecięce - jeśli są niezniszczone trafiają do Szlachetnej Paczki, bądź jak wyżej.Przegląd zabawek jest robiony z dziećmi i to jest ich świadoma decyzja.

- przedmioty, które z założenia można wyrzucić np. rolka po ręcznikach papierowych nagle jest super lunetą w zabawie na statku bądź mieczem. Czasami takie przedmioty świadomie zostawiamy na większe zabawy - budowanie robotów wymaga dużej ilości różnych przedmiotów, które są zakwalifikowane jako śmieci (pudełko po butach, "złotko" po cukierku, itp)

- prezenty (głównie słodycze, które mieliśmy z paczek z pracy) oddaliśmy w punkcie "drugiego życia prezentów" - w Częstochowie po Świętach BN było uruchomione takie miejsce. Warto poszukać w tym roku podobnej inicjatywy.

2. Ilość rośnie również dlatego, że po wykorzystaniu przez jedno dziecko zostaje na kolejne. Tak na przykład od najstarszego syna do najmłodszej córki służy nam fotelik w kuchni, kupiony de facto używany. Ostrożni jesteśmy przed radykalizmem wyrzucania od razu, nawet jeśli miałoby czekać w piwnicy i być nieużyte.

3. Jeszcze (szczególnie we mnie) pokutuje przeświadczenie wyniesione z poprzedniej epoki tzw. "przydasi". Łatwo się wyrzuca, ale wiemy ile razy przydaje się gdy np. na drugi dzień do szkoły na zajęcia techniczne trzeba przynieść puste pudełko po kremie a ojciec zostawił na wkręty ;-). Decluttering jest OK o ile robiony z głową. Skrajności (wg mnie) nie są wskazane.

4. Pokazywanie dzieciom dobrego stosunku do spraw materialnych przez odpowiedni dystans do rzeczy - są nam potrzebne, wiemy jak ich używać, ale mamy świadomość, że to są tylko przedmioty.

Jak zaczynałem pisać na blogu w zakładce o mnie pisałem o pełnym samochodzie, klockach pod nogami. Nie zmieniło się patrząc na ilość (uwzględniając powyższe zdania) ale zmieniła się świadomość. Mamy inne postrzeganie na otaczające nam przedmioty. Pomagają nam w tym min. wpisy na blogach, różne narzędzia jak 5S czy po prostu chwila refleksji.

W sieci łatwo znaleźć dużo przykładów jak ludzie sobie radzą z posiadaniem rzeczy. Ale ciekaw jestem również spojrzenia przez pryzmat rodziny z dziećmi, gdzie jest trochę trudniej zapanować nad tą materialną częścią naszego życia.
 

7 komentarzy:

  1. Uwielbiam tego bloga, skłania do myślenia i jest niezłą inspiracją.

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę uważam, że mityczna liczba 100 przedmiotów to jest obłęd nie mający nic wspólnego z minimalizmem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego zaraz obłęd? W czasach, kiedy istnieli pustelnicy (w innych kulturach wciąż istnieją) uważani byli za świętych, nie obłąkańców. Obłędem jest ślepy radykalizm w jakimkolwiek kierunku, ale jeśli kogoś uszczęśliwia dążenie do zmniejszenia stanu posiadania, nie nazywajmy go wariatem - to takie... nietolerancyjne? Moim zdaniem mityczna granica stu przedmiotów jest czymś w rodzaju świętego Graala minimalistów, zabawa polega na szukaniu go i przygodach po drodze, na poznawaniu własnych granic, a czy ktoś znajdzie, i czy go to uszczęśliwi - wyłącznie jego sprawa. Apeluję o odrobinę wyrozumiałości :)

      Usuń
  3. Z dwójką dzieciaków faktycznie trudno zapanować nad ilością zabawek, ciuchów itp To co po starszym dziecku jeszcze się nada czeka aż młodsze dorośnie. Z zabawkami tak samo. Trzeciego dziecka nie planujemy więc to z czego już dzieci wyrosły oddajemy, sprzedajemy tudzież wyrzucamy w miarę na bieżąco. Najczęściej przed Świętami robię przegląd zabawek - sprzedając parę zabawek z których dzieci już wyrosły mam chociaż w części kasę na nowe prezenty. Generalnie zabawki kupujemy tylko z okazji Świąt czy urodzin - nie jest więc tego aż tak dużo. W sumie jak tak popatrzeć to większość zabawek dzieciaki dostały od kogoś z zewnątrz więc nie mam wyrzutów sumienia, że zalewam je kolejnymi rzeczami. Zawsze też staram się konsultować pomysły innych w kwestii prezentów dla dzieci - nie ma to jak nietrafiony gadżet który potem leży i zbiera kurz.Co do ubrań to nie da rady - dzieci rosną i kupić trzeba ;) Czasem jednak korzystam z portalu na A jeśli szukam rzeczy w których wiem, że dziecko często chodzić nie będzie a więc i nie są zniszczone przez poprzednich użytkowników (np ubrania okazyjne, na bal itp).
    Przydasi nie lubię - chyba, że wiem, że na pewno daną rzecz wykorzystam choćby i za pół roku. Generalnie jestem minimalistką i lubię mieć tyle ile potrzeba mi na daną chwilę. Czasami myślę, że gdyby wybuchła wojna (tfu tfu) to leżymy na całego za braku jakichkolwiek zapasów ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się, że z dwójką dzieci udaje się nam panować nad ilością rzeczy całkiem nieźle.
    Mamy mało ubrań - ja uważam, że akurat tyle ile trzeba, chociaż pewnie wielu innych rodziców stwierdziłoby, że to za mało ;)
    Część odzieży kupujemy używanej.

    Zabawki dzieci dostają również tylko i wyłącznie jako prezenty na jakieś okazje. Dodatkowo kontroluję też innych członków rodziny (dziadków, chrzestnych) w kwestii obdarowywania dzieci, ale i tak uważam, że tych zabawek dostają za dużo. Dlatego w tym roku na Święta postanowiłam ilość otrzymanych zabawek jeszcze ograniczyć i poprosiłam darczyńców o bardziej praktyczne prezenty typu ubrania, pościel (siedmiolatek ucieszy się z pościeli w dinozaury nie mniej niż z nowej zabawki, tym bardzie, że marudzi już na pościel z Bobem Budowniczy (dla dzidziusiów ;)), książki itp. Oczywiście zabawki też dostaną, ale w liczbie 1 - 2 na głowę, a nie 5 - 6.

    No i nieużywane rzeczy oddajemy - znajomym, organizacjom charytatywnym, niektóre sprzedaję, ale to raczej margines jest.
    I też nie znoszę przydasi, bo po prostu nie ma gdzie tego trzymać. Mamy małe mieszkanie i nie chcemy go zagracać bardziej niż jest to konieczne.

    Magda

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas jest podobnie jak u przedmówcy-mamy dwoje dzieci, młodsze sporo ma na zabawek i książeczek po starszym, ubranka też,ale nie wszystkie (starszy to syn, młodsze córka), bardzo dużo rzeczy dla córki dostaję od znajomych-zabawki i ubrania.Ubrania po wyrośnięciu oddaję innym rodzicom. Syn rzadko bawi się zabawkami (głównie lego), więc przy okazjach dostaje gry/filmy i książki. Też kupuję część ubrań dla dzieci w sklepach z używaną odzieżą-ekonomicznie i ekologicznie (dla siebie nie, bo nie umiem sobie wyszukać:)). Ubrania, które są bardzo mocno zużyte i nie nadają się do oddania innej osobie zostawiam na szmaty. Nie lubię "przydasi" i staram się nie gromadzić, ale czasem się łamię;) Jutro planuję z córką zrobić domek dla lalek z dużego pudełka po butach -pamiętam jak sama takie robiłam w dzieciństwie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tomaszu, przeczytalam Twoj wpis zaraz po tym jak zostal opublikowany. Bardzo mi sie spodobal, ale nie mialam wtedy czasu napisac komentarza, bo bylam zajeta organizacją "Mikolajkowej Wymiany zabawek" ;-). Dzis tu wracam.
    Jestem mamą 3 synow ( 5 lat i blizniaki 3,5) i naprawde doceniam, jesli dostaję jakies ubrania po innych dzieciach, choc kupowac tez niestety musze,, i boleję nad tym, ze ubrania dla dzieci, z ktorych wyrosna za rok czy poltorej sa tak bardzo drogie.
    Zabawki dostajemy, prawie wcale nie kupujemy, jesli juz to rowniez uzywane. A kilka dni temu wymienilismy sie zabawkami z innymi rodzinami na "Mikolajkowej wymianie zabawek" (wiele osob skorzystalo z tej mozliwosci )
    SLodycze - jestesmy "pietnowani" przez wielu, bo slodycze u nas sa tylko od swieta (choc w stalym menu sa u nas suszone owoce czy orzechy jako zamiennik slodyczy wlasnie). Az sie boje, co zrobie z ta gora slodkosci, ktora prawdopodobnie znajdzie sie w mikolajkowych paczkach w przrdszkolu - pewnie schowam i bede rozdawac sukcesywnie .

    Ubrania, sprzety, zabawki w przyzwoitym stanie, ktore nam sa juz niepotrzebne, z ktorych dzieci wyrosly przekazujemy dalej, innym, mlodszym dzieci.

    Za to rolki po paierze toaletowym i recznikach papierowych obowiazkowo zbieramy ;-) Dzis np zrobilam z nich organizer na kredki i pisaki.

    I jeszcze jedno chccialabym tu napisac - jako ze mamy trzech chlopcow w zblizonym wieku, w tym blizniaki, wielu uwazalo/uwaza, ze musi nas obdarowywac 3 podobnymi prezentami, by nie wywolywac wsroc dzieci klotni. W efekcie dzieci dostawaly np 3 podobne gry, 3 pudelka podobnych puzzli, 3 podobne karty do gry, itp. Zupelnie niepotrzebnie, bo od zawsze uczymy dzieci , ze maja sie dzielic i ze moga sie bawic po kolei. Skutek byl taki, ze niektorych prezentow wogole nie rozpakowywalismy (po po co nam kolejne karty do gry w Piotrusia?) i obdarowywalismy innych. Sa oczywiscie rzeczy, ktore nie sa wspolne, jak np rower, ale generalnie idea dzielenia sie wpajana naszym dzieciom od poczatku owocuje wspolpraca, a nie rywalizacja. I to uwazam za nasz rodzicielski maly sukces na tym etapie.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...