Dobre życie - cz.3: Rodzina da radę!

Rodzina wielodzietna to wynalazek stary jak świat i moim zdaniem najlepszy z możliwych! W kolejnym poście tego adwentowego cyklu chcielibyśmy podzielić się z Wami odkrywaniem ojcostwa i macierzyństwa jako źródła dobrego, pełnego życia. W minione wakacje wspólnie z dziećmi wybraliśmy nasze rodzinne zawołanie: Wśród piasków pustyni czy na środku mórz, nasza rodzina da radę i już! Ma ono nam pomagać w chwilach napięć i problemów, których w naszej rodzinie nie brakuje. Mimo trudności wewnętrznych (nieustanne zmaganie się przede wszystkim z własnymi wadami, brakiem opanowania, chęcią narzucenia dzieciom własnej wizji) i zewnętrznych (nie przesadzacie z tą liczbą dzieci?) życie rodzinne ma dla mnie wyjątkową wartość: daje poczucie tożsamości i energię do ciągłych zmian.

Psalm 128 podaje przepis na szczęście, pod którym mogę się podpisać: Bo z pracy rąk swoich będziesz pożywał, będziesz szczęśliwy i dobrze ci będzie. Małżonka twoja jak płodny szczep winny we wnętrzu twojego domu. Synowie twoi jak sadzonki oliwki dookoła twojego stołu. Małżonkami staliśmy się wcześnie: w wieku 22 lat, jeszcze na studiach. Początkowo, o czym już mówiliśmy, nasze wybory, także zawodowe, były podyktowane materialnymi oczekiwaniami – zdobyciem dobrej pracy i kupnem własnego mieszkania. I tu do akcji wkroczyły dzieci, które wywróciły nasze życie do góry nogami. Okazało się, że to my stanęliśmy na nogi, a świat chodzi na głowie. Odkrycie rodzicielstwa zbiegło się z odkrywaniem dobrowolnej prostoty, dzięki czemu wizja dobrego życia nabrała konkretnego kształtu - licznej rodziny, w której każdy może czuć się kochany, bezpieczny i rozumiany. Zmiany, jakich dokonaliśmy w sposobie życia, można określić jako tyleż rewolucyjne, co niemodne i niezrozumiałe. Jedną z nich była sprzedaż dopiero co kupionego mieszkania i przeprowadzka w pobliże szkoły, która -jak sądziliśmy- da dzieciom lepsze warunki do rozwoju. Takim miejscem ostatecznie okazała się nie taka czy inna szkoła, ale edukacja domowa. Wymagało to całkowitej zmiany sposobu życia naszej rodziny, znalezienia klucza do współpracy z dziećmi, odejścia od stereotypowych ról i oczekiwań.

Pamiętam dość dobrze, jak w momencie narodzin naszej drugiej Córki dotarło do mnie, że rodzina nie jest tylko jedną z wielu spraw, którą da się jakoś pogodzić z karierą zawodową czy realizowaniem pasji, lecz wymaga mojego stuprocentowego zaangażowania. W początkach rodzicielstwa błądziliśmy po omacku, nie mając doświadczeń wyniesionych z domu rodzinnego. Bardzo duże znaczenie w tym procesie miała książka 7 nawyków szczęśliwej rodziny, w której Stephen R. Covey napisał, że stworzenie szczęśliwej rodziny wymaga wykrzesania najgłębszych pokładów energii, talentu, pragnienia, wizji i determinacji. Długo na ścianie w kuchni towarzyszyła nam kartka z napisem: Rodzicielstwo nie jest dla mięczaków! Świadomie dokonaliśmy wyboru na rzecz dużej rodziny (obecnie z czworgiem dzieci): dla mnie oznaczało to decyzję, aby praca zawodowa nie konkurowała z moim życiem rodzinnym. Jak na razie zrezygnowałem z planowania awansu, który wiązałby się ze zwiększeniem obowiązków. Kilka lat temu zakończyłem pracę na dodatkowym etacie, który dostarczał większych dochodów, a jednocześnie wymagał dużo wysiłku. Odzyskałem niezbędną równowagę, aby dysponować czasem dla swoich bliskich. Staram się nie przynosić stresu i pracy do domu. Kim jestem, oceniam z perspektywy męża i ojca (choć to bardziej wymagające), a nie sukcesu zawodowego czy wykonywanej pracy. Z kolei Żona zamiast na pracy zawodowej i doktoracie skoncentrowała się na prowadzeniu domu i wychowaniu, a obecnie także nauce naszych dzieci.

Wybór rodziny miał określoną cenę i nie był rzeczą łatwą, nie tylko z powodu zmniejszenia się naszych dochodów, ale także z powodu stereotypów wyniesionych z domu, np. że miejsce dzieci jest w przedszkolu, a młoda mama powinna jak najszybciej wrócić do aktywności zawodowej. Nasz standard materialny obniżył się, jednak zyskała niepomiernie jakość naszego życia rodzinnego. Stało się to możliwe (i jest możliwe nadal) m.in. dzięki zmianom w stylu życia wynikającym z wyboru prostego życia. Skromne warunki sprzyjają budowaniu dobrych relacji. Obywając się bez telewizora i wielu innych przedmiotów staramy się przekazać dzieciom inny, wolny od materializmu, system wartości. Pokazujemy znaczenie małżeństwa i rodziny oraz relacji z Bogiem jako zasadniczych dla naszego osobistego szczęścia.

Tworzenie szczęśliwej, zgranej rodziny to nieustanny, często trudny i długotrwały, proces. W codziennym życiu łatwo przychodzi mi zapominać, jakich ludzi pragnę oddać światu: wewnętrznie wolnych, dojrzałych emocjonalnie i duchowo. To często mierzenie się z własnymi ograniczeniami – wizję przysłaniają mi nieistotne szczegóły (choćby plecak Córki pozostawiony na środku przedpokoju), własne zmęczenie i zniecierpliwienie, oczekiwanie, że dzieci będą idealne. Jako rodzice ciągle uczymy się przede wszystkim widzieć w nich wolnych i samodzielnie myślących ludzi, którzy nie realizują naszej wizji, lecz z pasją odkrywają własne miejsce w świecie, mając przy tym prawo do błędów i porażek. Doświadczam głębokiej prawdy słów Khalila Gibrana, arabskiego poety i filozofa, że nasze dzieci nie są naszymi dziećmi. One są synami i córkami tęsknoty życia do samego siebie. One przychodzą przez ciebie, ale nie do ciebie. Wolno ci dać im twoją miłość, ale nie twoje myśli, bo one mają swoje własne myśli. Wolno ci dążyć do tego, by być jak one, ale nie staraj się o to, by je upodobnić do siebie. Bo życie nie biegnie wstecz, ani nie zatrzymuje się wczoraj.

W kolejnym fragmencie audycji zrealizowanej na antenie Radia Warszawa, moja Żona opowie o tym jak dobrowolna prostota pomogła jej odkryć życiowe powołanie (i karierę!). Link do nagrania (trwającego ok. 9 minut) znajdziecie tutaj. Zapraszam do jego wysłuchania!