Rodzice w sieci

Wprawdzie od kilku lat nie mamy telewizora (co za ulga!), ale naszym "oknem na świat" jest komputer, a konkretnie laptop. Co do zasady trzymamy go w widocznym miejscu, aby mieć na oku korzystające z niego dzieci.

Z doświadczenia wiemy, że korzystanie z komputera, a zwłaszcza zaglądanie do sieci, może często stać się odciągaczem rodzicielskiej uwagi, (podobnie jak włączony na okrągło telewizor), zwłaszcza jeśli komputer jest "pod ręką" i stale "on line". Ile razy dziennie sprawdzamy pocztę, jak często odpowiadamy na maile, odwiedzamy Facebooka, czytamy portale informacyjne, blogi, interesujące nas (lub czysto przypadkowe) artykuły znalezione w sieci?

Istnieje ryzyko, że damy się wciągnąć w wirtualny świat kosztem tego realnego, a konkretnie kosztem czasu, jaki możemy -i powinniśmy- poświęcić swojej rodzinie, a szczególnie dzieciom. Nie łudźmy się: fizyczna obecność jednego z rodziców wpatrzonego w monitor jest obecnością w istocie pozorną. Wydaje nam się, że kliknięcie w to i owo na krótką chwilę to nic wielkiego, ale zaczynamy dzielić naszą uwagę, a z jej podzielnością jest różnie. Czy rzeczywiście zwrócimy uwagę na właśnie zrobiony rysunek dziecka, usłyszymy jego pytanie lub problem, który nam sygnalizuje?  Nie mówiąc już o wspólnej zabawie, kontakcie wzrokowym, aktywnym słuchaniu. Interaktywność wirtualnego świata angażuje totalnie, bardziej skutecznie rywalizując o naszą uwagę niż bierna w odbiorze telewizja.

Po czym poznać, że przeszliśmy na wirtualną stronę mocy? Jeśli tracimy poczucie czasu spędzanego przed komputerem, zbywamy dzieci zdawkowymi odpowiedziami (a jakie właściwie było pytanie?), albo nadużywamy zwrotów typu "za chwilę", "za pięć minut", nie mówiąc o narastającej irytacji, gdy bezskutecznie próbujemy się skupić (rzecz jasna na komputerze, a nie na dziecku dopominającym się uwagi).

Ogólnie rzecz biorąc przegrywamy jako rodzice. Pokazujemy, jak ważny jest internet w naszym życiu, ale czy o to nam chodziło? Skutkiem takiej postawy będzie najprawdopodobniej, a całkiem niepotrzebnie, zwiększone zainteresowanie dzieci wirtualnym światem. Przede wszystkim niechcący możemy zasiać u dzieci wątpliwość, kto jest tak naprawdę dla nas, rodziców, ważniejszy.

Najlepszym sposobem radzenia sobie z problemem jest, moim zdaniem, właściwa komputerowa higiena. W naszym domu jakiś czas temu wprowadziliśmy zasadę, że w tygodniu, gdy popołudnia z tatą wracającym z pracy są szczególnie cenne, sprawy w sieci załatwiamy po położeniu dzieci do łóżek. Najlepszą gwarancją jej przestrzegania jest... zatrzaśnięta klapa laptopa. W sobotę i w niedzielę teoretycznie jest więcej czasu, ale także wtedy przeznaczamy go na inne, daleko ważniejsze sprawy niż sam na sam z komputerem. Oczywiście zdarzają się sytuacje wyjątkowe, gdy musimy z niego skorzystać. Wtedy (akurat laptop daje taką możliwość) najlepiej wyjść do osobnego pokoju i skupić się na tym, co ma akurat zostać zrobione.

Jeżeli zatem czytacie ten wpis, a obok dzieci dopraszają się waszej uwagi, nie wahajcie się kliknąć w okienko "zamknij system". Z pewnością zapunktujecie jako rodzice, a chwilowa -dłuższa lub krótsza- nieobecność w sieci nie spowoduje końca wirtualnego świata. I wiecie co? Jeszcze do niedawna sam o tym nie wiedziałem!

3 komentarze:

  1. Zgadzam się! Mój synek akurat teraz jak czytam to już grzecznie śpi. Hehe.. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się w 100%!

    OdpowiedzUsuń
  3. Temat dotyczy nie tylko relacji rodzice-dzieci, niestety...

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...