Poniżej zapraszam do lektury gościnnego "owocowego" wpisu Lesława. Być może kiedyś doczekamy się kolejnych...
Jesienią przechadzałem się z Żoną po okolicznych działkach. Synek w wózku grzecznie spał, a my delektowaliśmy się świeżym, nieco już chłodnym powietrzem, ciszą i z wolna zapadającą w zimowy sen przyrodą. W dłoni miałem jabłko - soczyste, zimne, zdrowe. Bardzo smaczne, w sam raz na przekąskę podczas spaceru.
Rozmawialiśmy z Żoną o wielu sprawach, choć o niczym szczególnie istotnym, o niczym pilnym. Ot, raczej przyjemna pogawędka o rzeczach miłych, o marzeniach, o życiu, o tym, że nam dobrze.
Wtem moją uwagę przyciągnęły fioletowe winogrona, oplatające ogrodzenie jednej z działek. Znacie na pewno ten typ działkowych winogron - kwaśne, niewielkie, bardzo pestkowe, ale nieziemsko smaczne. Zwłaszcza na chłodnym, jesiennym powietrzu. Nie do kupienia w sklepie - takie cuda to tylko z działeczki lub z własnego ogródka.
Skubnąłem jedną, wierząc, że właściciel działki nie zauważy tej niewielkiej straty.
Wraz ze smakiem winogrona w mojej głowie pojawiło się miłe skojarzenie. Dokładnie takie same winogrona uprawia moja babcia. Do dziś dostaję od niej pyszne soki z tych owoców. Pomyślałem, że chciałbym być w jej ogrodzie, zrywać garściami winogrona i nie pytać nikogo o pozwolenie. A może zjem jeszcze jedno winogrono? I jeszcze jedno, i jeszcze...
Na szczęście poskromiłem swoje "wewnętrzne dziecko", wszak nie była to moja działka. Odczułem jednak smutek. To nie jest sprawiedliwe, że mieszkam w bloku i nie mogę mieć własnego ogrodu, skąd mógłbym garściami zrywać winogrona ile dusza zapragnie. W tym momencie byłem już gotowy. Wystarczyło zrobić mentalny kroczek, aby myśli popłynęły szerokim strumieniem - o obecnej sytuacji zawodowej, o planach na rozwój, możliwości awansu, zarabianiu, budowanie domu, itd itp... Oczywiście wszystko to w "słusznej sprawie" - aby kiedyś wygrać prostotę, kiedyś mieć naturalność, aby kiedyś jeść winogrona z własnego ogrodu...
Myśli te przetaczały się przez moją głowę przez dobrych kilka minut (warto podkreślić, że "na powierzchni" oczywiście wciąż zachowałem "poker face" - uśmiech, błogość, spacer z żoną...), systematycznie psując mi nastrój i kierując moją uwagę z "tu i teraz" na "kiedyś, gdzieś, coś".
Jest jednak na koniec tej smutnej historii o nieuchwytnym popadaniu w materializm akcent pozytywny.
Przez te kilka minut rozważań zdążyłem zapomnieć, że w dłoni trzymam niedojedzone, soczyste, pyszne jabłko. Ugryzłem. Na chwilę zostawiłem wszystkie dylematy na bok, skupiłem się na tym smaku, na tej chwili, na jesiennym powietrzu w moich nozdrzach. Na ukochanej kobiecie obok mnie, na wspaniałym synku, braku pośpiechu, promieniach słońca. Wróciłem z dalekiej podróży, chociaż przecież fizycznie nie oddaliłem się nawet na krok. Kolejne małe zwycięstwo na drodze do dobrowolnej prostoty.
Prostota jest w nas. Albo jej w nas nie ma.
Dla mnie jest to sztuka ciągłego łapania swojej uwagi na "tu i teraz".
W imieniu autora wpisu zapraszam do odwiedzenia strony Stowarzyszenia Twoja Sprawa (http://www.twojasprawa.org.pl/), którego pracami kieruje. STS organizuje akcje konsumenckie, by promować marketing oparty na wartościach i chronić przestrzeń publiczną przed obscenicznością, seksualizacją kobiet, brakiem kultury i naruszeniami dobrych obyczajów w reklamie i szeroko rozumianym marketingu.
Jesienią przechadzałem się z Żoną po okolicznych działkach. Synek w wózku grzecznie spał, a my delektowaliśmy się świeżym, nieco już chłodnym powietrzem, ciszą i z wolna zapadającą w zimowy sen przyrodą. W dłoni miałem jabłko - soczyste, zimne, zdrowe. Bardzo smaczne, w sam raz na przekąskę podczas spaceru.
Rozmawialiśmy z Żoną o wielu sprawach, choć o niczym szczególnie istotnym, o niczym pilnym. Ot, raczej przyjemna pogawędka o rzeczach miłych, o marzeniach, o życiu, o tym, że nam dobrze.
Wtem moją uwagę przyciągnęły fioletowe winogrona, oplatające ogrodzenie jednej z działek. Znacie na pewno ten typ działkowych winogron - kwaśne, niewielkie, bardzo pestkowe, ale nieziemsko smaczne. Zwłaszcza na chłodnym, jesiennym powietrzu. Nie do kupienia w sklepie - takie cuda to tylko z działeczki lub z własnego ogródka.
Skubnąłem jedną, wierząc, że właściciel działki nie zauważy tej niewielkiej straty.
Wraz ze smakiem winogrona w mojej głowie pojawiło się miłe skojarzenie. Dokładnie takie same winogrona uprawia moja babcia. Do dziś dostaję od niej pyszne soki z tych owoców. Pomyślałem, że chciałbym być w jej ogrodzie, zrywać garściami winogrona i nie pytać nikogo o pozwolenie. A może zjem jeszcze jedno winogrono? I jeszcze jedno, i jeszcze...
Na szczęście poskromiłem swoje "wewnętrzne dziecko", wszak nie była to moja działka. Odczułem jednak smutek. To nie jest sprawiedliwe, że mieszkam w bloku i nie mogę mieć własnego ogrodu, skąd mógłbym garściami zrywać winogrona ile dusza zapragnie. W tym momencie byłem już gotowy. Wystarczyło zrobić mentalny kroczek, aby myśli popłynęły szerokim strumieniem - o obecnej sytuacji zawodowej, o planach na rozwój, możliwości awansu, zarabianiu, budowanie domu, itd itp... Oczywiście wszystko to w "słusznej sprawie" - aby kiedyś wygrać prostotę, kiedyś mieć naturalność, aby kiedyś jeść winogrona z własnego ogrodu...
Myśli te przetaczały się przez moją głowę przez dobrych kilka minut (warto podkreślić, że "na powierzchni" oczywiście wciąż zachowałem "poker face" - uśmiech, błogość, spacer z żoną...), systematycznie psując mi nastrój i kierując moją uwagę z "tu i teraz" na "kiedyś, gdzieś, coś".
Jest jednak na koniec tej smutnej historii o nieuchwytnym popadaniu w materializm akcent pozytywny.
Przez te kilka minut rozważań zdążyłem zapomnieć, że w dłoni trzymam niedojedzone, soczyste, pyszne jabłko. Ugryzłem. Na chwilę zostawiłem wszystkie dylematy na bok, skupiłem się na tym smaku, na tej chwili, na jesiennym powietrzu w moich nozdrzach. Na ukochanej kobiecie obok mnie, na wspaniałym synku, braku pośpiechu, promieniach słońca. Wróciłem z dalekiej podróży, chociaż przecież fizycznie nie oddaliłem się nawet na krok. Kolejne małe zwycięstwo na drodze do dobrowolnej prostoty.
Prostota jest w nas. Albo jej w nas nie ma.
Dla mnie jest to sztuka ciągłego łapania swojej uwagi na "tu i teraz".
W imieniu autora wpisu zapraszam do odwiedzenia strony Stowarzyszenia Twoja Sprawa (http://www.twojasprawa.org.pl/), którego pracami kieruje. STS organizuje akcje konsumenckie, by promować marketing oparty na wartościach i chronić przestrzeń publiczną przed obscenicznością, seksualizacją kobiet, brakiem kultury i naruszeniami dobrych obyczajów w reklamie i szeroko rozumianym marketingu.
Mądry wpis i taki eleganacki, momentami nawet jakby literacki.
OdpowiedzUsuńMnie się jednak wydaje, że tu należy znaleźć złoty środek. I tak jak pouczał Arystoteles dla każdego człowieka będzie on inny. Owszem, dziecko powinno żyć niemal wyłącznie "tu i teraz", jednak człowiek dorosły, a szczególnie odpowiedzialny ojciec rodziny winien też mysleć o przyszłości.
Być może cała sztuka polega na tym by, mysleć rozrtopnie, we właściwych momentach, kiedy czas ku temu.
Generalnie dzisiejsi ludzi mają kłopoty z zyciem "tu i teraZ". Uczniowie i studencie w szkole niewiele się uczą, odkładając wiele pracy do domu; pracownicy w pracy próbują się migać od roboty i rozmyślają o tym, co będą robić po pracy, a jak już są po pracy - to znowu myślą o niej i nie potrafią się "odciąć".
Tak więc żyjemy w takim trochę chaotycznym świecie. Być może to postmodernizm - po prostu.
Jolanta z grodu Kraka
Po przeczytaniu tego tekstu, na tak postawione, tytułowe pytanie odpowiedziałbym: niczego. Nie jest moją intencją jakiekolwiek umniejszanie wartosci tekstu i osobistych doswiadczeń jego autora, niemniej jednak odnosze wrażenie, że ilekroć pojawia się kwestia "tu i teraz" świadomosci, uważności, tylekroś jest to ukazywane w sposób błędny. korzystając więc z okazji komentowania pozwolę sobie więc nieco uproscić całą sprawę, gdyż tek tekst i opisane w nim rzeczy doskonale własnie pokazują czym jest owa świadomość "tu i teraz".
OdpowiedzUsuńPo pierwsze dwa rodzaje (typy) przestrzeni:
1. przestrzeń zewnętrzna: pogoda, temperatura, powietrze, wówzek, owoce, smak, zapach, ruch, dziecko, rozmowa... której percepcja odbywa się przy pomocy zmysłów
2. przestrzeń wewnętrzna: myśli i uczucia (emocje), pragnienia, (wyobrażenia)...
i słuszna uwaga dotycząca koncentracji uwagi, swiadomości tego na co akurat w danej chwili (tu i teraz) zwraca się uwagę.
Stąd pytanie: "Wystarczyło zrobić mentalny kroczek, aby myśli popłynęły szerokim strumieniem - o obecnej sytuacji zawodowej, o planach na rozwój, możliwości awansu, zarabianiu, budowanie domu, itd itp... Oczywiście wszystko to w "słusznej sprawie" - aby kiedyś wygrać prostotę, kiedyś mieć naturalność, aby kiedyś jeść winogrona z własnego ogrodu... Myśli te przetaczały się przez moją głowę przez dobrych kilka minut (warto podkreślić, że "na powierzchni" oczywiście wciąż zachowałem "poker face" - uśmiech, błogość, spacer z żoną...), systematycznie psując mi nastrój i kierując moją uwagę z "tu i teraz" na "kiedyś, gdzieś, coś"." - KIEDY TO SIĘ DZIAŁO? KIEDY MIAŁY MIEJSCE TE MYŚLI I WYOBRAŻENIA?
Oczywiście w "tu i teraz", dokładnie w tym samym momencie, w tej samej chwili, kiedy szedłeś, byłeś na spacerze, trzymałeś jabłko w ręku... Bez względu na to, czy w to wierzymy, czy nie, zawsze jesteśmy w "tu i teraz", nasza świadomość zawsze skoncentrowana jest na tu i teraz, nasze myśli zawsze myślimy w "tu i teraz" nawet wówczas, kiedy myslimy o przeszłości lub przyszłości...
kwestia dotyczy koncentracji uwagi. Innymi słowy w "tu i teraz" albo świadomie jesteśmy w przestrzeni zewnętrznej, albo świadomie jesteśmy w przestrzeni wewnętrznej. kwestia wolnego wyboru gdzie chcemy być. A ponieważ jest to związane z koncentracją naszej uwagi, więc nie jesteśmy w stanie być równocześnie, naraz w dwóch miejscach... tak samo jak człowiek nie może być równoczesnie w salonie i łazience, tak samo jak człowiek równoczesnie nie jest w stanie odczuwać smutku i radości, chłodu i goraca... i tak dalej...
Ostatecznie kwestia świadomego bycia 'tu i teraz" sprowadza się do bycia w tej lub tamtej przestrzeni 9zewnetrznej/wewnętrznej przy pomocy koncentracji swojej uwagi). Nie ma nic złego w przebywaniu w jednej czy w drugiej... zresztą każda z nich służy do innych celów i spełnia rózne niezwykle istotne funkcje, bez których życie, bedace procesem zmian, jak chocby takich jak te opisane w poście nie byłoby możliwe.
Ja ten tekst rozumiem inaczej... Chodzi o docenienie tego, co się ma "tu i teraz". Chwila jesiennego spaceru z żoną i dzieckiem była spełnieniem (realizacją, kwintesencją?) prostego życia,a wystarczy chwila nieuwagi i można wejść w jałowe rozważania jakby to było pięknie np. mieć dom z ogrodem. Oczywiście to się działo "tu i teraz" (z całą fizycznością i umysłowością nigdy nie będziemy gdzieś indziej - BTW: czyżby wpływ Echarta Tolle?). Odnosząc się do przesłania wpisu, czasem także łapię się na myśleniu, że najlepiej byłoby prowadzić proste życie nie w bloku,w którym mieszkam, lecz w domu z ogrodem i warzywniakiem,w którym mógłbym kopać grządki. Życie "tu i teraz" -jeśli odejść od ujęcia ontologicznego- jest wezwaniem do czerpania satyskacji z tego co mamy, z aktualnych warunków egzystencji, dostrzegania darów, jakie codziennie otrzymujemy. Czy nie tego nauczyły Lesława owoce?
Usuń;) Tolle - znam tylko jakieś szczępki wypowiedzi w postaci może dwóch trzech artykułów...
Usuństarałem się pominąc pewne watki, ze względu na to, że to komentarz (jak choćby odczuwane emocje, doznania zmysłowe czy wewnetrzne dziecko)
proszę wybaczyć jeśli zbyt głęboko wchodzę w temat ale jest tutaj, w tej wypowiedzi dosyć charakterystyczny szcegół, który w zasadzie wyjaśnia wszystko. tym szczegółem jest następujące zdanie: "Na szczęście poskromiłem swoje "wewnętrzne dziecko", wszak nie była to moja działka. Odczułem jednak smutek."
zgadzam się z faktem docenienia "tu i teraz". W kontekście zacytowanego zdania pytanie brzmi: co chcę docenić i w jakiej przestrzeni, a czego nie chcę docenić i w jakiej przestrzeni? Reakcja w postaci odczucia smutku jak również konstatacja o "końcu smutnej historii o nieuchwytnym popadaniu w materializm" w jakiś sposób wyznaczają oś tej wypowiedzi.
reasumując: w kontekście uważności w "tu i teraz" mamy możliwość bycia zarówno w przestrzeni zewnętrznej jak i wewnętrznej, poprzez świadome skupianie uwagi na byciu w tej czy tamtej. kazda z tych przestrzeni słuzy innemu celowi: wewnętrzna do tworzenia poprzez na przykład uruchamianie pragnienia (jak to miało miejsce w tekście i zostało bardzo dobrze pokazane); zewnetrzna do realizacji, fizycznej manifestacji owego pragnienia. Konkluzja więc w moim odczuciu polega na tym by być wdzięcznym za oba rodzaje przestrzeni, świadomie wybierać w której się chce być, nie odrzucać żadnej kosztem drugiej, czerpać w równym stopniu przyjemność z pobytu w jednej i drugiej m.in. poprzez zrozumienie do czego one służą i jak mogę z tego korzystać i czerpać przyjemność. innym słowy być wdzięcznym za to co mam nie tylko w kontekscie materialnym (spacer, blok, rodzina...) ale równiez za pragnienie, możliwość jego realizacji itd... bez potrzeby odrzucania czegokolwiek, poprzez jakąs wewnętrzna formę wartościowania że jedno jest lepsze od drugiego...
Natomiast w kontekście prostoty uważam, że życie ze swej natury zawsze jest proste... choćby dlatego, że istenije owa spójność i synergia pomiędzy przestrzenią wewnętrzną a zewnętrzną (to jak dwie strony medalu). Raczej to ludzie sami je sobie komplikuja i utrudniają własnie poprzez brak zrozumienia dla tej spójności, wyborów jednego kosztem drugiego itd...
Nie wiem jakich użyć słów....Robercie,przeczytałam kilka Twoich komentarzy (też na innym blogu),po prostu zaparło mi dech;-)....wiesz chyba pozostanę z tym w milczeniu,tak bardzo poruszyła mnie Twoja mądrość,a przy tym wrażliwość,jakże wnikliwa obserwacja i adekwatny opis wielu spraw,może ważnych....nie dla mnie najważniejszych. Kurcze,skąd się tacy ludzie biorą i dlaczego w moim otoczeniu ich tak mało?!! Pozdrawiam wszystkich.
UsuńDziękuję za ten komentarz,przypomniałam sobie,że jesteśmy wielowymiarowi,fraktalni,nieskończeni w jedną i drugą stronę to fascynujące!
OdpowiedzUsuńAle dlaczego nie pozwolić sobie na marzenia?? Może jakbyś podzielił się z żoną przemyśleniami okazałoby się,że to wasze wspólne pragnienia? Coś co Was połączy a nie rozdzieli?
OdpowiedzUsuńU nas (u mnie i u męża) posiadanie własnego skrawka ziemi jest potrzebą pierwotną :) nie musi to być dom w willowej dzielnicy, wystarczy działka w ROD.. własne owoce (drzewkom czy krzaczkom np. porzeczek jeść nie dajesz, dbać o to za bardzo nie musisz), kawałek trawnika bez psich kup, miejsce na ognisko/grilla, basenik dla dzieci, hamak itd. itp.. wiesz tez można siąść popatrzeć na dzieci w piaskownicy skubiąć własne porzeczki czy WINOGRONA i pomyśleć, dobrze mi tu i teraz.
Wiadomo,że też wiąże się z jakimś kosztem, ale pozwala zachować spokój i pogodę ducha (podobno zapach ziemi uszczęśliwia ludzi), można ponicnierobić na świeżym powierzu (zamiast weekend spędzać na zakupach.
Trochę za długi ten komentarz, ale jeszcze tylko napiszę, że w bloku często nie ma praktycznie relacji sąsiedzkich, a ogrodnicy to ludzie bardzo otwarci, spokojni, chętnie dzielący się sadzonkami czy plonami, wiem z własnego doświadczenia- wiele ciekawych znajomości zaczęło się np. od sadzonki rabarbaru.
Należy podążać za własnymi marzeniami, a nie tymi wykreowanymi przez banki i reklamy
pozdrawiam serdecznie
m.
Pozdrawiam wszystkich
„...aby kiedyś wygrać prostotę, kiedyś mieć naturalność, aby kiedyś jeść winogrona z własnego ogrodu.” Tak właśnie wygląda moje życie. Pracuję na ponad dwa etaty marząc o tym by wygrać prostotę- dom na wsi, czas na siedzenie w ogródku i patrzenie w dal, spacery, mniej stresu. Ten artykuł coś mi uświadomił.
OdpowiedzUsuń