Ostatnio moja Żona wybrała się z Córką na zakupy odzieżowe. Celem była jakaś spódnica.
Okazało się, że znalezienie klasycznej, ładnej, dziewczęcej spódnicy nie jest wcale takie proste, chociaż sklepy dosłownie pękają w szwach. W sprzedaży są jednak głównie wydłużone bluzki, które mają zasłaniać pośladki (chyba), spódniczki mini przypominające wąskie opaski, spodnie rurki i leginsy, leginsy i jeszcze raz leginsy. Jak powiedział H. Thoreau To żądni luksusu i rozwiąźli ustalają modę, którą stado tak pilnie naśladuje. A my stwierdziliśmy, że niedługo przyjdzie nam wrócić do dawnych czasów, kiedy w domach królowały wykroje z Burdy i terkotały maszyny do szycia.
Na Prostym blogu w poście Milczenie Ajka nawiązała do tekstu Pamiętnik zakupoholika Michała Zaczyńskiego (znajdziecie go tutaj), a więc człowieka, który w szafie ma 57 T-shirtów. To, o czym pisze, jego codzienne rozterki i dylematy, to dla mnie przedsionek męskiego piekła. Na początku roku zrobiłem przegląd swoich ubrań. Zmieściłyby się w jednym większym neseserze. W porównaniu do Michała Zaczyńskiego wyszło na to, że jestem minimalistą (: Poważniejsze zakupy ubraniowe na przestrzeni kilku lat mogę policzyć na palcach jednej ręki. To głównie polary, kurtka, kolejne pary spodni, gdy stare egzemplarze zaczynają się już przecierać, bluza do biegania, nie licząc skarpetek i bielizny.
Tymczasem w styczniu królują wyprzedaże! W wielu miejscach w interencie można znaleźć porady jak uniknąć cenowych pułapek. Podobno wyprzedaże nie są po to, abyś kupił coś tanio, lecz po to po to, żebyś uważał/uważała, że kupujesz coś tanio. Przed polowaniem na "okazje" dobrze przypomnieć sobie, że historyczną przyczyną noszenia ubrań było utrzymanie ciepła i dbanie o skromność. Dzisiaj dominującym powodem jest moda i podkreślenie własnego bogactwa i statusu, na co można oczywiście wydawać tysiące złotych. Ale ci, którzy wybierają prostotę, skłaniają się do przywrócenia ubraniom ich pierwotnej funkcji. Zwykle wyprzedaże nie mogą konkurować z ubraniami ze sklepów z odzieżą używaną, jeśli tylko umiemy zdobyć się na przekroczenie wewnętrznej „bariery”. Akurat w Polsce, biorąc pod uwagę finansowe możliwości Polaków, kupowanie w SH nie jest żadnym wstydem. Dodatkowe wydatki da się często wyeliminować wracając do „starodawnej” praktyki naprawiania odzieży.
Nie oznacza to wcale, że mamy porzucić indywidualny gust lub nie ubierać się ze smakiem. Wymaga jednak porzucenia mody “z górnej półki” i zastąpienia jej “alternatywną” estetyką. Wybór prostego, skromnego ubioru, zgodnego nie z aktualnie lansowaną modą, lecz wewnętrznym przekonaniem i osobistym stylem, może być dobrym, zewnętrznym manifestem prostoty życia, a także estetyczną opozycją wobec kaprysów konsumpcjonizmu.
I z tym się zgadzam. Kupuję ubranie gdy stare jest zniszczone...
OdpowiedzUsuńHmm... Ja tylko od siebie rzeknę, że indywidualny gust, osobisty styl, alternatywna estetyka - to niekoniecznie oznacza "prosty, skromny ubiór"; np. hipisi kwestionowali konsumpcjonizm i demonstrację statusu ekonomicznego m.in. poprzez zwariowaną, kolorową, oryginalną odzież. :) A kupowanie w SH to żaden dyshonor według mnie.
OdpowiedzUsuńToyad Mordovnick
Słuszna uwaga, liczy się indywidulany wybór, zatem niekoniecznie będzie to prosty i skromny ubiór. Akurat ten mi się podoba (:
UsuńKupuję nowe ubrania dokładnie tak jak Agata - a i wtedy cierpię bo nie lubię zakupów - to bardzo sprzyja minimalizmowi ;)
OdpowiedzUsuń"Poważniejsze zakupy ubraniowe na przestrzeni kilku lat mogę policzyć na palcach jednej ręki. To głównie polary, kurtka, kolejne pary spodni, gdy stare egzemplarze zaczynają się już przecierać, bluza do biegania, nie licząc skarpetek i bielizny."- to tak jak mój mąż i prawie ja:) (niestety mam słabość do dodatków-chusty, apaszki i torebki-często kupuję je w SH - są unikatowe ).
OdpowiedzUsuńZawsze byłam na bakier z modą i szczerze mówiąc nie przeszkadza mi to.Otoczeniu chyba też nie (a pracuję w tzw. korporacji).
jeszcze nie czytając tego postu, w poprzednim skomentowałem tak, że własciwie należałoby przekopiować komentarz także tutaj
OdpowiedzUsuńtak czy inaczej, ja jestem zupełnie niemarkowy, co więcej antymarkowy jeśli chodzi o ubiór,
ponieważ jestem ostatnio bardzo interesowny - powiem tak - uważam, że firmy odziezowe powinny mi płacić za to, że w widocznym miejscu na ubraniu noszę ich reklamę - logo
a co? reklama kosztuje
tymczasem świat upadł na głowę i jest odwrotnie - zatem kupuję rzeczy no-name :)
Jako początkująca "dobrowolna prostocianka" zastanawiam się jak ogarnąć temat ubraniowy... To, że się kupuje nowe, jak stare się wytrze, to jasne, ale co z różnymi okazjami, pracą (u mnie np. delikatnie mi zasugerowano, że powinnam ubierać się bardziej "elegancko", a pracuję w żłobku )? Może jest jakaś chętna Pani, która co nieco o tym napisze? A może pani Magda dałaby się namówić? :)
OdpowiedzUsuńHej, Aga, zawsze mi się wydawało, że Panie w żłobku mają białe kitle, wszak to placówka podpadająca pod służbę zdrowia. Pewnie to się zmieniło. A w ogóle to zależy, jaki jest charakter Twojej pracy - innego stroju wymaga stanowisko osoby zajmującej się dzieciakami, innego stanowisko dyrektorki, a jeszcze innego, gdy się na przykład gotuje, sprząta albo pilnuje drobnych napraw.
UsuńW prywatnych żłobkach nie nosi się kitli, a placówki te już od jakiegoś czasu nie podlegają pod służbę zdrowia.
UsuńOd jakiegoś czasu stopniowo zmniejszam ilość swoich ubrań. Bardzo chciałabym jednym ruchem sprawić by zniknęły wszystkie, a w zamian mogłabym kupić kilka dobrych rzeczy pasujących do siebie i tworzących kilka uniwersalnych kombinacji dobrych na wiele okazji. Jednak lata przeczesywania SH sprawiły, że w szafie namnożyło mi się baaardzo dużo ubrań dobrych, ale jakichś takich... nie do końca ulubionych. Postanowiłam jednak skorzystać ze starej zasady dzielenia raz na jakiś czas (co pół roku lub gdy akurat się przeprowadzam) rzeczy na trzy stosiki - ubrania które zachowam, te które oddam znajomym (robię fotki i wystawiam na fb)i te które oddam do recyklingu. Staram się ponadto nie kupować ubrań które się powielają - np. polarów - jeden ulubiony wystarczy, czy też sukienek - tyle ile mam wystarczy mi do końca życia:) Teraz gdy coś kupuję, myślę o tym jak będzie to grało z resztą. Obecnie z dumą mogę powiedzieć że po 1,5 roku moja garderoba skurczyła się o 2/3 swojej poprzedniej zawartości.
OdpowiedzUsuń@Aga: przy wyszukiwaniu w SH kieruję się zasadą, że jeśli większość rzeczy mam w stonowanych kolorach - szary, czarny, kremowy - warto mieć w zanadrzu kilka rzeczy o kolorach wybijających się - np. koszulka czy sweterek - z takimi dodatkami z niewielu rzeczy w szafie można zrobić kilka dyżurnych kompletów i nie tracić czasu na smędzenie, że nie mam co na siebie włożyć. Paradoksalnie im mniej mam rzeczy tym prościej przychodzi mi coś szybko wybrać.
Nie wiemy, jaką jeszcze rolę spełniał ubiór w czasach prehistorycznych, bo nie mamy źródeł, ale z czasów historycznych już mamy sporo masę dowodów na to, ze pełnił rolę wyznacznika statusu, przynależności do grupy społecznej, estetyczną - był elementem kultury; więc nie zgodzę się do końca z Twoją opinią o historycznej przyczynie noszenia ubrań. Moda nie jest wynalazkiem epoki konsumpcjonizmu. Oczywiście można jej ulegać bardzo, trochę lub wcale.
OdpowiedzUsuńZ kupowaniem w sh nie mam akurat problemów, natomiast jako że robię to od lat i mam 90% szafy z sh - na to też trzeba poświęcić niemało czasu, a ceny nie zawsze są tak konkurencyjne wobec outletów.
Nie wieszałabym aż tak bardzo psów na modzie. Fajnie jest być ładnie i dobrze ubranym. Oczywiście w granicach rozsądku.
OdpowiedzUsuńRzadko kupuję, po prostu lubię te rzeczy, które mam i nie uważam, że potrzebuję ich dużo. Nie przeszkadza mi, że dwa razy w tygodniu pokażę się w pracy w tej samej sukience czy spódnicy. A same zakupy mnie męczą, stąd niska częstotliwość, po prostu unikam.
Ale akurat legginsy uwielbiam, bo są ciepłe i wygodne :) W ogóle wygoda dla mnie to podstawa. Nienawidzę ubrań ze sztywnych materiałów, dżinsy mnie gniotą, klasyczne spódnice, sukienki i garsonki uwierają, tzw. biurowy desscode byłby dla mnie istną katorgą. Lubię ubranie, które się rusza razem ze mną, dlatego zazwyczaj noszę dzianinę - to zimą. Latem preferuję spódnice na gumce i zwykłe bawełniane koszulki. Ze względu na wygodę nie noszę też butów na obcasie, dopuszczalny jest nie za wysoki koturn o ile nie mam w planach długiego chodzenia :)
Maga
Kilka lat temu pod wpływem różnych tekstów prasowych o minimalizmie wykonałam taki mały eksperyment. Przeszłam się po sklepach odzieżowych. Dużych i małych, tanich i drogich, a także całkiem średnich. W każdym z nich przeglądałam najpotrzebniejsze ubrania najtańsze i zarazem najbardziej uniwersalne w funkcji, a jednocześnie zwracałam uwagę na w miarę przyzwoitą jakość, bo ona - wbrew wielu negatywnym opiniom - jest możliwa w bardzo niskiej cenie, a czasem przy cenie wysokiej tej jakości brak. Celem eksperymentu zrzuciłam sobie na komórkę listę najpotrzebniejszych ubrań wraz z cenami - wg zasad minimalizmu kierowałam się tylko potrzebą i ceną, ale już nie wyglądem czy dopasowaniem, bo te dwa ostatnie warunki to dla prawdziwego minimalisty zbytek luksusu. Nie uroda ani pasujące do siebie kolory nas ubierają i chronią, lecz porządny materiał i wykonanie - one gwarantują zaspokojenie minimum potrzeb. Wyszło na to, że ubierając się wg zasad minimalizmu, wyglądałabym jak pajac. Dlaczego to wspominam? Bo już od dawna, czytając minimalistyczne wpisy na blogach, widzę, że wielu minimalizm rozumie nie tylko jako posiadanie niewielkiej liczby rzeczy, ale także rzeczy prostych, stonowanych i dobrze wykonanych, słowem eleganckich. A takie najczęściej są bardzo drogie i opatrzone stosowną dizajnerską metką. Ciągle się zastanawiam, czy posiadanie kilku prostych i bardzo drogich rzeczy to jeszcze minimalizm, czy minimalistyczny snobizm?
OdpowiedzUsuńDobrze wykonanych - owszem, wszak chodzi o to, żeby dana rzecz nam jak najdłużej służyła.
UsuńAle prostych i stonowanych - to już chyba niekoniecznie. Co kto lubi.
Ale - kupiłam sobie w tym roku dosyć drogą kurtkę. Faktem jest, że kurtki potrzebowałam, ale mogłabym również kupić kurtkę sporo tańszą, która również spełniłaby swoją rolę. Oczywiście wygląd kurtki to było coś co brałam pod uwagę dopiero na samym końcu (w pierwszej kolejności skupiłam się na funkcjonalności i jakości) ale jednak. Dlaczego o tym piszę. Otóż wcześniej, kiedy kupowałam masę niepotrzebnych mi do niczego, kiepskiej jakości szmat, z których żadna jednak nie spełniała do końca moich wymagań (bo a to fason nie do końca taki, a to jakiś detal, a to coś jeszcze), w życiu nie przyszłoby mi do głowy za kurtkę tyle zapłacić. Jak przestałam kupować, to okazało się, że mnie na taką kurtkę stać bez większego bólu. A ponieważ jest dobrej jakości i dokładnie taka jak chciałam, zakładam, że będzie mi służyć lata.
Wydaje mi się, że to kupowanie czasem drogich (przecież nie zawsze), ale do końca spełniających nasze oczekiwania rzeczy to jednak jest minimalizm.
Maga
Myślę, że im mniej ubrań posiadamy (czyli faktycznie częściej nosimy/pierzemy), tym lepszej jakości powinny być i tym bardziej powinny tworzyć przemyślaną całość. Dobrze wykonany nie zawsze oznacza elegancki, a dizajnerska metka często nie jest gwarancją jakości. Chęć zaoszczędzenia kosztem jakości kończy się kolejnym zakupem w nastepnym sezonie. Potrzeba zatem rozsądku i wyboru złotego środka.
UsuńZgadzam się w zupełności - nie sztuka chodzić po ciucholandach i szukać dobrych jakościowo rzeczy, trzeba też mieć głowę na karku i wybierać tak, abyśmy chcieli w tym chodzić i dobrze się czuli przez lata. Dobrze wykonany to może też być filcowy płaszcz koloru sraczkoburaczowego, który świetnie będzie nas chronił przez 100 najbliższych lat przed syberyjską zimą - tyle że kto będzie chciał coś takiego założyć. Złoty środek... ehh
UsuńNajlepsze ubrania to te, które dała mi ciocia mieszkająca w Niemczech. Mimo, że są używane, są lepszej jakości niż najdroższe nowe w polskich sklepach.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi kolory - ja dążę obecnie do tego, by moje ubrania były w kolorach ziemi - brązy, zielenie - kolorowe ubrania szybciej się nudzą, te stonowane nie zwracają na siebie uwagi i nie męczą oczu. No i wszystko do siebie pasuje. Znika też problem rozdzielania ubrań przy praniu - można wszystko prać razem. Nie potrzebuje też płynów czy proszków do konkretnych kolorów. Kolory te są też mniej "brudzące".
Co do ilości - wszystko x2, wyjątki: kurtka, czapka, szalik, rękawiczki x1, bielizna x5, buty x3. To naprawdę wystarczy.
Podobnie jak jedna z przedmówczyń przez wiele lat większość moich ciuchów była sportowa. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że taki outsider'ski styl nie wszędzie pasuje. Dobrze, jeśli środowisko to akceptuje, ale czasem po prostu nie wypada być tak ubranym... Np. facet w czerwonym polarze i dżinsach na pogrzebie to brak szacunku dla zmarłego i jego rodziny. Oczywiście lepiej, że w ogóle przyszedł, ale jednak ubiorem pokazujemy "zobacz: miałem z tym trochę zachodu, ale okazja jest tak podniosła, że się przemogłem i zrobiłem to". Czy to jest moda? Fanaberia? Konsumpcjonizm? Wydaje mi się, że nie.
OdpowiedzUsuńDlatego rozumiem ludzi, którzy chodzą do pracy elegancko ubrani, bo tego wymaga praca. Student z laptopem i rowerem może się oczywiście ubierać na sportowo, ale jak przyjdzie zrobić w życiu coś poważniejszego niż wypady z kumplami nad jezioro, to chcąc niechcąc trzeba się będzie przeprosić z garniturem i białą koszulą... Minimalizm w takim przypadku polega więc na umiarze, a nie na kwestionowaniu dbania o swój wygląd. Dodajmy: w miarę modny wygląd.
Ha, być może wyjdę na ekstremistkę, ale znam jeszcze jedno źródło całkiem fajnych ubrań - śmietniki. Nie żartuję. Ludzie w naszych czasach, szczególnie tych "lepszych" dzielnicach, wyrzucają skandaliczną ilość dobrych rzeczy. Chodzę w zimowej kurtce ze śmietnika (markowej puchówce, której wystarczyło przyszyć naderwaną kieszeń) i w którejś już z kolei parze dżinsów. Nie założyłabym butów po kimś, to chyba jedyna część garderoby którą kupuję nową z półki (nie licząc bielizny). SH to dla mnie żadne tabu - spróbujcie raz, dla ćwiczenia duchowego, wziąć sobie coś ze śmietnika. To jest dopiero tabu. Wyzwalające doświadczenie :)
OdpowiedzUsuńOczywiście są okazje, kiedy bezwzględnie należy się ubrać elegancko, ale to kwestia znajomości odpowiednich SH i wprawy w szukaniu. Jeśli komuś nie przeszkadza bycie rok za modą, rzeczy z SH są najczęściej o niebo lepszej jakości niż szmaty dostępne za ciężkie pieniądze w "prawdziwych" sklepach. Dla mnie wydanie 100-200 złotych na "tanie" dżinsy czy kurtkę jest już w tej chwili nie do pomyślenia. Za dużo wysiłku i czasu kosztuje mnie zarobienie tylu pieniędzy.
"Rok za modą" to dobre odniesienie. O to mi mniej więcej chodziło w komentarzu wyże (23:42). Jestem przeciwny podążaniu za drogimi nowościami, ale ciuchy z poprzedniej epoki to jednak zaniedbanie i niechlujstwo. Jako faceta i minimalistę wyprzedaże mnie nie podniecają i dobrze wiem, że robią ludzi w balona. Ale z drugiej strony moje spodnie i koszule nie są wieczne, więc 1-2 razy w roku lepiej krytycznie przejrzeć swoją garderobę, oszacować, co się niedługo będzie nadawało na szmaty, a potem jednak kupić tę jedną parę spodni na wyprzedaży zamiast 2 razy drożej za 2-3 miesiące.
UsuńSH są, moim zdaniem, wybawieniem dla rodziców małych dzieci. Małe dzieci szybko rosną i w dodatku szybko niszczą odzież (przemieszczając się np. na kolanach - i nie mam na myśli raczkujących niemowląt). Ubrania dla dzieci są bardzo drogie i w tym wypadku SH są bardzo konkurencyjne. Serce boli kiedy w dżinsach za 70 zł (wcale nie najdroższych) po 3 m-cach na kolanach są dziury.
OdpowiedzUsuńJa sobie radzę kupując właśnie w SH oraz naprawiając odzież (np. na kolanach przyszywam łaty i w ten sposób wydłużam żywot spodni o kolejne 3 m-ce :)
Zakupy w SH maję jeszcze tę zaletę, że można tam spotkać rzeczy unikatowe. Córka ma kilka sukienek, jakie ja sama chętnie bym nosiła, a dodatkową ich zaletą jest to, że w sklepach nigdzie, ale to nigdzie podobnych nie widziałam :)
Maga
o,o.Mam podobne zdanie jeśli chodzi o odzież dla dzieci+ zadziecieni znajomi.Dużo dostaję od znajomych dla dzieci i potem dalej puszczam w obieg,Zawsze powtarzam:to jest ekonomicznie i ekologicznie.
UsuńNo właśnie - a poza tym przy dziecięcych ubraniach używanych nie przeżywa się traumy, gdy się upstrzą barszczykiem, pomidorkiem etc. Tak jak w nowym aucie to pierwsza rysa najbardziej boli, choćby była maciupeńka :)
Usuńa u mnie to jest różnie.
OdpowiedzUsuńudało mi się (w miarę) zapanować nad moim dawnym torebkoholizmem.
nie uciekam całkiem od marek, czy sieciówek
- ale staram się wybierać rzeczy przede wszystkim - w granicach rozsądku.
zarówno estetyki (żeby było "w moim stylu"), ceny, czy potrzeby posiadania.
choć fakt, że często- wybieram outlet albo właśnie second handy.
co prawda- ostatnimi czasy coraz rzadziej urządzam sobie wycieczki do sh,
bo wiem, że niskie ceny ciuchów nie raz pokonały moją słabą silną wolę ;-)
i nie ukrywam, że zdarza mi się wyszukać perełki.
jak np. całkiem nowy żakiet od anne valerie hash, czy np. nowa (jeszcze ze sklepowymi metkami) jedwabna bluzka.
niby wiem, że gdybym zrobiła sobie taką rozpiskę - coś w tym stylu o czym mówi Myslownicelife - np. w odniesieniu do rzeczy już posiadanych,
że np. taką spódnicę z sieciówki, która kosztowała złotych 40 nosiłam 10 lat,
czyli- że czasami można coś kupić droższego,
nie zawsze mnie to przekonuje.
stąd własnie od czasu do czasu- robię sobie dzień dziecka w ciuchlandach,
bo nie wyobrażam sobie wydania powiedzmy tych 200pln na jedwabną bluzkę,
mimo, że wiem, że w teorii mogłaby mi posłużyć kilka sezonów.
co do mody- to wszystko jest pojęciem względnym.
niektórzy lubią legginsy- inni już niekoniecznie- de gustibus i tak dalej.
ja osobiście przy mojej słabości do spódnic- nie znoszę sukienek.
kiedyś, w trakcie studiów- głosiliśmy ze znajomymi manifę, że stylowy człowiek podąża za modą i trendami statecznym krokiem ;-)
dzięki czemu- spokojnie może się "obkupywać" na wyprzedażach itp. ;-)
za radą nieocenionej Biurowej- obejrzałam kiedyś kilka odcinków Goka Wana.
nie ukrywajmy- w ciągu kilku dni - kiedy Gok bierze człowieka na tapetę- nie zdąży się nikt nauczyć wszystkiego.
ale własnie pewne rzeczy - zostają potem w głowie.
i ja np.- po wielu doświadczeniach- staram się wybierać rzeczy proste, może na pierwszy rzut oka zwyczajne- bo właśnie potem byle dodatkiem- można dodać całości charakteru.
o np. wystarczy jakiś ciekawy naszyjnik, i już całość nabiera wyrazu ;-)
chociaż z samymi dodatkami też nie przesadzam ;-)
najważniejsze jest to, by znaleźć coś- w czym po prostu czujemy się dobrze,
i we własnym przekonaniu dobrze wyglądamy.
chociaż fakt- w domu moich rodziców stały maszyny do szycia,
i za łebka- człowiek sam sobie masę rzeczy szył.
ale obecnie: obawiam się, że wyszłam z wprawy, poza tym nie mam maszyny.
a po drugie: porażające bywają ceny materiałów (które kupuję z uwagi na haft).
poza tym- uważam, że nawet w sieciówkach, można wynaleźć właśnie takie proste, estetyczne ciuchy.
Mam w szafie "dżinsy", bluzy i podkoszulki, w których chodziłam w liceum - w tym roku kończę 37 lat. Nie nadają się do wyjscia do pracy, ale zakładam je na wieczorny "spacer z kijkami", kiedy idę pobiegać czy sprzątam lub piekę ciasto/chleb. Nie widzę potrzeby wyrzucania tych "staroci", które są wygodne i nie są dziurawe. Mam pojedyncze rzeczy (kurtki, spodnie), które wymieniam, kiedy sie zużyją, a nie kiedy są niemodne. Kupuję wtedy kiedy potrzebuję, kupuję to, co potrzebuję i co jest wygodne, podoba mi się, nigdy: to co jest modne (chyba, że mi się podoba :-) ). Dzieciom kupuję ubrania w SH lub zdzierają ciuchy po kuzynach/kuzynkach. Gdy coś im potrzeba - wtedy kupujemy. Nie czuję potrzeby posiadania - nie mam potrzeby posiadania markowych ciuchów, gadzetów, dóbr materialnych itp itd. Widzę, ze moje dzieci myślą podobnie, co bardzo mnie cieszy :-) Maria
OdpowiedzUsuńMaria, czytam pierwsze zdanie - o mnie??? Reszta też bardzo podobnie!
UsuńNajfajniejsze, że żyjąc w ten sposób stać nas na to, żeby gdzieś razem pobyć [a jest nas już piątka] na łonie natury,
pouprawiać sporty, nie brać pięciu etatów na spłacenie rat za szaleństwo w galeriach.
Presja w szkołach jest wielka, ale jak na razie jest dobrze,
Ewa
Problem, który opisałeś w pierwszym akapicie to jeden z powodów, który wpłynął na moją decyzję o rozpoczęciu nauki szycia. Ileż ja kiedyś szukałam prostej czarnej spódnicy czy prostej białej sukienki... Tego po prostu nie ma, projektanci uważają to za banał... A to jest bardzo potrzebny banał. Największym paradoksem jest to, że jak już się znajdzie taką prostą rzeczy, to trzeba za nią słono zapłacić. Nic tylko namawiać córkę do nauki szycia, będzie mieć jeden problem z głowy;)
OdpowiedzUsuńZdaje się że ludzie tutaj miłują SH. Cóż ja do nich nie należę - miałabym spędzić kilka godzin w lumpeksie w którym wszystkie ciuchy są w nie moim rozmiarze, do tego często mają jakieś defekty - a cena za nie nie jest powalająco niska to wolę iść do sieciówki wydać na wyprzedaży 10-15 zł za rzecz w moim rozmiarze, pasującą do innych posiadanych rzeczy której nie muszę naprawiać. Czas jest dla mnie zdecydowanie cenniejszy niż jakaś snobistyczna oryginalność.
OdpowiedzUsuńNie miłują. Faktycznie czas jest cenniejszym dobrem. Są różne SH - niektóre mają wyselekcjonowane i poukładane rzeczy tak, że łatwiej coś znaleźć. Nie jestem wrogiem wyprzedaży, jeśli kupuje się coś, czego się szuka, a nie szuka tego, co można kupić. A to duża różnica. Czasem to także zabiera kilka godzin i kosztuje znacznie więcej.
UsuńW SH nie chodzi o snobistyczną oryginalność, ale często o brak pieniędzy na nowe ubrania (proszę np. pomnożyć częsci garderoby x6). Poza tym niektórych ubrań, o czym piszę jw., nie można po prostu znaleźć.
Minimalizmem zajmę się jak skończą się wyprzedaże. Teraz mam zamiar zaatakować sklep sugarfree i nabyć parę perełek :)
OdpowiedzUsuńPoczekamy, trzymam za słowo ;)
Usuń