Ilekroć czytam założenia minimalizmu lub Wasze historie o wkraczaniu na minimalistyczną ścieżkę, odnajduję się w tym. Już mogę powiedzieć, że się odnajduję, ale przez lata toczyłam bój z samą sobą. Bo ja jestem osobowością typu: wszystko albo nic. Zatem jeśli przyjmuję minimalizm, to tak skrajny jak się tylko da. I w zupełności. W przeciwnym razie narażam się na rozdwojenie, które spędza mi sen z powiek.
Pewnego dnia jednak okazało się, że człowiek taki jak ja potrafi być zupełnie szczęśliwy, DOSTOSOWUJĄC SIĘ do okoliczności. Wiecie, co mnie tego nauczyło? Słowa apostoła Pawła! Cytuję: „Umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek.” (List do Filipian 4,12).
Kiedy to przeczytałam, uświadomiłam sobie, że to o mnie. To była moja codzienność zawarta w tych słowach. Początkowo nie nazwałam jej, ale gdy to przeczytałam, przyszło objawienie; mogę być wolnym człowiekiem. Nie muszę się określać przez swoje podejście do spraw mało istotnych, ani robić z tego religii, ani być jak przysłowiowa krowa, która nigdy nie zmienia zdania.
Jak to wygląda w praktyce: Kocham przyrodę, lubię poznawać ludzi przez przebywanie z nimi, nie wybrałabym wakacji w hotelu, ale gdyby mnie ktoś zaprosił, skorzystam ze wszystkimi wygodami i nie będę mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie umęczam się w kuchni, tworząc wymyślne potrawy, ale na wszelakich domowych imprezach nie mam nic przeciwko konsumpcji takowych. Praca. Jechałam kiedyś do ekskluzywnego hotelu. Droga była długa i męcząca. Przez cały ten czas snułam wizję o kąpieli w jacuzzi i wyłożeniu się samej na wielkim, małżeńskim łożu. Na miejscu okazało się, że plany się zmieniły i będę dzielić inny pokój, z inną osobą. Nie byłam zachwycona, ale szybko pogodziłam się z tą sytuacją. Dzięki temu poznałam fajną osobę. Adaptuję się do każdych warunków; mogę pić drogiego szampana w jacuzzi, jak i przez miesiąc myć się w ogrodzie (z powodu braku łazienki) w małym garnku, wodą przyniesioną z ulicznego kranu – historia prawdziwa :- )
Jest mi znacznie łatwiej, gdy przerzuciłam się na życie w obfitości. Znów, idąc tropem Mądrej Książki, jaką jest Biblia. Tak rozumiana obfitość oznacza, że masz wszystkiego dużo, nawet w nadmiarze - ale to tak naprawdę służy nie tylko Tobie, ale i ludziom, których spotykasz na swojej drodze; nieważne, czy to jest pełna lodówka, czy radość życia. Ta obfitość ma również świetnego Dawcę, który wie, co komu potrzeba, gdzie masz się z tą obfitością pojawić, czyj dzień, czy nawet życie, zmienić. Odkąd proszę o to, czego mi potrzeba, a nie o to, czego chcę - mam absolutnie wszystko.
Iwona
Motyw kobiety
Fajny tekst :). Dzięki za niego!
OdpowiedzUsuńNie umeczam się w kuchni, ale bez wyrzutów sumienia korzystam z efektów czyjegoś umęczania się...
OdpowiedzUsuńhmmm...
Roman
Dokładnie tak :) Już tłumaczę na czym rzecz polega: wiele osób nie pojmuje, jak to możliwe, że będąc u nich w gościnie, uszczęśliwi mnie szklanka wody. Tych samych ludzi nie przekonam, że robiąc imprezę urodzinową, nie muszą brać "chwilówki" bo nie o to chodzi. Co mi pozostaje? Przyjmować, co dają :)
UsuńStaram się jeść jak najmniej "złożone" potrawy; prosto i w miarę zdrowo.
Coś mi w takim podejsciu "nie gra" (nie piję tu do Ciebie personalnie, po prostu mi to nie pasuje). Wszelako nie potrafie dokądnie określić co mi nie gra...
UsuńRoman
Jeśli komentujemy czyjeś określone podejście do pewnych spraw, to jednak to jest personalnie ;)
UsuńNiekoniecznie. Wszak Twoje decyzje w tej kwestii są dla mnie obojętne. Aczkolwiek rozumiem, że może to być personalnie odbierane :)
UsuńRoman
taki minimalizm pozwala też pewnie zaoszczędzić sporo kasy , co ? :D
OdpowiedzUsuńFajnie się to czyta :)
Pozdrawiam
Trochę powiało egoizmem a nie minimalizmem �� mam znajomych, którzy przychodzą do nas zawsze na grilla i inne zarelkowe imprezki a u nich- o ile popełnili jakąś- ser pleśniowy i kabanosy. Doszliśmy do wniosku, że też nie będziemy się "umeczac" i ograniczylismy spotkania w tym stylu. Byle tylko minimalizm nie stał się usprawiedliwieniem dla naszych słabości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Gosia
Każdy mierzy poniekąd własną miarą :)
UsuńMy unikamy organizowania "imprez", bo nie lubimy się męczyć, ale też konsekwentnie unikamy chodzenia na imprezy do kogoś, bo nie chcemy, by ten ktoś robił coś, co w naszym mniemaniu jest męczeniem się.
Takie: "Kochaj bliźniego, jak siebie samego" ;)
Roman
Gosia, minimalizm może iść w parze ze skąpstwem (i zdaje się, że często idzie) i być tylko dla niego swoistą "przykrywką" (a nawet drogą do doskonalenia się w tym skąpstwie ;-). Ale może być czymś, co pomaga w rzeczywistym doskonaleniu siebie i dodawaniu wartości swojemu życiu. Wszystko zależy od intencji i każdorazowych osobistych wyborów.
UsuńTo ciekawe, że akurat temat jedzenia wzbudził kontrowersje :- )
OdpowiedzUsuńNo właśnie, szkoda chyba ograniczać się do wątku kulinarnego. Podoba się postawa "życia w obfitości", do której kluczem jest umiejętność przyjmowania (z wdzięcznością) tego co przynoszą okoliczności życia - czasem będzie to nasycenie (i okazja do podzielenia się z innymi), czasem niedostatek (i możliwość skorzystania z tego co otrzymamy od innych). Św. Paweł zaczyna ww. cytat od słów "ja bowiem nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem." Warto spróbować uwierzyć, że już teraz mamy absolutnie wszystko, co nam potrzebne do szczęścia, a być może szybko okaże się jak niewiele nam potrzeba i jak wiele otrzymaliśmy.
OdpowiedzUsuńHe ale co jeśli nie mamy wszystkiego co potrzebne do szczęścia. Jak siebie oszukać? W takim podejściu boje się najbardziej tego, że kiedyś straciłabym motywację do różnych działań. Od jakieś czasu sporo czytam o minimalizm ie i narazie zaczęłam od porządkowania własnej przestrzeni ��pozdrawiam. Gosia
OdpowiedzUsuńMożemy spróbować, czego Ci brakuje do szczęścia? Będą to zapewne jakieś okoliczności zewnętrzne, które dosyć łatwo rozbroić. Nasze szczęście jest stanem wewnętrznym, a w związku z tym czynniki zewnętrzne są czymś drugorzędnym, co bardzo często (np. poczucie komfortu) podnosimy jako niezbędny warunek szczęścia. Przypomniała mi się książka Pollyanna i opisana w niej "gra w zadowolenie" (Pollyanna to dziewczynka, która cały czas bawiła się w zadowolenie, znajdując powody do radości nawet w najbardziej przykrych i pozornie beznadziejnych sytuacjach). W komentowanym wpisie Iwona podaje kilka przykładów. Motywacji nam nie zabraknie, ale wykorzystajmy ją do wartościowych celów :)
UsuńJa uwielbiam dzielić się z innymi. Staram się ludziom dawać to, co jest dla nich dobre. Zdecydowanie wolę rozdawać plony swojego ogrodu, co z przyjemnością czynię, niż dać komuś lukrowany tort - chociaż..... jak wspomniałam: nauczyłam się być elastyczna; czasem to tort jest tym, czego człowiekowi potrzeba.
OdpowiedzUsuńZ tym szczęściem to jest tak, że czasami nie wiemy, czego nam potrzeba- człowiekowi może się wydawać, że powiedzmy miłości/partnera. Poznaje w końcu tego kogoś, jest bardzo dobrze, ale po pewnym czasie okazuje się, że ta dziura w środku nadal woła echem. Więc zaczynamy szukać dalej; spełnienia w życiu zawodowym, rodzicielstwie, podróżach, hobby, może zmianie partnera.... i stale nie możemy poczuć radości w pełni. Po sobie wiem, że najważniejsze braki może załatać tylko Bóg.
Jeśli to może komuś pomóc w kolejnej decyzji, to .... może zwrócić się do Tego, który wszystko ma, wszystko wie i chętnie uzupełnia wszelakie braki? :)
Przeczytałam wpis, przeczytałam komentarze... i znalazłam perełkę :) Konrad pisze o przyjmowaniu i wydaje mi się, że wyciągnął z Twojego tekstu to, co chciałaś przekazać. Owszem, można się zastanawiać nad tym, czy to moralne tak wpadać do kogoś na imprezę i jeść ;) ale zawarłaś dużo ważniejszą myśl. Ja osobiście mam problem z przyjmowaniem. Uważam, że na to nie zasługuję, nawet jeśli sama sobie coś ofiaruję. Efektem są wyrzuty sumienia, zamartwianie się - i po co? Trzeba korzystać ze wszystkiego, co przynosi życie i ludzie, bo wszystko jest częścią doświadczania.
OdpowiedzUsuńJa też miałam z tym problem. I chyba tylko z jednego powodu: stale gdzieś z tyłu głowy siedziała we mnie myśl "A co, jeśli nie potrafię się odwdzięczyć?" - i chyba się tego bałam: okazywania dobroci. Czasem jest problem: jak to wyważyć......żeby było po równo? I wiesz co: Nigdy nie będzie tak, że będzie po równo. I dobrze! Bo to byłoby tylko martwe >prawo<. W miłości jest miejsce na o wiele więcej :-)
UsuńIwona masz rację. Jeżeli chodzi o wierzących to masz rację. Na swoim przykładzie mogę opowiedzieć jak destrukcyjny wpływ mam na życie duchowe nagłe załamanie wiary. Zaczęłam się zastanawiać nad istnieniem Boga, zawsze byłam jednak wychowywana w wierze, wierzyłam i wierzę nadal- tylko, że po tym zastanawianiu nastąpiło odejście od Kościoła (częściowe). Potem coraz mniej Boga było w moim życiu, w moich refleksjach pojawiał się, czułam wyrzuty sumienia, że marny mu się trafił wyznawca- taki wierzący, ale nie praktykujący. Zaczęły mnie po kolei przygniatać problemy niby błache, w środku duszy dziura, nie do zapełnienia.
OdpowiedzUsuńMożna to odnieść do wszystkiego co człowiek straci, a jest sednem jego istnienia. Dla katolika to będzie wiara a dla innego coś innego. Taki bufor bezpieczeństwa- jak już wszystko zawiedzie, to ta nadzieja, że jednak jest ktoś kto nas nie wystawił ratuje duszę.
Dzięki blogowi Konrada i różnych zmianach, które zapoczątkowałam w swoim życiu od jakiegoś czasu dochodzę do różnych wniosków, przemyśleń, refleksji, zaczynam zauważać rzeczy, których kiedyś nie widziałam, bo byłam przytłoczona tym całym swoim bagażem zbytku, pierdoletków, wyimaginowanych problemów. Minimalizm bardzo mi pomógł- nie tylko ogarnąć przestrzeń życiowe, ale dojrzeć światełko w tunelu, że materializm, który nas otacza może nam sprzyjać, ale może i nas niszczyć. To jak się stanie zależy tylko i wyłącznie od nas.
Pozdrawiam
Gosia
To jeden z najlepszych tekstów jakie przeczytałam w temacie minimalizmu i prostoty życia.
OdpowiedzUsuńA św. Paweł to mądry gość był. :)
Mam podobnie i tego dostosowywania się do okoliczności doświadczam szczególnie podczas pieszych pielgrzymek. Nocleg w stodole kontra luksusowe łóżko w samodzielnym pokoju, podłoga sali gimnastycznej albo namioty, ogromna łazienka z gorącym prysznicem albo wychodek, pół kanapki z dżemem albo trzydaniowy obiad u jakiejś rodziny. Zależy kto, gdzie i z jakim zaufaniem gości, ale zawsze można się przystosować. Sztuka życia na tym właśnie polega (moim zdaniem), by umieć adaptować. Zarówno to co ekstremalne jak i to co pięciogwiazdkowe!
Dzięki, pozdrawiam!