W przeciwieństwie do minimalizmu, w dobrowolnej prostocie -tak jak ją rozumiem- nie staram się być przeciwnikiem rzeczy, ale próbuję przywrócić należne im miejsce i nawiązać z nimi właściwe relacje. Rozumiem, że tak wyraźna w minimalizmie chęć pozbycia się jak największej ilości przedmiotów jest próbą okiełznania nadmiaru, przesytu i współczesnego zalewu tandetą, odzyskania wolnej przestrzeni. Ja jednak szukam umiarkowania, mając świadomość, że rzeczy mogą i powinny być naszym sojusznikiem, tak jak były nim, towarzysząc człowiekowi przez tysiąclecia. "Wymowność rzeczy" Zdzisława Skroka (ur. 1950), archeologa i publicysty, wydanej w 2012 r., może być przewodnikiem w takim właśnie pojmowaniu rzeczy.
Mam nadzieję, że autor książki nie będzie miał nic przeciwko zamieszczeniu kilku obszernych jej fragmentów:
Dziś jedno jest pewne, rzeczy stworzone przez człowieka nie pozostawały mu uległe. One również miały swoje życie i swoją moc. Skutecznie wpływały na swego wytwórcę, formowały go i określały. Decydowały o jakości jego życia i myślenia, ale też pomnażały i rozwijały jego człowieczeństwo, bo to one, dawniej i obecnie, czynią z nas ludzi. Takie sprzężenie obowiązywało przez tysiąclecia, przynosząc korzyści obydwu stronom. Rzeczy mogły się mnożyć i doskonalić, a człowiek dzięki temu żył lepiej i mądrzej. Dopiero od niedawna ta odwieczna współpraca i równowaga została zakłócona. Rzeczy wymknęły się spod naszej kontroli. Co więcej, poczęły uzurpować sobie władzę nad nami i czynią to nader sprawnie. Owładnięci niepohamowaną chęcią ich posiadania i używania nie zauważyliśmy, że tak naprawdę to one nas posiadają, a nasza rola sprowadzona została do funkcji wytwarzania jak największej ich ilości w niezliczonych odmianach oraz do ich gromadzenia, obsługi, utrzymywania, konserwowania, użytkowania.
Istnienie rzeczy jest nie do pomyślenia bez człowieka - ich wytwórcy. Nie bez racji są też ci, którzy twierdzą, że w naszych czasach człowieka można równie dobrze definiować jako zwyczajny dodatek do rzeczy. Już w połowie XIX wieku, gdy seryjne, masowe wytwarzanie rzeczy dopiero się rozpoczynało, pisał o tym piewca wolności i prostoty Henry Thoreau, twierdząc, że nawet w jego czasach „ludzie zaczynają być narzędziami swoich narzędzi". Jego mentor i przyjaciel Ralph Waldo Emerson twierdził, iż „niegdyś człowiek był wszystkim, obecnie jest dodatkiem do rzeczy, kimś zbędnym". Ubolewał nad tym pół wieku później poeta Rainer Maria Rilke, pisząc, że „Jeszcze dla naszych dziadków dom, studnia, znajoma dzwonnica, ba - własne ubranie i płaszcz były czymś nieskończenie więcej, nieskończenie lepiej znajomym; niemal każda rzecz - naczyniem, w którym znajdowali coś ludzkiego i coś ludzkiego składali. Teraz pchają się tu przez ocean, z Ameryki, rzeczy puste i obojętne, rzeczy pozorne, atrapy życia…” Gdyby ujrzał dzisiejszy świat wypełniony milionami rzeczy anonimowych, jednorazowych, pustych i zbędnych, a pośród nich ogarniętych pragnieniem ich posiadania wytwórców i użytkowników, uznałby nas za szaleńców i potępieńców, niewolników ciemnej mocy. Wszystko to zresztą przewidział już wcześniej genialny Nietzsche, ubolewając, że teraz „jesteśmy już tylko polem uprawnym dla rzeczy".
Od tej pory jedną z większych przyjemności człowieka nowoczesnej cywilizacji stało się równoczesne wyrzucanie rzeczy niemodnych, opatrzonych, znoszonych i kupowanie rzeczy nowych, modnych, aktualnych. Ten ważny przełom w relacjach ludzi i rzeczy dostrzegli filozofowie, między innymi Max Scheler, dla którego owa nieustanna, nieznana wcześniej pogoń ludzi za rzeczami nowymi, modnymi, wytwarzanymi seryjnie i bez zabiegów o ich trwałość wydała się tak znacząca, że aż zasługująca na reformę definicji człowieczeństwa. Dlatego nazwał on człowieka nowoczesnego - w przeciwieństwie do ludzi dawnych - „istotą uwielbiającą rzeczy nowe".
Dawniej rzecz była czymś więcej niż tylko wyrobem, artefaktem, wytworem. Stanowiła widomy atrybut naszego człowieczeństwa, miała swój własny, odrębny od innych charakter, nawet gdy wszystkie należały do tego samego rodzaju i przeznaczone były do tej samej funkcji. Decydował o tym nie tylko ich rękodzielny wytwórca, nieświadomie nawet wpisujący własny niepowtarzalny styl pracy w przedmiot swego wysiłku. Ważny był też sposób traktowania i użytkowania rzeczy. W epokach tanich, seryjnych wytworów, których wartość w znacznym stopniu określa nie ich przydatność, ale reklama i moda, rzecz po krótkim użytkowaniu zostaje odrzucona i na zawsze znika z naszych oczu w otchłani wysypisk, z których istnienia i lokalizacji większość z nas nawet nie zdaje sobie sprawy. O zżyciu się z nią, zaprzyjaźnieniu w ogóle nie ma mowy. Dawni ludzie niekiedy przez całe życie pracowali tą samą siekierą, jedli ciągle tą samą łyżką, chodzili w tych samych butach, które często dziedziczyli również ich potomkowie. Rzeczy stawały się częścią ludzi i ich losów, towarzyszyły im na dobre i na złe, były ich wsparciem i ratunkiem w świecie wrogiej, opornej materii. Niewykluczone, że tak jak my stworzyliśmy rzeczy, tak one nas uczłowieczyły i byliśmy z nimi złączeni w nierozerwalnym tańcu, w prawdziwym hermeneutycznym kole. My byliśmy nimi, a one nami aż po ów moment zerwania, wybuch ludzkiej pychy płonący do dziś.
Ludzie biedni poważniej niż inni traktują rzeczy, podchodzą do nich z niepokojem i ze zdwojoną uwagą. Boją się ich i pożądają, szanują i pogardzają. Wiedzą, że rzeczy mogą ich zniewolić, zawrócić w głowie, zawładnąć wyobraźnią, odebrać rozum jak jednoręki bandyta. W ich oczach, pełnych chciwości i pożądania, rzeczy nabierają wielkiego znaczenia, ulegają przeszacowaniu, jawią się jako nieosiągalne, ale realne i upragnione gwarancje wszelkiej szczęśliwości. – Jeśli tylko mógłbym mieć taki samochód, jaki kupił sąsiad, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - wzdychają. A ponieważ nie mogą zrealizować tego pragnienia, są nieszczęśliwi i tacy będą aż do śmierci. Rzeczy, chęć ich posiadania, ustanawiania za ich pomocą swej osobistej wartości, prowadzą ich do upadku i zmarnowania największej wartości, którą otrzymują za darmo w dniu narodzin i która nie jest rzeczą.
Nie wszyscy dają się zwabić w tę niszczycielską pułapkę. Są i tacy, nad którymi rzeczy nigdy nie zapanują, a im są ubożsi, z tym większą radością wyzbywają się rzeczy, jeśli tylko posłużyć one mogą podtrzymywaniu życia w jego niepowtarzalnej wielkości i godności. Tyleż to charakterystyczne, co zadziwiające, że na taką śmiałość wobec rzeczy najczęściej zdobywają się dzieci i ludzie młodzi – potrafią jeszcze bezbłędnie i instynktownie rozpoznać, co jest najważniejsze w kruchej i wzniosłej przygodzie ludzkiego istnienia. Nie bez powodu więc starożytni chińscy mistrzowie „ścieżek życia”, jak Zhuangzi, odsyłali swych uczniów na naukę do dziecięcych mędrców, mistrzów naturalnych gestów, zalecali ich obserwację i nielekceważenie żadnej ich wypowiedzi, w szczególności odnoszących się do lekcji beztroskiego tańca w królestwie rzeczy. Wiedza ta nie ogranicza się do mieszkańców Państwa Środka, znają ją wszystkie młode istoty do czasu pierwszej wizyty w magazynie rzeczy niepotrzebnych, gdy ich wrażliwość i wyobraźnia zostanie przywalona piramidą materii; od tej chwili do końca życia pozostaną jej niewolnikami. Nigdy też nie dowiedzą się, nawet nie będą w stanie sobie tego wyobrazić, jaką wolność niesie wyzbycie się rzeczy, trzymanie ich na dystans, panowanie nad nimi i nielgnięcie do nich. Nigdy nie będzie im dana przygoda niezłomnego wojownika materii istnienia.
Przede wszystkim nie ulegajmy terrorowi rzeczy. Tak jak my lubimy je mieć, czerpiąc z tego radość, tak i one pragną mieć nas i znajdują na to wcale niemałą liczbę sposobów. Chętnie się mnożą i podkreślają swoją wartość i nieodzowność. Nade wszystko zaś chcą, abyśmy byli na miejscu i trwali nieruchomi jak one. Dlatego czynią wszystko, żeby powstrzymać nas przed wyjazdem. Najczęściej próbują wykazać, że podróż jest niemożliwa, bo... nie mamy do tego celu odpowiednich rzeczy, ekwipunku, przyrządów, bagaży. Sztuka podróży polega właśnie na tym, aby nie ulegać dyskretnej i sugestywnej przemocy rzeczy i wyruszać wbrew ich szantażom i dąsom. Nie słuchać niekończących się podpowiedzi, że do wyjechania ciągle czegoś ważnego nam brakuje. Wstać rano i z lekkim bagażem wyruszyć w podróż dookoła świata, jak byśmy szli na codzienny spacer. Laurens van der Post, podróżnik i badacz tubylczych mieszkańców pustyni Kalahari, wspomina, że na pytanie, ile czasu zajmuje zamieszkującym tam Buszmenom zwiniecie obozu i przygotowanie do podroży, otrzymał odpowiedź - „Około minuty". Tyle trzeba, aby cały dobytek załadować na plecy. Jemu samemu i jego towarzyszom, zaprawionym w pustynnych wędrówkach myśliwym i eksploratorom, zwiniecie obozu i załadowanie wszystkich posiadanych rzeczy do landrovera zajmowało ponad dwie godziny.
Ciągle jednak ściganie ideału jest możliwe, bo najważniejsze, że wiemy o jego istnieniu i potrafimy odrzucić nieustanny napór rzeczy dążących do naszego podporządkowania. Nie jest to zadanie łatwe, szczególnie gdy rytmem życia rządzi rutyna i błogostan. Katastrofa, wykolejenie, zmiana życiowej strategii sprzyjają odważnym decyzjom. Wytrąceni z niewoli codzienności zyskujemy moc i śmiałość, których się nie spodziewaliśmy, i nawet zniewolenie przez rzeczy przestaje nam być straszne. Na przykład utrata stałej pracy, której groźba i dziś spędza sen wielu dorosłym obywatelom naszego kraju, a niegdyś, na przykład w czasach Wielkiego Kryzysu, była postrachem świata, doprowadzała wielu ludzi do rozpaczy, na skraj upadku i samobójstwa. Pośród nich jednak znajdowali się i tacy, którzy szli w przeciwnym kierunku, a z upadku i utraty tworzyli niezawodny oręż duchowy prowadzący ich do czynów, jakich by nigdy nie przedsięwzięli, mając stały etat i konto w banku.
Z okładki: "Błyskotliwe eseje z pogranicza historii, antropologii kultury i literatury. Autor, obficie czerpiąc z licznych lektur oraz z własnych doświadczeń, opowiada o niekończącej się przygodzie człowieka z rzeczami, o przedmiotach od wieków towarzyszących ludziom w życiu i pracy, takich jak garnek, siekiera, lustro, rower, buty czy książki. O ich dziejach, zmiennych funkcjach i wartości oraz o tym, jak ewoluuje nasze postrzeganie rzeczy i potrzeba ich posiadania."
Książkę Zdzisława Skroka gorąco polecam!
Moi drodzy, na półce widziałem jeszcze kilka (5-6) egzemplarzy książki. Jeśli ktoś jest zainteresowany, mogę ją w najbliższy wtorek nabyć i Wam przesłać - koszt książki to 9 zł plus jakieś 4 zł za przesyłkę poleconą. Decyduje kolejność zgłoszeń przesłanych na maila. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZamykam listę!!! Zapisanym szczegóły podam mailowo we wtorek...
UsuńNo to się spóźniłam :/
OdpowiedzUsuńNie spóźniłaś się, zdobyłem dodatkowy egzemplarz. Jest Twój! Proszę o maila :)
UsuńKsiążki wysłane! Pozdrawiam :)))
OdpowiedzUsuńWow! Konrad! Jesteś świetny!
OdpowiedzUsuń