Poniedziałek nie jest najszczęśliwszym dniem; zapowiada cały tydzień wyzwań, pracy i zmęczenia. Często widzimy cały tydzień przez pryzmat obowiązków z brakiem czasu dla siebie i bliskich. W ciągu tygodnia, nawet w poniedziałek po pracy, trudno nam się psychicznie odprężyć, jak to automatycznie potrafimy wraz ze zbliżającym się, wielkimi krokami weekendem.
Ale nawet gdy nadchodzi weekend, często katujemy się rzeczami, których nie
udało się załatwić w ciągu ostatnich kilku dni; zabieramy się za sprzątanie, duże
zakupy, remont, prace działkowe no i wieczorem wreszcie można zasiąść przy
ulubionej grze komputerowej z browarkiem w ręku! No bo w końcu się należy! I
tak człowiek nie obróci się dwa razy, a znowu jest poniedziałek.
Jak ja to dobrze znam!
Dziś opowiem Wam o starym jak świat, ale nadal skutecznym sposobie na prawdziwe
odprężenie i nabranie energii na cały tydzień.
Dawno temu przeprowadzano na nas eksperymenty wydolnościowe. Próbowano wprowadzić
10-dniowy system pracy, co okazało się kompletnym fiaskiem, jeśli chodzi o
wydajność pracownika; udowodniono, że człowiek potrzebuje dnia wolnego raz na 7
dni.
Dzisiaj nie mamy z tym wielkiego problemu; ludzie mają co najmniej 1 dzień w
tygodniu wolny, a jednak przez większość tygodnia są chodzącymi, tykającymi
bombami; nerwowi, zirytowani najmniejszą przeszkodą, z zaciśniętymi ustami,
pełni napięcia.
Co jest nie tak?
Lata temu odkryłam w czym rzecz. Nie w tym, ile dni wolnego
będziemy mieć, ale jak je spędzimy. Czy damy sobie prawo do odpoczynku,
czy naprawdę chcemy wyjść naprzeciw potrzebom ciała i ducha? Czy zagłuszymy
tego wewnętrznego człowieka wołającego o uwagę i troskę.
Od lat wiem, że podarowanie sobie jednego, pełnego dnia w tygodniu ma niebagatelne
znaczenie dla naszego samopoczucia, postawy wobec innych, dla naszej pracy
przez następne 6 dni.
Kiedyś „święciłam szabat”, czyli sobotę. Rano kościół przez 2,5h potem hulaj
dusza….no, prawie! Nie gotowało się w ten dzień, nie sprzątało, nie kupowało,
nie wykonywało żadnej zbędnej pracy. Nie oglądało telewizji, nie korzystało z
komputera itd. Za to oddawało się …no
właśnie, znowu nie lenistwu, bo jak to szabat przeleniuchować? No to czytało
się Biblię i inne „nabożne” książki, spotykało ze znajomymi, jeździło na
rowerze czy udawało się na wycieczkę za miasto. Pół biedy, gdy było gdzie pójść
i z kim się spotkać. W innym wypadku, człowiek marzył tylko o jednym: żeby ten
szabat się już wreszcie skończył!
Tak wygląda religijność. Z czasem ją porzuciłam na rzecz wolności, a przede
wszystkim autentyczności. Dzisiaj robię sobie szabat w dowolnym dniu i tak się
składa, że zawsze jest to niedziela; w sobotę dopiero do mnie dochodzi, że można
zwolnić i zacząć rozprężać mięśnie. Za to
w niedzielę czuję już słońce w duszy! Zawsze rano włączam Miecia Fogg’a który
tylko przypomina mi, że oto dobiłam do brzegu tygodnia. Tego dnia żyję
wdzięcznością. Spokój naturalnie towarzyszy mi przez cały dzień tylko dlatego,
że go wybieram, że mu pozwalam mną zawładnąć.
W południe spotykamy się z rodzicami podczas wspólnego obiadu, rozprawiamy o
wszystkich sprawach z całego tygodnia. Nikt się nie śpieszy.
W niedzielę odczuwam potrzebę (niekoniecznie chęć) życia offline. Jestem maniakiem
komputerowym, ale podjęłam ostatnio decyzję bycia offline. Jest mi to po prostu potrzebne, bez tego wiem, że nie odpocznę w pełni. Zatem: raczej bez komputera, bez sklepów, bez
trosk dnia codziennego.
W niedzielę wydobywam duszę na wierzch i pozwalam jej
dryfować pomiędzy spokojem, zachwytem i wdzięcznością.
Z Bogiem spędzam czas codziennie, ale w mój szabat to spotkanie trwa od świtu
do nocy; naturalnie, nieformalnie, nieskrępowanie. Jestem w innej
rzeczywistości tego dnia i nie wychodzę na zero; nie tylko po prostu
odpoczywam, resetuję się, ale nabieram
energii, radości, inspiracji (de facto niczego w tym kierunku nie robiąc) na
cały tydzień, który nie tylko po prostu
daję radę przetrwać, ale i mogę dzielić się z innymi moją „niedzielą”.
Jak spędzacie weekendy? Czy możecie powiedzieć
w poniedziałek , że naprawdę wypoczęliście? Jakie macie patenty na dobry
weekend?