W podtytule autor zachęca: "pokonaj bałagan i ciesz się uporządkowanym życiem." Książka przeprowadza czytelnika przez proces odgracania wszystkich pomieszczeń, od najłatwiejszych (salon/pokój rodzinny) do tych najtrudniejszych (schowek, pracownia, garaż), obfituje w praktyczne porady i ciekawe przemyślenia/informacje czynione na marginesie, gdzieniegdzie przetykane relacjami adeptów "metody Beckera" (sama w sobie nie wydaje się odkrywcza i sprowadza się najogólniej do pytania: Czy ja tego potrzebuję?). Wiedzieliście, że przeciętny człowiek w trakcie całego swojego życia spędza 153 dni na szukaniu rzeczy, co do których zapomniał, gdzie je włożył? Teraz już wiecie. Od czasu do czasu autor rzuca minimalistyczne, dość okrągłe maksymy typu "Nigdy nie porządkuj tego, czego możesz się pozbyć". Hasła chwytliwe, aczkolwiek mi osobiście zawsze ulatują w niepamięć.
Jeśli chcecie wiedzieć czy jest to książka dobra, to odpowiem, że tak, aczkolwiek z pewnymi zastrzeżeniami. Zapewne większy użytek odniosą z niej osoby, które dopiero wkraczają na drogę minimalizowania. Jednocześnie plusem jest napisanie tej książki przez zwykłego faceta, męża i ojca dwojga dzieci. Nie pisze w stylu Dominique Loreau i od razu zaznacza, że "minimalistyczny dom to nie biały kwadratowy budynek, w którym prawie nic nie ma, a jeśli uda Ci się znaleźć jakieś krzesło albo kanapę, to na pewno będzie to bardzo drogi mebel". Jak pisze minimalizacja oznacza "optymalizację, czyli zredukowanie liczby posiadanych rzeczy do takiego poziomu, który będzie najbardziej służył Tobie i Twojej rodzinie". Problemem jest "nadprodukcja dóbr materialnych", zaś wymarzony dom jest ukryty pod tymi wszystkimi rzeczami i wystarczy tylko pozbyć się nadmiaru przedmiotów. Możesz zmienić swoje otoczenie i całe swoje życie dokładnie w tych okolicznościach, w jakich obecnie się znajdujesz, pisze Becker, i jest to w sumie optymistyczna informacja, zważywszy okoliczność, że zostanie w domu - zwłaszcza w ostatnich czasach - jest nowym sposobem na wyjście (jak pisał Tom Hodgkinson). Aczkolwiek autor Domu minimalisty przewrotnie zauważa, że minimalistyczny dom jest także miejscem, z którego chętniej się wychodzi. Dlatego domatorze, uważaj! Mniej starań o dom przynosi mniej wydatków, a ta jak ją nazywa "minimalistyczna dywidenda" pozwala realizować marzenia, choćby te o podróżowaniu.
Backer zaczyna od fundamentu, jakim jest zadanie sobie pytań o wartości, sens i życiową misję, zaś brak spójności naszego domu z tymi powyżej odpowiada za nasze ograniczenia i frustrację. Ciekawą koncepcję, analizującą wartość materialną poszczególnych przedmiotów, stanowi tzw. "koszt zagracenia" liczony w jednostkach pieniędzy, czasu, energii i przestrzeni. Każdy przedmiot jest bowiem balansem między obciążeniem i korzyścią. Sposobem zaś na przyspieszenie minimalizacji jest dla Beckera usunięcie duplikatów.
Nie będę przeprowadzał was przez wszystkie pomieszczenia. Przeczytajcie to sobie w książce. Becker analizuje funkcję każdego z nich, dotyka problemu ułudy wygody odnoszącej się do tzw. "rzeczy pod ręką", podaje rozmaite triki, każdy rozdział kończy listą rzeczy do zrobienia. Z jedną rzeczą nie mogę się zgodzić: w rozdziale o sypialni Becker pisze o mądrym wykorzystaniu przestrzeni pod łóżkiem, pod które wkładamy "niezliczone ilości przedmiotów" wskazując, że trzyma pod łóżkiem... niektóre dokumenty firmowe. Troszkę mi tutaj zaiskrzyło w synapsach, najlepszym rozwiązaniem, jak dla mnie, jest dbanie o to, by pod łóżkiem nie było właśnie niczego. A jak jest z tym u Was? Becker zabawnie zauważa, że jedną z niedocenianych korzyści minimalizmu jest możliwość przejścia przez sypialnię przy wyłączonym świetle bez obawy o to, że się o coś potkniesz.
Na pewno sporą część czytelników, a zwłaszcza czytelniczek, zainteresuje rozdział poświęcony uproszczonej garderobie, którą Becker nazywa "miejscem ikonicznym". Dalej jest o łazience, środkach higieny (czemu potrzebujemy tylu kosmetyków?), sercu domu, czyli przestrzeni w kuchni i jadali (czemu potrzebujemy tylu sprzętów AGD? Ponoć typowa kuchnia - dodajmy w Stanach Zjednoczonych - zawierała 330 różnych przedmiotów). Przechodzimy do gabinetu, zalet niszczarki do papieru (kto ją ma?) i cyfrowego bałaganu, wreszcie zajmujemy się tematem pamiątek i wszelkiego ciężaru przeszłości. Na końcu czeka nas przeprowadzenie minimalizacji w garażu i ogrodzie. Dobrze, że w całej książce pojawia się temat dzieci i zabawek, o które możemy potykać się wszędzie (zabawki, nie dzieci).
Książka zawiera także dodatek specjalny odnoszący się do przestrzegania zasad minimalizmu na co dzień. Bo, jak słusznie przypomina, zostanie minimalistą to jedno, a bycie minimalistą to drugie. By nam to nieco ułatwić Becker przygotował dla nas harmonogram porządków.
Całość wieńczą rozważania o zaletach kupna mniejszego domu. No bo jak już pójdziemy za radami Beckera, może się okazać, że mniejsze lokum nie jest takim złym rozwiązaniem.
Lubię wszystkie książki o minimalizmie, bo nie jest ich tak znowu wiele. Jeżeli zainspiruje nas, choćby na chwilę, do zmiany swojego otoczenia, pozbycia się większej lub mniejszej części dóbr materialnych, oznacza to dobrze zainwestowane czas i pieniądze. Nawet pisanie tej krótkiej, z przymrużeniem oka, recenzji przypomniało mi, że czekają na mnie porządki w warsztacie. Szczerze polecam Wam lekturę!
Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Septem tutaj.
Sprobuję... przynajmniej trochę. Nie panuję nad naszym dużym domem, żałuję ze mamy piwnicę, bo tam ląduje wszystko i jest pełniutka. I już przydałaby się druga. Czyli najlepsza na początek jest ta książka?
OdpowiedzUsuńKupię i przeczytam. Już mamy za małą piwnicę..., chociaż jest duża. Wszystko ląduje w piwnicy...
OdpowiedzUsuńNie kupuj, jako że pierwsza zamieściłaś komentarz chętnie wręczę Ci egzemplarz w prezencie 😊
UsuńDziękuję za ciekawą recenzję. Potwierdzam, pozbycie się "przydasiów" bardzo ułatwia codzienne życie. Pozostaje kwestia odwagi żeby się za porządki zabrać :)
OdpowiedzUsuńOoo, jaki fajny blog! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń