SNS z najstarszą Córką na Sokolicy |
Goethe powiedział, że spraw, które najbardziej się liczą, nie wolno pozostawiać na łasce spraw mniej ważnych. Nie uda nam się stworzyć szczęśliwej rodziny, jeżeli nie jest ona dla nas priorytetem. Choć większość uważa, że rodzina jest najważniejsza, w rzeczywistości często ustępuje ona pracy.
Praca zawodowa v. rodzina
Covey podkreśla, że praca zawodowa jest sprawą przejściową, natomiast nasza rola w rodzinie nigdy się nie kończy. Podporządkowanie życia tymczasowej roli oznacza, że daliśmy się skusić pozornemu blaskowi kultury, która gloryfikuje aktywność zawodową. Jest wiele rodzajów kłamstw, jakie wmawiają sobie rodzice, aby wybierać pracę zawodową kosztem rodziny. Pierwsze miejsce zajmuje potrzeba dodatkowych pieniędzy. Oczywiście nie mówię o tych polskich rodzinach, w których oboje rodzice muszą pracować, aby związać koniec z końcem. W naszym przypadku Żona świadomie wybrała prowadzenie domu i wychowanie dzieci. Dokonując wiele lat temu wyboru na rzecz rodziny mieliśmy świadomość, że stoimy przed twardym wyborem: albo więcej czasu dla rodziny albo więcej pieniędzy. Pogodzenie obu rzeczy jest z reguły niemożliwe. Nie chcę serwować gotowych rozwiązań, ale warto dokonać zwrotu w sposobie myślenia: to nie konieczność pracy nie podlega dyskusji - to rodzina nie powinna być przedmiotem negocjacji. Myślę, że wiele prawdy jest w stwierdzeniu, że dla wielu osób dom i miejsce pracy zamieniły się rolami. W domu żyje się w gorączkowym pośpiechu, natomiast w pracy nawiązuje się stosunki towarzyskie, a podczas przerwy można odpocząć. „W tym nowym modelu życia rodzinno-zawodowego zmęczony rodzic ucieka ze świata nierozwiązanych sprzeczek i brudnego prania do solidnego porządku, harmonii i zorganizowanej wesołości miejsca pracy”.
Klimat wokół rodziny
We wpisie na temat nawyku drugiego porównałem życie rodzinne do lotu samolotem. Obecnie nie przypomina to miłej wycieczki przy słonecznej pogodzie. Wokół samolotu gromadzą się ciężkie, burzowe chmury. Co rusz targają nim wichry i wpada w turbulencje. W dzisiejszych czasach społeczeństwo nie wiwatuje na twoją cześć za dobre spełnianie obowiązków matki czy ojca. Wybór na rzecz rodziny oznacza konieczność poruszania się przeciwko dominującym w kulturze prądom. Ponieważ Covey opisuje klimat wokół rodzin amerykańskich, zebrałem kilka danych, jak w skrócie wygląda to w Polsce:
- 1/3 trzecia małżeństw kończy się rozwodem (wg GUS), w ciągu 20 lat liczba osób samotnie wychowujących dziecko zwiększyła się w Polsce o połowę i wynosi ok. 1 mln (wg Instytutu Spraw Publicznych)
- najmłodsi polscy widzowie (w wieku od czterech do 15 lat) przeznaczyli na oglądanie telewizji średnio 2 godz. 12 min dziennie (wg OBOP), 3/4 niemowląt i maluchów jest regularnie sadzana przed telewizorem jeszcze zanim ukończy 2 rok życia, dzieci w wieku 8-12 lat oglądają najwięcej reklam jedzenia w telewizji – średnio 21 dziennie, co daje ponad 7600 rocznie
- rodzice spędzają z dziećmi zaledwie kilka minut dziennie; polskie mamy poświęcają dzieciom każdego dnia 67 minut, uwzględniając weekendy (wg badań OECD), Polacy na pracę zarobkową przeznaczają średnio 46 godzin tygodniowo plus dojazdy (wg CBOS)
- zmiany w edukacji: obniżenie wieku szkolnego, zmiany programowe, ostatnio likwidacja zajęć dodatkowych w przedszkolach
- zmiany obyczajowe: ideologia gender, LGBT, wychowanie seksualne najmłodszych (projekt „przedszkola równościowe”)
Niekorzystne zmiany klimatu wokół rodziny powodują, że stworzenie udanej rodziny i odpowiednie wychowanie dzieci przypomina dziś akrobacje na wysoko zawieszonym trapezie, czyli opiera się na ogromnych umiejętnościach i niebywałej wzajemnej zależności. Zmiany dokonujące się wokół rodziny Covey przyrównuje do słynnej sytuacji z żabą, która daje się ugotować, gdyż woda w kotle jest stopniowo podgrzewana. Zmiany były tak niewielkie, że żaba przystosowała się do nowych warunków, aż było za późno. Podobnie ze zmianami w dzisiejszym świecie, przyzwyczajamy się do nich, wchodzą w naszą „strefę komfortu”, a przecież dosłownie unicestwiają nas i nasze rodziny. „W dzisiejszym świecie siły działające na rodziny są po prostu zbyt wielkie. W końcu musimy podjąć decyzję, czy będziemy sterować, czy damy unosić się rzece. Jednak aby udało nam się sterować w zamierzonym kierunku, musimy świadomie kultywować rytuały rodzinne.”
Struktura życia rodzinnego
Według Coveya w obliczu obserwowanych zmian szansą dla rodziny jest stworzenie właściwej struktury życia rodzinnego. Proponuje w tym celu wprowadzenie dwóch rodzajów spotkań:
COTYGODNIOWE SPOTKANIA RODZINNE – to czas, w którym biorą udział wszyscy członkowie rodziny. Czas na planowanie, uczenie się, rozwiązywanie problemów, czas na zabawę i podejmowanie zobowiązań.
W naszej rodzinie od wakacji organizujemy takie spotkania, które nazwaliśmy pół godziny dla rodziny. Jest to głównie czas, w którym ustalamy, jak ma funkcjonować nasza rodzina. Na przykład ostatnie spotkania były poświęcone obowiązkom domowym. Efekt końcowy postaram się opisać w innym poście. Wcześniej w czasie tych spotkań powstała nasza rodzinna deklaracja misji, o której pisałem w nawyku drugim. Dzieci bardzo lubią te spotkania, może dlatego, że pokazują jak bardzo nam zależy, a także dlatego, że traktujemy je jako pełnoprawnych uczestników tych spotkań, mających wpływ na podejmowane decyzje.
SPOTKANIA SAM NA SAM – to czas spotkań tylko we dwoje z każdym członkiem rodziny po kolei, w którym możemy lepiej się poznać, nawiązać uczuciową i duchową bliskość. O tego rodzaju inicjatywie pisał także Tomasz w poście W drodze - podsumowanie. Często przybierają one postać całodziennych lub kilkudniowych wycieczek. Generalnie obowiązuje zasada, że to dziecko wybiera sposób, w jaki chce spędzić czas z rodzicem. Może to być wspólny basen, wyjście do kina, do cukierni, wspólna jazda rowerem, odwiedzenie ciekawego miejsca. We wrześniu wyjechałem z najstarszą Córką na trzydniową wyprawę w Pieniny. Myślę, że warto dbać o to, abyśmy byli rzeczywiście sam na sam ze swoim dzieckiem. Dlatego np. inicjatywa typu wyprawa ojców z synami w większym gronie tylko częściowo spełni swoją rolę. Z relacji uczestnika wiem, że w czasie grupowych wyjazdów dzieci spędzają czas ze sobą, a ojcowie ze sobą (:
Chciałbym podkreślić, że spotkania sam na sam dotyczą także MAŁŻONKÓW, którzy muszą mieć czas dla siebie. W chaosie codziennych spraw i zabieganiu warto rzucać kotwicę w postaci wspólnego wyjścia, bez dzieci, najlepiej raz w tygodniu. Oczywiście będzie to uzależnione od wieku dzieci. Często wymaga też znalezienia opieki. Pomocą mogą okazać się sąsiedzi, z którymi można się przecież powymieniać. Dwie-trzy godziny sam na sam, bez konieczności zajmowania się dziećmi, są nieocenione dla dobrego samopoczucia rodziców.
Kończąc ten wpis zacytuję jeszcze fragment z 7 nawyków: „Nic nie da się porównać ze szczęściem będącym owocem stawiania rodziny na pierwszym miejscu. Nie jest to łatwe, gdyż w codziennym życiu nie brakuje nacisków, by postępować inaczej. Jednak bez porównania trudniejsze jest nierobienie tego! Jeśli nie rezerwujesz sobie czasu na budowanie dobrych kontaktów z członkami rodziny i nie inwestujesz go w jednoczenie rodziny, to później stracisz go o wiele więcej, próbując naprawić złe stosunki, uratować małżeństwo lub zyskać jakikolwiek wpływ na dzieci odciągane przez potężne wpływy środowiska.”
Pozostałe omówione nawyki:
Zaczynaj z wizją końca
Przycisk przerwy
Hmmm... ciężko powiedzieć, co dla kogo lepsze. Ja swego czasu postawiłam na rodzinę. Mam nadzieję, że więcej tego błędu nie popełnię. Bo niestety w tym momencie życia uważam to za błąd. Ale to tylko moje zdanie.
OdpowiedzUsuńOgólnie sądzę, ze idealnie byłoby nie przeginać w żadną stronę. Jeśli poświęca się czas w miarę po równo, to jak jedno ,,się rypnie'', to nie będzie wtedy aż takiej tragedii, będzie coś, co będzie nas trzymać.
Nie chcę nikomu źle wróżyć, ale wiadomo, jak w życiu, nie ma nigdy nic pewnego :-)
Pozdrawiam :-)
Nic nie boli bardziej niż zawiedzione nadzieje. Powiem tylko, że Covey sporo uwagi poświęca także rozbitym rodzinom lub osobom samotnie wychowującym dzieci. Czasem można wyciągnąć wnioski i nie popełniać tych samych błędów. 7 nawyków może być tutaj pomocą. Aczkolwiek osobiście uważam, że w rodzinę trzeba zaangażować się na sto procent. To nie kwestia przegięcia, tylko inaczej nie potrafię. Z reguły to brak zaangażowania prowadzi do problemów.
UsuńTak bardzo bym chciał, żeby to był wpis mojej Żony...
UsuńDodam jeszcze uwagę praktyczną. Aby wprowadzić w życie spotkania sam na sam i czas rodzinny trzeba wziąć kalendarz i to sobie ZAPLANOWAĆ. Covey mówi o tym obrazowo - do słoika najpierw wkładaj duże kamienie (czyli to co ma znaczenie), a dopiero potem drobne kamyki (a więc wszystkie drobne -pilne, ale mniej ważne- sprawy, którymi zajmujemy się na codzień). Jeżeli do słoika wsypiemy najpierw drobne kamyki to nie starczy już miejsca na duże kamienie!
OdpowiedzUsuńKonsekwencją wprowadzenia czasu sam na sam jest to, że dzieci wiedzą, że przyjdzie także ich specjalny czas i dlatego są cierpliwe - nie domagają się wszystkiego po równo w tym samym czasie, nie traktują np. wyjazdu z jednym dzieckiem jako faworyzowanie kogoś. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi (:
Dawno, dawno temu postawiłem na rodzinę (i siebie) i nie żałuję...
OdpowiedzUsuńNo nie zawsze łatwo, nie zawsze różowo i na pewno niemodnie...
A pieniadze i praca?
Zawsze jakieś są, a jak sie ma głowę na karku to i biedować nie trzeba :)
Roman
Ciekawy tekst...
OdpowiedzUsuńOd prawie roku praktykujemy spotkania one-one, zaczęliśmy z najstarszym synem a już teraz jest kolejny. Jedyny "-" nawet jeśli je zaplanujemy to jest nieregularność. Nad tym musimy jeszcze popracować.
OdpowiedzUsuńCo do tytułu samego tematu - mi jest bardzo bliska idea pracy z rzeczami najważniejszymi a nie pilnymi. Też to jest poruszane w książce. Rzeczy ważne są zawsze ważne natomiast pilne to były wczoraj dziś już nie :-)
p.s. Konrad bardzo ciekawe spojrzenie na tematy poruszane w książce Covey'a układające się w całość. "Korci" mnie (tak jak kiedyś wspominałem) dopisać swoje spostrzeżenia.
Tomaszu, jak najbardziej podzile się z nami spostrzeżeniami...
UsuńJest dokładnie tak, jak piszesz. Cieszę się, że są jeszcze ludzie, którzy tak myślą. Dziecko nie potrzebuje rzeczy, ale rodzicielskiej uwagi. Na nią się nie da zarobić.
OdpowiedzUsuńWybraliśmy rodzinę - przynajmniej tak nam się wydawało. Ale trudno powiedzieć, żebyśmy świadomie to przeżywali. Albo inaczej - życie nas niosło często niezależnie od naszych chęci. Co i raz wpadaliśmy w jakąś koleinę i - mimo najlepszych chęci - wiele nam umknęło. Podstawowym naszym problemem jednak okazała się "niegodziwa mamona". Nie dlatego, że chcieliśmy jej służyć, ale dlatego, że bez jakiegoś sensownego startu trudno jest jednej osobie (czyli mężowi-ojcu, bo ja zajmowałam się dziećmi) utrzymać sensownie rodzinę z czwórką dzieci. Trzeba przecież gdzieś mieszkać... Zatem kredyt. Żadnych fanaberii, ale konieczność zarabiania na kredyt tudzież (naprawdę niewygórowane!) potrzeby rosnących dzieci w warunkach polskich sprawiła, że trudno nazwać nasze życie spokojnym koncentrowaniem się na rodzinie. To często była zwykła walka o byt... Dziecko potrzebuje przede wszystkim rodzicielskiej uwagi, ale, niestety, rzeczy (choćby dachu nad głową, podręczników do szkoły, butów i kurtki na zimę, jeśli chodzi do szkoły - to także różnych rzeczy, bez których źle się czuje w grupie - niezależnie od tego, jak przekonująco będziemy tłumaczyli, że kupowanie czegoś tam nie ma sensu... to już trzeba konsekwentnie ED, tylko wtedy tego nie było...) - również. Ale nie neguję, że im bardziej człowiek świadomy tego, co ma sens i jest ważne w życiu, tym lepsze rezultaty, a rodzina warta jest wysiłku.
OdpowiedzUsuńMira