Z dziećmi o pieniądzach i nie tylko

Życie w duchu dobrowolnej prostoty i minimalizmu w przypadku rodziny z dziećmi przynosi zupełnie nowe wyzwania, z którymi nie stykają się osoby samotne lub małżeństwa bez dzieci. Dlatego szczególnie cenię sobie doświadczenia innych rodzin, dzielących się nimi na swoich blogach (np. zenhabits Leo Babauty, ojca sześciorga dzieci). Posiadanie dzieci to prawdziwy sprawdzian dla idei prostego i oszczędnego życia, które zdecydowanie łatwiej głosić i realizować w pojedynkę.

Jako rodzice mamy szczególną szansę zaszczepić dzieciom szacunek dla prostych, skromnych warunków życia. Mamy możliwość stworzenia domu, w którym wartość samego siebie określa się nie grubością portfela, markowymi ubraniami, posiadaniem najnowszych gadżetów, lecz rozwija ją w ciepłej, radosnej atmosferze, wolnej od rywalizacji, stresu i owczego pędu konsumpcji. W dobie wszędobylskich reklam adresowanych do najmłodszych ochrona dzieci przed presją otoczenia i pułapkami materializmu jest szczególnie trudna. Między innymi z tego powodu od kilku lat nie mamy w domu telewizora, nie spędzamy czasu w centrach handlowych (mieszkamy na szczęście od nich daleko), edukujemy dzieci w domu. Oczywiście nie chodzi o izolowanie od świata, ale o spokojne i stopniowe jego objaśnianie. Gdy na Święta Bożego Narodzenia dzieci nie wiedziały, jaki prezent chcą dostać, ewentualnie prosiły o nowe kredki, było to oznaką, że ich serca nie są wypełnione zachciankami. Wchodząc do sklepu z zabawkami nie robią scen. Mają swoje pragnienia, które pomagamy im realizować, ale zwykle czekamy przez jakiś czas. Przy większych wydatkach dzieci dokładają się ze swoich oszczędności z kieszonkowego lub pieniędzy, które dostały od dziadków.

Myślę, że warto wcześnie wprowadzać dzieci w świat finansów, tłumaczyć, na co wydawane są pieniądze w domowym budżecie, że woda i prąd kosztują.

Warto:
- wytłumaczyć znaczenie oszczędzania (pamiętacie książeczki SKO?), np. jeśli córka przez miesiąc nie wydała kieszonkowego dodawaliśmy jej 10% zaoszczędzonej sumy, miała specjalny zeszyt do wpłat, który pełnił rolę ROR
- nauczyć zarządzania kieszonkowym
- pokazać jak dzieła ROR
- pokazać wartość pieniądza w czasie, np. używając kalkulator odsetkowy (http://www.money.pl/banki/kalkulatory/lokatowy/)
- nauczyć jak porównywać ceny, zwracając uwagę na wielkość opakowania i markę produktu
- wyjaśnić czym są kredyty (np. na mieszkanie), na czym polega karta kredytowa
- określić rodzaje wydatków pokrywanych z własnych środków
- (dla starszych) określić limity na ubrania i obuwie (powyżej pewnej kwoty dziecko dokłada swoje pieniądze, jeśli chce kupić np. droższe, markowe ubranie)
- wyjaśnić znaczenie dzielenia się z potrzebującymi
- co jakiś czas przeglądamy z dziećmi stan ich posiadania i robimy decluttering, czyli pokazujmy co ma wartość, a czego można się pozbyć (zwykle odchudzamy szuflady/pudła o 1/2)
- pokazać jak działa Allegro, jak wystawiać swoje rzeczy, jak licytować (ostatnio córka sama wylicytowała finkę, za która zapłaciła ze swoich oszczędności)
- warto zabierać (starsze) dzieci ze sobą do banku, urzędu skarbowego, itp., żeby nabrały orientacji czym ludzie zajmują się w takich miejscach
- warto powierzać im zrobienie drobnych zakupów, aby nauczyły się używać pieniędzy
- warto planować z dziećmi zakupy, pokazywać, że kupujemy to, co mamy na liście, a nie to na co nam przyjdzie ochota

Będąc dzieckiem pamiętam, że rodzice raczej sprzeciwiali się zarabianiu przeze mnie pieniędzy, np. zamiast pozwolić mi zatrudnić się przy zbiorach truskawek woleli dać mi pieniądze. Wydaje mi się, że lepiej pozwolić dzieciom na zarabianie drobnych kwot (pomoc w zbiorach owoców, opieka nad dziećmi sąsiadów, zrobienie za kogoś zakupów, udział w wyprzedaży garażowej, sprzedaż zrobionych przez siebie ciasteczek, itp.). To uczy je zaradności, pracowitości i samodzielności. Znam rodziny, które nie dają dzieciom kieszonkowego, tylko zachęcają je do przedsiębiorczości i samodzielnego zdobywania środków. W przypadku młodszych dzieci nie jest to dobre rozwiązanie. Moim zdaniem kieszonkowe na umiarkowanym poziomie jest dobrym rozwiązaniem. Jedno nie wyklucza drugiego. Zalecałbym ostrożność w płaceniu dzieciom za wykonywanie zwykłych prac domowych, bo po drodze gubi się motywację, że pomagam w domu, ponieważ jestem częścią rodziny. U nas takie pieniądze ekstra pojawiają się w sytuacjach wyjątkowych, przy naprawdę żmudnych czy czasochłonnych zadaniach.

Z mojego doświadczenia wiem, że odmawiając kupienia jakiejś rzeczy dziecku nie powinniśmy mówić, że nie mamy na to pieniędzy. Właściwie nie jest to prawdą. Zazwyczaj mamy pieniądze, ale nie chcemy jej kupić z innych powodów. U dzieci powstaje przeświadczenie, że jesteśmy biedni i nie mamy pieniędzy. Dlatego warto wyjaśnić dziecku prawdziwe motywy odmowy kupienia jakiejś rzeczy, np. że nie planowaliśmy tego zakupu, że nie jest nam potrzebna, że mamy inne ważne rzeczy do kupienia. Oczywiście wymaga to więcej wysiłku, niż szybkie "nie mam pieniędzy".

Zachęcam wszystkich - rodziców i osoby bez dzieci - do dzielenia się własnymi doświadczeniami z dzieciństwa, przemyśleniami i wnioskami.

9 komentarzy:

  1. A co to znaczy , ze edukujecie dzieci w domu? Nie chodzą do instytucji typu przedszkole?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Polsce istnieje możliwość spełnienia "obowiązku szkolnego" w domu. Od zeszłego roku zrezygnowaliśmy z posyłania dziewczynek do przedszkola i szkoły (prywatnej) i uczymy je w domu własnymi siłami (zerówka, II i IV klasa). Mam jeszcze trzyletniego synka, ale nie będziemy go posyłać do przedszkola. Jest to tzw. homeschooling, bardzo popularny w USA, a w Polsce zyskujący coraz więcej zwolenników z uwagi na permanentny kryzys edukacji publicznej.Polecam dużo artykułów w Internecie, np.:
      http://czasdzieci.pl/ro_artykuly/id,22857eb.html
      http://gps65.nowyekran.pl/post/57059,homeschooling
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Konrad, bardzo mnie zaciekawiłeś. Chętnie dowiedziałbym się więcej (najchętniej przeczytałbym o tym cały długi post). A czy dzieci mają wystarczający kontakt z rówieśnikami? Mógłbyś szerzej skomentować, co rozumiesz przez kryzys edukacji publicznej w Polsce?

      Usuń
    3. Henryku, wiele można by mówić o problemach edukacji publicznej, ale bardzo dobrze zrobił to Maciej Świrski na swoim blogu, polecam go:
      http://szczurbiurowy.salon24.pl/402604,33-532-znakow-na-temat-szkolnictwa-w-kontekscie-glodowki
      Co do moich skromnych doświadczeń z edukacja domową (ED), to obiecuję dłuuugi post. Poza tym dodaję link do Twojej strony.Pozdrawiam

      Usuń
    4. Pozostawienie dzieci w domu to dość radykalny krok.... Obawiam się że mogą mieć w dorosłym życiu problem z dostosowaniem się i własną tożsamością. A co z rodzicami? Kiedy pracują.... nie każdy może pozwolić sobie na coś takiego. Edukacja publiczna jest moim zdaniem konieczna... Skąd wiemy czy nasze dziecko zechce pójść tą samą drogą co my.... Jako dziecko zawsze czułam się inna - nie mieliśmy video, dobrego samochodu, rodzice nie chodzili do kościoła, nie miałam fajnych ciuchów...choć w pewnym sensie jestem im teraz za to wdzięczna jednak dziecięca trauma bywa bardzo silna...brak mi przez to pewności siebie, wciąż mam lęki przed odrzuceniem - ponieważ jako dziecko byłam "prześladowana" za swoją inność

      Usuń
    5. Nie twierdzę, że ED jest dla wszystkich, polskie realia są takie, że normalnie oboje rodzice muszą pracować. U nas na szczęście udaje się żyć z jednej pensji, przy minimalistycznym podejściu do życia. W tym sensie edukacja publiczna jest konieczna, choć powinna inaczej wyglądać.
      Piszesz, że byłaś prześladowana za inność. Zastanawiam się, czy najwięcej tych prześladowań nie było właśnie w szkole?
      Nasze dzieci uczą się w domu dopiero rok. Analizujemy sytuację i na bieżąco podejmujemy decyzję. Po tym roku widzimy, że są bardzo normalne i szczęśliwe. Nie izolujemy ich od spotkań z innymi dziećmi na podwórku, u znajomwych, mają własne kręgi towarzyskie(koleżanki, spotkania w kościele, harcerstwo, balet, samodzilene wyjazdy wakacyjne). Mają o wiele więcej róznych interakcji z innymi dziećmi, niż w szkole na przerwie w tej samej, sztucznie stowrzonej, grupie rówieśników. Na pewno są inne - nie mają telewizora, zdrowo się odżywiają, dużo pomagają w domu, nie mają komórek. Byłem uczniem. Myślę, że wielu zranień doświadcza się także, a może zwłaszcza, w szkole. Często wchodzimy w dorosłe życie poranieni, z niskim poczuciem wartości. Kto z nas opuszczając szkolne mury nie miał problemów z tożsamością, dostosowaniem się? To chyba zwykły proces dorastania, dojrzewania. Jako rodzice chcemy dać dzieciom wolnośc wyboru. Nie oczekujemy, że pójdą tą samą drogą. Na razie jednak przygotowujemy je do tej samodzielności najlepiej jak umiemy, w cieple domowego ogniska. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. Konrad

      Usuń
  2. Masz w dużej mierze rację. Właściwie z jednej strony całkowicie się z tobą zgadzam... sama myślałam kiedyś o edukowaniu dziecka w domu. Moja córka za rok pójdzie do szkoły. Na razie jest w przedszkolu z którego obie jesteśmy bardzo zadowolone. Boję się momentu rozpoczęcia szkoły, bo pamiętam że nie miałam w niej łatwego dzieciństwa. Jednak, co będzie jeśli dziecko zostanie w domu? Jak poradzi sobie na studiach w pracy... oboje tego nie wiemy. Podziwiam waszą odwagę i konsekwencję i trzymam kciuki za powodzenie waszych dzieci!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Apropos wprowadzania dzieci w arkana finansów, zachcianek i akcji Święta B.N. My z synem przed świętami idziemy OGLĄDAĆ zabawki, jest to wyprawa tylko w tym celu. Są wtedy sterty reklamowanych zabawek w sklepie, a my wszystkie oglądamy, czytamy opakowania, "podniecamy się" że to czy tamto jest / powinno być super, patrzymy ile kosztuje, co ma, czego nie ma itd. Buszujemy tak nawet godzinę lub dwie, po czym mój syn stwierdza, że większość tych zabawek nie jest taka jak w reklamie, bo np. nie latają, nie ma wodospadu... nie są warte swojej ceny, okazuje się, że część można złożyć z tego co już mamy np gier, lub wystarczy dorydować jakieś karty, sam dochodzi do takich wniosków i mam dużą część reklam z głowy.... Oczywiście po takiej wizycie wiem co mu się spodobało i co rzeczywiście warto kupić, bo zawsze prezenty u nas się jednak robi dzieciom, ale uważam, że nie są wtedy przypadkowe i syn się nimi naprawdę długo bawi, nawet latami... A potem oddajemy w "dobre" ręce innym dzieciom :) A cudowne jest to jak on się cieszy gdy dostaje taki właśnie "sterowany" prezent i mówi, Mamo ja taki właśnie chciałem! I piekne jest to, że nadal wierzy w Św. Mikołaja a ma 9 lat i zupełnie nie kojarzy związku tego naszego "oglądania"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym szaleństwie jest metoda. Dziecko uodparnia się w kontakcie z zabawkami, uczy oceniać ich faktyczną wartość. To wymaga już pewnej dojrzałości. Nasze dzieci też lubią oglądać zabawki i ... artykuły papiernicze,ale nie oczekują, że coś im kupimy. Co do św. Mikołaja obraliśmy inną drogę: uczymy dzieci, że był (i jest) święty Mikołaj - biskup (jest wiele pięknych legend), my -robiąc prezenty pod choinkę- jesteśmy jego pomocnikami, starając się go naśladować - każdy może być dobry dla drugich. Nie ukrywamy, że to my zrobiliśmy prezenty, które są wyrazem naszej miłości do nich. Z drugiej strony tłumaczymy, że wszystkie te mikołaje z reklam i chodzące po ulicach to karykatura prawdziwej, historycznej postaci świętego. Postępując w ten sposób, tzn. otwarcie, uniknie się w końcu rozczarowania, gdy dziecko dowie się prawdy lub zacznie coś podejrzewać. Ale dziecięca wiara w św. Mikołaja jest sama w sobie piękna... Pozdrawiam

      Usuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...