W okowach złudnych zabezpieczeń

Współczesny człowiek coraz częściej musi samotnie borykać się ze swoimi problemami. Pozbawiony został korzeni, jakie dawała mu wielopokoleniowa (i zwykle liczna) rodzina, tworząca w dorosłym życiu sieć wzajemnych powiązań i zależności. W dobie skrajnego indywidualizmu, rywalizacji i pośpiechu zanika wspólny kod kulturowy, odruchy ludzkiej solidarności i dobrosąsiedzkie relacje. Miejsce obywatelskiej aktywności zastępuje udział w "społeczeństwie spektaklu" za pośrednictwem telewizyjnego ekranu. Posiadamy dużo znajomych na Facebooku, lecz mało przyjaciół "w realu", którzy w razie potrzeby pomogą zmierzyć się z codziennymi wyzwaniami. Po całym dniu pracy chowamy się do mieszkań i domów strzeżonych wysokimi murami i chłodnym okiem kamer. 

Gromadzenie dóbr.
W tej sytuacji człowiek, szukając zabezpieczeń przed trawiącym go lękiem o przyszłość, zwraca się w kierunku gromadzenia pieniędzy i rzeczy materialnych. Kieruje się przy tym złudnym przeświadczeniem, że majątek i bogactwo stanowią źródło bezpieczeństwa. Złudnym, gdyż w określonych warunkach pieniądze, których wartość jest tylko społeczną konwencją, przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. W sytuacji prawdziwych wstrząsów, rewolucji, wojen, plag i kataklizmów pieniądze stają się bezwartościowymi świstkami papieru.
Poza tym posiadanie coraz większej ilości pieniędzy i rzeczy materialnych sprawia, że życie okupione jest dodatkowym lękiem przed ich utratą oraz koniecznością troszczenia się o swój majątek. Posiadanie sporych oszczędności to także dodatkowe źródło niepokoju o kursy, notowania, ryzyko ogłoszenia upadłości. To także strata czasu i środków na instytucje obracające naszymi pieniędzmi, którą to czynność były dyrektor banku Goldman Sachs  trafnie określił jako "strzyżenie mapetów". Ich zyski, nasze ryzyko.

Przezorny zawsze ubezpieczony?
Potrafimy wydawać dużo pieniędzy za poczucie bezpieczeństwa, że nic nie zdarzy się w przyszłości. Na reklamie uśmiechnięci rodzice i dzieci, pod spodem napis: "Za niewielkie pieniądze możesz kupić zabezpieczenie dla swojej rodziny". Silna potrzeba zagwarantowania sobie i bliskim "poczucia bezpieczeństwa" została z powodzeniem wykorzystana przez rynek ubezpieczeniowy. Zysk netto towarzystw ubezpieczeniowych to "jedynie" 6,13 mld zł na koniec 2011 r. Myślimy o pieniądzach jako zabezpieczeniu przed wszystkim, co mogłoby pójść nie tak, jak należy.  

Na kłopoty fachowiec?
Innym rodzajem lęku, którego doświadczamy od czasu do czasu, jest brak zaufania do samych siebie, że zrobimy coś dobrze. Zamiast spróbować zrobić coś nowego, wolimy zapłacić profesjonaliście, ażeby zrobił to za nas. Płacimy hydraulikowi żeby naprawił popsuty kran, płacimy doradcom finansowym, żeby dbali o nasze oszczędności, płaciły fryzjerowi za obcięcie włosów. Każdy z tych ludzi nosi specjalny uniform i mówi specjalistycznym językiem, żeby wzbudzić nasze zaufanie do swoich (często problematycznych) kwalifikacji. Jeśli oni nauczyli się (a czasami ciągle uczą) określonych umiejętności, dlaczego my nie moglibyśmy spróbować? Oczywiście popełnimy trochę błędów, ale to mała cena za długofalowe korzyści związane z brakiem konieczności korzystania z fachowych usług.

Siła ludzkich więzi.
"Zastanówmy się na chwilę, co właściwie jest powodem tego niepokoju i obawy (…) i na ile w istocie należy się martwić lub co najmniej niepokoić." (H. Thoreau, Walden)

Rzeczywiste zabezpieczenie to nie pieniądze, przedmioty, polisy czy fachowcy, lecz oparcie, jakie możemy znaleźć w dobrych, osobistych relacjach. Zapominamy, że pieniądze służą tylko do kupowania dóbr i usług. To rodzina i przyjaźń przynoszą prawdziwe bezpieczeństwo i pomoc w tarapatach. 
Silna sieć rodziny i przyjaciół daje nam możliwość obniżenia naszych wydatków, gdyż wiemy, że w razie potrzeby dysponujemy pomocą na wyciągnięcie ręki. Możemy także dzielić się nawzajem swoimi narzędziami, umiejętnościami i pomocą.
Źródłem naszego zabezpieczenia na przyszłość nie będzie nasza (raczej niewielka) emerytura, lecz jakość więzi, jaka będzie łączyła nas z naszymi dziećmi.
Żyjąc bez wielkiego stanu posiadania nie staniemy się łakomym kąskiem złodziei, majątek nie będzie barierą w kontaktach z innymi, ani obiektem zazdrości otoczenia. 
Mając tylko to, co niezbędne do życia jesteśmy bardziej mobilni, gotowi do dalszej drogi. Przedmioty nie zatrzymują nas w miejscu. Jak pisał H. Thoreau: "Pożądane by było, żeby człowiek (...) pod każdym względem żył w takiej spoistości i gotowości, że gdyby miasto zajął wróg, mógłby je opuścić (…) przechodząc bez obawy przez bramę z pustymi rękoma.
Ograniczając stan posiadania otwieramy się na bogactwo płynące z relacji z drugim człowiekiem. Odzyskujemy czas, który możemy mu poświęcić, wykazujemy większą gotowość do niesienia pomocy, angażowania się w sprawy innych, poświęcenia naszych sił na rzecz dobra wspólnego.
Rezygnując z wyścigu szczurów i napiętego terminarza odzyskujemy przestrzeń na okazanie solidarności i wsparcia potrzebującym. 

Opierajmy nasze poczucie bezpieczeństwa na budowaniu wzajemnego zaufania, wychodząc do innych, interesując się ich sprawami. To nie wymaga dużych nakładów i przygotowań. Jestem przekonany, że inwestując w nasze relacje, a nie w majątki, mniej będziemy niepokoić się o samych siebie, będziemy bardziej swobodni i radośni, a okazane innym wsparcie wcześniej czy później do nas powróci. 

Polecam także post Solidarność drogą do prostoty


13 komentarzy:

  1. Kilka refleksji po przeczytaniu...

    1.Premier Pawlak musiał, za podobny tekst o wyższości solidaryzmu rodzinnego nad państwem opiekuńczym, mocno przepraszać...

    2. Każda "Waaadza", czy to polityczna, czy finansowa, kierując sie zasadą: "dziel i rządź", obawia się zwykłej ludzkiej solidarności. Okazać się bowiem nagle może, że ci, którzy zbudowali rozległą i sprawną sieć "współpracy rodzinno-towarzyskiej", przestali owej "Waaadzy" potrzebować... A na to "Waaadza" pozwolić nie może...
    Zatem, spodziewaj sie w najbliższym czasie nalotu "wesołych krasnali z ABW", bo swoimi tekstami "podważasz porządek konstytucyjny" ;))))
    3. "Sam zrobię" to bardzo piękna zasada, którą bez zastrzeżeń popieram. Uczyli mnie tego moi dziadkowie, rodzice i dalsi krewni, ja uczę tego moje dzieci...
    Posiadanie solidnego i "poważanego społecznie" wyższego wykształcenia wcale nie musi stać w opozycji do umiejętności bycia, dajmy na to: krawcem, cieślą, stolarzem, hydraulikiem, elektrykiem, kucharzem lub szewcem.
    Co więcej, daje niesamowite poczucie wolności i siły...
    Dawno, dawno temu...
    "Odkrywszy" któregoś dnia, że gdybym sie uparł, potrafiłbym pracować (lepiej lub gorzej) w kilkudziesięciu zawodach, poszedłem do prezesa i złożyłem wypowiedzenie. Szycie żagli wydawało mi sie ciekawsze i przyjemniejsze niż bycie "radcą prawnym w dużej spółce". Z perspektywy czasu widzę, że się nie pomyliłem :)
    Roman

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Na szczęście nie jestem w rządzie 2. Jestem przygotowany :) 3.Podziwiam i zazdroszczę odwagi. Pomyślnych wiatrów w te żagle...

      Usuń
    2. Przecież sam wiesz, ze to nie kwestia odwagi... Przecież sam potrafiłeś zrezygnować z nadmiaru pracy, bo to "zabijało" Ciebie i Twoją rodzinę...
      Trzeba zadać sobie pytania: "Po co?" i "Czy w ten sposb się uda?" i jeśli nie otrzyma się satysfakcjonującej odpowiedzi, trzeba cos w zyciu zmienić... I co z tego, że zasuwałem 11-14 godzin dziennie w luksusowych warunkach zarabiajac naprawdę dużą kasę kiedy nie było czasu tych pieniędzy wydać, o czasie dla siebie i rodziny już nie wspominając. Tyrałem, a cel się o krok nie zbliżał, bo tylko "biegałem w kółko". A dzis wystarczy mi, że "bez wyrywania rękawów" zarabiam więcej niż wydaję, że mam czas dla siebie i rodziny, że moimi klientami nie są "ludzie sukcesu" tylko "ludzie z pasją"
      Roman

      Usuń
  2. Niezależność od fachowców jest bardzo przydatna.

    Rodzinka ma super wypasioną pralkę z komputerem pokładowym itp., ale się kiedyś zepsuła. Blokowała drzwi i nie pozwalała ich automatycznie otwierać, a jednocześnie twierdziła, że nie są domknięte, więc prać nie będzie. Sprzęt hi-tech, więc zawołano fachowca. Fachowiec porobił pół godziny, skasował kilkadziesiąt (albo więcej) złotych, ale zrobił.
    Po kilku miesiącach znów przydarzyła się ta sama awaria. Fachowiec znów naprawił, ale zapowiedział, że w niedalekiej przyszłości warto wymienić jakąś część (którą oczywiście trzeba sprowadzić z daleka). Tym razem jednak zerkaliśmy co jakiś czas, co on tam robi.
    Awaria po kolejnych miesiącach się powtórzyła kolejny raz. Tym razem sami zabraliśmy się za torturowanie urządzenia. Okazało się, że na skutek wibracji rozłączyła się wiązka przewodów. Wprawdzie umieszczone były one w miejscu trudno dostępnym, ale w sumie cała naprawa okazała się dość prosta.
    Czasem się nawet zastanawiam, czy niemieccy konstruktorzy nie przewidzieli, że wibracje mogą rozłączyć wiszące przewody, czy może wręcz przeciwnie.

    Więc w pewnych przypadkach samodzielne wykonanie jakiejś pracy może przynieść masę korzyści.
    Niestety w kwestii naprawy sprzętu coraz więcej urządzeń można jedynie wymienić w całości lub w najlepszym przypadku wymienić cały moduł funkcjonalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego kupując jakiś czas temu pralkę wybraliśmy najprostszy typ z niewielką liczbą funkcji. Mało zawodnej elektroniki,łatwość w obsłudze.A w przypadku wizyty "fachowca" warto patrzeć mu na ręce. Raz, że się w ten sposób uczymy. Dwa, często w porę można zapobiec katastrofie, co odnosi się zwłaszcza do ekip remonotowo-budowlanych (wykańczają lokal i -nerwowo-jego właściciela) (:

      Usuń
  3. Warto umieć samemu robić różne rzeczy. Podam tylko przykład fryzjera - myślę, że przez kilkanaście lat to oszczędność paru tysięcy. Inwestycja w maszynkę i lepsze nożyczki zwraca się po 2 strzyżeniach. :)
    Czasem jestem zdumiona, że proste rzeczy, które dawniej każdy robił w domu, takie jak skracanie spodni, wymagają obecnie fachowca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, do fryzjera mam bardzo blisko - kilka kroków do żony. Mówi się "gospodarstwo domowe" - kiedyś domy były rzeczywiście "gospodarstwami", w których większość rzeczy niezbędnych do życia wytwarzało się samemu. W tej chwili jesteśmy konsumentami, czytaj wtórnymi analfabetami. Nie mamy wiedzy ani doświadczenia w najprostszych rzeczach. Jest nawet ruch i książka "Radical Homemakers: Reclaiming Domesticity From a Consumer Culture" (http://www.shannonhayes.info/radical_homemakers_66835.htm)

      Usuń
  4. Podoba mi się też idea wymiany usług. Nie muszę znać się na elektryce, ale mogę mieć koleżankę elektryczkę, której za naprawienie światła ugotuję dobry obiad. Z drugiej strony, jeśli mój sąsiad, Zenek złota rączka, to porządny facet, a średnio sytuowany, to dlaczego mu nie dać czasami zarobić? Byle nie podchodzić do życia na zasadzie - wszystko można i należy załatwiać za pieniądze. Sądzę, że wielu ludzi ma spory problem z przyjmowaniem czegokolwiek od innych i gdy ktoś im po prostu coś oferuje (pomoc, usługę, prezent) bezinteresownie, czują się zobowiązani do natychmiastowego odwdzięczenia się. A pieniędzmi odwdzięczyć się najłatwiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Większość ludzi chyba nie lubi być w sytuacji przyjmującego pomoc. Otwartość jest potrzebna po obu stronach: oferującego pomoc i przyjmującego ją. "Bezinteresowanego przyjmowania" też trzeba się nauczyć i patrzeć na to w szerszej perspektywie: dzisiaj ty chcesz mi pomóc, jutro ja pomogę komuś innemu, może bardziej potrzebującemu. My nauczyliśmy się przyjmować np. ubranka po innych dzieciach w prostocie, bez skrępowania, ale inni, gdy my z kolei przekazywaliśmy ubranka i zabawki, czuli się w obowiązku podziękować książkami dla naszych dzieci. Tak też jest w porządku, jeśli komuś jest w ten sposób łatwiej...

      Usuń
    2. Konradzie, nie trzeba daleko szukać...
      http://www.wbc.poznan.pl/publication/88729
      Co prawda z 1829 i 1830 roku, ale wiele "tematów" jak najbardziej auktualnych :)
      Roman

      Usuń
    3. Dzięki, zagłębię się lekturę (:

      Usuń
  5. Przeczytałem z uwagą powyższy wpis. Generalnie zgadzam się z przemyśleniami w nim postawionymi oraz wiele z nich próbuję samodzielnie wcielać w życie. Trudno natomiast zgodzić mi się z pasussem dotyczącym wynajmowania fachowców. Rozumiem, że niektóre rzeczy można zrobić samemu ale już np. naprawę cieknącego kranu wolę zlecić znajomemu hydraulikowi bo wiem, że zrobi porządną robotę a ja będę miał spokojną głowę i 45 minut więcej na zabawę z córką.

    Pozdrawiam

    Nihil novi sub sole

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście zabawa z córką najważniejsza! Ale dobrze zmierzyć się czasami z oporną materią, zdobyć uznanie żony lub córki, jaki ten mąż/tata zdolny, a przy okazji zaoszczędzić sporo pieniądzy (drobne naprawy są niestety niewspółmiernie drogie). Chyba, że ten hydraulik to dobry sąsiad, który lubi pomagać. Chodziło mi o podkreślenie lęku przed samodzielnym rozwiazywaniem codziennych problemów i uciekaniem się ze wszystkim do pomocy profesjonalistów. W dobie internetu z większością domowych i innych napraw można sobie samemu poradzić (Choć przyznaję, nie znam się na naprawie samochodu). To także ma swój wymiar pedagogiczny. Jako dziecko bardzo lubiłem ksiażkę "Trzeba umieć sobie radzić": mamy szansę pokazać synowi/córce jak samemu radzić sobie z różnymi problemami. Żeby jako osoby dorosłe nie stały się -jak pisałem wyżej- tylko konsumentami=wtórnymi analfabetami. Pozdrawiam (:

      Usuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...