Zakupy w szarej strefie

Nie, nie będzie to post o kupowaniu bez cła, podatków czy spod lady. Szarą strefę naszych zakupów tworzą nasze własne nieprzemyślane wydatki, kupowanie bez zastanowienia, pod wpływem impulsów, reklam, różnego rodzaju promocji i obniżek, które rozpalają wyobraźnię do czerwoności.
Szara strefa to nasze emocje. Niby postępujemy racjonalnie, ważymy argumenty za i przeciw, podejmujemy starannie przemyślane decyzje i potem się ich trzymamy. W rzeczywistości zakupy i wydawanie pieniędzy to jedna ze sfer, w których nasz zdrowy rozsądek ustępuje miejsca uczuciom. Często musimy się bardzo nagimnastykować, aby pragnienie zakupu opakować w pozory racjonalnej decyzji. Nie tylko przed bliskimi nam osobami, ale także wobec siebie.

 
Wyrażanie uczuć. Jeżeli swoje uczucia wobec osób bliskich, a zwłaszcza dzieci, chcemy wyrażać za pomocą materialnych przedmiotów, to droga do zakupowego szaleństwa otwiera się przed nami na oścież. Bo przecież wartość podarowanych przedmiotów powinna odpowiadać skali naszych uczuć. To całkiem naturalny odruch. Chcielibyśmy przychylić materialnego „nieba” naszym najbliższym. Z drugiej strony, jeśli w poprzednich latach nakręciliśmy spiralę oczekiwań, nie możemy kupić czegoś taniego, bo zostanie to źle odebrane. Jeśli pierścionek, to z brylantem, jeśli naszyjnik, to z pereł.  Prezent dla dziecka – oczywiście ten z górnej półki i najlepiej kilka rzeczy, bo a nuż jedna nie spełni oczekiwań.
Uroczystości. W dni urodzin, imienin, świąt (Boże Narodzenie), uroczystości (chrzest, komunia, wesele) wymieniamy się substratem naszych uczuć w postaci materialnych przedmiotów. Z jednej strony czekamy na te chwile spotkania z bliskimi, z drugiej strony odczuwamy wewnętrzną (i zewnętrzną) presję, aby nasze prezenty odpowiednio wyraziły nasze uczucia, były lepsze od poprzednio ofiarowanych (a to oznacza nieustanny wzrost wydanych na nie pieniędzy) i oczywiście wyjątkowe w swoim rodzaju.   
Wilcze doły. Od czasu do czasu wpadamy w przygnębienie i chandrę. W te dni szukamy kluczy do samochodu, spóźniamy się do pracy, wylewamy kawę na dokumenty. To dni, w których czujemy się beznadziejnie i do niczego. Dni katastrof, pomyłek i nieporozumień. Uruchamiają się mechanizmy obronne naszego ego. Jak tonący brzytwy chwytamy się naszych portfeli i tzw. „poprawiaczy nastrojów”: czekoladowy batonik, chipsy, kubek kawy (w cenie paczki kawy!), nowa książka, buty, płyta z muzyką? U każdego może to być coś innego.

Sąsiedzi. Staram się stosować do zasady: chciej osiągnąć coś w swoim życiu, a nie w swoim otoczeniu. Niestety, bardzo często porównujemy się z tymi, którzy nas otaczają. Nowy samochód sąsiada, egzotyczne wczasy kolegi z pracy, o których nie omieszka opowiadać przez najbliższe kilka miesięcy (i to współczucie na jego twarzy, że my – na nieszczęście – nie jedziemy na narty do Austrii), nowy telefon, telewizor na pół ściany u Kowalskiego, droga kurtka lub torebka. W końcu własna wysłużona garderoba i stary samochód zaczynają mocno doskwierać. Efekt stadny to rzecz całkiem naturalna, często podszyta lękiem przed odrzuceniem. Prestiż w grupie zdobywamy wszak dzisiaj pozycją materialną (jak cię widzą...), a nie przymiotami charakteru.  
Filmy i telewizja. Oglądając filmy (zwłaszcza seriale) lub programy z udziałem „celebrytów” zaglądamy do cudzych mieszkań, oglądamy wykreowany "haj lajf", który nasycony jest materialnymi przedmiotami. Często stajemy się adresatami świadomych zabiegów, takich jak trendsetting czy produkt placement, które mają zachęcać do używania (czytaj kupowania) przedmiotów bez przekazywania oczywistej i otwartej reklamy.

Reklamy. O reklamach i marketingu pisałem już wiele, ale nigdy dosyć. Chociaż jestem ich przeciwnikiem, często przyłapuję się na tym, że używam zwrotów użytych w reklamie, nucę użyte w nich melodie, bezwiednie czytam bilbordy mijane w drodze do pracy. Czy na pewno artykuł, który wkładam do koszyka z zakupami, to jeszcze mój wybór, czy też wynik oglądanych tu i ówdzie reklam? Czy gdzieś po drodze nie pojawia się myśl: warto to mieć, trzeba się nad tym zastanowić, ta rzecz by mi się przydała? Delikatnie kiełkuje w nas pragnienie posiadania czegoś, zaczyna doskwierać uczucie braku i niespełnienia z tymi przedmiotami, które do tej pory posiadałem. Możemy być pewni, że na miejsce jednego (zaspokojonego)niespełnienia przyjdą następne, a reklamy już o to zadbają.

Efekt jojo. Nieprzemyślane wydatki to często wynik nadmiernego zaciskania pasa. Tak jak w przypadku niewłaściwej diety, stosując zbyt rygorystyczne oszczędzanie dochodzimy do momentu, w którym pękają finansowe tamy – kupujemy wtedy to, czego brak najbardziej odczuliśmy. Naszych przyzwyczajeń i rozbudzonych potrzeb (podobnie jak nadwagi) nie da się okiełznać w ciągu krótkiego czasu. Droga na skróty zaowocuje nieprzemyślanymi wydatkami w przyszłości, pozostawiając poczucie porażki i stertę rzeczy, których w kolejnym cyklu znowu będziemy chcieli się pozbyć.
Pierwotne instynkty. Gdzieś głęboko w nas drzemią uczucia, które w warunkach pierwotnych zapewniały przetrwanie. Zbieractwo, gromadzenie rzeczy materialnych, sterta jedzenia w koszyku na zakupy wywołują poczucie bezpieczeństwa i zadowolenie. Uczucie głodu paraliżuje zdrowy rozsądek i potrafi wyrządzić sporo szkód w budżecie. Mam wrażenie, że na co dzień coraz trudniej oswoić się z okresowym głodem i dlatego przemysł szybkich przekąsek (od batoników do ciastek i hot dogów), które możemy kupić dosłownie wszędzie, ma się tak dobrze. Poza tym nie mamy okazji do polowań – adrenaliny i poczucia zwycięstwa dostarcza nam zdobycie przedmiotów, z którymi wracamy do naszych jaskiń jak z upolowanym mamutem. Zadowolenia z trofeum starczy do następnych zakupów…
Gazingus pins. W książce YMYL jest mowa o tzw. „gazingus pins” - rzeczach, które niemalże nieświadomie stale kupujemy, chociaż nie są nam potrzebne, jak długopisy, czasopisma, kosmetyki, buty, zapasy jedzenia. To rzeczy, wokół których trudno nam przejść obojętnie, które bezwiednie wkładany do koszyka. Dobrze uświadomić sobie, co jest dla nas takim "przyciągaczem". 
Z pewnością w szarej strefie naszych zakupów kryje się jeszcze wiele sytuacji, które usypiają nasz zdrowy rozsądek i wywołują nieprzemyślane wydatki. Warto o tym pamiętać i starannie przyjrzeć się takim "motywatorom". Ostatecznie zaprowadzą nas w jedno i to samo miejsce: przed sklepowe kasy.

7 komentarzy:

  1. Fajny tekst. Mam pewne przemyślenie co do dawania kwiatów kobiecie przez mężczyznę. Oni zwykle nie wiedzą że nie liczy się największy i najdroższy bukiet. Kobiety wolą dostać kilka razy po 1 tulipanku co i tak po zsumowaniu wychodzi mniejszy wydatek a kobieta jest częściej szczęśliwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem my, mężczyźni, będziemy na przyszłość pamiętać (:

      Usuń
  2. ajj mnie kuszą niestety najczęściej kosmetyki, chociaż już naprawdę staram się ograniczać to nieraz wpadnę w taki zakupowy szał - coś jak efekt jojo... chyba muszę sobie stopniowo dozować te przyjemności i wydatki ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo kluczem jest umiejętność odróżniania potrzeb od zachcianek i traktowaniu zakupów jedynie jako zakupy, a nie jako lekarstwa na problemy... I nie chodzi o to, by nie zwracać uwagi na zachcianki (bo to chyba niemożliwe, a z resztą, CZASAMI I NIEKTÓRE nie jest "grzechem" zaspokoić), a o to by mieć je pod kontrolą...
    Przyznaję, po kilkunastu latach "prób" nadal przychodzi mi to niełatwo, a postępy w odróżnianiu jednego od drugiego są jak małe kroczki na długiej drodze...
    Racjonalizowanie jest, jak sam zauważyłeś Konradzie, bardzo zwodnicze, bo w naturze człowieka jest cos takiego, że uzasadnić potrafi każdą durnotę (zwłaszcza tę w autorskim wykonaniu)...
    U mnie najwiekszy problem sprawia: "kupowanie na czarną godzinę". Na razie jedyne rozwiazanie tego problemu widzę i praktykuję w ustaleniu i twardym trzymaniu się granicy tych zapasów.
    Na reklamy znalazłem swój sposób. Dokonuję "naukowej analizy" treści i w ogromnej większości przypadków stwierdzam, że informacje o produkcie zastąpiono "grą na potrzebach/zachciankach"... Niby żadne odrycie, ale "przy okazji" okazało sie, że reklamy przestały na mnie działać.
    Pozostałe "kanały" wymienione przez Ciebie, mam wrażenie, mnie nie dotyczą, ale... może ty tylko wrażenie... :)))
    Roman

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem zafascynowana ideą minimalizmu. Oczywiście - nie skrajnymi jej odłamami (nie mieszkam sama i to stwarza problemy). Jednak już rozpoczęłam stopniowe wyrzucanie zbędnych "przydasi", pooddawałam wiele zbędnym mi ciuchów i przedmiotów. Porządkuję intensywnie miejsca wokół mnie i nie ulegam już zbędnym zakupom. Od dawna nie marnowałam żywności, nie obchodziły mnie też nigdy reklamy - to więc mam już jakby "do przodu".
    Czuję się coraz lepiej i mam więcej przestrzeni. To jest dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem powodzenia w dalszym upraszczaniu życia. Mam nadzieję, że 'problemy' można wspólnie rozwiązywać (:

      Usuń
  5. Ostatnia kategoria jest najciekawsza, bo chyba najtrudniej zauważana.
    Z czasów studiów (głównie) dodałabym jeszcze wydawanie pieniędzy, bo... mamy czas. Okienko miedzy zajęciami, albo czekamy na kogoś po pracy - po pracowitych godzinach, szczególnie jesienią i zimą ciągnie, żeby gdzieś usiąść i wypić tę kawę za (niestety) 10zł.

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...