Oto wizja szczęśliwego dzieciństwa: mydlane kolorowe bańki unoszące się w niebo, roześmiane dzieci, płatki śniadaniowe, batonik, sok lub jogurt, będące początkiem wspaniałej, "odjazdowej" przygody. Czekoladowy krem, który mama smaruje centymetrową warstwą na kanapkę, aby zapewnić wszystko, co niezbędne do "prawidłowego" rozwoju. Bez tego czy owego produktu nasze dziecko będzie wszak ospałe i zmęczone, a na domiar złego spotkają go liczne problemy z nauką i w relacjach towarzyskich.
Dzieci są przyszłością narodu. W każdym razie są przyszłymi podatnikami, a co ważniejsze - konsumentami, których gusta i przyzwyczajenia warto kształtować jak najwcześniej. Oczywiście w odpowiednim opakowaniu podkreślającym dziecięcą kreatywność, wyjątkowość i indywidualizm. Skoro pomyślność społeczeństwa została utożsamiona ze wskaźnikiem PKB, nic dziwnego, że podkreślanie dziecięcej podmiotowości i indywidualności ma być powiązane z jak najwcześniejszą konsumpcyjną inicjacją w formie świetnej zabawy.
Oto natknąłem się na reklamę nowego smartfonu dla dzieci pod hasłem "Spełnij dziecięce marzenia!" Dostęp do tysięcy gier i aplikacji, które możesz zacząć pobierać zaraz po wyjęciu telefonu z pudełka. Plus 40 darmowych gier w prezencie! Całość wieńczy klip roztańczonych dzieci do muzyki płynącej ze smartfona.
Dzieci to dzisiaj eksperci od marek, przemawiają lub występują w reklamach dla dorosłych: dziecięcy przekaz lepiej dociera do zatroskanych i zapracowanych rodziców. Coraz częściej też dorośli konsultują z dziećmi swoje konsumenckie decyzje.
Rzeczywistość: producent Nutelli musiał wypłacić konsumentom w USA milionowe odszkodowanie, ponieważ wprowadzał ich w błąd reklamą, w której sugerował, że jest częścią pełnowartościowego śniadania (była emitowana również w Polsce, czy ktoś się procesował, nie wiem). Kanadyjski Danone miał wypłacić 1,7 mln dolarów kanadyjskich w ramach ugody z klientami. Wszystko przez klientkę, która zarzuciła firmie, że bakterie zawarte w jogurtach wcale nie wzmacniają odporności ani nie wspomagają trawienia. Zastanawiające, że Danone nie zgadzał się z zarzutami, ale wypłacił odszkodowanie, by uniknąć dalszych kosztów sądowych. Efektem ugody miało być też usunięcie z reklam i opakowań jogurtów sformułowań typu "udowodnione w badaniach" czy "odporność". Ciekawe czy ktoś poda kiedyś do sądu producentów rzeczy, w tym elektronicznych gadżetów, które mają spełnić dziecięce marzenia, jeśli efektem zakupu będzie zmarnowane dzieciństwo i społeczne nieprzystotosowanie?
Jak zauważył wspominany na blogu Zygmunt Bauman ("Płynne życie"), niegdyś, w społeczeństwie wytwórców i żołnierzy, skupiano się na wpojeniu dzieciom cnót takich jak posłuszeństwo, konformizm, zdolność do mozolnej pracy i rutyny, niezbędnych do ich przyszłego naturalnego środowiska: hali fabrycznej i pola bitwy. Obecnie naturalnym środowiskiem społeczeństwa konsumpcyjnego są galerie handlowe i ulica. Ze wszystkich stron dzieci są bombardowane sugestiami, że potrzebują tego lub tamtego produktu. Różnego rodzaju eventy w centrach handlowych, infantylizacja reklam adresowanych dla dorosłych, kolorowe magazyny z darmowymi prezentami (błyszczyk, torebka), animowane filmy, których fabuły nie powstydziłoby się kino dla dorosłych - wszystko to ma wciągać dziecięcą niewinność w sferę przedwczesnej dojrzałości, manipulacji i komercji.
Chciałbym napisać, że rodzice i dzieci stoją po tej samej stronie barykady w walce o normalne, wolne od opresji dzieciństwo. Niestety. Jako rodzice równie często opacznie rozumiemy dobro dziecka. Z jednej strony zasypujemy je zabawkami, ubraniami i elektroniką. Przywykliśmy do tego, że świat,w którym dzieci oceniają swoich rówieśników na podstawie swojej wiedzy na temat dóbr, mediów i produktów, to już niestety często norma. Z drugiej strony dzieciństwo to ustawianie się w blokach startowych w wyścigu, który zapewnić ma dostęp do dobrej pracy i jak najwyższych dochodów. Egzamin - tzw. sześcioteścik- w wieku dwunastu lat, otwierający drzwi do gimanzjalnego piekła-nieba, to wstępny etap selekcji na zwycięzców i przegranych, której nie będzie końca. Powodowani troską o nieprzewidywalną (kto wie, jakie zawody będą w przyszłości mieć powodzenie?) przyszłość nakładamy na dzieci ciężary nie do udźwignięcia. Dzieci nie mogą być po prostu dziećmi. Muszą być "wyjątkowymi" dziećmi "wyjątkowych" rodziców, a zatem posiadać osiągnięcia, uzdolnienia, umiejętności, talenty i cechy, którymi byłoby można obdarować z tuzin dzieci, a które posiąść można wyłącznie poprzez udział w różnego rodzaju - oczywiście kosztownych- zajęciach, treningach, kursach i korepetycjach. Nasza naturalna troska o dobry rozwój i start w życie naszych pociech często pcha nas w otwarte ramiona rynku, który już zadba o to, by udział w wyścigu szczurów nie miał końca.
Żartobliwie proces ten opisał John O' Farell w książce Może zawierać orzeszki, w której mama w przebraniu nastolatki zdaje za córkę, przejawiającą trudności z matematyki, egzaminy wstępne do wymarzonego (przez siebie) koledżu. To doprawdy dobra satyra na obecne zwariowane czasy! A na poważnie: "Spełniajmy dziecięce marzenia". "Udowodniono w badaniach", że prawdziwą "odporność" na niskie poczucie wartości, emocjonalną niepewność i pustkę, którą trzeba zapełnić markowymi produktami, zapewni codzienna porcja witamin: P (przytulanie) Ś (śmiech) i M (miłość).
Kończę fragmentem książki:
Przekazywałam filiżanki z kawą w jedną stronę, a zeznanie wędrowało w drugą. Zebrani rodzice usiłowali prowadzić uprzejmą konwersację, a jednocześnie całkowicie koncentrując się na tym, co robią ich dzieci. Sarah ostrzegła swoje najmłodsze, żeby uważało na kredki woskowe, a mój synek Alfie bawił się spokojnie klockami Lego. Każde z nas obserwowało własne dziecko w taki sam sposób, w jaki aktor drugoplanowy ogląda film, w którym gra; na ekranie istnieje tylko on i nikt poza nim. David stwierdził, że skoro Alfie tak świetnie radzi sobie z klockami, to może być wskazówka, że w przyszłości zostanie architektem.
- Albo murarzem - rzucił William. Mąż Sary miał zwyczaj stawać przed regałami i lustrować mój księgozbiór, przez co się obawiałam, że zauważy brak zagięć na grzbietach klasyki i co ambitniejszych powieści, które stały na półkach wetknięte między babskie czytadła i poradniki psychologiczne. Zobaczyłam, że David wkłada płytę do odtwarzacza.
- Kochanie, tylko nie "Piotruś i wilk" - jęknęłam.
- Ale to Alfie chciał.
- Chcesz powiedzieć, że nasz czteroletni syn poprosił o Prokofiewa?
- Nie, kiedy robiłaś kawę, zapytałem, czy chce bajkę o wilkach i się zgodził.
- W każdym razie...- kontynuowała Ffion - póki co pozwalamy Gwilymowi malować i rysować do woli, ale przyjdzie taki moment, że trzeba to będzie jakoś ograniczyć, bo inaczej się okaże, że pchnęliśmy go w stronę szkoły artystycznej zamiast uniwersytetu.
- Skarbie, on ma dopiero cztery latka...
Czytaj także:
Jak wychować konsumpcjonistę
Edukacja szkolna a masowa konsumpcja
Rodzice na wolnych obrotach
Lubię Cię czytać.
OdpowiedzUsuńAleż nasze dzieci są wyjątkowe... Rzecz tylko w tym, że to ma być ich wyjątkowość, a nie wyjątkowość przez nas oczekiwana :)))
OdpowiedzUsuńA dzieci potrzebują przede wszystkim naszej uwagi (i czasu). I jeśli to otrzymają wówczas inne "potrzeby" są tylko mniej lub bardziej wyraźnym tłem w ich zyciu.
Takie jest moje doświadczenie i takie są moje obserwacje...
Roman
Reklamom mowię NIE.
OdpowiedzUsuńAle talenty trzeba rozwijac, pomagac dziecku odkrywac je, wzbudzac w nim ciekawosc siebie i swiata. Nie nachalnie i z wyrachowania, ale delikatnie i z wyczuciem. Obserwujmy nasze dzieci i pomagajmy im znalezc pasje i rozwijac je. Wowczas ich zycie na pewno nie bedzie puste a oni nie beda podatni na reklamy i presje otoczenia.
Jeśli chodzi o moje dziecko, nie widzę potrzeby jakiegokolwiek stymulowania rozwoju zainteresowań czy talentów. Z mojego doświadczenia wynika, że jej rozwój pięknie rozkwita sam z siebie. Potrzebne są tylko odpowiednie warunki. Przez takie warunki u mnie w domu rozumiem: czas spędzany z rodzicami, dobre relacje między rodzicami, rodzicami a dzieckiem, dobra atmosfera, bliskość fizyczna, gotowość do rozmów, czas spędzany z rówieśnikami, brak TV i gier komputerowych w domu. Bardzo się też staram nie organizować córce czasu wolnego. Z moich obserwacji wynika, że jest to o wiele bardziej stymulujące niż jakakolwiek stymulacja. Moja córka ma 5 lat, od roku płynnie czyta, całkiem nieźle pisze, dodaje i odejmuje, potrafi grać na cymbałkach, jeździć na rowerze, gotować, trochę szyć. Żadnej z tych czynności nie uczyliśmy jej, nie chodziła na żadne zajęcia dodatkowe - opanowała je po prostu przy okazji, podczas wspólnego spędzania z nami czasu, zabawy samotnej lub z dziećmi. Jedna z najlepszych rad na temat rodzicielstwa z jaką się spotkałam, brzmiała: zostawcie dzieci w spokoju.
OdpowiedzUsuńDobre ;)
OdpowiedzUsuńKiedy mieliśmy jedno dziecko, poświęcaliśmy mu całą uwagę. Życie zmieniło nam się diametralnie w momencie narodzin bliźniakow (najstarszy syn nie mial jeszcze 2 lat). Uwagę dzielimy juz na wszystkie dzieci. A doba wciaz ma tylko 24 godz. Dlatego chetnie korzystam czasem ze zorganizowanych zajec dla dzieci i widze jaka im to sprawia frajde i czekaja na kolejny raz. Kiedy zajecia sie koncza opowiadaja mi na zmiane z wypiekami na twarzy co robili, co wymyslili. I to tez jest fajne.
OdpowiedzUsuńRewelacyjny post:) Kiedyś wpadł mi w ręce poradnik dla rodziców i zasada nr 1 brzmiała: wyluzujcie :)
OdpowiedzUsuńWiadomo, że miłość i poświęcony dzieciom czas jest najważniejszy i żadne gadżety nie uleczą ich deficytu, ale... dzieciom i tak będzie zależało na akceptacji w grupie rówieśniczej i mimo naszego zaangażowania mogą mieć problem z pewnością siebie.
Tylko wówczas, jesli zobaczą, że rodzicom zależy na takiej samej akceptacji ze strony ich "grupy rówieśniczej"...
UsuńPatrzę na moją nastolatkę (bliźniaki jeszcze za małe) i widzę, że ma tak samo "wywalone" na to co powiedzą "elementy grupy rówieśniczej" jak ja... I to nie jest tak, że nie ma znajomych czy przyjaciół. Ma, doskonale to wiem. Tyle, że jak widzę nie są jej "niezbędni" do życia.
Roman
muszę koniecznie dopaść tego Baumana.
OdpowiedzUsuńco do dzieciństwa zaś - mnie się moje z materialnymi rzeczami w ogóle nie kojarzy. we wspomnieniach tego czasu pachnie wiatrem, skórzanym etui analogowego zenita mego ojca, utrwalaczem z naprędce urządzonej w kuchni domowej ciemni, żołędziami, kasztanami i suchymi liśćmi, dymem z ogniska rozpalanego na naszym polu po wykopkach, słychać szum lasu, do którego chodziliśmy całą rodziną na niedzielne spacery, chlupot wody w pobliskim jeziorku, piski dzieciaków, gdakanie kur, czuć ciepło letniego słońca i mamine głaskanie oraz troskę starszego rodzeństwa :)