Lubię bajkę Jak cudowna jest Panama Janoscha, w której główni bohaterowie, Miś i Tygrysek, wiodą zwykłą, spokojną, codzienną egzystencję. Niczego im nie brakuje, mają swoje drobne przyjemności, aż pewnego dnia odnajdują pustą skrzynkę pachnącą bananami z napisem Panama. Wkrótce tracą spokój i radość życia, zaczynają marzyć o Panamie, krainie ich marzeń, w której wszystko pachnie bananami, i wyruszają w podróż. Historia kończy się tym, że po wielu perypetiach dochodzą do swojego własnego domu, który nieco już zarósł, więc początkowo się nie orientują. Są szczęśliwi, odnajdując napis Panama. Wreszcie dotarli do celu podróży. Jak tu cudownie! Ku ich zaskoczeniu są jednak u siebie...
Ta historia przypomina mi czasem nas, dorosłych. Wędrujemy w poszukiwaniu szczęścia i spełnienia, a okazuje się, że wystarczyło docenić to, co się miało i nie ruszać z miejsca. Rzeczywiście, zostać w domu to czasem najlepszy sposób na wyjście, jak pisał Tom Hodgkinson. Z drugiej strony często zaczynamy doceniać zalety prostego życia dopiero wówczas, gdy je skomplikujemy. Być może życie to proces naprawiania błędów popełnionych w poszukiwaniu tego, co tak łatwo odrzuciliśmy.
W dzisiejszych czasach gonimy za sukcesem, a miara jaką go odmierzamy, ma przemożny wpływ na sposób, w jaki oceniamy siebie i innych. Wszyscy pragniemy osiągnąć to, co ma zapewnić nam szczęście i pomyślność. Lepiej jednak nie gonić za króliczkiem, zanim się nie ustali, kto jest zwierzyną, a kto myśliwym. Osiągając sukces, w dzisiejszym rozumieniu tego słowa sprowadzający się do zgromadzenia majątku oraz osiągnięcia pozycji i władzy, możemy się okazać jego ofiarami. Za taki "sukces" zwykle trzeba zapłacić słony rachunek: zdrowiem, kryzysem małżeńskim, brakiem kontaktu z dziećmi, życiem na kredyt, samotnością. Definiowanie sukcesu oddaliśmy mediom, korporacjom i magazynom. I jakoś tak "wyszło", że sukces przestał nam się kojarzyć z pełną, kochającą się, często wielodzietną, rodziną, wiernością w związku, wewnętrzną równowagą, dobrymi relacjami, uczciwością, zapewniającą skromne utrzymanie pracą, rozsądnym zaspakajaniem potrzeb za pomocą umiarkowanej liczby rzeczy. Zwykłym, normalnym życiem, do którego przestaliśmy dążyć, dając się zwieść zapewnieniom, że "więcej" (pieniędzy, żon/mężów, pracy, rzeczy materialnych) w pogoni za osobistym szczęściem oznacza "lepiej".
Wybór prostego życia jest powrotem do domu, do którego na szczęście nie mamy aż tak daleko. Powrót jest zawsze łatwiejszy: wystarczy szeroko otworzyć klapę śmietnika i zrobić porządne porządki - w życiu materialnym, zawodowym, osobistym. Bardzo szybko zredefiniujemy sukces, odkrywając, jak bardzo pusty jest system wartości, który odmierza go ilością zgromadzonych przedmiotów i karierą polegającą na spychaniu innych z zawodowej drabiny. Załamie się dotychczasowy system motywacyjny i zniknie kierat obowiązującego stylu życia, do jakiego nas zaprzężono. Być może sukces, którego tak pożądaliśmy, okaże się jedynie marketingową wydmuszką, a znaczenie zyska to, co zakurzone wyszło z mody i trąci myszką. Z drugiej strony dla wielu Twój powrót do domu okaże się jedynie brakiem obrotności i właściwego ustawienia w życiu.
Oto pytanie, które wcześniej czy później sobie zadamy: Czy mi się powiodło? Czy mam powód do zadowolenia? Czy jestem szczęśliwy? Nie wyruszajmy za szybko z domu, by udzielić sobie zbyt długiej lekcji. Nie odpowiadajmy na nie powierzchownie - w centrum handlowym, podpatrując nowy nabytek sąsiadów, przeglądając kolorowe magazyny, oglądając telewizyjne seriale i reklamowe bilbordy. Odpowiedź znajduje się blisko, obok Ciebie, tu, gdzie już jesteś, bez wychodzenia z domu. Wybierając się do krainy marzeń, zdejmij płaszcz i buty. Gratulacje, dotarłeś na miejsce, zanim jeszcze zdążyłeś wyjść! Możesz oszczędzić sobie trudów podróży.
Ta historia przypomina mi czasem nas, dorosłych. Wędrujemy w poszukiwaniu szczęścia i spełnienia, a okazuje się, że wystarczyło docenić to, co się miało i nie ruszać z miejsca. Rzeczywiście, zostać w domu to czasem najlepszy sposób na wyjście, jak pisał Tom Hodgkinson. Z drugiej strony często zaczynamy doceniać zalety prostego życia dopiero wówczas, gdy je skomplikujemy. Być może życie to proces naprawiania błędów popełnionych w poszukiwaniu tego, co tak łatwo odrzuciliśmy.
W dzisiejszych czasach gonimy za sukcesem, a miara jaką go odmierzamy, ma przemożny wpływ na sposób, w jaki oceniamy siebie i innych. Wszyscy pragniemy osiągnąć to, co ma zapewnić nam szczęście i pomyślność. Lepiej jednak nie gonić za króliczkiem, zanim się nie ustali, kto jest zwierzyną, a kto myśliwym. Osiągając sukces, w dzisiejszym rozumieniu tego słowa sprowadzający się do zgromadzenia majątku oraz osiągnięcia pozycji i władzy, możemy się okazać jego ofiarami. Za taki "sukces" zwykle trzeba zapłacić słony rachunek: zdrowiem, kryzysem małżeńskim, brakiem kontaktu z dziećmi, życiem na kredyt, samotnością. Definiowanie sukcesu oddaliśmy mediom, korporacjom i magazynom. I jakoś tak "wyszło", że sukces przestał nam się kojarzyć z pełną, kochającą się, często wielodzietną, rodziną, wiernością w związku, wewnętrzną równowagą, dobrymi relacjami, uczciwością, zapewniającą skromne utrzymanie pracą, rozsądnym zaspakajaniem potrzeb za pomocą umiarkowanej liczby rzeczy. Zwykłym, normalnym życiem, do którego przestaliśmy dążyć, dając się zwieść zapewnieniom, że "więcej" (pieniędzy, żon/mężów, pracy, rzeczy materialnych) w pogoni za osobistym szczęściem oznacza "lepiej".
Wybór prostego życia jest powrotem do domu, do którego na szczęście nie mamy aż tak daleko. Powrót jest zawsze łatwiejszy: wystarczy szeroko otworzyć klapę śmietnika i zrobić porządne porządki - w życiu materialnym, zawodowym, osobistym. Bardzo szybko zredefiniujemy sukces, odkrywając, jak bardzo pusty jest system wartości, który odmierza go ilością zgromadzonych przedmiotów i karierą polegającą na spychaniu innych z zawodowej drabiny. Załamie się dotychczasowy system motywacyjny i zniknie kierat obowiązującego stylu życia, do jakiego nas zaprzężono. Być może sukces, którego tak pożądaliśmy, okaże się jedynie marketingową wydmuszką, a znaczenie zyska to, co zakurzone wyszło z mody i trąci myszką. Z drugiej strony dla wielu Twój powrót do domu okaże się jedynie brakiem obrotności i właściwego ustawienia w życiu.
Oto pytanie, które wcześniej czy później sobie zadamy: Czy mi się powiodło? Czy mam powód do zadowolenia? Czy jestem szczęśliwy? Nie wyruszajmy za szybko z domu, by udzielić sobie zbyt długiej lekcji. Nie odpowiadajmy na nie powierzchownie - w centrum handlowym, podpatrując nowy nabytek sąsiadów, przeglądając kolorowe magazyny, oglądając telewizyjne seriale i reklamowe bilbordy. Odpowiedź znajduje się blisko, obok Ciebie, tu, gdzie już jesteś, bez wychodzenia z domu. Wybierając się do krainy marzeń, zdejmij płaszcz i buty. Gratulacje, dotarłeś na miejsce, zanim jeszcze zdążyłeś wyjść! Możesz oszczędzić sobie trudów podróży.
Tak sobie czasami myślę, że mi to było i jest chyba ciut łatwiej...
OdpowiedzUsuńBo ja nigdy z "domu" na dłużej nie wychodziłem...
Fakt, zdarzało mi sie zbłądzić, zdarzało mi się popłynąć ze "wszystkimi", ale otrzeźwienie zawsze przychodziło dość szybko...
Bo odkąd pamiętam takie słowa jak: "sukces", "uznanie", "prestiż", "status społeczny" to nie moja bajka, to tylko pięknie brzmiące, puste słowa...
Czasami było z tym trudno, bo jak tu porozmawiać z kolegami np. o samochodach skoro dla mnie są to tylko "urządzenia do przemieszczania się" i w przeciwieństwie do okien nie służą do "wyglądania"? ;)
Czasem trzeba było przełknąć kpiny "lepiejwiedzących", ale co tam... Zasadniczo nawet trudne do przełknięcia nie było, bo przecież: "to zaszczyt gdy głupiec uważa cię za głupca" jak mawiał mój dziadek...
A że krąg znajomych i przyjaciół (czy wogóle ich mam? i czy wogóle są mi potrzebni?) w skutek tego jest bardzo niewielki, cóż... w końcu: "lepiej być samemu niż w kiepskim towarzystwie"
Roman
No to masz przechlapane. Mała liczba znajomych (zwłaszcza tych najbardziej istotnych, wirtualnych, o ile założyłeś konto na Facebook), co to można się nimi pochwalić, i tam tego. Samochód traktujesz jak "jeździdełko", do transportu (a sąsiad ze swojego nowego cacka "wygląda"). Nie sprawdzasz się, nie komponujesz do całości:)
UsuńSerdecznie pozdrawiam - Sobie Pustelnik
Ps. Temat postu - super.
Dziekuje za taki interesujacy post. Te slowa brzmia o wiele dobitniej gdy czlowiek znajduje sie 3000km na emigracji od domu w poszukiwaniu... no wlasnie. Po przeczytaniu tego tekstu coraz mniej zaczynam byc pewnym czego tak wlasciwie szukalem opuszczajac przyjaciol i rodzinny dom...
OdpowiedzUsuńAle właśnie po to są podróże! Zarówno te za chlebem, jak i te krajoznawcze. Dobrze, że wyjechałeś, ale następny krok to powrót. Ja wyjechałem z rodziną do Niemiec i świadomy, że będzie mi mniej więcej 4 razy gorzej (finansowo) wróciłem do Polski. Mało kto to rozumie, muszę Ci powiedzieć. Większość puka się w czoło. Ale ja i moja rodzina jesteśmy szczęśliwi. Trudno powiedzieć dlaczego, ale jest nam lepiej.
UsuńNo dokładnie Patrick. Emigracja to emigracja, bez względu na to czy od domu dzieli Cię 100 czy 3000 km. Jest to tak samo przekichane. Oczywiście, jeśli dopuszcza się do siebie przemyślenia, o jakich napisał Konrad. W moim przypadku było tak, że obudziłem się dopiero na emigracji właśnie. Goniłem nie wiadomo za czym. Kolejne kursy do zrobienia, kolejna wizyta w siłowni, kolejne zajęcia. Kierat. A przy tym uważałem, że za słabo zarabiam w swoim rodzinnym mieście. Że zasługuję na więcej, itd. Zmieniłem pracę na lepiej płatną w innym mieście. Musiałem się wyprowadzić, poluzowały się moje kontakty z rodziną. I po jakimś czasie - zarabiając bardzo fajnie, ale żyjąc wśród karierowiczów i obcych sobie ludzi - zdałem sobie sprawę, że to w ogóle nie to. Obudziłem się. Pozbyłem się telewizora. Zacząłem interesować się minimalizmem. Zacząłem czerpać radość z prostych rzeczy. Z szumu wiatru, ze spotkań z najbliższymi... Mam gdzieś te pieniądze. Staram się o przeniesienie do swojego rodzinnego miasta. Moje kontakty z rodziną nie były jeszcze nigdy tak dobre, jak obecnie. Dzięki minimalizmowi i zdrowemu rozsadkowi nie jestem już konsumentem, z politowaniem patrzę na wyścig szczurów, z którego wyszedłem. I powiem Ci, że nigdy nie było mi lepiej :-) Skoro ja mogłem, to Ty też możesz. Powodzenia!
UsuńJest taki dowcip o rabinie i kozie, zacytuję z pamięci. Przychodzi człowiek do rabina i narzeka, że ma dużą rodzinę, a ciasny dom. Rabin radzi mu, żeby kupił kozę. Po tygodniu człowiek narzeka jeszcze bardziej, bo koza zabiera dużo miejsca. Rabin radzi mu, żeby sprzedał kozę. I po tygodniu człowiek przychodzi szczęśliwy, bo po sprzedaży kozy zrobiło się dużo luźniej w domu. :-)
OdpowiedzUsuńRewelacyjny dowcip :) Sukces tak naprawdę jest w nas ( albo go nie ma ). To co na zewnątrz niesłusznie jest nazywane sukcesem. Myślę ze największym sukcesem dla mnie jest codzienna praca nad sobą , pokonywanie małymi krokami własnych słabości.
OdpowiedzUsuńŚwietna bajka. Tyle, że ja interpretuję ją nieco inaczej - to, co najważniejsze jest w nas, chodzi o nie szukanie szczęścia/sensu/prawdy na zewnatrz, w świecie, ale w naszych sercach, w duszy. Chodzi o to, by być w kotakcie ze sobą i słuchać swoejgo głosu wewnetrznego. I żyć w zgodzie ze sobą. Jeśli czuję, że podróże sprawaiją mi radość, to podróżuję - nie dlatego, że to modne, prestiżówe, ale bo to "moje" Jeśli nie czuję potrzeby, chęci podróży, ciagnie mnie do innych spraw, to nie podróżuję. Ja tak to widzę - istotą jest motywacja - jeśli słucham siebie i realizuję siebie, swoją drogę życiową to właściwie mogę robić co mi się zamarzy i nie ma tu żadnych reguł.
OdpowiedzUsuńSkromność, wierność - pozwolę sobie poddać w wątpliwość wartość skromności samej w sobie. Dlaczego skromnośc jest wartością? Wg mnie każdy człowiek powinien żyć pełnią życia, a pełnie życia jakoś nie składa mi się ze skromnością. Jeśli mam świetną pracę, która baaardzo lubię, realizuje się w niej i zarabiam tym samym fajne pieniądze, czyli odnoszę sukcesy, mam uznanie i prestiż (jako konsekwencja pracy z zaangażowaniem i radością) - to już niedobrze? Wydaje mi się, że te jednoznaczne oceny sukcesu - nie są trafne. Oczywiście szanuję wszystkich przedmówców, bo każdy z nas szuka jak najlepszej drogi dla siebie.
Zapraszam na bloga, gdzie dzielę się moimi "odkryciami" związanymi z byciem sobą i defioniowaniem na nowo wartości w zyciu: pokochajsiebie.wordpress.com