Żyjemy w epoce obfitości, tak myślę. Zewsząd słychać o problemach gospodarczych, o kryzysie, o spadku poziomu życia jednak ja przynajmniej w mojej okolicy nie widzę jakiejś ekstremalnej biedy... szczególnie dzisiaj w sobotę, w okolicach supermarketu widzę wózki uginające się dosłownie od jedzenia... jakby ludzie kupowali zapasy na cały miesiąc...
Moje dzieciństwo PRL
Powiem Wam że pamiętam bardzo dobrze z dzieciństwa okres PRLu i prawdziwego, beznadziejnego kryzysu, szarość, brak perspektyw, kolejki i polowanie na najbardziej podstawowe produkty codziennego użytku. Pamiętam także rarytasy takie jak gumy Donald, paluszki słone, chrupki ziemniaczane, smażoną soje czy inny słonecznik kupione za pieniądze otrzymane od Dziadków, czy zarobione samodzielnie na zbieraniu makulatury i butelek.
W czasach tzw. komuny nie było czegoś takiego jak marnowanie żywności. Marnowanie żywności było zjawisko takie jak Yeti czy inna Wielka Stopa... owszem słyszało się, owszem Babcia przestrzegała, ale ja nie widziałem i chyba nikt naokoło nie widział czegoś takiego.
Marnowanie żywności
PRL się jednak skończył i żyjemy w XXI wieku. Statystycznie w każdej rodzinie marnuje się około 15% żywności. Jeden aspekt tego jest taki, że kupujemy za dużo i po prostu przejadamy się. Definitywnie nie należy to do zdrowych zwyczajów. Na opisywanie konsekwencji przeżerania się i opisanie zjawiska potrzebny będzie chyba kolejny cały wpis na blogu? Zgadza się? Chyba wszyscy zgodzimy się, aby tego unikać.
Drugi aspekt polega na tym, że nasze wspomniane 15% zakupionej żywności trafia w końcu do kosza na śmieci. Kupujemy za dużo, przygotowujemy za dużo, gospodarujemy statystycznie gorzej niż nasze Mamy i Babcie.
Strata
15 i więcej (jeśli doliczyć przejadanie się) procent zmarnowanej żywności to poza wszelkimi negatywnymi efektami po prostu strata dla naszego budżetu. Jedzenie nie będzie tańsze, z uwagi na zachodzące zmiany społeczno-gospodarcze w tym silne uzależnienie od drożejącej ropy naftowej jedzenie po prostu będzie drożeć. Czy nie warto zmienić nawyków tak, aby już teraz żywności nie marnować?
Jak nie marnować żywności
W tym momencie powoli chciałbym zakończyć wpis i liczę na Wasze pomysły i wnioski w komentarzach. Ja ze swojej strony na blogach zawsze proponowałem:
- nie chodzić na zakupy jedzeniowe "na głodniaka" - kupujemy wtedy wszystko w nadmiarze
- jeść częściej, ale mniejsze posiłki, na talerz nakładać sobie mniej, niż myślimy że jesteśmy w stanie zjeść
- korzystać z zamrażarki - zamrażać posiłki, których przygotowaliśmy za dużo i wykorzystywać je w razie prawdziwej potrzeby
- pamiętać o czymś takim jak słynna zasada MŻWR, czyli... mniej "jeść"... więcej ruchu
A jakie Wy macie pomysły?
Pozdrawiam,
Remigiusz, autor bloga Oszczędzanie (dawniej Realny Minimalizm)
Kilka lakt temu usłyszałem od córki: "Ale w domu nie ma nic do jedzenia!"...
OdpowiedzUsuńNo, aż z ciekawości zajrzałem do lodółki: 7 rodzajów sera, 6 róznych jogurtów, 4 różne wędliny, że o reszcie nie wspomnę...
Mało mnie wówczas szlag nie trafił i wykrzyczałem: "w d.... ci sie dziecko przewraca od tego nadmiaru!"
O d tego czasu kupuję z dużo mniejszym urozmaiceniem. Jest to co jest i jak ktos głodny to się naje...
Skro mi wystarczał chleb z masłem to dwa jogurty zamiast sześciu i jeden ser i wędlina zamiast czterech też wystarczą by wybrać.
Mniejszy wybór to jeden z moich sposobół na niemarnowanie żywności.
Roman
Zgaduję, że to nastolatka! Mam rację? Otóż nastolatki mają tę cechę, że nie zauważają żywności. Tzn. zauważają tylko wybrane produkty i tylko w postaci gotowej do spożycia. Np. surowe ziemniaki są niewidzialne, ale jak rodzic je obierze, przyrządzi (najlepiej jako frytki), wyłoży na talerz i podstawi pod nos, to wtedy tak - zauważają. Ale wcześniej - nic z tego. Ot, takie czary... ;-)
Usuń1.Kupowac na przecenie i od razu wykorzystywać. np przecenione jabłka trochę obite itp wykorzystać w surowce lub cieście
OdpowiedzUsuń2.Planowac posiłki !! Nawet jak ma się rodzinę składającą się z 2 osób. Plan min tygodniowy, optymalnie 2-3 tygodniowy uwzgledniajacy sniadania obiady kolacje, przekąski, jednym slowem wszystko.
3.Planować menu biorą pod uwagę promocje w sklepie. Raz że będzie troche taniej, dwa że urozmaicimy troche jadlospis, kuszac sie na cos, czego normalnie bysmy nie kupili.
4.Jeśc jak jest się głodnym!!! nie objadać się na zapas i nie jeść do końca bo się zmarnuje => tu wracamy to punktu który zaproponowales -nakladać sobie mniejsze porcje.
5.Nauczyć się odróżniać uczucie głodu od pragnienia. Wiele osób je, gdy właściwie chce im się pić.
6.jeszcze jedno : jezeli kupimy coś nowego co nam średnio smakuje, starajmy się mimo wszystko wykorzystać to coś, a nie od razu do kosza..
to tyle co mi przyszło na szybko do glowy
pozdr
monique
Dobry wpis przed świętami wielkanocnymi!
OdpowiedzUsuńStary, czerstwy chleb wrzucony na patelnię staje się chrupiącą grzanką, za którą wszyscy przepadają!
Nawiązując do PRL-u jak (jako dzieci) radziliście sobie z brakiem słodyczy (batony typu MARS tylko za dewizy...) - u mnie królował chleb z wodą posypany cukrem, ew. ze śmietaną i cukrem (wersja luksusowa).
ja pamiętam z PRLu mamę i babcię robiące z kakao, margaryny i cukru masę czekoladową do wafli - zawsze jej troche zostawało i to wylizywanie garnka to byla prawdziwa uczta
Usuńprzypomniało mi się coś - wariant luksusowy - chleb posmarowany miodem!
Usuńalbo majonezem...
UsuńMusztardką! Bez masła oczywiście.
UsuńAgniecha, ubiegłaś mnie :)
UsuńChleb z musztardą (bez masła) to było masochistyczne szczęście mojego dzieciństwa :)
Masochistycznie, bo mnie zawsze po tym bolał (nieznacznie) brzuch, ale to było takie smaczne i miłe :)
Wszelako najbardziej ceniłem chleb z masłem i grubą solą :)
Tak sie zastanawiam, dlaczego teraz tego nie jadam...
Roman
Najlepsze rozwiązanie to wszystkożerny pies. Ja mam 7 psów i nic się nie marnuje.
OdpowiedzUsuńmożna mieć też kilka kur i świnkę, wtedy zapominasz, co to marnowanie żywności :)
UsuńAle psom to chyba taka dieta nie służy.
UsuńM.
U mnie na pewno nie marnuje się suchy chleb - konie zjadają i proszą o więcej.
UsuńNie pamiętam już, kiedy wyrzuciłam ostatnio jedzenie... Może to dlatego, że kupuję mało i na bieżąco, nie mamy też specjalnych zachcianek - jemy, co jest (nie planuję jadłospisów, nie kupuję w promocjach - przeważnie zimą kasze i jakieś bulwy, soczewica itp., latem sezonowe warzywa). No i mrożenie - jest to dla mnie absolutnie genialny sposób na zachowanie żywności w stanie nadającym się. Często zdarza się, że ugotuję trochę za dużo np. fasoli albo soczewicy, a nawet zupy - wtedy myk! do pudełeczka i do zamrażalnika. :) Polecam mrożenie, bo to genialny prosty sposób na uproszczenie gotowania i nie marnowanie żywności.
OdpowiedzUsuńno właśnie mnie natchnęłaś, bym sobie przygotował kilka porcji cieciorki i zamroził :)
UsuńCieciorka ze szpinakiem i curry na sposób indyjski - polecam! :) A swoją drogą niezłym sposobem na zużycie resztek z lodówki są różnego rodzaju zapiekanki.
UsuńZ resztek czsami wychodzą zadziwiająco smaczne potrawy, których sam z siebie człowiek by nie wymyślił. Mrożenie to też opcja którą stosujemy. Szanowna Tofalario, dzięki której zaczęłam chodzić boso po śniegu, co się stało z Twoim blogiem?
UsuńMój sposób - czytać etykiety :-) Odechciewa się jeść... Czasem jak widzę zawartość koszyków to nie mogę pojąć, czym się ludzie żywią. Ja nie planuję, kupuję na bieżąco, po 6 plasterków wędliny, to co mi aktualnie potrzeba, w lodówce nie mam wielkich zapasów, więc nie ma nam się teoretycznie co marnować :-)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam. W moim mieście najobfitszy w żywność sklep to Kaufland a z proponowanego asortymentu kupujemy może maksymalnie 15 sztuk tzw. żywności. Reszta to nie żywność, chemii tyle nie potrzebujemy. Wędlin nie kupujemy wcale, to się nie nadaje do jedzenia. Trzeba robić swoje.
UsuńU nas jedzenie przestało się marnować odkąd zrezygnowaliśmy z mięsa i zaczęlismy dbać o jego JAKOSĆ. Warzywka z upraw bez chemii zawsze są zagospodarowane, nabiał i jajka bardzo szanujemy bo zdobywamy ten najlepszy od wolnych kur i krów- o co nie tak łatwo.
OdpowiedzUsuńkolejna myśl:
OdpowiedzUsuńnie jeść przed włączonym TV, wyłączyć TV, radio, komputer, itp. - skoncentrować się na posiłku - będziemy bardziej syci, zjemy mniej
U mnie chyba najbardziej sprawdza się planowanie. Do mrożenia gotowych dań jakoś nie mogę się przekonać - nie oszukujmy się - to nie to samo co świeżo przygotowane danie.
OdpowiedzUsuńSą dania, które zyskują w zamrażarce, np. bigos.
UsuńCo do marnowania żarcia, to przypomina mi się, jak na własne oczy widziałem jak za średniego jaruzela mój rówieśnik w szkole (podstawówka) zajrzał do kanapki "eee z serem" i sru do kubła, zresztą często widziałem nawet nie rozwinięte kanapki w kuble.
OdpowiedzUsuńPlanowanie jest chyba najlepszym sposobem. Natomiast w praktyce, poza zrywami planowania, zamrażam chleb - kupuję krojony (można pokroić na miejscu, w sklepie), dzielę na porcje, ładuję do woreczków śniadaniowych i zamrażam.
OdpowiedzUsuńPodobnie robię z zupami (jeśli 'nie wyjdą') czy daniami typu domowa pizza (robię mniejsze sztuki i zamrażam).
Myślę, że dobrze jest też odwiedzać sklep częściej niż raz na tydzień, ze względu na szybkość psucia się owoców i warzyw - świeżutkie, kupione co 3-ci dzień znacznie bardziej zachęcają do schrupania aniżeli pomarszczone lub nawet lekko nadpsute tygodniowe zapasy.
Do podstawówki chodziłam w latach 80-90'tych i widziałam, jak ludzie wyrzucali kanapki do kosza. Od mojej kochanej Babci dostałam dobrą szkołę niemarnowania jedzenia i nigdy nie pozbywałam się jedzenia w ten sposób - zawsze znalazła się jakaś głodna osoba do wykarmienia, a jeśli przyniosłam kanapki do domu, to był tam pies, który z rozkoszą zatopił zębiska w chlebku z masełkiem i serkiem :)
a mnie się wydaje, że tak naprawdę problem leży we właściwej aranżacji swojej przestrzeni. Warto zacząć od kuchni. Co tam mamy? Zazwyczaj wielkogabarytową lodówkę, przypominającą dobrze zorganizowaną przestrzeń magazynową dla co najmniej całego pułku. Grzechem byłoby by taka przestrzeń się marnowała i stała pusta. Więc sru do hipermarketu na zakupy po promocyjnych cenach. Koszyk bezwzględnie musi być pełny, tak aby resory w kółkach uginały się pod ciężarem. No i chodzi jeszcze o efekt psychologiczny, bo przecież nas stać. Poza tym to wygoda, bo mamy problem z głowy na cały: tydzień, dekadę, miesiąc? Potem logistyka transportu: najpierw trzeba przełożyć to z koszyka do bagażnika, potem z bagażnika do domu/mieszkania, potem z mieszkania do lodówki. Ni i wtedy można powiedzieć, że człowiek jest kontent: wielkogabarytowa powierzchnia magazynowa lodówki została zapełniona po brzegi, a on czuje się dostatnio i obficie w swoim minihipermarkecie domowym z lodówką w tle. Niestety tu pojawia się kolejny problem psychologiczny: mamy zwyczaj zaglądania do lodówki kilka razy na dzień. Otwieramy ten nasz sezam a tam co? Za każdym razem ten sam widok. Świat kusi nowymi promocjami i produktami, a my ciągle patrzymy na to samo,bo kupiliśmy 20 jogurtów na promocji z myślą, że będziemy codziennie jeść po jednym, więc starczy na trzy tygodnie. Tyle, że po trzech dniach mamy już przesyt i bierze nas obrzydzenie na sam widok zawartości lodówki, bo w międzyczasie nabraliśmy ochoty już na coś innego. Koło się zamyka.
OdpowiedzUsuńA teraz coś z mojej praktyki i życiowej i zawodowej,bowiem nauczyłem się tego w swojej pracy. Tam zamawiam mat. biurowe tylko w takiej ilości w jakiej aktualnie występuje zapotrzebowanie. Zero zapasów, dużo zaoszczędzonego miejsca. Magazynowaniem zajmuje się dostawca, nie ja. I niejednokrotnie spotykam się z potwierdzeniem słuszności tej tezy ze strony swoich kontrahentów. Ten sam model stosuję w kwestii zakupów: powierzchnia magazynowa jest w sklepie, a nie u mnie w mieszkaniu. Kupuję tyle ile trzeba, a więc w bardzo niewielkich ilościach: góra na na 48 godz, nie dłużej. To oznacza bardzo małe ilości, tyle aby starczyło i dało się to zjeść, oraz by zawsze było świeże. Choć mam świadomość, że dla innych takie codzienne, czy co drugi dzień robienie zakupów może być bardzo uciążliwe.
Zgadzam się z Tobą, a jednocześnie nie zgadzam :) Każda ochota (vide: 20 kupuinych jogurtów i deklaracja, ze codziennie będę jadł jeden) jest do poskromienia :) Skoro sobie samemu zadeklarowałem, to co? Mam teraz siebie samego oszukiwać i łamać deklarację? ;)
UsuńZasada minimalnego magazynu w domu (i pracy) jest chwalebna, tylko, że nie zawsze łatwa do zastosowania...
No i u każdego znaczy coś innego :)
Nie każdy ma "sklep po drodze" (ja do najbliższego sklepu mam 2 km, dyskontu 5, a hipermarketu 30) i to na dodatek w drugą stronę niż zasadniczo codziennie sie przemieszczam :)
Zatem duże żywnościowe zakupu robię na miesiąc (lub więcej), a małe raz na tydzień...
I siłą rzeczy czasami w domu mam prawie tak jak na jachcie tuż przed rejsem oceanicznym :)
Roman
Dla mnie jest największą sztuką niemarnowanie jedzenia przy dzieciach. Bo dzieci, niestety, czasami nie zjadają do końca swoich posiłków. Ja się nauczyłam już nakładać sobie mniejsze porcje, bo bywa, że zjadam potem to, czego dzieci nie zjadły. Jeśli zjedzą wszystko to najwyżej biorę sobie dokładkę albo po prostu jem mniej.
OdpowiedzUsuńTylko czasem te dzieci niestety tak rozgrzebią jedzenie na talerzu, że się jeść odechciewa i wtedy wiadomo - do kosza.
M.
Niby kryzys, niby ciężka sytuacja a każda przeciętna rodzina "Kowalskich" ma w domu duży płaski telewizor, który przecież nie jest towarem pierwszej potrzeby.
OdpowiedzUsuńTak samo z jedzeniem o którym piszesz.
Moim zdaniem po prostu wielu Polaków nie potrafi rozsądnie zarządzać zarówno swoimi pieniędzmi jak i rzeczami które posiada (czy to jakieś nieużywane sprzęty czy właśnie jedzenie).
M.
często temu dużemu płaskiemu telewizorowi towarzyszy równie duży i drogi pakiet TV SAT czy kablówki,
Usuńprzedmówcy piszą o wyrzucaniu kanapek za PRL a ja pamietam nieliczne okoliczne drzewa owocowe na osiedlu, nawet takie mirabelki były starannie obżarte przez dzieciaki, prawie zanim jeszcze zdążyły dojrzeć
obecnie obfitym dywanem gniją na ziemi
nie - kryzysu teraz nie ma, za to wielu ludziom się niezle w móżdżkach poprzestawiało
u mnie na osiedlu, żadna mirabelka nie ma prawa zgnić.
UsuńMam trochę gimnastyki z planowaniem posiłków, ze względu na to, że każdy z domowników je coś innego i o różnych porach. Nie wynika to z kaprysów, tylko konieczności zachowania diety ze względu na chorobę. Niemniej jednak są sposoby, żeby jedzenie nie było marnowane. Pieczywo piekę w domu, w ilościach hurtowych i w różnych konfiguracjach: pszenne, żytnie, pszenno-żytnie (każdy domownik musi jeść co innego), następnie te chleby i bułki porcjuję i zamrażam, a potem tylko każdy pilnuje, żeby "swoje" pieczywo wyjąć. Ta metoda się sprawdza, bo trudno zaplanować, kto kiedy ile zje, zważywszy na zmienne apetyty i samopoczucie. W ten sposób pieczywo "schodzi" na bieżąco, a gdy się kończy, piecze się świeże.
OdpowiedzUsuńPrzed wyjazdem na zakupy robię spis na kartce, przeglądając szafki kuchenne. Dopisuję na listę tylko to, co już się kończy.
Zakupy robimy z kartką w ręku, sprawdzone produkty w sprawdzonym markecie, mamy już wydeptane ścieżki, a w niektóre "uliczki" w ogóle nie zaglądamy (tam gdzie słodycze, napoje,dania z torebki, gotowce). Zajmuje nam to od pół godziny do godziny, bo nie wkładamy do wózka nic ponad to, co zaplanowane i konieczne. Czasem pobłądzimy:), bo się okazuje, że sklepowi marketingowcy poprzenosili produkty w nowe miejsce (czyżby chcieli sprowadzić klientów na "złe ścieżki"?)
Świeżo kupione produkty z dłuższym terminem ważności zawsze układam w lodówce jak najwyżej - zasada jest prosta, zużywamy najpierw to, co stoi najniżej -czyli jest rozpoczęte albo ma krótki termin ważności. Nie trzeba wtedy przekopywać lodówki, żeby sprawdzać wszystkie daty np. na jogurtach:) Gdy kupuję świeże warzywa, układam je w osobnym pojemniku, tak by najpierw zużyć te "resztki" wcześniej kupione. Dzięki temu nie zdarza już się odkrywanie w czeluściach lodówki zielonej marchewki ;)
No i zawsze mam w zamrażalniku w małych pudełkach posiekany koperek i pietruszkę - do dziś mam wyrzuty sumienia, że zanim na to wpadłam, troszkę tej zieleniny się marnowało.
Pozdrawiam, Basia:)
Bardzo fajny pomysł z tym "pozycjonowaniem" jedzenia w lodówce.
UsuńTeż to robię, tylko system inny , z przodu stare, z tyłu nowe.
UsuńBardzo ciekawy wpis. Marnowanie jedzenia to poważny problem.
OdpowiedzUsuńGdy kupujemy za dużo, to wtedy nie jesteśmy w stanie tego przejeść, a nawet jak napisał ktoś wyżej, patrząc w lodówkę wydaje nam się od tego nadmiaru, że "nie ma nic do jedzenia".
To tak samo jak z telewizorem. Można rzucić się na kanapę, przez dwie godziny skakać po 75 kanałach i nie zobaczyć nic!
Gdy kupujemy mniej, robimy wcześniej listę zakupów, to wtedy jedzenie się nie marnuję i nie tracimy pieniędzy!
W zasadzie nie zdarza mi sie marnowac jedzenia, ale dlugo trwalo zanim nie opracowalam jakiegos znosnego systemu. Najwieksza zmiane w gospodarowaniu jedzeniem zrobila informacja o moich nietolerancjach pokarmowych, nagle musialam przewrocic menu do gory nogami. Teraz prawie nie kupuje przetworzonej zywnosci, 0 glutenu, mleka, jajek i jeszcze troche innych mniej podstawowych rzeczy. Po kilku latach robie zakupy w zasadzie na biezaco, czesc rzeczy "suchych" jak rozne kasze i inne materialy sypkie mam w niewielkim zapasie. Dobrym sposobem na nie marnowanie zywnosci jest poznanie co nam sluzy, po czym czujemy sie lepiej, a czego nie lubimy i nie oszukiwanie sie w tym temacie „bo np promocja”. Zamrazalnik jest swietna opcja, zawsze laduja tam nadprogramowe moje porcje. W moim przypadku w przygotowanie jedzenia musze wlozyc tyle i energii, ze po prostu szkoda mi marnowac jedzenie.
OdpowiedzUsuńi zapomnialam sie podpisac ;)
Usuńpozdrawiam wszystkich
Althene
Bardzo ważny temat i faktycznie na czasie. Pozdrawiam. Agnieszka
OdpowiedzUsuńŚwietny blog. Pomocne rady. Wielkie dzięki. Agnes
OdpowiedzUsuń