Budzę się przedświtową porą. Pakuję ciało w pokrowiec
bawełnianej bielizny i wełnianych splotów swetra. Potem robię
kawę i na chwilę zatrzymuję się przy oknie. Z sąsiadującej z
nami vis a vis potężnej topoli zrywają się rozwrzeszczane
gromady wron. Zakręcają za pobliskim jesionem, a potem znienacka
zawracają, niemal uderzając skrzydłami o szyby kuchennego okna.
Gdy lecą w moją stronę, w ich czarne skrzydła zaczepia się nitka
światła.
Woda w czajniku wrze. Zalewam kawę w kubeczku. Moim ulubionym,
glinianym i trochę za ciężkim. Chwilę później słyszę tupot
bosych stóp. Tupot zatrzymuje się na progu i czai się zza framugi.
Udaję, że nic nie widzę.
Tarcza zegara przesuwa się o kilka sekund. Siedzimy z Małą
Filozofką na krześle. Ja wtulam w siebie jej senne jeszcze ciepło,
ona chłonie miękkość mego dotyku na jej policzkach. Zanim zdążę
pomieszać łyżeczką w kubku, na moje kolana szkrabie się też
Mały Wilczek. Łapie mnie za włosy swoimi wszędobylskimi łapkami,
próbując zagarnąć całą moją twarz dla siebie. Robimy sobie
noski noski. I zaraz zaczyna się bieg.
Wstawiam wodę na kaszę jaglaną. Kroję jabłka, banany i suszone
morele. W międzyczasie Stworek wysypuje cukier z cukierniczki,
rozlewa mleko i próbuje zapalić gaz. Mała Filozofka zdążyła już
rozwiązać dwie strony zadań z bardzo grubej i bardzo fajnej książki z zadaniami. Zdołała też zamienić się w sopel lodu i
obwieścić mi z powagą w głosie, że wcale nie zamierza zakładać
skarpet.
Kasza jaglana gotowa. Pięć, różnego pochodzenia, miseczek czeka na
stole. Wysyłam Małego Wilczka i Małą Filozofkę by zbudzili tatę.
Na kilka minut wskakuję w kokon ciepłej samotności, włączam
muzykę i dopijam kawę. Potem budzę najstarszą latorośl, prawie
nastolatka, pana Niko. Syn, rzecz jasna, nie zamierza wstać, bo
właśnie kończy czytać książkę. Zerwanie kołdry nie skutkuje.
Porzucam próby i udaję się do łazienki.
To mój zimowy bastion samotności i wylęgarnia pomysłów. (Gdy
tylko zaczyna się robić ciepło bastion przenoszę na taras). Stoję
przed lustrem i... rozdziawiam gębę w pełnometrażowym uśmiechu.
Tak. Zwykła codzienność porasta cudem powszedniości. Zachwycić
się prostym, razowym smakiem poranka. Przygarnąć w sobie dziecko
i cieszyć się z rzeczy małych. Dlaczego bywa to takie trudne?
Miłko bardzo Ci dziękuję. Piękny tekst: prosta (banalna z pozoru) chwila ulotnego szczęścia, uchwycona w migawce świadomości. Mogłem sobie wyobrazić ten poranek, kawę i dzieciaki :) Cieszyć się z codziennych, małych rzeczy, to prawdziwa sztuka życia.
OdpowiedzUsuńBywa to trudne, bo dziecko niejednokrotnie odczuwa ból egzystencjalny ciemnego poranka. I broni się niejednokrotnie z całego serca swego, ze wszystkich sił swoich przede zadaniem mu tego poranka ot tak, na klatę.
OdpowiedzUsuńGdy zawodzi fyfnasta i fyfdziesiąta próba zneutralizowania dziecięcego bólu egzystencjalnego, człowieka zaczyna boleć życie. Od teraz. Od zaraz. Od już.
Nie wieki wieków zimowych poranków. Amen,
O poranku cytat z Thoreau: "Niewiele należy oczekiwać od dnia (…) jeśli nie budzi nas własny duch, tylko jakiś sługa mechanicznie trącający nas łokciem, jeśli nie budzi nas – zamiast syreny fabrycznej – własna świeżo zyskana siła wewnętrzna i pragnienie działania, i, przy akompaniamencie falującej niebiańskiej muzyki, odurzający zapach powietrza. Jeżeli nie wstajemy rano po to, ażeby rozpocząć życie lepsze niż poprzedniego dnia."
OdpowiedzUsuńPiękny, cudowny opis. Aż chciałoby się też to przeżyć. Zapominam, że moje życie również jest pełne przepięknych chwil. Trzeba tylko je zauważyć, ucieszyć się. Celebrowanie codzienności jest bardzo trudne.
OdpowiedzUsuńTe poranki coś w sobie mają magicznego. Najbardziej lubię sobotnio-niedzielne, są niespieszne, celebrujemy śniadania, cieszymy się sobą. Piękny opis. Ach, jak chciałabym mieć większą rodzinę :)
OdpowiedzUsuńMelodia dla moich uszu... :) Uwielbiam poranki.
OdpowiedzUsuńpięknie...
OdpowiedzUsuńOjej, jak to można utrudnić człowiekowi czytanie... Czy nie można pisać prosto o prostych rzeczach? Zmęczyłem się tą egzaltacją.
OdpowiedzUsuńA wystarczyło przestać czytać :) Polecam wiersz Szymborskiej Niektórzy lubią poezję...
UsuńMnie też męczy taki pretensjonalny styl, więc po pierwszym akapicie skończyłem czytać:-)))
UsuńBlog świetny, ale przeegzaltowanych wpisów tej pani nie mogę jakoś strawić.
Pozdrawiam:-)
Krzysztof
Uwielbiam jak Mila nazywa swój świat to jest jej świat ale przypomina mi,że mam swój świat,równie piękny!Dziękuję,proszę pisz dalej dla siebie,dla nas...
OdpowiedzUsuńSid.
Ależ miło się czyta takie wpisy. Są ciepłe, rodzinne, prawdziwe. Bardzo podoba mi się styl i sama treść wpisu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa też kocham takie kobiece wpisy, może dlatego, że sama uwielbiam poranki, ciepło rozespanych dzieci....Egzaltacja? Nie wszystko panowie jest w życiu takie proste "od siekiery". Niuanse tworzą szczęście.Monika
OdpowiedzUsuńNie będę oryginalny ale również lubię poranki. Wstaję zanim wszyscy się obudzą - mam okazję "sam na sam" przygotować kanapki dla synów do szkoły, dla żony i siebie do pracy, śniadanie dla całej rodziny, ew. jakąś sałatkę na obiad. Nikt nie przeszkadza, można w spokoju sobie działać ;-).
OdpowiedzUsuńPo zmianie czasu na letni dojdzie bieganie - super sprawa zacząć dzień od takich rytuałów.