Jedną z form niezależności finansowej jest - obok akumulowania oszczędności (kapitału) - wolność od długów. Można powiedzieć, że spłata zadłużenia i gromadzenie oszczędności są do siebie łudząco podobne i polegają na tej samej czynności: odkładaniu. Zastanawiające, że zaoszczędzenie 10% naszych dochodów przychodzi nam z trudnością, podczas gdy lekką ręką zadłużamy się na 20, 30 a nawet 50% swoich dochodów. Obliczanie własnej zdolności kredytowej polega na określeniu, czy jesteś zdolny przez 20-30 lat odkładać pieniądze – tyle, że dla banku, a nie dla siebie samego czy rodziny.
Spłata zadłużenia i gromadzenie oszczędności to dwie strony tej samej monety, co oznacza mniej więcej tyle, że możemy patrzeć na orła lub na reszkę, ale nie na obie strony monety naraz. Prostą konsekwencją zadłużenia jest zazwyczaj brak środków na własne oszczędzanie.
Aktualnie mamy dwa długi (kredyt i pożyczka hipoteczne, niestety w CHF). Miesięczne obciążenia z tego tytułu zabierają do 20% naszych dochodów. Wynika z tego, że te 20% moglibyśmy odkładać jako oszczędności. Naszym priorytetem jest szybka spłata „najdroższego” długu, a następnie obniżenie kosztów zadłużenia do poziomu poniżej 10% dochodów.
Jeszcze kilka lat temu zadłużanie się traktowałem jako jedno z możliwych źródeł finansowania naszych potrzeb. Jego apogeum przypadało na 2008 r. kiedy to mieliśmy na głowie kredyt hipoteczny na zakup mieszkania na 30 lat, pożyczkę hipoteczną na cele konsumpcyjne na 20 lat (wykorzystaliśmy wysoką wartość mieszkania, ku naszemu zdziwieniu bank nie chciał nam pożyczyć dokładnie tyle, ile potrzebowaliśmy, tylko… kwotę dwukrotnie wyższą!!!), dwie pożyczki pracownicze (jedna na wykończenie mieszkania, druga – bo była taka możliwość!), karty kredytowe (z których co prawda nigdy nie korzystaliśmy) i jakieś zakupy na raty. Może nie rzuciliśmy się w wir konsumpcji, próbując inwestować nadwyżkę wspomnianej pożyczki w obligacje i fundusze (to temat na osobny wpis), jednak z mizernym skutkiem. Kurs franka zaczął gwałtownie rosnąć, a nasze zyski z inwestycji po 3 latach, z wyjątkiem niewielkiego dochodu z obligacji, wyniosły 0 zł!
Dzięki dobrowolnej prostocie i książce YMYL (przeczytanej zbyt późno, by uniknąć wpadek, ale na tyle wcześnie, by je naprawić) zmieniliśmy nasze podejście do długu. Postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Przełknęliśmy wszystkie „błędy i wypaczenia”, i postanowiliśmy spłacić swoje długi najszybciej jak tylko się da, zaczynając od tych, które powodowały, ze względu na wysokie oprocentowanie lub krótki okres kredytu (przekładający się na wysoką ratę), największe miesięczne obciążenia dla naszego budżetu.
Pierwszym krokiem była likwidacja kart kredytowych, co -wobec braku obciążeń- było działaniem czysto symbolicznym. Następnie wycofaliśmy wszystkie oszczędności z funduszy i przed czasem spłaciliśmy pożyczki pracownicze – byłem pierwszym takim przypadkiem u mojego pracodawcy. Spłaciliśmy wszelkie zakupy ratalne. Przede wszystkim jednak postanowiliśmy w ciągu trzech lat (zamiast pozostałych piętnastu) spłacić dług, którego szczególnie nie lubimy, to jest wspomnianą pożyczkę hipoteczną. Wiązało się to z koniecznością zaciśnięcia pasa i dokonywania systematycznej nadpłaty pożyczki z wygospodarowanych środków. Z drugiej strony w miarę możliwości poszukiwałem dodatkowego dochodu, który w całości był przeznaczany na spłatę. Dzięki ograniczeniu konsumpcji, co wymagało sporej determinacji, udało się spłacić jak dotąd 2/3 tego długu i mam nadzieję, że pożegnamy się z nim na początku przyszłego roku.
Obecnie naszym absolutnym minimum finansowego bezpieczeństwa jest życie w granicach uzyskiwanych dochodów, które ma być barierą przed popadaniem w coraz większe zadłużenie. Jeden ze sformułowanych przez mnie kroków w poście Jak osiągnąć prostotę brzmiał: Spłacaj długi i nie zadłużaj się, pozostając wolnym od obciążeń finansowych. Do sformułowania tej reguły, która może uczynić nasze życie znacznie prostszym, dochodziliśmy, jak widzicie, powoli, ucząc się na własnych błędach. Traktujemy je nie jako porażkę, ale wartościową lekcję, dzięki której zrozumieliśmy szereg mechanizmów, przed którymi tak trudno obronić osobistą wolność. Dzięki tej wiedzy możemy służyć pomocą innym. Wprawdzie nasza droga do pełnej wolności od długów jest ciągle przed nami, ale zdobywanie jej krok po kroku daje niesamowicie dużo satysfakcji i pozwala, choć trochę, poczuć smak ostatecznego zwycięstwa!
Zachęcam do przeczytania:
10 kroków do pozbycia się długów
Czym jest dla Ciebie wolność?
Pieniądze albo życie – Krok 1 Osobisty bilans aktywów i pasywów
Niestety, jako młody chłopak nieznający życia, po uzyskaniu pierwszej umowy o pracę, rzuciłem się na kredyt. Telewizor, konsola, czesne na studiach zaocznych, czesne mojej dziewczyny. Nie jest to może wielka suma, ale w tej chwili bardzo mnie boląca, przede wszystkim fizycznie. Wiele nie zarabiam, ale przez ten kredyt, wysokość czesnego za następne semestry mi się podwoiła, bowiem spłacam ratę kredytu + miesięczne czesne. Najchętniej bardzo szybko bym się tego pozbył i nigdy więcej nie pakował w żadne zadłużenie. Ale czy w naszym kraju tak się da?
OdpowiedzUsuńOdróżniłbym sytuację brania kredytu na konsumpcję i gadżety (z tym zawsze można poczekać i nie warto brać kredytu) od kredytu na czesne - czasem to jedyne wyjście na zdobycie edukacji, zawodu, co umożliwi w końcu wyjście "na prostą" i spłatę długu. Podobnie może być z mieszkaniem - nie zawsze wzięcie kredytu jest złym rozwiązaniem (gdy nie ma innych opcji). To narzędzie jak każde inne, byleby było używane racjonalnie. Na pewno odradzałbym karty kredytowe ze względu na wysokie oprocentowani. Lepszy już pożyczka w koncie na pokrycie miesięcznych niedoborów.
UsuńZ pewnością brak zadłużenia to sytuacja komfortowa i dająca dużo wolności (i taki jest nasz długofalowy cel). Osobiście znam rodziny bez kredytu, ale często jest to po prostu wynikiem dużej pomocy finansowej ze strony zamożnych rodziców. No i są wreszcie tacy, którzy świadomie wybierają wynajmowanie, zamiast kredytu na 30 lat. Więc, wracając do pytania, na pewno się da, choć czasami trzeba na tę wolność od długów poczekać.
My bez kredytu żyjemy i bez pomocy "z zewnątrz". Wynajmujemy przyciasne mieszkanie, z tego co uda się nam zaoszczędzić budujemy powoli, ale systematycznie dom (wcześniej oszczędzaliśmy na działkę). Myślę, że się da, choć czasami mniej a czasem bardziej wygodnie po prostu. Z tym że robienie jakichkolwiek oszczędności stało się możliwe odkąd mamy własną firmę.
UsuńNie łam się chłopie, kwestia co studiujesz. Ja płaciłem za zaoczne z własnej kieszeni, ale dzięki nim moje zarobki podwoiły się i "odrobiłem" te studia w ciągu następnych 2 lat pracy.
UsuńJa już chyba mam we krwi oszczędzanie. Nie wyobrażam sobie nie odłożyć jakiejś kwoty z wynagrodzenia. Tak samo, jak wolę zaoszczędzić na coś, niż kupować to na kredyt.
OdpowiedzUsuńKartę kredytową mam, ale służy mi głównie do płacenia za rezerwacje hoteli czy innych tego typu transakcji.
Posiadanie oszczędności daje komfort psychiczny, o który trudno, kiedy ma się kredyty i perspektywę ich spłacania.
Nie mamy kredytu, wybudowaliśmy dom na wsi i teraz mając trzydzieści parę lat możemy spokojnie żyć. Nie dostaliśmy nic od nikogo ale 10 lat pracowaliśmy za granicą. To był jedyny sposób na osiągnięcie tego. Najważniejsze to pracować, zarabiać i oszczędzać w swoich latach dwudziestych, potem jak przyjdzie rodzina to nie ma ani czasu ani takich możliwości - jest już coraz trudniej.
OdpowiedzUsuńCzy ten pobyt za granicą był dużym poświęceniem, czy też raczej inspirującą przygodą?
UsuńBardzo mi się osobiście podoba to podejście - nie branie kredytów, najpierw oszczędzanie, potem wydawanie ;-)
Trzymam kciuki za spłatę długów i za blog! :)
OdpowiedzUsuń