Dlaczego nie dajemy dzieciom kieszonkowego

Samodzielne wypieki córki

Wpis w ramach jesiennych porządków, który przeleżał w wersjach roboczych.

Dwa lata temu odeszliśmy od dawania każdemu dziecku miesięcznego kieszonkowego. 

Wcześniej ustalenie jego wysokości było dosyć skomplikowanym zabiegiem, poprzedzało je analizowanie z każdym dzieckiem jego potrzeb, które samo wypisywało w specjalnej tabelce (tak, lubimy tabelki). Były tam rubryki: przekąski, doładowanie telefonu, drobne zabawki, rysowanie, hobby, książki, prezenty, oszczędzanie, kino, wyjścia, a nawet... biżuteria. Po podsumowaniu wspólnie ustalaliśmy kwotę. 

Doświadczenie pokazało, że dzieci i tak większość otrzymywanych pieniędzy wydawały na własne zachcianki, nie odkładając pieniędzy np. na prezenty czy oszczędzanie. Nasze delikatne sugestie pod adresem starszych dzieci, że mogą sobie jakieś drobne kwoty dorobić (np. opiekując się dziećmi) spotykały się raczej z niechęcią. Miały w perspektywie kieszonkowe, które dawało perspektywę jako takiej stabilności.

Dotarło do nas, że tego typu mechanizm stałej "pensji" jest raczej demotywujący. Postanowiliśmy rzucić dzieci na głęboką wodę i zobaczyć, jak rozwinie się ich pomysłowość i samodzielność. Zapowiedzieliśmy im, że zakręcamy kurek z kieszonkowym. Dodam, że napływ gotówki miały (i nadal mają) także od dziadków, nadal otrzymują od nich jakieś kwoty w związku z urodzinami czy imieninami bądź wakacyjnym wyjazdem. Jako rodzice oczywiście finansujemy wydatki związane z edukacją, realizowaniem pasji (np. kurs szycia, sport, itp.) czy ubraniami (wyjątkiem jest odzież markowa).

Przeszliśmy zatem na system samofinansowania. Bardzo ciekawe było obserwowanie zmiany podejścia, jaka dość szybko zachodziła w dzieciach (choć nie we wszystkich).

Najstarsza córka zaczęła opiekować się dziećmi znajomych, w tym na opiekę poświęciła prawie cały miesiąc wakacji, zarabiając naprawdę sporą, nawet jak dla nas, kwotę.



Nasza najmłodsza córka (wówczas 12 lat) stała się rekinem przedsiębiorczości :) Korzystając z naszej kooperatywy na grupie FB zaczęła przyjmować zlecenia na ciasta, które następnie sama piekła z ekologicznych składników (zdjęcia powyżej). My zajęliśmy się jedynie transportem do domu zamawiającego, skredytowaliśmy także zakup składników na rozpoczęcie działalności.
Przed okresem Bożego Narodzenia sama wpadła na pomysł robienia półproduktów - ciasta do robienia pierniczków, które sprzedawała na wagę w porcjach 0,5 i 1 kg. Zamówień było tyle, że musiała je ograniczać, a i tak przy stolnicy spędzała 2-3 godziny dziennie. Po odjęciu kosztów zgromadziła całkiem ładną, jak na jej potrzeby, kwotę. Córka jest chwalona za jakość i zaangażowanie, wyrobiła sobie "markę" na fejsbukowej kooperatywie i zobaczyła, że dzięki swojej zaradności i pracowitości jest w stanie zarobić pieniądze na swoje potrzeby. 

Z kolei córka (wtedy 15 lat) i syn (10 lat) nie wykazali (jak dotąd) takiej pomysłowości i zadowalają się kwotami, jakie dostają od dziadków. Nie mają większych potrzeb i jak dotąd nie odczuwają większego braku gotówki.

[Edit: z czasem syn wykorzystał swoje umiejętności programowania i budowania robotów i w zeszłym roku udzielał "korepetycji" młodszemu koledze]
 

Myślę, że odejście od kieszonkowego było dobrą decyzją. Już teraz w dzieciach kształtujemy postawy, które w przyszłości mogą zaowocować większą aktywnością lub nastawieniem na bierność. Mam nadzieję, że przykłady dwojga z rodzeństwa pociągną pozostałych, a metod na zarobienie pieniędzy jest naprawdę sporo.


A jakie jest wasze doświadczenie w tym temacie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...