Od czasu do czasu warto zastanowić się nad tym, czym bawią się i co czytają nasze pociechy. Moje dzieci nie przechodziły fazy zbierania różnego rodzaju zabawek, których jedynym zadaniem jest to, że się je posiada. Mam na myśli kucyki pony, pet shopy, paskudne chomiki, które jeżdżą po zjeżdżalni przeraźliwie kwicząc, zapachowe zabawki o nazwie śmierdziele, demoniczne figurki monster high, kolekcje lalek Barbie. Nie powiem, że było to łatwe, zwłaszcza gdy widziały u swoich koleżanek dosłownie opasłe reklamówki pełne małych figurek, które patrzą na ciebie tymi wielkimi oczami wywołującymi falę serdecznego współczucia (po prostu musisz je mieć). Jakie efekty przyniesie wychowanie do beznadziejnego w istocie zbieractwa?
Swego czasu postawiliśmy sprawę dość radykalnie - jedna tradycyjna lalka dla każdej córki i żadnych Barbie lub kolekcji dla samego kolekcjonowania. Pomimo kontrabandy ze strony dziadków udało się osiągnąć w miarę dobry rezultat. Dziewczyny bawią się od kilku lat tymi samymi lalkami, z którymi nawiązały serdeczne "relacje". Najstarsza przestała się (chyba?) bawić swoją lalką, za to przed nami kolejne wyzwania, jak choćby (zaraźliwe w środowisku nastoletnich rówieśniczek i podsycane stosowną gazetką) marzenie o lekcjach jazdy konnej, jak na razie rozbijające się o arytmetykę domowego budżetu.
Swego czasu postawiliśmy sprawę dość radykalnie - jedna tradycyjna lalka dla każdej córki i żadnych Barbie lub kolekcji dla samego kolekcjonowania. Pomimo kontrabandy ze strony dziadków udało się osiągnąć w miarę dobry rezultat. Dziewczyny bawią się od kilku lat tymi samymi lalkami, z którymi nawiązały serdeczne "relacje". Najstarsza przestała się (chyba?) bawić swoją lalką, za to przed nami kolejne wyzwania, jak choćby (zaraźliwe w środowisku nastoletnich rówieśniczek i podsycane stosowną gazetką) marzenie o lekcjach jazdy konnej, jak na razie rozbijające się o arytmetykę domowego budżetu.
W dziedzinie zabawek jesteśmy świadkami przemyślanej akcji marketingowej adresowanej do jak najmłodszych odbiorców. Poprzez media, presję rówieśników, przynoszących do szkoły swoje "kolekcje" (inaczej nie jesteś cool!), lekkomyślność rodziców, nasze dzieci stają się obiektem manipulacji, której finalnym efektem ma być ubezwłasnowolniony zakupoholik. Benjamin Barber w książce Skonsumowani: jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli, definiując etos infantylizmu wszechobecny w konsumpcyjnym kapitalizmie, stwierdził, iż nie dorastamy - cały czas staramy się zaspokajać swoje potrzeby, a gdy osiągniemy odpowiedni status finansowy, będziemy mogli nabywać coraz więcej. Chodzi o ukształtowanie już w najmłodszym wieku konsumpcjonisty, który chce za wszelką cenę kupować przedmioty po to, żeby je mieć, wcale nie po to, żeby one czemuś służyły.
Wszystkim rodzicom, którym nieobojętne jest to, czym bawią się i co czytają ich dzieci, polecam lekturę jednego z numerów dwumiesięcznika Polonia Christiana (dostępny tutaj). Autorzy jednego z artykułów wskazują, że dzisiaj z cudem graniczy kupienie lalki w wózku. Obecnie, gdy chce się kupić dzidziusia, natrafia się na kucyka pony, różowego i niebieskiego. Z roku na rok zabawki są coraz gorsze, coraz brzydsze i coraz bardziej destrukcyjne. Nie dają możliwości kreatywnej, rozwijającej zabawy.
Poniżej dwa, warte przytoczenia, fragmenty wywiadu pt. Zabawka zdegradowana, opisujące stosowane wobec dzieci triki:
Poniżej dwa, warte przytoczenia, fragmenty wywiadu pt. Zabawka zdegradowana, opisujące stosowane wobec dzieci triki:
Odbiorca otrzymuje produkt kompleksowy: wraz z zabawką, filmem ukazuje się również czasopismo czy książka poświęcone jakiejś postaci, przy czym książka pojawia się po filmie, tracąc w ten sposób jedną ze swych pierwotnych ról, czyli przestając kształtować wyobraźnię, bo już wcześniej dziecko otrzymuje filmową historię na dany temat. Zabawki dzisiaj nie tworzy się, aby bawiła i uczyła, jak to było dawniej, ale po to, żeby ktoś ją kupił. Stąd na dziecięcym rynku pojawiło się tak wiele artykułów kolekcjonerskich, które w zasadzie nie dają możliwości zabawy, lecz celem samym w sobie staje się ich zbieranie.
Obecnie projektanci bazują na tzw. estetyce cuteness. Sformułowanie to oznacza coś słodkiego, miłego, ale wcale niekoniecznie ładnego. W roku 2009 odkryto w mózgu czynnik związany z instynktem opiekowania się potomstwem. Na widok określonego przedmiotu albo postaci o cechach cuteness, na przykład dziecka, które ma zbyt duża głowę w stosunku do reszty ciała, sflaczałe kończyny, nieporadny chód, mózg reaguje za pomocą tzw. cutegasm. Objawia się to tym, że panie piszczą na widok małego dziecka, a małe dzieci na widok zabawek, które powielają schemat istoty wymagającej opieki. Można tu wymienić np. zabawki z serii Littlest Pet Shop czy Hello Kitty. Duża głowa, wielkie oczy, nisko usytuowane oczy i nos. Cutness factor - mechanizm, na którym zasadza się omawiany zabieg marketingowy, wywołuje w człowieku empatię. Następnym krokiem jest sprowokowanie do kontynuacji. Ukazuje się linia zabawek-zwierzątek, następnie domki dla zwierząt, po czym wypuszczana jest edycja limitowana (trzeba kupić sześć zabawek, aby dostać naklejkę, później kolejne sześć dla drugiej naklejki, za kilka naklejek otrzymuje się wymarzoną zabawkę, jakiej nie można kupić w normalnej sprzedaży). Z czasem wykształca się nawyk kupowania dla samego posiadania.
Polecam przeczytanie całego wywiadu, jak i innych artykułów...
Jak zawsze na tym blogu zachęcam do zdecydowanego przeciwstawienia się wszelkim technikom zniewolenia konsumpcją. Wierzę, że dzieci, zamiast otaczania się stertą nieprzydatnych zabawek (na które dostają przecież od kogoś pieniądze!), potrzebują przede wszystkim bliskości i czasu swoich rodziców. Nie zarzucajmy dzieci wątpliwej jakości prezentami i chrońmy je przed agresywnym marketingiem.
Z początkiem roku szkolnego warto przyjrzeć się bliżej, jaki rodzaj zabawek przynoszą do szkoły nasze dzieci i ich rówieśnicy. Zwłaszcza w tym ostatnim wypadku odkryjemy, o jakie gadżety poproszą nas wkrótce nasze latorośle. Być może warto podjąć środki zaradcze: porozmawiać z dzieckiem, co ma prawdziwą wartość, jak bronić się przed presją kolegów. Może warto zaproponować kolekcjonowanie wartościowych rzeczy? (U mnie dzieci zbierają minerały i skamieniałości, muszle, pocztówki z miejsc, które odwiedzamy). Można także zwrócić uwagę szkolnym wychowawcom i innym rodzicom, aby dzieci nie przynosiły zabawek do szkoły.
Podzielcie się własnymi pomysłami lub problemami. Może macie sygnały o jakiś nowych "kolekcjonerskich" trendach?
Zapraszam także do przeczytania wpisów:
Z dziećmi o pieniądzach i nie tylkoPodzielcie się własnymi pomysłami lub problemami. Może macie sygnały o jakiś nowych "kolekcjonerskich" trendach?
Zapraszam także do przeczytania wpisów:
Edukacja szkolna a masowa konsumpcja
Hmmm... nie wiem...
OdpowiedzUsuńMoże niedobór telewizji sprawia, że moje dzieciory jakieś takie "dziwne" są...
Nastolatka ma chyba jakąś mutację ;)))
Generalnie to: "niczego mi nie potrzeba, i tak mam za dużo, i co ja niby mam z tym robić, i gdzie to schować..."
Patrzę na nią i mam wrażenie, że to jakiś "minimalizm genetyczny" ;)))
Jak sie w wakacje spakowała na obóz żeglarski to byłem przerażony, ale okazało się że niczego jej nie brakowało...
Zbiera i owszem... książki...
Najmilsze prezenty to pieniądze (na książki), wyjście z rodzicami do kina, bilet na koncert itp. itd...
A młodsze są jeszcze za młode(?) by "nasiąkać posiadaniem".
Roman
Tylko pozazdrościć.
UsuńOmawiany temat jest jednym z moim "strachów" jako przyszłej Mamy.
Nie trzeba się bać. Jak widać można sobie z tym poradzić. Świadomość, że są inni, którzy myślą podobnie, pomaga przezwyciężać przeszkody.
UsuńSię Zuzanno Anno nie bój :)
UsuńMam swoją teorię bazującą na przysłowiach: "czym skorupka za młodu nasiąknie..." oraz "niedaleko pada jabłko..."
A ,że to moja teoria to z góry zakładam, że ma ona masę wad i błędów, ale na pewno dwie zalety: jest moja i działa :)
Nasze zachowania i wyznawane systemy wartości mają swoje korzenie w zachowaniach naszych rodziców (lub osób, które sie nami opiekowały zanim poszliśmy do szkoły). Jeśli rodzic jest "niekonsumpcyjny" to zakorzeni to w dziecku, bo dziecko podświadomie bedzie sie kierowało tym, czym kierują sie jego opiekunowie.
Marketing współczesny w dużej mierze bazuje na potrzebie prestiżu, przynależności i tzw, "społecznym dowodzie słuszności".
Jeśli zatem małe dziecko (uczące sie przecież przez naśladownictwo) będzie widziało, że owe "potrzeby" są dla Ciebie mało istotne, jeśli będzie słyszało jak sprowadzasz treść reklam do absurdu (ulubiony "tekst reklamowy" mój i mojej córki to: "Biedronka, codziennie nic nie chcemy"), jeśli ów społeczny dowód słuszności wykpisz ("czy to, że wszyscy w przedszkolu mają rozwolnienie oznacza, że też powinnaś chcieć je mieć?"), to podobnie do Ciebie bedzie postępowało...
Amen ;))))
Dla oponentów powtórzę; to tylko moja teoryjka. Może i głupia, ale działa :))))
Roman
przechodziliśmy z synem fazę na kolekcjonerstwo, podsycane przez rówieśników. Na topie były: resoraki i większe autka, figurki Ben10, bakugany, wszystko ze Spidermanem,Bionicle, potem gry lego (do układania i grania). Czasami syn bawił się tymi zabawkami, potem przestał.Zbiera też ciekawe kamienie,z miejsc które odwiedził. Namawiam go na oddanie i/lub sprzedanie za grosze na jakimś portalu aukcyjnym tych zabawkowych kolekcji, do których nie zagląda dłużej niż miesiąc. Jeszcze nie dojrzał do tej decyzji,co jakiś czas wracam do tego tematu. Akurat klocki lego lubi - często coś z nich buduje i tworzy jakieś historyjki do tego. Przy córce planujemy nie popełniać tego błędu i nie ulegać manii kolekcjonerskiej. Mała właściwie lubi bawić się zabawkami brata, nie chodzi jeszcze do przedszkola, nie "nasiąka".
OdpowiedzUsuńJa jestem kolekcjonerem książek odkąd pamiętam, powoli odchudzam zbiory:)
Może połowicznie w temacie (bo właśnie o zabawce, którą warto kupić) i połowicznie wiarygodnie (bo dzieci nie mam) chcę polecić pewną zabawkę, a mianowicie grę scrabble. Mam obecnie dwadzieścia kilka lat, gra pojawiła się w rodzinie jak byłem w podstawówce, a do dziś przy każdej możliwej okazji gram w literaki z całym rodzeństwem. Rozrywka jest świetna - bawi, rozwija, integruje. Fakt, że dosyć droga, ale jak napisałem wyżej - starcza na dłuuugo. :) Ostatnio grywam też z moją dziewczyną w wersję, w której są zarówno polskie, jak i angielskie płytki, więc można podszkolić język. Rewelacja!
OdpowiedzUsuńNic nie zbierałam i tak mi do dzisiaj zostało :-)
OdpowiedzUsuńMój przedmówca ma rację, scrabble to genialna rzecz, większość planszówek (teraz chyba przeżywają renesans) także. No, ale z tym się nie da dziecka posadzić samego, trzeba uczestniczyć.
Co do 'normalnych' lalek - jest kilka dziewczyn, które szyją szmaciane lale i inne świetne zabawki, naprawdę nie jesteśmy skazani na szeroko reklamowane paskudztwa.
Gry planszowe to rzeczywiście świetny sposób na wspólne spędzenie czasu, w przeciwieństwie do gier komputerowych, które izolują od siebie. Myślę, że temat spędzania wolnego czasu doczeka się jeszcze wpisu. Z grami planszowymi jest ten szkopuł, że są dosyć drogie (pomijając warcaby i chińczyka...), zwłaszcza te markowe. Ale na pewno warto zgromadzić zestaw kilku gier rodzinnych. Wywołane przed szereg scrabble to z pewnością jedna z ciekawszych propozycji.
Usuń'Myślę, że temat spędzania wolnego czasu doczeka się jeszcze wpisu.' - super!
UsuńPlanszówki rzeczywiście są dość drogie. Ale wiele z nich można rozbudowywać - tzn. kupić najpierw podstawową wersję gry a dopiero po jakimś czasie ewentualnie dodatkowe 'scenariusze'.
Nie zgadzam się z teorią o "zbieractwie". Moje dziewczynki mają mnóstwo LPS'ów, którymi bawią się już od 5 lat starsza i około 3 lat młodsza (obecni dziewczyny mają 8 i 6 lat. Pieniądze na t zabawki wydawałam ja lub znajomi, rodzina, od których dostawały je jako prezenty. Nie ma żadnego durnego kolekcjonerstwa w tym - jest non-stop zabawa w przeróżne historie, które tym małym cudakom się wydarzają. Małe zabawki są dobre dla dzieci, bo mieszczą się w małej łapce, małej kieszonce i jak trzeba można się nim bawić wszędzie i nudy nie ma. Moje trzecie dziecko bawi się również niektórymi zabawkami po córkach - uwielbia szczególnie dwie postacie z FP Little People - klauna i ciemnoskórego Michaela. Zabawki te kupiłam jako używane na allegro dla starszj córki, gdy miała 2 lata. Służyły zatem jakimś innym dzieciom, służyły moim córkom i teraz synowi. Potem oddamy je innym maluchom i dalej będą się nimi bawić. Czy tak byłoby z zabawkami z kartonu?...
OdpowiedzUsuńMam 36 - moim rodzicom udało się przechować moje klocki lego, które dostałam jak miałam około 7-9 lat (przywiezione z "zachodu"). I co? bawią się teraz nimi córki, na pewno będą dalej atrakcyjne dla syna. Dwie skrzynki klocków lego otrzymaliśmy również od sąsiadów - były po ich córce, która teraz jest już studentką.
No więc jak? to tylko zbieractwo? Kolekcjonowanie konsumpcyjnych reliktów? Czy też rzeczywiste potrzeby dzieci i dobrze "uszyty" produkt kultury masowej, który spełnia swoje edukacyjno-zabawowe funkcje?
Ograniczyć konsumpcję - tak.
Popadać w skrajności - nie.
PS - swoją drogą jakoś mało tutaj wypowiedzi rodziców, a dużo wspomnień z dzieciństwa w PRL... -
Odmienne poglądy zawsze mile widziane (; W poście zwracałem uwagę na pewne mechanizmy rynkowe. Cieszę się, że Twoje dzieci nie mają z tym problemów. Na pewno przekazywanie zabawek młodszemu rodzeństwu i innym dzieciom, kupowanie ich na Allegro ma swoje dobre strony.
UsuńChciałbym podkreślić, że w zasadzie nie zaliczam klocków LEGO(i w ogóle klocków)do kategorii kolekcjonowanie. Klocki są świetną zabawą, uczą kreatywności, nie podsuwają gotowych rozwiązań. Sam chętnie sie nimi bawię z dziećmi (mamy sporo klasycznych klocków i trochę lego, ale te ostatnie są niestety drogie). Chociaż przy pewnych zestawach Lego trend kolekcjonerski jest bardziej wyeksponowany (Star Wars...), co znajduje przełożenie w cenie.
Co do kartonów, to oczywiście zabawki z nich zrobione są nietrwałe. Ale chodzi o wspólną, twórczą zabawę, używanie wyobraźni, a także pokazanie, że do dobrej zabawy nie trzeba zbyt wielu pieniędzy, a czasem wystarczy karton. Ostatnio córka zrobiła z niego kapitalną stajnię dla koni. To nic, że po jakimś czasie wyląduje w koszu z makulaturą. Pojawią się nowe pomysły.
Zgadzam się z tym, że popadanie w skrajności nie jest dobre. Chodzi o złoty środek, równowagę, którą niestety przemysł zabawkarski stara się zaburzyć, odwołując się do rodzicielskich uczuć. Nie mam nic przeciwko, jeśli dziecko ma kilka kucyków Pony lub kilkanaście LPS, gorzej jak kilkadziesiąt, albo gdy brak posiadania niektórych zabawek odczuwa jako wykluczenie z grona kolegów. Pozdrawiam