Przycisk przerwy

Dzisiejszy wpis zacznę od końca. Chciałbym bowiem zachęcić Was do lektury książki Stephena R. Coveya "7 nawyków szczęśliwej rodziny".
Zanim jednak osoby bezdzietne stwierdzą, że guzik je to obchodzi, chciałbym skoncentrować się na "guziku" właśnie, nazwanym we wspomnianej książce "przyciskiem przerwy".

Przycisk przerwy jest obrazem pierwszego z 7 nawyków: Bądź proaktywny. Wiele lat temu Covey na zapleczu biblioteki uniwersyteckiej natknął się na cytat:
Pomiędzy bodźcem a reakcją jest chwila przerwy.
Ta chwila daje nam możliwość wyboru naszej reakcji.
Od tej reakcji zależy nasz rozwój i wolność.

Tak łatwo reagować impulsywnie. Dajemy się ponieść emocjom. Mówimy lub robimy coś, czego potem żałujemy. Dlatego wszystkim przydałby się "przycisk przerwy" - coś, co pomogłoby nam zatrzymać się na chwilę pomiędzy tym, co nas spotyka, a naszą reakcją - tak żeby móc wybrać reakcję właściwą.
Chodzi o umiejętność powstrzymania się od impulsywnych reakcji pod wpływem uczuć lub okoliczności. Dzięki tej przerwie możemy nauczyć się działać, a nie reagować.

Przycisk pauzy możemy zastosować w każdej sytuacji:
Pamiętam zdziwienie naszej Córki, gdy po raz pierwszy po stłuczeniu jednej z filiżanek z serwisu zobaczyła nad sobą rodziców uśmiechniętych i zapewniających ją, że przecież nic się nie stało.
Dzisiaj motorniczy w tramwaju zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Przez chwilę zagotowało się we mnie, ale stwierdziłem, że nie chcę reagować w ten sposób.
Jeśli łatwo nam wpadać w gniew na skutek słów/działań innych osób - naciśnijmy guzik!

Przycisk przerwy możemy zastosować także do zakupów. Nie chodzi przy tym o odłożenie w czasie decyzji o zakupie, o czym pisałem w poście o świadomym kupowaniu (tutaj). Pomiędzy bodźcem, aby coś kupić, a reakcją, którą może być już sam zamiar kupienia, jest także miejsce na przerwę. Mamy możliwość wyboru. Czy rzeczywiście pozwolę na to, aby jakiś przekaz/reklama/słowa wywołały automatyczną reakcję Pawłowa w mojej głowie, za którą pójdą określone konsekwencje finansowe? W tej niewielkiej przestrzeni "między kreseczkami" zawierają się zasady i wartości, według których chcę postępować, także jeśli chodzi o wydatki.

Covey trafnie zauważa, że o tym, czy jesteśmy proaktywni czy reaktywni, możemy przekonać się po języku, którego używamy:
Jak te dzieciaki się zachowują! Chyba oszaleję!
Mój małżonek/szef nie liczy się z nikim!
Nie mam na nic czasu/pieniędzy!
Do działań reaktywnych można zaliczyć także to, w czym jesteśmy jako Polacy wyjątkowo dobrzy: narzekanie na wszystko i wszystkich wokół, szczególnie na polityków, kryzys, autostrady, choć pozostaje to poza naszym wpływem (nie licząc wyborów, choć i tu wybór dość iluzoryczny), zamist zacząć od siebie i tego, co faktycznie "mogę" zrobić.

Ilekroć opieramy swoje życie emocjonalne na słabościach -szefa, męża, żony, dzieci-  podporządkowujemy swoją moc tym słabościom. W rezultacie nasze uczucia są całkowicie zależne od tego, w jaki sposób jesteśmy traktowani. W ten sposób pozbawiamy się własnej siły i podbudowujemy słabości innych.
To, co możemy zrobić, to skupić się na tym, na co mamy wpływ. Nie mamy wpływu na słabości innych, ale możemy skupić się na tym, w jaki sposób na nie zareagować i jakie podjąć działania w swoim życiu.

*  *  *

Książkę Stephena R. Coveya "7 nawyków szczęśliwej rodziny" przeczytałem po raz pierwszy jakieś 9 lat temu. To głównie dzięki niej dokonał się w moim życiu przełom, kiedy to życie rodzinne (mieliśmy wówczas dwoje dzieci) zacząłem traktować jako -cytując za Coveyem- "danie główne, a nie imprezę towarzyszącą".
Zasady (nazywane nawykami) opisane w tej książce zrosły się z moim rozumieniem życia rodzinnego, które jest dla mnie najważniejszą rzeczą, gdyż to -jeśli się dobrze zastanowić- naprawdę jedyne miejsce, w którym jesteśmy niezastąpieni.
Zgadzam się ze słowami zamieszczonymi w przedmowie, że szczęśliwa rodzina to nie jest coś, co przychodzi samo. Jej stworzenie wymaga wykrzesania najgłębszych pokładów energii, talentu, pragnienia, wizji i determinacji. Zaletą książki jest to, że nie daje gotowych rozwiązań, lecz uczy tworzenia pewnej struktury, innego spojrzenia na własną szczególną sytuację i znalezienia sposobu, żeby sobie z nią poradzić. Jak podkreśla Covey -i wie o czym mówi, jest w końcu ojcem dziewięciorga dzieci!- każda rodzina musi pokonywać trudności i dźwigać swój bagaż problemów. Na szczęście wizja jest potężniejsza niż bagaż. Nasze wyobrażenia lepszej przyszłości są silniejsze niż niedobre doświadczenia nagromadzone w przeszłości czy sytuacja, której obecnie musimy stawić czoło. A atmosfera -i nie trzeba chyba sypać przykładami- wokół rodziny w obecnych czasach jest wyjątkowo niekorzystna. Dawniej, pisze Covey, można było stworzyć szczęśliwą rodzinę i dobrze wychować dzieci, czerpiąc wsparcie z zewnątrz, gdyż społeczeństwo sprzyjało takiej postawie. Sukces w życiu rodzinnym był równoznaczny z płynięciem z prądem. Obecnie okazuje się, że płynięcia tam, gdzie on niesie, ma dla rodzin opłakane skutki. Struktura stworzona przez siedem nawyków (idea wpłat na konto emocjonalne, rodzinna deklaracja misji, cotygodniowe spotkania rodzinne i czas sam na sam, i wiele innych pomysłów), pomaga wykształcić w sobie potrzebny obecnie sposób myślenia i niezbędne umiejętności, aby rodzina, pragnąca budować "piękną kulturę rodzinną", potrafiła wracać na raz obrany kurs.

A oto lista wszystkich siedmiu nawyków opisanych w książce, do lektury której gorąco Was zachęcam:
  1. Bądź proaktywny
  2. Zaczynaj z wizją końca
  3. Stawiaj na pierwszym miejscu to, co najważniejsze
  4. Myśl w kategoriach wygrana-wygrana
  5. Staraj się najpierw zrozumieć...potem być zrozumianym
  6. Synergia
  7. Naostrz piłę
Jeżeli macie ochotę, mogę rozwinąć poszczególne punkty w kolejnych postach... Póki co wypróbujcie "przycisk przerwy", a na pozytywne efekty nie będziecie długo czekać!

31 komentarzy:

  1. Trochę pobocznie...
    "Danie główne, a nie impreza towarzysząca"...
    Pamiętam jak popłakała sie moja nastolatka, gdy powiedziałem, że: "bycie jej ojcem to najpiękniejsza wyprawa mojego życia".
    Bo i fakt...
    Zorza polarna, lody Antarktyki czy rozgwieżdżone niebo na środku oceanu okazały się być kiczowatymi obrazkami w porównaniu z uśmiechem moich najbliższych.
    Roman

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ja się popłakałam (mając jakieś dwadzieścia lat), gdy mój ojciec powiedział do mojej siostry ,,lepiej mieć dzieci i nie mieć samochodu, niż mieć samochód i nie mieć dzieci". Powiedział to akurat z irytacją, ale tak się składa, że były to najcieplejsze słowa, jakie od niego w życiu usłyszałam... zważywszy, jak zawsze podkreślał rolę samochodu w budowaniu prestiżu przedsiębiorcy.

      Usuń
  2. Co do książki: czuję, że będę musiał po nią sięgnąć.

    Co koncepcji "przycisku przerwy" - uważam, że sprawa jest względna. O ile w niektórych sytuacjach życiowych namysł lub dystans faktycznie jest potrzebny, to w innych już nie, a może być wręcz szkodliwy. Taki to świat, że niekiedy trzeba działać szybko, licząc się z tym, że możemy popełnic błąd.

    Ja, jako introwertyk, a ponadto facet z zespołem Aspergera nie chcą jeszcze bardziej pogążać się w racjonalność i chłodny namysł - i właśnie spontaniczność tudzież odrobina szaleństwa - to właśnie to, do czego dążę (na ogół bezskutecznie).

    Co do samych zakupów: owszem, szczególnie przy większych i zasadniczych zakupach ów guzik jest potrzebny. W praktyce wygląda to u mnie tak, że zanim wyłożę towary z koszyka na taśmę, część z nich ląduje sobie gdzieś tam z boku; zdarza się jednak, że czasem coś jeszcze dorzucę w większej ilości, o ile wiem, że jest to korzystny i potrzebny zakup.

    Adam S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spontaniczność jest dobra. Nadmiar myślenia i samokontroli faktycznie potrafi stanowić trudną do pokonania barierę. Nie tamujmy zatem dobrych uczuć i emocji. Chwila pauzy przydaje się, kiedy przychodzi uczucie gniewu, irytacji - wtedy, dziwnym trafem,trudno o namysł i samokontrolę, które przychodzą często po 'rozlanym mleku'. Dobre relacje z dziećmi, na których nam przecież długofalowo zależy, są podkopywane przez codzienne, niekontrolowane wybuchy, czyli właśnie wypłaty z "konta emocjonalnego".

      Usuń
  3. Bardzo taki przycisk by się czasem przydał - świetny wpis!

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę o rozwinięcie kolejnych punktów, b.ciekawy wpis, a rodzina - co może zrozumiałam zbyt późno- to mój największy sukces.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdecydowanie jestem proaktywny i nie mogę tego zmienić. To nie jest proste.
    Czasami spotykam wulgarnych i agresywnych ludzi. Najlepiej jest unikać konfliku, oni czekają na to że wybuchniesz gniewem i awantura gotowa. Jeśli zareagujesz uśmiechem, nie wiedzą co jest grane. W ten sposób można w życiu więcej osiągnąć i mieć mniej stresu. Zawsze można czerpać wsparcie z Kościoła. Jeśli słuchamy porad Boga, chodzimy do Kościoła, nasza rodzina będzie szczęśliwa.
    Mormoni to szczęśliwi ludzie. Czytają Pismo Swięte 20 godzin tygodniowo i mają szczęśliwe rodziny i dużo pieniędzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeśli nie słuchamy porad Boga, bo uważamy ów byt za wymyślony i równie niedorzeczny jak kopncepcja niewidzialnych różowych czajniczków krążących wokół nas; a Kościół jest dla nas organizacją niemal przestępczą - to jesteśmy straceni czy też mamy jakieś szanse na rodzinne szczęście???

      Adam S.

      Usuń
    2. Panie Adamie, jako osoba wierząca(bynajmniej nie w różowe czajniczki)i członek Kościoła chciałbym odpowiedzieć w miarę obiektywnie i z szacunkiem: myślę, że osobie wierzącej, jeśli wiara jest rzeczywistym, a nie tylko deklarowanym, fundamentem rodziny (a na tym fundamencie wznoszą się kolejne piętra tej pięknej budowli, jaką jest miłość), łatwiej jest osiągnąć rodzinne szczęście. Jako wierzący mogę doświadczyć pomocy Boga, a także otrzymuję spójny zestaw sprawdzonych wartości (dekalog,Biblia,nauczanie Kościoła).
      Nie twierdzę jednak, że osoba niewierząca nie może, jeśli jest konsekwentna, osiągnąć rodzinnego szczęścia. Rodzina jest czymś dobrym sama w sobie,a zasady według których mamy postępować, można wyprowadzić z prawa naturalnego czy własnego sumienia. Ale to droga wg mnie trudniejsza i narażona na relatywizm.
      7 nawyków Coveya odwołuje się do uniwersalnych wartości, tak więc może Pan ją spokojnie przeczytać. Na pewno jest dobrą pomocą dla każdego.

      Usuń
    3. temat religii to często grząski temat - kiedyś sprzeciwiłem się czemuś takiemu jak helloween i się zrobiła niezła jatka między ludźmi na moim głównym blogu

      generalnie posty promujące polskość, tradycje, podważające jakieś nowomodne trendy antycywilizacyjne kończyły się u mnie na blogach kłótniami

      :(

      Usuń
    4. Ostatnie posty, a zwłaszcza dyskusje w komentarzach obrazują moim zdaniem pewną transformację tego bloga. Mam wrażenie, że schodzimy coraz głębiej, poruszane są kwestie coraz bardziej drażliwe, które dotykają najważniejszych wartości. Ja ten proces szanuję i bardzo mnie on cieszy. Blog się rozwija w ten sposób, a my mamy szansę rozwijać się razem z nim. Owszem to może prowadzić do kłótni, ale nie musi. To zależy od nas, czy nastawimy się na tolerancję, otwartość, konstruktywne uwagi, czy na walkę. A więc - będziemy reagować impulsywnie czy proaktywnie.

      Usuń
    5. Panie Konradzie,
      Panie/Pani Wild Dog!

      Moja wypowiedź skierowana była odnośnie słów Pana/Pani o nicku Wild Dog: "Zawsze można czerpać wsparcie z Kościoła. Jeśli słuchamy porad Boga, chodzimy do Kościoła, nasza rodzina będzie szczęśliwa." Brzmią one w moim przekonanaiu doktrynersko, więc przeciw nim zaprotestowałem.
      Winny one brzmieć mniej więcej tak: "O ile ktoś wierzy (w istnienie Boga) może czerpać wsparcie z Kościoła. Jeśli żyjemy w myśl zasad religijnych, chodzimy do kościoła, jest szansa na to, że nasza rodzina będzie szczęśliwa". Jest różnica, prawda?

      Zresztą to, co napisałem, można też wykazać na gruncie książki, do której kościoły chrześcijańskie odwołują się jako pisma natchnionego, czyli na gruncie Biblii. Otóż jeden z bohaterów tejże książki, niejaki Hiob - bogobojny, prawy i nader wierzący człek - popadał w niemałe tarapaty i kiepsko mu się wiodło przez czas jakiś, a szczęście rodzinne prysło jak bańka mydlana. Z innych ksiąg biblijnych też jasno wynika, że złe i dobre rzeczy zdarzają się ludziom niezależnie od jakości ich życia, a nawet rzekłbym ci bardziej wierzący mają "brać swój krzyż" i mają (tu, na Ziemi) bardziej pod górkę.

      Z kolei zasady życia minimalistycznego tudzież w naturalnej prostocie, łączące się wszak z gromadzeniem dóbr na przyszłość (oszczędzaniem), są wg moich mniemań SPRZECZNE z ideą chrześcijaństwa, jako religią nakazującą dzielenie się z potrzebującymi. "Bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść, bo byłem spragniony..." (kazanie na Górze) "Kochaj bliźniego swego, JAK siebie samego" (najważniejsze przykazanie wg Jezusa) - tak więc nie taka zasada, że na pierwszym miejscu ja i rodzina, a dopiero później inni - lecz WSZYSCY W RÓWNYM STOPNIU! A kto jest bliźnim - ano o tym pouczała z kolei przypowieść o miłosiernym Samarytanienie. Itd, itd... A głodnych i potrzebujących jest dzisiaj wiele. Oj, wiele.

      Innymi słowy, ja jako nie-chrześciajnin mogę bez popadania w sprzeczność stawiać siebie i najbliższą rodzinę na pierwszym miejscu, natomiast prawdziwy chrześcijanin - już nie. Czy są dzisiaj prawdziwi chrześcijanie? Ja takiego jeszcze nie spotkałem.

      Z kolei samo postępowanie wyzwawców chrześcijaństwa, a szczególnie kleru poprzez wieki, a nawet i teraz (pałace biskupów i pałacyki proboszczów; ogólnie rzecz biorąc rozpasany materializm...) jest bardzo dalekie od biblijnych wskazań.

      Gromadzić dobra na przyszłość to może w moim przekonaniu ateista, agnostyk czy deista, ale nie ktoś, kto poważnie mieni się być chrześcijaninem.

      Na marginesie, jako swego rodzaju credo:
      Bytów, których istnienia nie da się wykazać prawdopodobnie nie ma.
      Boga prawdopodobnie nie ma.

      Adam S.

      Usuń
    6. Ja jestem mimo wszystko zdania, hmm, ciężko to polskim przysłowiem przetłumaczyć, że 'Charity begins at home."


      "tak więc nie taka zasada, że na pierwszym miejscu ja i rodzina, a dopiero później inni - lecz WSZYSCY W RÓWNYM STOPNIU!"


      Zupełnie się z tym nie zgadzam. To nagięcie do swojego punktu widzenia wybranych tez.

      Usuń
    7. ...łączące się wszak z gromadzeniem dóbr na przyszłość (oszczędzaniem), są wg moich mniemań SPRZECZNE z ideą chrześcijaństwa...

      Mylisz się srodze - Chrześcijaństwo nakazuje dbać o zasoby przyszłość, gromadzić dobra na dzień jutrzejszy/oszczędzać, a nawet pomnażać posiadane oszczędności. Nie jestem specem od Religii, ale od razu mi przychodzą na myśl co najmniej dwie historie biblijne:

      1. Księga Rodzaju - historia Józefa, 7 chudych lat Egiptu

      2. Przypowieść o pomnażaniu talentów (Mt 25,14-30; Łk 19,12-27)

      Usuń
  6. Panie Adamie, odpowiem jako ateista... Mamy dokładnie takie same szanse jak osoby wierzące. Pod warunkiem oczywiście, że potrafimy myśleć, a nie powielać myśli innych. Ja i Konrad (jeśli juz mus nas porównywać) idziemy do jednego celu (spełnionego życia) różnymi drogami. Byłbym głupcem, gdybym uważał, że moja droga jest lepsza od drogi Konrada. A już totalnie uwazałbym się za durnia, gdybym sądził, że jestem "na wyższym etapie rozwoju" niż osoba wierząca...
    Roman

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Adamie, myślę, że zostały poruszone kwestie, do których do tej pory nie odnosiłem się na blogu, gdyż -z założenia- ma on być adresowany do wszystkich zainteresowanych ideą prostego życia. Kwestie religii brałem więc przed gruby nawias w przekonaniu, że dobrowolna prostota jest ideą uniwersalną. Nie jest to miejsce, aby dyskutować o zagadnieniach teologicznych lub biblijnych, które Pan tak lekką ręką rozstrzygnął, a które ludzie roztrząsają od wieków. Oczywiście, jako osoba -przyznam się- głęboko wierząca (a przy tym myśląca), mam swoje odpowiedzi na kwestie takie jak istnienie zła, które dotyka także wierzących, wolna wola, miłość bliźniego, stosunek do rzeczy materialnych i bogactwa, sposób dzielenia się i tego, komu w pierwszym rzędzie mam, jako mąż i ojciec, pomagać. Nadmienię, że szczęście i krzyż się nie wykluczają, ale do tego trzeba głębszego spojrzenia. Akurat osoba wierząca może w Biblii i życiu Kościoła odnaleźć bardzo dużo inspiracji do prostego, oszczędnego, wolnego od materialnych przywiązań życia, poczynając od pewnej rodziny z Nazaretu, których ateiści są niestety (niestety z mojego punktu widzenia) pozbawieni. Tak się składa, że przez wieki Kościół, nie państwo, był główną, jeśli nie jedyną, instytucją niosącą pomoc chorym i potrzebującym (szpitale, szkoły, przytułki). Do tego potrzebne są oczywiście środki i dobra materialne. Nie twierdzę przy tym, że Kościołowi nie można nic zarzucić. Ale i tu sprawa nie jest taka oczywista, jak podchodzą do tego ci, którzy z Kościołem nie mają wiele wspólnego. Co zaś się tyczy ubóstwa na świecie, to jest to skandal XXI wieku, wynikający z wielkiej obojętności sytych społeczeństw Zachodu i cywilizacyjnych zaniedbań. Na koniec chciałbym dodać, że jeśli piszę o gromadzeniu oszczędności, to piszę to w tym uniwersalnym ujęciu, o którym wspomniałem wcześniej. Dla mnie priorytetem jest nie gromadzić skarbów na ziemi, dzielić się finansowo, pieniądze traktować tylko jako środek do celu, jakim jest zapewnienie środków do życia mojej rodzinie. Nie wszyscy są wezwani do rozdania swojego majątku. Mogę to robić, gdyż zaufałem Bogu, którego istnienie jest dla mnie oczywiste jak moje własne. Proste życie ma więc dla mnie o wiele głębsze uzasadnienie niż te, o którym piszę na blogu. Ale, jeśli takie jest życzenie Czytelników, mogę je rozwinąć w jednym z kolejnych postów.

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tego, co czytałam, to w Biblii wcale nie ma pochwał na temat życia rodzinnego. Pierwsi chrześcijanie nie byli zainteresowani rozmnażaniem się, tylko nawracaniem dorosłych innowierców na wiarę chrześcijańską (stąd chrzest w dorosłym wieku). A dzieci nie-chrześcijan rodziło się sporo. Może trzeba było szanować rodziców, ale Bóg miał być na pierwszym miejscu. A potem reszta bliźnich, wszyscy po równo. Jezus nawoływał do opuszczenia żon i dzieci przez apostołów i przyłączenia się do niego. Samotny mężczyzna był bliżej Boga. Człowiek miał być gotowy do zabicia swojego dziecka, jeśli Bóg by tego nakazał. W sumie rodzinę i dzieci biblia traktowała dość ostro (oddanie nieposłusznej córki na niewolnicę itp.) Moje wnioski są takie, że w chrześcijaństwie najważniejszy ma być Bóg, a potem reszta świata. Ale nie należy zbytnio przywiązywać się do ludzi, którzy dla powinni być raczej jak bracia i siostry. Oczywiście część ludzi chciała małżeństwa, więc w miarę jak rozwijał się kościół katolicki, zaczęto regulować sprawę małżeństw, które do średniowiecza były "świeckim" wymysłem. Z czasem kościół wolał biedniejsze rodziny wielodzietne, bo one były bardziej nim zainteresowane. Ale pochwała dla życia i rodziny to stosunkowo młody pomysł w kościele i nie mający NIC wspólnego z pierwszymi chrześcijanami i biblią, a za to wiele wspólnego z transformacją kościoła. Ja jestem agnostykiem, nie lubię wszystkich religii jednakowo. Staram się szanować czyjąś wiarę. Ale będę poddawać krytyce kościół, który swobodnie interpretuje sobie pewne zapiski starej książki w zależności od czasów i okoliczności.

    Kaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tyle, że jak tego krytykowanego chrześcijaństwa zabraknie, to obudzisz się za X lat w świecie muzłumańskim i nie będziesz już miała tej wolności, którą cieszysz się teraz

      myślę, że przyjdzie czas, kiedy nawet tzw. agnostycy z sympatią będą patrzeć na świat zachodni, cywilizację zachodnią (opartą jednak na chrześcijaństwie) oraz wartości europejskie (o ile coś takiego jeszcze mamy)

      Usuń
    2. Admin R-O
      Zgadzam sie w całej rozciągłości. Uważam (mogę się mylić), że jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi, właśnie cywilizacja zachodnia( zbudowana na "trójcy" złożonej z greckiej filozofii, rzymskiego prawa i chrześcijańskiej etyki) dała mi "prawo do ateizmu". KAżdą religię poza chrześcijaństwem uważam za zagrożenie dla MOJEJ cywilizacji i mojego stylu życia.
      Roman

      Usuń
    3. Historia biblijna nie zaczyna się od chrześcijan. A małżeństwo i rodzina wielodzietna to wynalazek tak stary jak świat. Mam wrażenie, że cała Biblia jest właśnie afirmacją małżeństwa i rodziny. Posiadanie dzieci było zawsze oznaką błogosławieństwa (Małżonka twoja jak płodny szczep winny we wnętrzu twojego domu. Synowie twoi jak sadzonki oliwki dookoła twojego stołu – psalm 128). Historia biblijna opiera się na przymierzu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem, ich losy często „kręciły się” wokół życia rodzinnego i potomka. Przymierze z Abrahamem opierało się na obietnicy potomstwa licznego „jak ziarnka pyłu ziemi”. Polecam lekturę historii Tobiasza i Sary, Pieśń nad Pieśniami – ten pierwszy erotyk, u proroków Bóg jest pokazany jako zazdrosny małżonek (Ozeasz), a w Izajaszu Jego miłość jest większa od miłości matki(Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie.). Nie mówiąc o 4 przykazaniu (czcij ojca i matkę). Tak się sklada, że Bóg nie oczekuje gotowości do zabicia swojego dziecka, Abraham był tylko wystawiony na próbę, a Syna to zabili akurat samemu Bogu. Z Nowego Testamentu: Jezus broni nierozerwalności małżeństwa. W listach jest wiele na temat dobrych relacji w małżeństwie (Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie… Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje). "We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane, gdyż rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg" (List do Hebrajczyków). Poza tym pierwsi chrześcijanie uważali, że koniec świata nastąpi za ich pokolenia – stąd rozdawanie majątków i generalnie zalecenie do bezżeństwa. Poza tym były prześladowania, stąd słowa Pawła: "Uważam, iż przy obecnych utrapieniach dobrze jest tak zostać, dobrze to dla człowieka tak żyć (nie żeniąc się). Jesteś związany z żoną? Nie usiłuj odłączać się od niej!" Oczywiście czym innym jest szczególne powołanie do pozostania bezżennym, aby być bardzie dyspozycyjnym. Sprawa jest dość złożona –jak starałem się krótko wykazać- osobiście nie uważam, że pochwała dla życia i rodziny to stosunkowo młody i instrumentalnie wykorzystywany pomysł w Kościele. Bardzo ciekawy to temta... A na marginesie: ja również szanuję agnostyków (:

      Usuń
    4. Zaznaczyłam, że wszystkich religii nie lubię po równo:) Co nie znaczy, że je "olewam". Bardzo lubiłam czytać mitologię, poznawać wierzenia Słowian, a nawet historię Halloween. Nie uważam, żeby wiara w coś była z gruntu zła, bo tak naprawdę wierzenia pierwotnie są oparte na uniwersalnym zbiorze prawd etycznych. I to jest dobre. Złe są religie, które różnią się zasadniczo sposobami czczenia swojego boga, przywódcami duchowymi, świątyniami itp. To ci ludzie, którzy tworzą tę konkretną religię być może kiedyś w przeszłości odegrali jakąś rolę w historii, ale w tej chwili wstrzymują postęp, czasem ogłupiają masy, doprowadzają do wojen, konfliktów i powstawania grup zaślepionych fanatycznych zwolenników jednej prawdy i jednej religii. Wolałabym żyć w świecie, gdzie każdy wyznaje, co mu się żywnie podoba, ale w swoim domu/świątyni i nie ma to ŻADNEGO wpływu na życie w społeczeństwie. A zasady etyczne są bardzo ważne w funkcjonowaniu społeczeństwa, ale są tak uniwersalne, że nie potrzebują straszenia niewidzialną siłą.
      A bloga dopiero dziś odkryłam i mam zamiar wpadać często, bo nie muszę się ze wszystkim zgadzać, żeby to polubić:) A z racji młodego wieku wiele z moich poglądów się dopiero kształtuje:)
      Kaja

      Usuń
    5. Jesteś zawsze mile widziana (:

      Usuń
  9. Bardzo wartościowy artykuł. A pana (już ś.p.) Stephena R. Coveya znam - przeczytałam książkę jego syna "7 skutecznych nawyków nastolatka". Czas zabrać się za książkę jego ojca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałem, że zmarł... A książka jego syna dla nastolatów także godna polecenia.

      Usuń
  10. 1. A ja powtórzę: "Bo byłem głodny..." i zapytam konkretnie - Czy dziecko umierające z niedożywienia w Afryce nie obciąża sumienia chrześcijanina żyjącego się w błogostanie w europejskim państwie?
    2. Zacytuję raz jeszcze: "Bo byłem głodny..." i zapytam konkretnie po raz wtóry - Czy dziecko umierające z niedożywienia w Afryce nie obciąża sumienia polskiego biskupa rozbijającego się furą za 150-200 tys. PLN oraz "gnieżdżacego" się w pałacu wartym miliony?

    HIPOKRYZJA, HIPOKTYZJA, PO TRZYKROĆ HIPOKRYZJA.

    Czekam na konkretne odpowiedzi. Odpowiedzi przeczytam z zainteresowaniem. Nie będę już jednak więcej zabiearał głosu. Życzę wszystkiego dobrego.

    Adam S.

    PS

    Sugerowana odpowiedź: oczywiście, że nie obciąża sumienia chrześcijanina czy biskupa, bo to z czym obecnie mamy do czynienia, to nie jest prawdziwe chrześcijaństwo, tylko taka zabawa w chrześcijaństwo, wybieranie sobie możliwych do zaakceptowania treści, w imię konformizmu i dobrego samopoczucia.

    Dla zainteresowanych chrześciajństwem polecam książki Kierkegaarda: "Bojaźń i drżenie" oraz "Chwila". Natomiast osobom zainteresowanym racjonalnym życiem polecam publikację Richarda Dawkinsa "Bóg urojony".

    OdpowiedzUsuń
  11. Panie Adamie, to o co Pan prosi jest nieracjonalne :)
    Oczekiwać, by Konrad odniósł się do postępowania jakiegoś (nawet nie konkretnie wskazanego) biskupa to za przeproszeniem można porównać do oczekiwania, że dajmy na to ja będę się tłumaczył z tego, ze sąsiad z drugiego końca mojej wsi pierdział przy obiedzie...
    Tłumaczyć to się można z własnego postępowania (no moze jeszcze z postępowania własnych dzieci i odrobinkę a postępowania małżonki/a), ale z postępowania kogoś obcego?!
    "Bóg urojony" to średnia jakościowo książka z kilkoma merytorycznymi błędami (nie wiem czy nie są to błey zamierzone, bo w przypadku ich usunięcia sypią isę niektóre Dawkinsowe koncepcje).
    Jednocześnie oświadczam, że nakładam na siebie karę czasowego (co najmniej kilka tygodni) niekomentowania wpisów na blogu. Mocno niestety tkwiący we mnie nawyk mniemania, ze powinienem coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji muszę w sobie tępić :)
    Roman

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma co się od razu tak karać... Bez Twoich, Romanie, komentarzy straci blog i jego Czytelnicy (:

      Usuń
  12. Hm. O ile Konrad jest czlonkiem Koscioła Katolickiego, to jak najbardziej moze, a nawet powinien sie tlumaczyc z postepowania tamtejszych biskupow - bo to w końcu przywódcy "Stada" i moralne wzory. Zycie biskupow jest mniej wiecej takie, jak to przedstawil ten "natchniony" ateista - Adam. Moje odpowiedzi na jego 2 pytania brzmia: obciaza sumienia wszystkich wierzacych i to bardzo! Bardziej sumienia wierzacych niz niewierzacych, bo od tych drugich niewiele mamy prawo wymagac, a juz na pewno nie - samozaparcia. Ateizm, który metafizycznie jest moze i sluszny, w praktyce prowadzi czesto do moralnego relatywizmu. Dlatego kto moze niech wierzy w Boga, chocby bylo to tylko slodka iluzja.
    Romanie! nie wycofuj sie wcale z pisania, bo piszesz ciekawie. Moze zechcesz napisac, jakie bledy popelnil Dawkins w swej ksiazce?

    Jolanta z grodu Kraka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, ze dyskusja odjechała mocno od tematu głównego, a szkoda, bo mnie się ten "przycisk przerwy" wielce podoba i muszę zacząć go częściej używać.
      Niemniej Jolantę z grodu Kraka muszę zapytać, na jakiej podstawie twierdzi, że od niewierzących "niewiele mamy prawo wymagać", zwłaszcza w kwestii samozaparcia. Jakoś protekcjonalnie mi to zabrzmiało. Jolanto - wierzący nie mają monopolu na posiadanie kręgosłupa moralnego ani siły charakteru. Nawet jeśli zasady niewierzących sprowadzają się do „bądź miły dla ludzi, nie obżeraj się, czytaj książki, chadzaj na spacery i próbuj żyć w zgodzie z ludźmi innych wyznań i narodowości”, to nie umniejsza ani ich wartości jako ludzi, ani wartości tego, co mogą zrobić - i robią - dla świata.

      Usuń
  13. Anguo!

    Piszac, ze od wierzacych niewiele mamy prawo wymagac, mialam na mysli to, ze nie deklaruja oni na ogoł zadnego systemu moralnego czy metafizycznego, który nakazywałby im jakies szczegolne poswiecenia dla innych. Tak więc moga, ale nie musza pomagac innym. Co innego chrzesciajanienie - ci sami sie zobowiazuja do pewnych dzialan, ale ich nie wykonuja. Powiem i tak: ateista czyniac dobro, zawsze moze powiedziec, ze czyni to bezinteresownie i nie tak latwo to zakwestionowac. Natomiast wierzacemu zawsze mozna zarzucic to, ze czyni to ze wzgledu na domniemana nagrode po smierci.

    Jolanta z grodu Kraka

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...