NINIEJSZYM DONOSZĘ, ŻE...

 Jestem kochającym szpiegiem. Wyłączyłam mamuśkowatość, zdjęłam buty i usiadłam na trawie. Dyskretnie obserwuję swojego czternastomiesięcznego ludka podczas zabawy. Przemycam lekcje uważności.
Zauważyłam, że mój stworek najszczęśliwszy jest kiedy biega na bosaka, zbiera z trawy opadłe czereśnie i rozgniata je w swoich, małych tłustych łapkach. Albo kiedy próbuje łapać pomarańczowo – czarne kowale biegające wokół wypełnionej próchnicą wierzby. Niezmiennie najlepszą zabawą okazuje się bycie częścią otaczającego go świata. Zwykłość odcedzona z banału za pomocą uważnych par oczu, wszędobylskich nóżek i czepliwych rąk. Zatrzymanie się na jakimś pozornie nieznaczącym detalu. Najczęściej jest to zwykły patyk, kamyk, kawałek kory, odrobina błotka albo niewielka kałuża.
Jesteśmy w ogrodzie. Bąbelas grzebie patykiem w pół-wyschniętej, błotnej kałuży i dotyka czułek ślimaka winniczka. Tu i teraz na moich oczach staje się bohaterem fascynującej historii. Poznaje świat wszystkimi zmysłami jednocześnie. Stopień ubabłonia jest zawsze wprost proporcjonalny do ogromu zachwytu. Pasja odkrywcy nie powstrzymywana przez ubłocony tyłek kwitnie.
Nigdy nie mówiłam swoim dzieciom, że żaby są bleeee a żuki i pająki łeeee. Odkąd pamiętam uwielbiały wszelkiej maści naziemne i nadrzewne wielonogi. Mój starszy syn jest fanem ropuch. Potrafi je złapać. Pogłaskać i … pokazać sąsiadce. Umie też wspiąć się na każde drzewo w okolicy. Dzięki temu ma opinię łobuza. A przecież jest tylko szczęśliwym odkrywcą. Podejrzewam, że bąbelas pójdzie w jego ślady.
Po obiedzie robię eksperyment. Wynoszę na ogród kocyk i kilka plastikowych zabawek stworka. Zachęcam go do zabawy jego super-duper grającą śmieciarą. Mały ludek ledwie rzuca na nią okiem. Podsuwam mu leappada. Zero reakcji. Niebieskooki smerf gna co sił na swoich krzywych nóżkach w stronę błotnego eldorado. Łapie patyk i raz jeszcze wygrzebuje z kałuży małe kawałki nieba. Chwilę później z gębką rozdziawioną w pełnometrażowym uśmiechu siedzi w samym epicentrum brązowego grajdołka. W garści trzyma dwa świeżo wydobyte kamyki.

Wieczorem piszę raport szpiega: Niniejszym donoszę, że żadna plastikowa zabawka nie pokona patyka, kamyka i błota. Największą radość jaką możemy zafundować swoim latoroślom to pozwolić im samym eksplorować otaczający ich świat. Zachwyćmy się ich uważnością w odkrywaniu rzeczy małych. Bądźmy kochającymi szpiegami i dyskretnymi przewodnikami. Nie wtrącajmy się ze swoją dorosłością w świat dziecka. W końcu my też nie lubimy kiedy ktoś wchodzi nam do salonu w samym środku naszej dorosłej zabawy.  
PS. Jeśli ktoś ma ochotę poczytać inne moje teksty zapraszam na: http://historiarzeczymalych.blogspot.com/

12 komentarzy:

  1. W dzisiejszych czasach większość mam nigdy nie pozwoliłaby swoim maluchom taplać się w błocie. Bo to przecież nieodpowiedzialne, tam są bakterie i zarazki. A nie ma nic piękniejszego niż dziecko na łonie natury.

    Pozdrawiam,
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze dziwią mnie mamy (a może częściej babcie?), które zabierają dzieci/wnuki na plac zabaw, do piaskownicy, a potem co chwila upominają: nie siadaj, bo się ubrudzisz! To może lepiej ubrać dzieci w takie specjalne "ubranie do ubrudzenia"...

      Usuń
  2. Zgodził bym się jeśli ktoś ma własne podwórko. Ale jak ktoś mieszka w miejskiej dżungli to już tak nie pozwoli. Nawet znalezienie kawałka trawnika nie była by problemem - ale co z tego jak psy srają (tasiemce i włośnie u malutkiego dziecka to nic przyjemnego). Dopóki ludzie nie zaczną sprzątać po swoich kundlach to tak będzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak to się mówi?
    "Dziecko jest, albo czyste, albo szczęśliwe" :)
    Roman

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne :)

    Taka jedna myśl przyszła mi do głowy, a pro po włażenia z naszą dorosłością w ich - małych - świat. Chyba warto, aby pozwolić ich dziecinności przyjść do naszego świata i mam przekonanie, że i dla dużych byłoby to z wielkim, wielkim pożytkiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i byłoby piękne, gdyby nie to kwieciste słownictwo. Co drugie słowo to metafora, zagadka. Ciężko się czyta.

      Usuń
  5. Nie można by proście tego napisać? Koniecznie trzeba silić się na taki pseudo poetycki język?

    Maga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może lepiej nie czytać? Koniecznie trzeba silić się na jęczenie? :)
      Roman

      Usuń
    2. Zgadzam się,piękne teksty,piękne wnioski z nich płyną,ale tak przerysowane,że aż przekłamane jakby,sztuczne. Czy to jeszcze poezja? Już dawno nie. Szymborska pisała mało,ale w każdej linijce była esencja życia,tu na odwrót. Aż drażni,bo trzeba przeskakiwać wyrazy,żeby zrozumieć o co chodzi.Przeciwieństwo prostoty. Kocham polszczyznę,dlatego jej bronię. Pozdrawiam:-)

      Usuń
  6. Mnie wpisy Miłki urzekają właśnie swoim stylem - opowiedzieć w piękny, wrażliwy i subtelny sposób proste przeżycia i przemyślenia... trzeba mieć talent i duszę poety. Takie wpisy trzeba smakować i umieć przystanąć, między jednym a drugim newsem serwowanym w sposób łopatologicznie oczywisty. Więc proszę o jeszcze i trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja lubię u jednych prostotę u innych poetyckie słownictwo, uwielbiam różnorodność wśród ludzi, to jest zachwycajace.Odwiedzam blog Miłki,wprowadza w moje życie taką lekką,miłą poezję,zamyślenie,zatrzymanie,uważność .Jeszcze raz dziękuję Ci Miłko:) ania.

    OdpowiedzUsuń
  8. ładnie napisane ;] pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...