Czas zaktualizować dane: od kilku miesięcy nasze dwie starsze córki (4 kl. SP i 1 kl. gm.) chodzą do szkoły. Trzecia córka (2 kl. SP) po 3 miesiącach nauki w szkole wróciła do nauki w domu. Syn (zerówka) uczy się razem z nią.
Trochę na tym blogu pisaliśmy o naszych wyborach związanych z edukacją dzieci, uznaliśmy więc, że w związku z radykalną zmianą i zakończeniem rozdziału pierwszego należą się wam wyjaśnienia.
Gdy latem minionego roku podejmowaliśmy decyzję o powrocie dzieci do systemu szkolnego, niektórzy pytali: czy przyznajecie się do porażki? czy tak was już to zmęczyło, że się poddajecie? a może dostrzegliście coś, co edukację domową deprecjonuje?
Faktem jest, że prowadzenie edukacji domowej ma niewiele wspólnego z poczuciem błogości czy komfortem. „Obiecuję wam krew, znój, łzy i pot” – mówił Churchill Brytyjczykom w ważnej dziejowej chwili. Nie mówił tego o edukacji domowej, ale w zasadzie wszystko pasuje. Codzienne zmaganie z poczuciem słabości, z własnymi ograniczeniami - intelektualnymi i emocjonalnymi, codzienne staranie o to, by rozbudzać dziecięcą kreatywność, niezależność, wrażliwość; zderzanie się z wadami, które paraliżują wolę i uniemożliwiają realizację ambitnych pomysłów; czasem bezsilność, czasem pustka w głowie, czasem poczucie przygniecenia.
Czy więc nie warto podejmować wyzwania? Wprost przeciwnie!
Trzem latom edukacji domowej zawdzięczamy moc doświadczeń, które ukształtowały nas – zarówno jako rodzinę, jak i każdego z osobna – w sposób nieporównanie silniejszy niż zwyczajne, „szeregowe” życie beneficjentów zorganizowanej edukacji dzieci. Oto wręczono nam ster, który w przypadku większości Rodziców dzierżą nauczyciele dzieci, i pozwolono samodzielnie decydować, w jakie rejony wiedzy i życia, i przy użyciu jakich metod pożeglujemy. Rzecz bezcenna!
Od początku naszej przygody z edukacją domową przeczuwaliśmy jednak, że decyzję o ED warto podejmować wspólnie z dzieckiem, i że trzeba ją każdego roku „waloryzować” – spojrzeć na siebie, swoją kondycję, możliwości, chęci; usłyszeć wrażenia i oczekiwania dziecka. Przez trzy pierwsze lata robiony przez nas wspólnie bilans zysków i strat ostatecznie wychodził na korzyść edukacji domowej. Jednak w ostatnim roku pojawiły się „jaskółki” zmian: po pierwsze, potrzeba większej niezależności i potrzeba częstszego kontaktu z autorytetami zewnętrznymi u najstarszej Córki; po drugie, moja potrzeba odpoczynku. Koordynowanie edukacji czwórki dzieci na czterech rożnych poziomach w połączeniu z prowadzeniem domu w dużej rodzinie - w pewnym momencie stało się to dla mnie zbyt trudne do ogarnięcia. Uznaliśmy, że chcemy spróbować zmiany. Po rozeznaniu gimnazjalistce zaproponowaliśmy szkołę niepubliczną (gimnazjum klasyczne), a czwartoklasistce – państwową szkołę rejonową. Do tej ostatniej dołączyła spragniona szkolnych doświadczeń drugoklasistka, która jednak po 3 miesiącach brania codziennie zimnego prysznicu w swojej klasie, zdecydowanie opowiedziała się za powrotem do edukacji domowej. W jej przypadku szkoła „zapewniała” tyle negatywnych doświadczeń, że nie warto było łudzić się, że coś pozytywnego z tego wyniknie.
Dziś więc jesteśmy w takiej konfiguracji edukacyjnej. Obowiązek szkolny na pewno wymusił na nas dużo zmian. Dzieciom przybyło spraw pilnych, „na już”, zaczęły liczyć się oceny. Ubyło czasu na kreatywne lenistwo. Z żalem obserwuję, że – zwłaszcza w podstawówce – jest sporo „zapchajdziur”, treści lub aktywności o małej wartości, marnowania czasu. Szkolne doświadczenie czasem nas rozczarowuje, złości i męczy, wyzwala niepięcia. Wybrana przez nas droga do życia prostszego, skromnego pod względem materialnym, ale bogatszego duchowo – jest poddawana próbie. Ale widzę, że nasze życie nie traci na spójności. Ważne rzeczy są nadal ważne i nie brakuje nam na nie czasu.
To szkolne doświadczenie niesie też ze sobą konkretne dobro. Jest polem, na którym wykorzystujemy aktywnie to, czego nauczyliśmy się – my i dzieci – przez lata edukacji domowej. Przybyło więc rozmów o wartościach i pozostawaniu sobą wobec nacisków. Przybyło rozmów o trudnych doświadczeniach związanych z czyimiś przykrymi emocjami. Jemy wspólnie kolację, w czasie której omawiamy na bieżąco nasze sprawy. Mam wrażenie, że córki wnoszą w swoje środowisko powiew optymizmu i niezależności. Jest oczywiście też moja korzyść – mam obecnie tylko dwoje „studentów” w zbliżonym wieku, co znacznie upraszcza moje wybory.
Tyle szkolnych aktualności. Gdzie będziemy za rok? Sama jestem ciekawa…
Magda
Wcześniejsze wątki edukacji domowej znajdziecie tutaj.
Bardzo ciekawe refleksje. Przyglądam się edukacji domowej od jakiegoś czasu w wersji polskiej i włoskiej. Intryguje mnie i budzi wiele pytań. Sama jestem nauczycielką więc patrzę na całość z perspektywy mojego własnego, szkolnego doświadczenia. Będę czekać na ciąg dalszy : )
OdpowiedzUsuńPodziwiam Was za podążanie za dziećmi, poważne podejście do ich problemów i indywidualne rozpatrywanie potrzeb (co w codziennym natłoku zajęć i przy kilku sztukach na stanie :) na pewno łatwe nie jest). Ciekawi mnie, jakie negatywne doświadczenia Waszej Córki wywołały decyzję o powrocie do ED. Sama cierpiałam na fobię szkolną (wtedy nikt tego nie diagnozował), ale wówczas Rodzice nie mieli właściwie narzędzi, żeby mi pomóc.
OdpowiedzUsuńDopiero teraz przeczytałam, że komentarz ten zawiera prośbę o sprecyzowanie, dlaczego nasza 8-latka postanowiła wrócić do ED.
UsuńPowodów było kilka: 1. nauczyciel wychowania wczesnoszkolnego, który nieświadomie zniechęcał dzieci do nauki: dzieci wypełniały jedynie podręcznik, jedynym dodatkiem z poza podręcznika były ortograficzne karty pracy :( żadnej wymiany myśli, spostrzeżeń dzieci, żadnej rozmowy - córka szybko straciła oczekiwania, że wydarzy się coś miłego, ciekawego; przychodziła ze szkoły kompletnie znudzona. W jedyne dwa dni,kiedy zdarzyła się odmiana i Córka wróciła podniecona i dzieliła się wynikiem rozmów na lekcjach, dzieci miały zastępstwo z innym nauczycielem... To, co mogło być najciekawsze i najcenniejsze (uczenie się dzięki obecności innych dzieci w klasie), zupełnie nie było wykorzystywane.
2. Przykre doświadczenia społeczne. Jest przemoc między dziećmi (8-latki), tez między dziewczynkami (i psychiczna, i fizyczna, np. bicie po twarzy!), dominująca dziewczynka w klasie "rozdaje karty" i blokuje kilka prób nawiązania przyjaźni mojej Córki z innymi dziewczynkami. Zadziwiająca i smutna patologia. A wychowawczyni zupełnie nie umiała wyjść poza krzyczenie, nagany, dążenie do powierzchownego załatwienia problemu. Wiadomo, że w szkole są i będą problemy. Ale bezradność wobec tego, co działo się w tej klasie w relacjach, była strasznie frustrująca.
3. Wszystkie dziewczynki, poza nasza Córką, miały już telefony komórkowe. To nie ułatwiało funkcjonowania Gabrysi w klasie i zaczęło w niej rodzić pretensje do nas, że "ona jeszcze nie ma" (zupełnie zbędnej w naszej ocenie) komórki.
Przez te trzy miesiące chodzenie Gabrysi do szkoły, widzieliśmy jak jej życie naukowe, społeczne, duchowe - nędznieje w oczach, jak nasiąka materializmem, jak odrywa ją (i nas) od rzeczy pięknych, ważnych, niematerialnych.
A więc nie było fobii szkolnej, tylko zdanie sobie sprawy, że szkoda marnować życie na taki marazm. Magda
Także mnie podoba się Wasze indywidualne podejście do dzieci. I elastyczne łączenie ED z tym, co oferują systemy zewnętrzne.
OdpowiedzUsuń