W tym poświątecznym poście chciałbym krótko opowiedzieć Wam o tym, jak uporaliśmy się z tematem prezentów na Boże Narodzenie. Z jednej strony mamy małe dzieci (4-11 lat), więc rezygnacja z obdarowania prezentami ani nie wchodziła w grę, ani nie była naszym zamiarem. Z drugiej strony chcieliśmy uniknąć sytuacji, której doświadczyliśmy w czasie poprzednich wieczerzy wigilijnych, gdy dzieci koncentrowały się głównie na tym, co otrzymają pod choinkę, a po rozpakowaniu prezentów były zbyt zajęte nowymi przedmiotami, aby zaangażować się we wspólne świętowanie i śpiewanie kolęd. Całe to zamieszanie wokół kwestii drugoplanowych skutecznie odciągało całą rodzinę od wymiaru duchowego, na którym akurat nam najbardziej zależy.
Jak już pisałem
tutaj postanowiliśmy z Żoną nie wymieniać się prezentami, aby skupić się na innych, niż materialny, aspektach świętowania. W przypadku dzieci zdecydowaliśmy się na "drobną" zmianę. Ustaliliśmy, że w czasie wigilijnego wieczoru będziemy wręczać sobie tylko własnoręcznie wykonane, drobne upominki. Natomiast prezenty zakupione dla dzieci postanowiliśmy położyć pod choinkę w czasie pierwszego dnia Świąt - po powrocie z porannej mszy. Dodam jeszcze, że przyjęliśmy zasadę, że każdemu dziecku kupimy tylko jeden osobisty prezent. Zasadę tę zaakceptowali także obecni na Świętach dziadkowie - zamiast kupować osobne upominki sfinansowali zestaw etnicznych instrumentów, które ubarwiły rodzinne kolędowanie.
Wcześniej celowo nie proponowaliśmy dzieciom pisania listu do św. Mikołaja, gdyż naszym zdaniem rozbudza to w nich nadmierne oczekiwania na spełnienie marzeń i otrzymanie tej jednej, wyjątkowej rzeczy.
Inne rozłożenie akcentów przyniosło oczekiwane rezultaty, o których za chwilę.
Jakie prezenty przygotowaliśmy? Były to przykładowo:
Przewiązany wstążką korzeń imbiru - jedna z najstarszych roślin leczniczych.
Świecznik z folii aluminiowej ozdobiony cekinami
Kolorowanka dla najmłodszych przygotowana przez starszą siostrę
Zestaw klęczników od Taty do naszego kącika modlitewnego
Filcowe kolorowe torebki, a w nich krótki miłosny liścik od Mamy dla każdego dziecka
Ozdoby choinkowe, na stół, ozdobna zakładka do książek
A teraz owoce opisanej zmiany:
1. Nie pozbawiliśmy dzieci samego momentu obdarowywania się w czasie Wigilii, ale ważniejsze dla nich stało się nie to, kiedy wreszcie coś (i co?) otrzymam, ale to, kiedy to ja nareszcie będę mógł wręczyć wykonany przez siebie prezent. Emocje związane były nie tyle -jak to bywało uprzednio- z otrzymaniem jakiejś rzeczy, co z jej dawaniem. Tak w ogóle to od wielu dni dzieci z przejęciem (i ukradkiem) produkowały prezenty dla innych domowników i gości, co samo w sobie było sympatyczne. Ponadto materialna wartość podarunku całkowicie straciła na znaczeniu. Liczył się wysiłek i serce włożone w jego przygotowanie. Poza tym w ostatnich tygodniach przed Świętami dzieci, uprzedzone o podjętych przez nas decyzjach, przestały "dręczyć się" oczekiwaniami, co też dostaną, były bardziej spokojne i zrelaksowane.
2. Wcześniej prezenty wykonane przez dzieci zwykle bledły w porównaniu z prezentami kupionymi. Dziecięca uwaga skupiała się zwykle na tych ostatnich. Teraz rękodzieło odzyskało należną sobie uwagę osób obdarowanych.
3. Wymiana własnoręcznie zrobionych prezentów nie zajęła nam tyle czasu i nie była tak absorbująca, jak w przypadku rozpakowania i oglądania prezentów sklepowych. Dlatego mieliśmy więcej czasu na wspólne śpiewanie kolęd. A następnego dnia po powrocie z kościoła dzieci spokojnie mogły zająć się zabawą bez uszczerbku dla świątecznej atmosfery.
4. Dużo zależy od postawy dziadków i dalszej rodziny -w poście
Tonąc w rzeczach napisałem, że w niemałym stopniu do wzrostu stanu posiadania przyczyniają się stęsknieni dziadkowie. Nasi wykazali dużo wyrozumiałości dla naszych pomysłów na odmaterializowanie świąt. Warto zatem odpowiednio wcześniej sygnalizować swoje plany najbliższej rodzinie.
5. Wiem, że jeden osobisty upominek to w dzisiejszych czasach niemalże obraza dla rodzicielskich uczuć. Koleżanki naszych córek delektują się ilością otrzymanych prezentów, wliczając w to nawet skarpetki i rajstopy. Bardzo często sami podbijamy oczekiwania dzieci. W tym kontekście bardzo spodobał mi się pomysł jednej ze znajomych rodzin, w której dzieci od materialnego prezentu wolały ciekawie spędzony czas - sfinansowane przez rodziców lekcje jazdy konnej.
Jeszcze jedna ogólna refleksja:
Uroczystości ściśle religijne, jak Święta Bożego Narodzenia czy I Komunia Święta, komercyjny przemysł stara się wykorzystać jako kolejną okazję do nadmiernej konsumpcji, odwołując się do naturalnego pragnienia obdarowania swoich najbliższych. W tym ostatnim nie ma oczywiście nic złego. Dla mnie najlepszym ku temu momentem są urodziny. Ponadto wręczając naszym bliskim upominek "bez okazji" z pewnością sprawimy im radość, tym większą, że nieoczekiwaną, jednocześnie nie zakłócimy przeżywania wydarzeń typowo duchowych.
O naszym sposobie radzenia sobie z komunijnymi prezentami napisałem
tutaj.
W dalszym ciągu proszę o pomoc rodzinie Miłki i Marcina!
O szczegółach możecie przeczytać w poście: