Konrad: Mieszkam w małej miejscowości, w której większość ulic jest wolna od reklam. Jak wielka to zaleta przekonuję się codziennie, ilekroć wysiadam z podmiejskiego pociągu w centrum Warszawy, w której wielkoformatowe bilbordy osaczają z każdego możliwego miejsca, wdzierając się bezgłośnym krzykiem (musisz to mieć!) w podświadomość. Nic dziwnego - "reclamo" to po łacinie "krzyczeć". Dlaczego nie znoszę reklam? Przede wszystkim za owo zaśmiecanie przestrzeni publicznej naszych miast i pstrokaciznę. Za to, że narzucają treści, nie pozostawiając mi wolnego wyboru. Przede wszystkim za to, że nami manipulują. Jak to się stało, że pozwolono na taką dewastację miejskiej przestrzeni? Okazuje się, że dopiero w tym roku ma trafić do sejmu projekt o ochronie krajobrazu, który ma zaprowadzić trochę ładu (czy i na ile skutecznie, zobaczymy).
Tymczasem są miasta, w których wydano całkowity zakaz umieszczania reklam w przestrzeni publicznej. Kilka lat temu władze Sao Paulo uznały, że muszą walczyć nie tylko z zanieczyszczeniem powietrza, ale też z zanieczyszczeniem wizualnym. W tej największej aglomeracji Brazylii usunięto ponad pół miliona szyldów, billboardów i tablic reklamowych. W Europie Zachodniej regulacje dotyczące reklamy funkcjonują od lat (więcej na ten temat tutaj). Według informacji jednego z czytelników bloga na FB, rok temu w Warszawie miała miejsce wystawa "Miasto na sprzedaż", w której wskazano kilka innych miast walczących o zmniejszenie szumu informacyjnego dochodzącego z reklam. Przykładem San Francisco, które, dzięki sprzeciwom mieszkańców, zmniejszyło liczbę reklam kilkukrotnie. Według podanych na wystawie informacji w Paryżu -z uwagi na bardzo wysokie opłaty- jest tylko około 2 tys. reklam, podczas gdy w Warszawie podobno 90 tys. (wliczając to reklamy nierejestrowane).
Innym zagadnieniem są reklamy w przestrzeni wirtualnej, którymi upstrzone są blogi i portale informacyjne, zmuszające czytelnika do walki z wyskakującymi okienkami (gdzie jest ten krzyżyk?), migającymi banerami (wygrałeś nagrodę, wystarczy kliknąć), tworząc wybuchową dla percepcji mieszankę tekstu i treści wizualnych.
Starsi Czytelnicy bloga pamiętają zapewne moje własne eksperymenty z reklamami, zanim doszedłem do wniosku, że na blogu o dobrowolnej prostocie ich nie będzie. Zdecydowałem, że ma to być miejsce, w którym można odpocząć od narzucanych, komercyjnych treści. Ale czy jest to rzeczywiście słuszne rozwiązanie? Czy i gdzie jest miejsce na rzetelnie podaną informację handlową? Skąd mamy dowiadywać się o ciekawych książkach,miejscach, wydarzeniach? Może zatem nie wrzucać wszystkiego do jednego worka (na śmieci) z napisem "reklama"?
O średniowiecznych miastach i dylematach związanych z reklamami na blogach poświęconych minimalizmowi i prostocie możecie posłuchać w kolejnym nagraniu audio Remigiusza, który ma nieco inne spojrzenie na ten temat. Zapraszam do jego wysłuchania:
http://w234.wrzuta.pl/audio/a1fYqQcsub4/glos-0029
Droga do... spokoju ...bez reklam?
(Licencja Creative Commons)
Autor audycji: Remigiusz
(blog: Realny Minimalizm)
(blog: Realny Minimalizm)
A co Ty myślisz na temat wszechobecnej reklamy? Co myślisz o reklamie na blogach? Jakie reklamy w przestrzeni miejskiej byłyby pożądane? Podziel się z nami w komentarzach.