W przypadku zmiany miejsca normalnie sprzedajesz dom/mieszkanie i kupujesz/wynajmujesz inne. Zwykle nieruchomość nie traci na wartości, przynajmniej w takim tempie, jak np. samochód, a taki domek na kółkach to, było nie było, "pojazd". Otwierasz się na nowe i nieznane, bez zbędnego balastu w postaci czterech ścian i dachu na kółkach. Start w nowym miejscu to zawsze niewiadoma, ale i szansa. Czy taki mobilny domek nie ogranicza... mobilności?
Konieczność utrzymania tego na kółkach powoduje duże ograniczenia w konstrukcji, a zatem w rozmiarach, izolacji cieplnej ścian, rozwiązaniach technicznych, które z początku mogą fascynować, z czasem irytować. W przypadku większej liczby osób życie na tak niewielkiej przestrzeni (zwłaszcza w zimniejszych miesiącach) może generować napięcia, a także, o czym była mowa w poprzednim wpisie, deficyty intymności.
I jeszcze jedna sprawa: taki domek trzeba gdzieś "zaparkować", podłączyć do kanalizacji, prądu, wodociągu. A więc nadal kluczowa jest kwestia znalezienia działki, czyli albo własność albo dzierżawa. Wydaje mi się, że te mobilne domki w rzeczywistości stają się mobilne w teorii, gdyż taka jest natura ludzka, że lubi osiadać na stałe, wiązać się z otoczeniem, ludźmi, zwłaszcza, gdy odnajdzie to swoje, mniej lub bardziej wymarzone, miejsce.
Nie znaczy to wcale, że idea małych domków nie jest mi bliska. Wydaje mi się, że mogłaby ona polegać nie tyle na budowie naszych domostw na platformie wyposażonej w koła, lecz na wznoszeniu tradycyjnych domów, ale o niewielkiej, dostosowanej do naszych rzeczywistych potrzeb, powierzchni. Powiem więcej, ruch małych domków jest doskonale rozwinięty w Polsce!, choć oczywiście współcześnie dominuje moda na wielkie posesje, które mają niewiele wspólnego z naszymi potrzebami, zdrowymi finansami, a także często zadowoleniem.
Przypomniała mi się sytuacja dwóch znajomych rodzin. W przypadku tej pierwszej architekt nie dał się namówić na zmniejszenie rozmiarów domu do bardziej użytkowych (pisałem o tym we wpisie Dom ze słomy), w tym drugim, bardzo okazałym i ledwo co wybudowanym za ciężkie pieniądze, pani domu oświadczyła, że z uwagi na jego gabaryty źle się w nim czuje.
Czy rzeczywiście potrzebujemy dużego domu? Ciekawie o optymalnych wymiarach domu pisał Ferenc Mate w książce "Prawdziwe życie":
"Zacznijmy wygodnie, ale też rozsądnie - od wejścia. W sieni powinna być ława, gdzie można usiąść i zdjąć buty, oraz szafa na palta, więc powiedzmy, że wystarczy pomieszczenie o wymiarach 2 na 2,5 metra, czyli 5 metrów kwadratowych.
Jeżeli zgodzicie się ze mną, że nasza kuchnia z kominkiem, ceglanym piecem chlebowym, marmurowym blatem, stołem i ławą jest dostatecznie funkcjonalna, to dodajmy 12 metrów kwadratowych - nieźle jak na miejsce, gdzie gotujemy, jemy i przesiadujemy. Na wszelki wypadek dopiszmy jeszcze spiżarkę na zimę, czyli powiedzmy, półtora na półtora metra, a więc 2,25 metra kwadratowego ekstra.
Salon powinien być na tyle przestronny, by pomieścić przyjaciół i krewnych, ale nie tak duży, by trzeba było zamawiać taksówkę, aby dostać się z jednego końca pokoju na drugi. 4,5 na 4,5 metra to dość miejsca, by zmieścił się tam kominek, kanapa, dwa fotele, regał z książkami i pianino. Czyli nieco ponad 20 metrów kwadratowych. Wierzcie mi lub nie, ale na razie uzbieraliśmy w sumie 40 metrów kwadratowych.
Dobudujmy jeszcze parę sypialni o wymiarach 3,5 na 3,5 metra, dwie łazienki po 2,5 na 2,5 metra i jeszcze przestrzeń do przechowywania różnych rzeczy, która miałaby powierzchnię jednego pokoju, a otrzymamy 49,25 metra kwadratowego, czyli na cały dom 89,25 metra kwadratowego. No to dodajmy jeszcze jeden pokoik i zaokrąglijmy: przytulny domek będzie miał 100 metrów kwadratowych. A teraz pytanie: czemu, u licha, przeciętna współczesna rodzina potrzebuje domu dwa razy większego? Do gry w kręgle? Tańców kowbojskich? Wyścigów samochodowych na korytarzu?
Nie dość, że zbudowanie funkcjonalnego dom o powierzchni 100 metrów kwadratowych kosztowałoby grosze, to jeszcze z łatwością moglibyście go postawić wespół z rodziną i przyjaciółmi w rok, z miłymi długimi przerwami na obiad i dniami wolnymi od czasu do czasu. A pomyślcie tylko, jak duży przy całej zaoszczędzonej przestrzeni mógłby być wasz ogród warzywny, gdzie bawiłyby się wasze dzieci, wy sami moglibyście się byczyć albo spędzać miło czas z sąsiadami, a żółw pohasać w dziczy.
Teraz wiele osób zapyta: „Ale gdzie jest garaż?". Na co odpowiem uniżenie: „Nigdzie". Mówię zupełnie serio, samochodami jeździ się po szosach i autostradach, które raczej nie są zadaszone, a na dodatek większość aut stoi zaparkowana przez cały dzień pod gołym niebem, więc czemu mielibyśmy chować je pod dach na noc? Czyżby wyły ze strachu, kiedy zapadnie zmierzch?
Nie zamierzam nawet wspominać o innych dziwacznych częściach domu, które w naszych czasach wydają się tak niezbędne, jak nasze żywotne organy: o wejściu jak do katedry, gdzie nikt się nie modli, o ogromnej jadalni, gdzie nikt nie jada, o pokoju rodzinnym, w którym rzadko przebywa rodzina, czy o pokoju zabaw, gdzie wszyscy nudzą się jak mopsy. Wystarczy zauważyć, że to co szpanerskie i bezużyteczne zdominowało nasze życie, począwszy od śmieciowego żarcia, pozbawionego wartości odżywczych, poprzez przemysł finansowy, który nie wnosi do społeczeństwa niczego poza okazjonalnym dreszczykiem zbliżającego się krachu, aż po nasze tandetne, ogromne domy, w których jesteśmy odizolowani od świata i samotni, i trzęsiemy się ze strachu, czy uda nam się spłacić hipotekę."
Czy dom między 89-100 m2 spełniałby nasze potrzeby? Co w przypadku licznej rodziny? Czy każdy domownik musi mieć swój osobny pokój? Myślę tu zwłaszcza o dzieciach. Tu znowu przykłady: znam rodzinę wielodzietną, która przez wiele lat gnieździła się w dwupokojowym mieszkaniu. Warunki niewyobrażalnie trudne, ale było widać, że wszyscy się kochają i rozumieją. Znam także rodziny, które mogą jeździć po domu rowerem, w której każde dziecko ma osobny pokój z tabliczką wstęp wzbroniony. Nie sprawiają wrażenia rodziny zgranej i szczęśliwej.
My sami w 6 osób mieszkamy co prawda w bloku, ale nasze dwupoziomowe mieszkanie o powierzchni 87 m2, składające się z 4 pokoi, 2 łazienek i otwartej na salon kuchni, przypomina nieco mały domek. Brakuje nam tego, co dom może zaoferować - spiżarni, niewielkiego pomieszczenia gospodarczego, może dodatkowego pokoju dla gości, no i, o czym już pisałem, ogródka. W sumie nasz dom mógłby zmieścić się w 100 m2 tak, jak zaplanował to Mate.
Wiem, że wybierając projekt domu lub gotowy budynek wiele osób stoi przed dylematem - lepiej zaplanować/kupić nieco większy "na wszelki wypadek", bo i tak bierzemy kredyt, bo co powiedzą sąsiedzi, rodzina... Może jednak lepiej wybrać coś skromnego, co odpowiada naszym potrzebom?
Przyznam się, że lubię wyłapywać w najbliższej okolicy niewielkie w rozmiarach domy. Zastanawiam się jak się w nich żyje lokatorom. Wybudowane niedużym kosztem, były zapewne wynikiem nie tyle świadomej decyzji życia na małej przestrzeni, co raczej ograniczonych możliwości finansowych. Możemy jednak zapoczątkować "ruch małych domków" podyktowany naszym osobistym wyborem, za którym stoi skromność, gospodarność i zwykły zdrowy rozsądek!
Poniżej kilka fotek domków z najbliższej okolicy. W różnym stylu, różnej konstrukcji, ładne lub brzydkie. Ale łączy je jedno - ich niewielka powierzchnia: