Kijem czy marchewką, czyli o promocji rodzicielstwa

 
 


Przetoczyła się burza, przez Polskę przeszedł huragan... Tak w skrócie można opisać reakcje na kampanię społeczną, mającą na celu zachęcenie kobiet do rodzicielstwa...

Z jednej strony zgadzam się z promowaniem tego typu postaw, bo dzietność zdaje się być na przegranej pozycji. Sama niedawno byłam w szoku po wyjściu z rozmowy rekrutacyjnej, że nie zapytano mnie o plany co do dzieci. Z drugiej strony, odkąd pamiętam, ciągle słyszę, że MUSZĘ mieć dzieci. Dodatkowo sugerowanie, że zamiast tego kobiety wolą drogie wakacje, remont mieszkania lub budowę domu, ma prawo zaboleć miliony Polek, bo na takie rzeczy w dzisiejszych czasach chyba tylko córka Kulczyka może sobie pozwolić.

Współczesnej mamie ciężko jest wyjść spokojnie na spacer i nie usłyszeć krytyki o tym, że coś robi źle. Pomimo coraz dramatyczniejszej sytuacji demograficznej widok rodzin wielodzietnych powoduje komentarze typu "dziecioroby". Z tej perspektywy ciężko być pozytywnie nastawionym do rodzicielstwa, a można przecież inaczej...

Zamiast krytykować wiecznie niedospane matki Polki, może lepiej być po prostu życzliwym? To przecież ich dzieci będą nam służyć, gdy będziemy już starzy i zniedołężniali. Zamiast wmawiać młodym mamom, że teraz mają już tylko rezygnować z własnych marzeń, może lepiej pomoc im je realizować?

źródło
Kiedy widzę młodych rodziców, którzy z małymi dziećmi odwiedzają Saharę, to wierzę, że macierzyństwo może być wspaniałym czasem.

Jest tyle osób, których kariera rozkwitła w czasie, gdy pojawiły się w ich życiu dzieci i pozakładały własne firmy.

Czemu piszę o tym wszystkim na tym blogu? Bo uważam, że rodzicielstwo jest jednym z podstawowych etapów w życiu człowieka i nie trzeba wydawać fortuny na "oprzyrządowanie" do niego ani zamykać się pod kluczem, bo inaczej jest niebezpiecznie... Skoro jest to naturalny czas od zarania świata, to myślę, że można się wtedy dalej rozwijać, a nie wciskać pauzę i starać się przetrwać. Życie jest za krótkie na ciągłe sprzątanie i gotowanie. Wiem, że wśród Was są rodzice, którzy cieszą się życiem i w pełni realizują. Proszę, pokażcie, że można inaczej.

54 komentarze:

  1. Można się też pogubić w tej postawie niezachwianej samorealizacji "mimo małych dzieci". Mnie się wydaje, że spotykane niekiedy nadmierne zachwyty nad tym, co to można robić będąc rodzicem malucha, to lekka przesada. W specyficznych okolicznościach pewnie udaje się łączyć intensywną karierę czy prowadzenie firmy, ale nie ma co mydlić oczu - ciężko znaleźć balans i nie zaniedbać dziecka. Samorozwój jest ważny i możliwy w każdych niemal warunkach, ale łatwo wpaść w pułapkę realizowania siebie przy zwykłym niezrozumieniu potrzeb dziecka (bo do ich rozpoznania potrzebna jest jakaś koncentracja właśnie na dziecku).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tu nie mam na myśli rodziców, którzy nie poświęcają czasu dzieciom. Chodzi mi raczej o walkę ze szkodliwym przekonaniem, że mieć dzieci, to jak dostać dożywocie mówiąc ostro. Próbują raczej szukać postaw pokazujących, że można być rodzicem, i żyć czymś jeszcze niż tylko rodzicielstwem. Czyli żeby była jasność: piszę o zupełnie drugim biegunie. Pamiętam też, że jako dziecko dużo chętniej spędzałam czas z wiecznie majstrującym coś tatą, niż wiecznie gotującą mamą... Myślę, że ogólnie obowiązujący obraz rodzica idealnego dalece odbiega od tego, jak by sobie to wyobrażały dzieci...

      Usuń
    2. Może jestem pesymistką w tej sprawie, ale gdy obserwuję ogólne tendencje na rynku pracy, to wygląda to tak: zatrudniać minimalną ilość osób, ale z tych już zatrudnionych wycisnąć ile się da (i to znacznie umniejsza zarówno czas jak i energię osób zatrudnionych, które mogłyby poświęcić dzieciom). Trudno o pracę w niepełnym wymiarze godzin, która na pewno byłaby przynajmniej przez jakiś czas ułatwieniem dla rodzica i ostatecznie rezultat jest taki, że ma się wybór: albo pracuję, albo mam czas dla dzieci (zamiast mogę mieć i to i tamto). I najlepszą kampanią byłoby może uzdrowienie rynku pracy.

      Bycie "tylko rodzicem" chyba musi być szkodliwe dla zdrowia, co do tego nie mam wątpliwości. Ale też jest coś podejrzanego w traktowaniu rodzicielstwa w kategoriach uciążliwego obowiązku lub przeszkody (i znowu tak się dzieje chyba wtedy, gdy dochodzi do konieczności skrajnego wyboru: albo praca/rozwój, albo dzieci). I dochodzimy do wspólnego punktu, że żadne namowy do rodzicielstwa nie odniosą skutku, jeśli nie stworzy się lepszych warunków dla rodziców (co dotyczy oczywiście nie tylko rynku pracy).

      "Współczesnej mamie ciężko jest wyjść spokojnie na spacer i nie usłyszeć krytyki o tym, że coś robi źle." Presja wywierana na rodziców pochodzi z wielu źródeł i nie sprzyja niczemu dobremu. Podobno przestaje się na nią zwracać uwagę przy trzecim dziecku ;-).

      "Zamiast krytykować wiecznie niedospane matki Polki, może lepiej być po prostu życzliwym?" I to dobry temat do kampanii społecznej :-).

      "Bo uważam, że rodzicielstwo jest jednym z podstawowych etapów w życiu człowieka (...)" do którego niestety najczęściej brak przygotowania. Stąd pospieszne czytanie gazetek dla młodych rodziców, poradników, które sobie wzajemnie przeczą, mogą wywoływać poczucie zagrożenia i niepewności, a to skutkuje licznymi nabytkami, konsultacjami ze specjalistami, zajęciami rozwojowymi dla niemal noworodków itp.

      Rodzic idealny to taki, który umie nawiązać serdeczną i mądrą więź z dzieckiem. I właśnie w sposób niewymuszony cieszy się kontaktem z dzieckiem. Biorąc pod uwagę, że każdy człowiek jest inny, to trudno o jeden model :-).

      Fajny temat wpisu, jest o czym myśleć.

      Usuń
    3. "Współczesnej mamie ciężko jest wyjść spokojnie na spacer i nie usłyszeć krytyki o tym, że coś robi źle." Presja wywierana na rodziców pochodzi z wielu źródeł i nie sprzyja niczemu dobremu. Podobno przestaje się na nią zwracać uwagę przy trzecim dziecku ;-)
      -rozwaliłaś mnie :)

      Wiesz, życie nauczyło mnie, że jak się o coś nie zatroszczę sama, to nic z tego nie będzie. Poza pracą w IT nie znam zawodu, który można było by wykonywać zdalnie z powodu uporu pracodawców, a nie bo się nie da. Praca w domu jednak wiąże się często z brakiem szacunku ze strony otoczenia, więc wszyscy myślą, że tak naprawdę jesteś na bezrobociu, i pojęcie przechodzi jakimi pierdołami potrafią Cię zawalać. To jest właśnie jeden sposób, a na blogu jest wielu czytelników, a co dwie głowy to nie jedna....

      Usuń
    4. "Wiesz, życie nauczyło mnie, że jak się o coś nie zatroszczę sama, to nic z tego nie będzie."
      Bywa różnie, bo życie jakieś takie "nierówne" jest ;-). Czasem człowiek się troszczy i nic z tego nie wychodzi, a czasem wychodzi bez specjalnych zabiegów. To dla mnie wielka zagadka :-).

      "Poza pracą w IT nie znam zawodu, który można było by wykonywać zdalnie z powodu uporu pracodawców, a nie bo się nie da."
      Zdradzę Ci moją myśl złośliwą ;-). Czasem wydaje mi się, że niektórzy pracodawcy zazdroszczą trochę tym pracownikom, którzy nie muszą wynajmować nań i widują dzieci częściej, niż tylko rano i tuż przed snem. Gdybym miała tak utrudniony kontakt z własnymi dziećmi, też bym może tak robiła ;-).

      O tym braku szacunku - rzeczywiście jakie znaczenie ma w ogólnym rozrachunku powiedzmy usmażenie w ciągu życia 10 tys. kotletów dla rodziny, w porównaniu z wysłaniem 10 tys. maili do obcych osób, z którymi łączy Cię tylko to, że napełniają kabzę Twojemu pracodawcy? ;-). Pierdoły mogą się więc okazać nie takie zupełnie bez znaczenia :-).

      Usuń
    5. Nie mów, że robisz kotlety z prędkością wysyłania maili? ;) Chociaż jeśli 1% jest przeczytany, to mailing uważa się za skuteczny, więc jeśli pomnożyć takiego maila razy 100 i zestawić to z długością robienia kotletów... ;)

      Usuń
    6. W istocie, kotlety przygotowuję w tempie błyskawicy (a już w niezauważalnym dla oka, gdy mnie nerwy poniosą ;-). I muszę przyznać, że właśnie postępująca szybkość w przygotowywaniu danych potraw jest dla mnie w kuchni prawdziwą radością, (chciałabym gotować tak szybko jak uczestnicy telewizyjnych programów kulinarnych.

      Usuń
  2. Nie ma co owijać w bawełnę, że rodzicielstwo nie angażuje totalnie i na 100 procent. Co więcej, wydaje mi się, że Ci, którzy próbują przejść ten okres życia bez pełnego zaangażowania, szybko się męczą. Natomiast, przynajmniej „tymczasowe”, przestawienie priorytetów i wejście całym sobą w rodzicielstwo sprawia, że odkrywamy jego niezwykłe bogactwo, potencjał „bycia rodzicem”, a jednocześnie nowe środki realizowania się. Bo, jak się okazuje, to nie kariera i praca zawodowa, życiowa pasja, wczasy „tylko we dwoje”, pisanie bloga czy doktoratu, jest tym, co ostatecznie daje poczucie sensu i spełnienia. Oczywiście ten sens leży gdzieś głębiej, w życiu jako takim i zdolności do jego oddania (także na poziomie niezrealizowanych marzeń), jednak najpełniej krystalizuje się w miłości, której chyba najpiękniejszym wymiarem jest rodzicielstwo. Odkryje to ten, kto nierzadko wbrew wszystkiemu postawi życie na tę jedną kartę, która obecnie nie ma przebicia, a kiedyś była oznaką powodzenia i błogosławieństwa. Raczej żadna akcja tego nie zmieni, dopóki sami nie będziemy mieli odwagi naruszyć swojego uświęconego poczucia komfortu.
    Zatrwożonych lub wahających się chciałbym zachęcić :) Jest miejsce na proste życie w rodzinie (skoro udało się Babaucie, a i nam jakoś wychodzi). Dzieci, poza wyjątkowymi sytuacjami, nie pojawiają się „gotowe” – bycie rodzicem nie spadnie na was jak grom z jasnego nieba. Doświadczenie, mądrość, uporządkowanie spraw przychodzi stopniowo; optyka i układ relacji zmieniają się z każdym nowym dzieckiem. Szybko np. okazuje się, że jedno dziecko zabiera o wiele więcej czasu niż dwoje lub troje, które doskonale się razem bawią. Obecnie starsze rodzeństwo zajmuje się młodszym i wreszcie możemy np. wyjść we dwoje na spacer do lasu. Nie łudźmy się, nasze życie z każdym dzieckiem, a zwłaszcza tym pierwszym, zmienia się bezpowrotnie, ale szybko odkrywamy, że za nic w świecie nie chcielibyśmy tego cofnąć. Bo to tak jak w Desideracie: „Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat.”

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak na 100 % nie może :-).

      "Bo, jak się okazuje, to nie kariera i praca zawodowa, życiowa pasja, wczasy „tylko we dwoje”, pisanie bloga czy doktoratu, jest tym, co ostatecznie daje poczucie sensu i spełnienia. Oczywiście ten sens leży gdzieś głębiej, w życiu jako takim i zdolności do jego oddania (także na poziomie niezrealizowanych marzeń), jednak najpełniej krystalizuje się w miłości, której chyba najpiękniejszym wymiarem jest rodzicielstwo." Dobrze to ująłeś. I tylko trzeba dodać, że taka postawa wymaga dojrzałości. Najlepiej osiągnąć ją przed pojawieniem się dziecka, ale z tym różnie bywa. I współcześnie raczej wzmacnia się tę niedojrzałość np. przez nadmierne rozbudzanie potrzeb i osobistych aspiracji.

      Usuń
    2. "Nie ma co owijać w bawełnę, że rodzicielstwo nie angażuje totalnie i na 100 procent."
      No proszę o jedno nie za dużo i jaki rewolucyjny przekaz (; U mnie dojrzałość pojawiła się dopiero przy drugim dziecku, kiedy zobaczyłem, że rodzicielstwo to nie jedynie margines, ale główny szlak przez najbliższe lata. Więc spokojnie, do dojrzałości też trzeba dojrzeć :)

      Usuń
    3. Co do statusu to najbogatszych nowojorczyków można poznać właśnie po ilości dzieci (przynajmniej tak twierdzi business insider)
      http://www.businessinsider.com/the-ultimate-status-symbol-is-a-big-family-2015-5

      Usuń
    4. "(...)rodzicielstwo to nie jedynie margines, ale główny szlak przez najbliższe lata." Znowu trafiłeś w punkt :-). Łącznie z tym zastrzeżeniem "przez najbliższe lata". Dobrze mieć świadomość, że na bycie rodzicem ma się szansę głównie wtedy, gdy dzieci są jeszcze dziećmi (a to jak wiadomo przeważnie nie trwa wiecznie, choć są wyjątki ;-) i że ta szansa po kilkunastu latach mija. A wtedy znowu przychodzi czas na własne aspiracje.

      Usuń
  3. Jak stwierdziła moja mama ostatnio na zdjęciach wychodzimy jakoś bardziej wypoczęci niż np. 5 lat temu. Przyczyna jest prosta: nasze dzieci są już starsze i nie wymagają codziennych zabiegów pielęgnacyjno-opiekuńczych typowych dla maluchów. Można by rzec, że powoli, wkraczając w lata czterdzieste, wychodzimy na prostą po nieprzespanych nocach lat trzydziestych… :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze jedna myśl, wydaje mi się, że posiadania dzieci nie można stawiać na równi z jakimkolwiek realizowaniem się. Nie wiem czy moi rodzice „zrealizowali się” powołując mnie na świat. Chyba nie o to w tym chodzi. Mi się przynajmniej wydaje, że miłość kobiety i mężczyzny po prostu jest płodna. To kwestia bardziej na poziomie bytu. Nikt tego wcześniej nie określał jako realizowanie się lub nie. Sam temat „realizowania się” jako najwyższej życiowej wartości to chyba wykwit panującego indywidualizmu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, dla mnie podstawą minimalizmu jest właśnie życie intencjonalne, i to miałam na myśli pisząc o realizacji. Z przykrością stwierdzam, że ludzie często żyją dość bezrefleksyjnie, i nie jest to w mojej opinii dobra alternatywa. Strach przed rodzicielstwem często też wynika z nieumiejętności ogarnięcia go, i to jest w mojej opinii pole na którym świetnie można dzielić się doświadczeniami. Chodzi o to by być sobą, a nie stawać się "perfekcyjnym rodzicem" według ogólnie panujących norm i standardów, bo życie jest na to za krótkie.

      Usuń
  5. Nie chcę mieć dzieci, pomimo iż bardzo kocham swojego partnera. Zdecydowałabym się na nie wyłącznie wtedy, gdyby to on o to bardzo zabiegał. Niestety, moja mama tak bardzo chciała zostać babcią i tym samym tak namolnie nalegała, żebym urodziła dziecko, że relacje między nami legły w gruzach na długi czas. Zostały jednak blizny. Ci, którzy twierdzą, że każda zamożna mężatka powinna dorobić się potomstwa, są dla mnie odrażającymi prymitywami. Ja, co prawda, nie ulegnę niczyim naciskom, ale ileż kobiet zdecydowało się na dzieci tylko dla świętego spokoju...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero kiedy zrozumiesz, że jesteś w pełni wolna, i jest to wyłącznie Twoja decyzja, z którą to Ty musisz czuć się komfortowo przez resztę życia, i za którą Ty poniesiesz odpowiedzialność, tylko wtedy będziesz mogła stawić czoła problemowi.

      Cokolwiek złego wydarzyło się w Twoim życiu, pamiętaj, że wpływa nie tylko na Twoją dzietność, ale także na inne obszary Twojego życia, dlatego warto jest nazwać problem, i stawić mu czoła. Dla samej siebie, by żyć w pełni, a nie w cieniu przeszłości.

      Usuń
    2. Brak dziecka nie jest dla mnie problemem. :)

      Usuń
    3. Chodziło mi o nazwanie i mierzenie się z powodami dla których nie chcesz mieć dzieci, bo wiem z doświadczenia, że to nie jedyny obszar, na który ma on wpływ. Jeśli chcesz żyć w pełni świadomie i wolności, warto to zrobić.

      Usuń
    4. Nie rozumiem, dlaczego miałabym się z tym mierzyć. Po prostu mi się nie chce zostawać mamą, tak jak niektórym nie chce się brać zwierzęcia. Nie każda kobieta nadaje się na matkę. Chcę żyć moralnie, szczęśliwie i... po swojemu. :)

      Usuń
  6. Gdyby partner bardzo zabiegał o dziecko zgodziłabyś się, czy chciała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznijmy od tego, że w listopadzie minie osiem lat, jak ze sobą jesteśmy. Więc gdybyśmy teraz mieli warunki i gdyby on bardzo chciał, to bym się bez entuzjazmu, ale i bez zbytniego jęczenia zgodziła.

      Usuń
  7. A mnie przekonuje model, w którym dziecko towarzyszy rodzicowi w jego codziennym, normalnym życiu. Po prostu ze mną jest. I już.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie taki model postrzegam jako "normalny" i o jego promowanie mi chodzi. Pytanie tylko jak to zrobić, by móc się zająć w tym czasie czymś więcej niż tylko dzieckiem... Na pewno są na to jakieś "haki"...

      Usuń
    2. Wiesz co, zainspirował mnie Twój wpis na tyle, że popełniłam komentarz na własnym podwórku :) Bo właśnie chodzi o to, żeby przyjąć, że to dziecko jest ze mną, ponieważ żyje. I w jego obecności nie ma nic dziwnego. Nie można podchodzić do tego tak, że ono przeszkadza, nawet jeśli przez nie nie mogę czegoś zrobić. Powołałam je na świat, to jest. A mam wrażenie, że wielu nie umie przyjąć do wiadomości faktu, że skoro dziecko jest, to wymaga opieki. Przez całe życie musimy liczyć się z całkiem obcymi ludźmi, więc czemu uważamy, że dziecko nam przeszkadza? To prawda, bywamy zmęczeni, ale obcy także męczą. I praca zawodowa męczy. I wiele innych rzeczy. Ale wydaje mi się, że mimo wszystko nie histeryzujemy, bo zmęczyliśmy się w pracy albo musieliśmy komuś ustąpić. Takie życie - mówimy i żyjemy dalej. A jakoś własne dzieci traktujemy jak przeszkodę nie do pokonania. To kuriozalne podejście.

      Usuń
    3. Cieszę się, że cię zainspirowałam :)
      Znam przypadki histeryzujących rodziców, a to w mojej opinii wynika z przemęczenia. Doprawdy dzieci nie umrą jeśli zamiast trzydaniowego obiadu zjedzą parówki z makaronem... Chodzi o znalezienie złotego środka, oraz życia w zgodzie ze sobą, a nie wg. cudzych chorych standardów. Pytanie tylko jak to zrobić?

      Usuń
    4. No, jeśli raz na jakiś czas zjedzą te parówki, to nie ma w tym nic złego. Ale jeśli jedzą te parówki na okrągło, bo mama nie ma czasu ugotować normalnego obiadu (nie musi być trzydaniowy, u mnie jest zazwyczaj jedno danie ;)), bo robi karierę, to dla mnie jest to już zaniedbywanie dziecka. Tak samo jeśli to dziecko spędza większość czasu z nianią, która może i nawet gotuje, ale mamą ani tatą przecież nie jest.
      Do czego zmierzam - owszem, pracę zawodową i rodzicielstwo można pogodzić w sprzyjających warunkach. Ale intensywną karierę i rodzicielstwo już nie. Nie oszukujmy się - i jedno i drugie wymaga czasu, który przecież nie jest z gumy.
      Maga

      Usuń
  8. spot rzeczywiscie odbiega od realiow polskich, i nadaje ton ´´albo dziecko, albo pogon za marzeniami´´ osobiscie uwazam, ze mozna miec wszystko, ale.....nie wszystko na raz. W zyciu kobiety sa rozne etapy, napierw przewaznie najwazniejsza jest milosc, pozniej macierzynstwo i kariera, ale nie oszukujmy sie, w jednym koktajlu tego nie przygotujemy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli chodzi o "haki", czyli pogodzenie bycia rodzicem z innymi rzeczami, i generalnie zdrowe podejście do rodzicielstwa to polecam wpis Rodzice na wolnych obrotach, a zwłaszcza fragment-cytat z "Cudu uważności": "W przeszłości zwykłem patrzeć na czas, jak gdyby był podzielony na części. Jedna część była zarezerwowane dla Joeya, inna - dla Sue, jeszcze inna – na różne prace domowe. Dopiero pozostały czas traktowałem jako swój - mogłem czytać, pisać, zajmować się pracą badawczą, pójść na spacer. Teraz staram się już nie dzielić czasu na części. Uważam czas Joeya i Sue za swój czas. Kiedy pomagam Joeyowi w lekcjach, szukam sposobów, by traktować jego czas jako swój. Gdy wspólnie z nim rozwiązuję zadania, dzielę z nim chwilę i staram się wzbudzić w sobie zainteresowanie tym, co w danym momencie robimy. Czas poświęcony synowi staje się moim czasem. To samo dzieje się w stosunku do Sue. Muszę powiedzieć, że teraz mam nieograniczoną ilość czasu dla siebie!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konrad, nie wierzę, że nie poświęcasz sobie czasu w ogóle... Kiedyś w końcu piszesz tego bloga, prawda?
      Ja chcę wiedzieć jak znaleźć czas na spotkanie z mężem przy herbacie. Chcę wierzyć, że da się zrobić w tym okresie coś więcej, niż tylko zmieniać pieluchy...

      Usuń
    2. Jeżeli chodzi już o konkretny czas "dla siebie" to są to na pewno wieczory/noce, po położeniu dzieci spać. Lubię siedzieć do późna, nie potrzebuje dużo snu. To też czas na ew. pisanie bloga. Poza tym wykorzystuję codzienne podróże do/z pracy - ponad godzinę w jedną stronę: zwykle na czytanie książek. Staram się także szybko uporać z pracą i wygospodarować w niej trochę czasu (mam nienormowany czas pracy, więc ode mnie zależy jak go zagospodaruję). Wiem, u każdego będzie to wyglądało inaczej i w zależności od uwarunkowań: kiedyś np. brałem dużo pracy do domu i zarywałem noce, teraz się tego wystrzegam i póki co praca mi na to "pozwala"...

      Usuń
    3. No nie pocieszyłeś mnie -ja po dniu spędzonym z dziećmi mam ochotę paść spać przed nimi :/

      Usuń
    4. To ja się podzielę: zazwyczaj spędzam z dziećmi prawie cały dzień (dwoje młodszych jest w edukacji domowej). Żeby znaleźć czas dla siebie, postanowiłam 1. wykorzystać najlepsze chwile dnia (dla mnie to poranki). 2. poszukać "dziur" w ciągu dnia, 3. zredukować ilość zewnętrznych zobowiązań (np. korepetycje, wybrane zajęcia dzieci, na które trzeba było je zawieźć) . Nasze dzieci już wyrosły z pieluch, mają w miarę uregulowany rytm snu, więc na czas dla siebie wykorzystuję poranki, przed obudzeniem się dzieci. Okazuje się, że wystarcza mi ok. 30-40 min rano w samotności i milczeniu, by dobrze wystartować. Czytam, modlę się, planuję. Z reguły rano wychodzę też z naszym psem na niedługi spacer - to też jest dla mnie ważny element nabierania sił. Czasem gdy się "duszę" od nadmiaru bodźców, zwłaszcza popołudniami, proszę dzieci o 15 minut dla siebie: zamykam drzwi od sypialni i leżę z zamkniętymi oczami, to mi daje dużą ulgę. Poza tym regularnie raz w tygodniu wychodzę wieczorem na 2 godzinne rozwojowe spotkanie grupy kobiet. To ważny zastrzyk energii i motywacji. Przez ostatnich kilka miesięcy wychodziłam też co dwa tygodnie wieczorami na ciekawe warsztaty. Zdałam sobie sprawę, że dużo mi daje, gdy choć raz w tygodniu nie uczestniczę w kładzeniu młodszych dzieci spać, czyli przychodzę, gdy cała "robota" jest już zrobiona przez Męża. Gdy dzieci były dużo mniejsze, przez długi czas chodziliśmy na kurs tańca. Raz w tygodniu zostawialiśmy dzieci pod opieką zaprzyjaźnionej "cioci" - to był dobry patent na czas dla siebie, zabawę i odpoczynek od codziennej rutyny. Gdy wracaliśmy, dzieci już spały, a my -odświeżeni i rozbawieni- jedliśmy dobrą kolację i cieszyliśmy się chwilą beztroski. Warto było zadbać o te wyjścia, zwłaszcza w okresie gdy dzieci wydawały się nas potrzebować non-stop. Pozdrawiam. Magda (żona Konrada)

      Usuń
    5. Nie zapominajmy, że dzieci mają zazwyczaj dwoje rodziców, więc z tym czasem dla siebie nie musi być tak źle. Gorzej bywa z czasem "we dwoje", bo ktoś musi się tymi dziećmi zająć. Idealni są dziadkowie, ale wiadomo, nie każdy ma, a i relacje w rodzinie bywają różne.
      Maga

      Usuń
  10. Ciekawy wpis. Jestem mamą dwójki dzieci, mam 40 lat i trudno mi z powodu tych obu czynników (dzieci i wiek) znaleźć pracę na etacie. Ale ponieważ, wcześniej określiłam swoje priorytety to uważam się za osobę szczęśliwą i doceniam ten czas spędzony z dziećmi. Znalazłam też sposób na realizację swoich marzeń, 3 lata temu ukończyłam kurs fryzjerski i obcinam wszystkich chętnych w około;) To mi sprawia wielką radość.

    W samej kampanii nie widzę nic złego, może raczej ona dotyczy małego procentu Polek i mało ma wspólnego z rzeczywistością i to trochę śmieszy.
    Natomiast z moich obserwacji wynika, a mam dzieci w wieku szkolnym, że rzadkością są rodziny nawet dwu dzietne. Klasy moich dzieci, to prawie sami jedynacy. Rodzice z trudnościami finansowymi w mniejszości. A więc ta większość dyktuje warunki - ceny wycieczek, jakiś składek nie rozumiejąc, że jak ktoś ma więcej niż jedno dziecko to już nie może tak szastać pieniędzmi. Wielu ludzi boi się być po prostu w tej "biednej" mniejszości.
    Dodam jeszcze, że paradoksalnie, dzieci dają kopa do działania, do ciągłego rozwoju, by im towarzyszyć, w miarę wzrostu być ich partnerem. Dają też poczucie spełnienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bym bardzo, ale to bardzo chciała znaleźć się w tym "małym procencie Polek". Chciałabym mieć pieniądze i naprawdę wykańczać swoje lokum (domek, nie mieszkanie), założyć ogród i mieć własne zwierzęta, zamiast ubierać się w pieluchy. Co w tym złego? Przecież chodzi o SZCZĘŚCIE. :)

      Usuń
    2. Wybacz ale jakoś taki mi się w pierwszej chwili nasówa to: http://images2.bibsy.pl/msD2Wnry/dziecko-albo-kariera.jpeg kiedyś myślałam, ze autor przesadził, ale coraz częściej widzę w tym pokrycie z rzeczywistością...

      A tak poważniej, to śmiem twierdzić, że na drodze do Twojego szczęścia prędzej stanie Ci chciwy szef niż dziecko, bo na dziecko wcale nie musisz wydawać jakiś ogromnych pieniędzy. Wiem że się da tylko trzeba wiedzieć jak.

      Usuń
    3. No wybacz, ale raczej nie będę miała ogromnych pieniędzy. ;) A nawet gdybym miała, to zostaje jeszcze czas i energia, które wolałabym poświęcić na coś innego.

      Usuń
    4. Nigdy nie mów nigdy ;) -to było odnośnie pieniędzy oczywiście. Reszta należy do Ciebie

      Usuń
    5. Magda: z tego co wiem to jest boom na fryzjerki, który przyjeżdżają do domu by strzyc, bo mało kto ma czas jechać do salonu...

      A z Twoich obserwacji czemu tak mało osób nie decyduje się na dwójkę dzieci? Z doświadczenia wiem, że ludzie często pozują na bogatych, a w praktyce różnie to bywa, i potrafią nie kupić czegoś naprawdę potrzebnego do domu, niż pokazać, że nie stać ich na wycieczkę dla dziecka... Bo przecież nie wypada oszczędzać na dziecku, nawet jeśli to oznacza trwonienie pieniędzy na rzeczy nikomu do niczego niepotrzebnych.

      Przypomniało mi się, jak kiedyś w gronie młodych matek oświadczyłam, że nie kupię dziecku wózka, bo i tak nie będę go wnosić po schodach, tylko korzystać z chusty. Wiecie jakie było oburzenie? To nic, ze niepotrzebny. Dziecko musi mieć wózek i już ;)

      Usuń
    6. @Kira - życzę Ci spełnienia Twoich marzeń! Rozumiem i szanuję ludzi, którzy nie decydują się na dzieci. Każdy niech żyje jak chce, a macierzyństwo czy tacierzyństwo nie musi uszczęśliwiać każdego. Zawsze można spełniać się w inny sposób i to też jest dobre. Dodam tylko, że "nie jestem w tym małym procencie Polek", a wykańczam swój domek (stary), mam kotkę przybłędę, psa ze schroniska, ubieram się przeważnie w sh, jeżdżę 10-letnim punciakiem i różnie bywało.
      @minimalizm wpraktyce - Tak właśnie, jeżdżę po domach;) To prawda co piszesz, tak właśnie jest. Jeśli chodzi o wycieczki, to sama byłam świadkiem, kiedy rodzic powiedział, że jego dziecko nie pojedzie na wycieczkę, a nauczycielka z butą się pyta: "A czemu??" i padło: "Ale czy muszę się tłumaczyć?", "No nie, ale..." - pewnie dlatego niektórzy decydują się na te wycieczki - dla świętego spokoju...
      "Nie wypada oszczędzać na dziecku" - to wciąż pokutuje, a przecież dziecko nie potrzebuje butów Nike'ów, New Balansów (chyba, że je tak wychowamy), ono chce się swobodnie bawić, tzn. brudzić;)
      Jakże częsty to widok, gdy dziecko biega po trawniku w tych bucikach, a obok matka zagryza usta i powstrzymuje się od ciągłych uwag :"uważaj!".
      Eh, te młode mamy - chciałyby żeby wszyscy tak mieli jak one;D Pozdrawiam!

      Usuń
  11. Ja uważam, że to jest sprawa indywidualna i nie chcę, aby ktokolwiek dyktował mi jak mam żyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie podoba mi się dyktowanie komuś, że ma rodzić dzieci, bo to tylko szkodzi. Rodzicielstwo jednak jest naturalnym elementem życia ludzkiego, i skoro mamy taką tragedię demograficzną, to znaczy że gdzieś jest problem, i nie sądzę, by była nim chęć wydawania pieniędzy na rzeczy przedstawione w kampanii. Trzeba nie dać się zwariować i zamiast dzielić się wiedzą o super-hiper kaszkach, prebiotykach, amortyzowanych wózkach, może warto porozmawiać o tym jak być rodzicem i nie dać się zwariować?

      Usuń
    2. Na to, co kto Ci dyktuje wpływ masz znikomy lub żaden...
      |Więc po co sie tym przejmować lub irytować?
      Istotne jest, byś to Ty decydowała, jak będziesz obierać czyjeś "dobre rady", bo na to masz wpływ :)
      Roman

      Usuń
  12. Podoba mi się dyskusja, którą wywołała reklama społeczna. Ja zrozumiałam reklamę w ten sposób: jeśli planujesz w swoim życiu macierzyństwo, to zaplanuj je wcześniej, bo płodność kobiety z wiekiem spada i mogą być kłopoty z realizacją tego marzenia.

    OdpowiedzUsuń
  13. Mój problem z tą kampanią polega na tym, że spowodowała oburzenie, a nie dyskusję, i myślę że nie to to chodziło twórcom. W mojej opinii błąd polegał na zarzuceniu polkom, że chcą żyć w luksusie zamiast mieć dzieci, i to je bardzo zabolało, bo ciężko harują by przeżyć i boją się mieć dzieci -tak postrzegam większość z nich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie wkurza, że ktoś z wygody, luksusu i przyjemności robi zło.

      Usuń
  14. Marzę o tym, żeby mieć dzieci :) Uwielbiam dzieciaki, są świetne. Ich sposób postrzegania świata i możliwość uczestniczenia w czymś tak fajnym, jak rozwój małego człowieka są dla mnie niesamowite :) Gdyby to ode mnie zależało, chciałabym mieć naprawdę dużą rodzinę. Nie boję się skromnego życia. Uważam, że rodzina, miłość i wspólne przeżywanie są ważniejsze niż majątek. Zbudowanie więzi dzieci z rodzicami i rodzeństwa między sobą zaprocentuje na całe życie. Najbardziej, poza buntami nastolatków, boję się jedynie, że w tym zwariowanym i zdominowanym przez konsumpcjonizm świecie moje dzieci mogłyby odczuwać przykrość, że materialnie odstają od rówieśników. Patrzę na mojego niespełna 3-letniego siostrzeńca i naprawdę byłoby mu wszystko jedno czy miałby buciki noname czy firmowe oraz czy bawiłby się nowym czy używanym autkiem. Przyjedzie jednak taki wiek, że może chcieć dorównać rówieśnikom i nosić markowe ubrania czy jechać na wypasioną wycieczkę. Nie chciałabym, aby któreś z dzieci zarzuciło mi kiedyś, że byłam złą matką, bo postawiłam na skromne życie i dużą rodzinę.
    Marzę, ze państwo płaciło na dzieci określoną miesięcznie kwotę. Mogłabym odłożyć te pieniądze na lata nastoletniego buntu i nie wyobrażać sobie jak będę ze łzami w oczach tłumaczyła nastolatkowi/nastolatce, że nie dostanie markowych spodni, bo siostra/brat potrzebuje plecaka do szkoły. Sytuacji, w której państwo pomaga jednak nie przewiduję, dlatego nie będę miała tak dużo dzieci jak bym chciała :) poprzestanę na jednym lub dwójce, pewnie stracę coś wspaniałego, ale przynajmniej nie będą mi później wypominać, że ich dzieciństwo było bolesnym pasmem konsumpcyjnych wyrzeczeń

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, to faktycznie ogromne wyrzeczenie: brak firmowych spodni! :))) Utwierdzam się w przekonaniu, że państwo nie powinno dawać rodzicom złamanego grosza. Ewentualne głodne dzieci można przecież dokarmiać w szkolnych stołówkach.

      Usuń
    2. "Nie boję się skromnego życia. Uważam, że rodzina, miłość i wspólne przeżywanie są ważniejsze niż majątek. Zbudowanie więzi dzieci z rodzicami i rodzeństwa między sobą zaprocentuje na całe życie." To dobry punkt wyjścia. Miejmy zaufanie do dzieci - one także potrafią zrozumieć, że życie to nie markowe ubrania i wypasione wycieczki, zwłaszcza, gdy zadbamy o te więzi, o których mowa w cytacie.

      Usuń
    3. Zgadzam sie z Konradem. Dzieci potrafią zrozumieć wyższość więzi nad spodniami :)
      Wbrew pozorom i temu co próbują wmawiać nam "eksperci,nadal wiele zależy od tego, jakie wzorce wynoszą z domu. Nawet w czasie EWENTUALNEGO buntu.
      Roman

      Usuń
    4. @Kira, nie masz dzieci, więc nie wiesz, jak boli rodzica płacz dziecka, które czuje, że jest odrzucane przez rówieśników (dla dzieci to nieistotne, z jakiego powodu). A moje dziecko nie zgodziło się na dokarmianie w szkolnej stołówce, bo nie chciało być napiętnowane jako biedne :/

      Usuń
  15. Kira nikt Cię tu nie krytykuje, więc Ty nie krytykuj innych.
    Jesteś w specyficznym miejscu, gdzie ludzie wybierają raczej być niż mieć, a w tym konkretnym przypadku "być rodzicem" niż "mieć luksusowe warunki do życia". Proszę Cię uszanuj to.

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...