Pół żartem, pół serio. Vol. 3

Dla odmiany -zamiast słów- kolejna garść żartów rysunkowych odnalezionych w internecie...


"Chodzik dziecięcy z XXI wieku"


Lista ulubionych zajęć we dwoje

Dzisiaj chcemy zaproponować wam w miarę proste ćwiczenie, którego autorem jest Magda.

Czy znasz swojego współmałżonka? Co naprawdę lubi robić razem z tobą lub w chwilach samotności? Czy w czasie wolnym woli słuchać muzyki czy wyjść na spacer? Czy w czasie wakacji większą radość sprawia mu zwiedzanie zabytków, kontakt z przyrodą czy może leżenie na hamaku? Czy są jakieś obowiązki domowe, które jedno z was lubi, podczas gdy dla drugiego są one żmudne i uciążliwe?
Może znasz odpowiedzi na te pytania, a może... tylko wydaje ci się, że je znasz. Czy po 5-10-15 latach wspólnego życia nie warto zaktualizować swojej wiedzy o tym, jakie mamy pasje, co sprawia nam przyjemność, a co nie robi na nas wrażenia lub jest tylko przykrym obowiązkiem? Czy nie warto zastosować tej wiedzy w praktyce w planowaniu wspólnego czasu lub przy dzieleniu się domowymi zadaniami?
Zapraszamy do odkrywania siebie i swojej „drugiej połowy”, jeśli lubicie takie ćwiczenia. Z własnego doświadczenia możemy zaświadczyć, że WARTO.

Jak to zrobić?

Finansowa nirwana

Pułapką utrwalającą nasze złe nawyki finansowe jest automatyzacja. Dzięki niej wydawanie pieniędzy ma być przede wszystkim wygodne. Im bardziej wygodna metoda płatności, tym więcej ludzi kończy na wydawaniu. Zakupy przez internet - bez stania w kolejce, z dostawą do domu. Klik... Kupione! Kiedyś czekało się dzień na realizację przelewu, dzisiaj wydajemy pieniądze "w czasie rzeczywistym".
Zakupy w sklepie. Zbliż kartę. Biiip. Kupione! Już bez konieczności wystukiwania pinu lub podpisywania się pod wydrukiem.
"Normalną" rzeczą jest posiadanie wielu rachunków w różnych bankach, kilku kart kredytowych, debetu lub pożyczki odnawialnej. Raty, abonamenty, opłaty i odsetki płacą się dzisiaj same. Korzystamy z bankowości internetowej, polecenia zapłaty, używamy kart, dzięki czemu z portfela "nic" nie ubywa.

Automatyzacja, synchronizacja, optymalizacja naszych finansów. Wszystko po to, aby było wygodniej, łatwiej, prościej... wydawać pieniądze. Coraz szybciej, impulsywnie i bez kosztów* (*w krótkim terminie). Ma to nas zaprowadzić do stanu finansowej nirvany, w której realizowalibyśmy swoje zachcianki i fantazje "bez konsekwencji". Niby automatyzując nasze finanse mamy mieć więcej czasu na to, co ma prawdziwe znaczenie. Jednak automatyzacja jest jak szkło powiększające: zwykle nie powoduje jakościowej zmiany, a jedynie powiększa nasze aktualne nawyki finansowe. Poza tym znieczula nas na symptomy naciągającej katastrofy. W konsekwencji odsuwanie problemów finansowych na kolejne 12 miesięcy stało się dla wielu osób permanentnym stylem życia.


W drodze - podsumowanie

We wpisie W drodze dość tajemniczo i krótko napisałem o wyprawie z Synem. Dziś rozwinę temat. Prawdopodobnie niektórzy Czytelnicy domyślili się, cóż to było za wydarzenie. Byłem z najstarszym Synem na pieszej pielgrzymce. Nie będę pisał o aspektach religijnych i duchowych (były bardzo ważne), a jedynie o tym, jak ja to odbierałem od strony praktycznej i jakie miałem spostrzeżenia.

Dla mnie był to powrót po latach i oczywiście miałem obawy, czy dam radę - głównie fizycznie. Decyzję podjęliśmy wspólnie, rodzinnie, uwzględniając bardzo dużo aspektów (m.in. bezpieczeństwo Syna). Sam etap przygotowania dał mi po raz kolejny do myślenia, jak niewiele człowiek potrzebuje (rzeczy materialnych), aby podjąć jakieś wyzwanie. Spakowani do jednego plecaka z minimum rzeczy - tylko to, co potrzebne. Niby na co dzień używamy tylko tego, co potrzebne, ale uświadamiamy sobie, ile tego jest, gdy musimy wziąć tylko faktycznie to, co jest konieczne. Minimalizm w pięknym wydaniu :-). Niczego nam nie brakło, nie było narzekania, że czegoś nie ma. Rzeczy materialne ładnie nas otaczają w naszej codzienności, ale nie są koniecznością i można bez większej straty redukować ich ilość.

Zaangażowanie w podjęty trud. Teraz przecież raczej się jeździ niż chodzi, odpoczywa niż męczy. Szuka łatwych przyjemności niż wysiłku. A my z uporem, codziennie wstawaliśmy rano z wiarą i przekonaniem, że tak po prostu damy radę pomimo tego, że trzeba iść, że będzie gorąco, że jedzenie takie niedomowe.

Dla Syna raczej przygoda - pierwszy raz taka wyprawa, wszystko nowe, inne; dla mnie (oprócz aspektów duchowych) - ważna wyprawa z Synem, praktycznie sam na sam 24 godziny na dobę, lepsze poznanie siebie. Pogłębianie relacji. Dodatkowo takie "ostrzenie piły", o którym pisał S. Covey w "7 nawykach szczęśliwej rodziny".

Uświadomienie sobie, że nasze życie to droga i możemy - o ile zechcemy - trochę tym pokierować. Odrzucić trochę tych bagaży codzienności, które nas hamują w tej naszej wędrówce - jaka by ona nie była - do wolności, prostoty, niezależności.

Oddam i potrzebuję - o dobrej postawie wobec strumienia przedmiotów

Dwa słowa, które mogą zawrócić nieprzerwany strumień przedmiotów płynący od naszych domów do śmietników i -dalej- na wysypiska śmieci:

Oddam
Brakuje nam rytuałów pozbywania się rzeczy. Wentyl dobroczynności, w którym jest niewiele miejsca na pozbywanie się przedmiotów, nie wystarcza, aby odchudzić nasze przepełnione mieszkania, piwnice i strychy. Potrzeba większej gotowości do dzielenia się z innymi. Potrzebującym może być nie tylko ktoś dotknięty takim czy innym kataklizmem życiowym, lecz każdy, kto będzie w stanie wykorzystać tkwiący w niepotrzebnej nam rzeczy potencjał.
Przeszkodą w pozbywaniu się przedmiotów jest materialna wartość, jaką z nimi wiążemy. W końcu zamieniliśmy na nią kawałek swojego życia w postaci pieniędzy, które kiedyś na nie wydaliśmy. Chcielibyśmy odzyskać choćby część tej wartości, lecz jest to zwykle niemożliwe z powodu przeładowania sklepów nowymi produktami. Upychamy zatem nasze rzeczy w przechowalni (strychy, piwnice, szafy) zanim ostatecznie staną się gratami, które wyrzucimy na śmietnik.

Może warto spojrzeć na to z innej perspektywy: te same rzeczy mogą stać się źródłem wartości niematerialnych - ich przekazanie, w miejsce wyrzucenia po okresie chomikowania, może budować poczucie własnej wartości, stać się powodem zadowolenia, że sprawiliśmy innym radość, że nasze rzeczy -kupione wszak za ciężko zapracowane pieniądze- służą komuś dalej. Przekazanie rzeczy będzie także źródłem uznania, może budować poczucie wspólnoty. W końcu sprawi, że będziemy postępować proekologicznie. Nie mówiąc o tym, że odzyskamy nieco wolnego miejsca, zapanujemy nad przestrzenią życiową, co samo w sobie przynosi sporą satysfakcję.

Potrzebuję
Nie bójmy się prosić. Bardzo często okazuje się, że interesującą nas rzecz ma już ktoś z naszej rodziny, znajomych lub sąsiadów i chętnie ją odstąpi. Fakt, iż wiele rzeczy ląduje w naprawdę dobrym stanie na śmietniku, wynika często z braku informacji o potrzebach innych.
Rzeczy, których nie używamy, a które są w dobrej kondycji, bardzo często nie chce najbliższa rodzina i znajomi, którzy wolą kupić nowe, lśniące i nieużywane. Czy nie warto zatem poprosić o coś, stwarzając przestrzeń do bezinteresownej wymiany rzeczy bez konieczności płacenia za nie?
Proszenie i przyjmowanie niepotrzebnej innym rzeczy uwalnia od rozrzutności, która nie jest niczym innym jak wyrzucaniem na śmietnik tego, za co zapłacono, a co jeszcze posiada wartość.

Jak to zrobić w praktyce?
Możemy skorzystać z wielu stron w internecie oferujących możliwość przekazania niepotrzebnych rzeczy.
Zamiast wyrzucać na śmietnik - miejsce mało przyjemne, można wystawić niepotrzebną rzecz na korytarz w bloku lub przed ogrodzeniem z karteczką "do zabrania".
Opcja dla zaawansowanych: na tablicy informacyjnej w bloku można umieścić dwie niewielkie kartki z napisem "oddam" "potrzebuję", na które mieszkańcy osiedla mogliby się wpisywać. Byłoby to źródłem informacji dla sąsiadów. Im bliższa droga od potrzebującego do oddającego (i na odwrót) tym cała operacja wymiany odbywa się szybciej i bez dodatkowych kosztów - czasu i transportu. Czy dojrzeliśmy do takiej otwartości, trudno powiedzieć.

Oddam-potrzebuję. Niech będzie to awers i rewers tej samej postawy wobec strumienia przedmiotów przepływających przez nasze domy.

Ochrona prywatności w internecie

Kolejny post dotyczący unikania reklam i ochrony naszej prywatności w internecie.
Wiemy już jak usunąć niechciane reklamy (kto nie wie, zapraszam tutaj), poznaliśmy jedną z alternatywnych wyszukiwarek bez reklam i śledzenia tożsamości (tutaj).

Dzisiejsze narzędzia internetowe umożliwiają zupełne inne podejście do wirtualnej przestrzeni. Nie musimy mieć już programów zainstalowanych na komputerze - możemy przechowywać dane i edytować je w chmurze. Korzyści takiego rozwiązania to:
- oszczędność czasu i pieniądzy związanych z koniecznością zakupu i instalacji oprogramowania
- możliwość szybkiego dostępu do naszych dokumentów, arkuszy, zdjęć
- możliwość dzielenia się zasobami i współpracy (choćby nad kolejnym postem na Bloggerze)
- brak obaw, że siądzie nam twardy dysk lub że zgubimy pendrive z owocami naszej pracy
- nie musimy tracić czasu na nieustanne porządkowanie plików na naszym komputerze, przenosić wszystkiego, gdy zmieniamy stary komputer na nowy

Podstawowy dylemat takiego rozwiązania to granice ochrony naszej prywatności. Czy jesteśmy już podłączeni informacyjną pępowiną do Google? Czy to nie niebezpieczne powierzać wszystkie swoje dane jednej korporacji? Czy trzeba mieć powody do niepokoju? Z jednej strony chyba nie warto wpadać w panikę: korzystajmy z usług Google, o ile częściowa (i świadoma) utrata prywatności nie stanowi dla nas problemu. Z drugiej strony dobrze jest dywersyfikować gromadzone w chmurze zasoby danych, korzystając z równie ciekawych usług oferowanych przez inne firmy, a także używać aplikacji internetowych stworzonych specjalnie w celu ochrony naszej prywatności.

W kolejnym audiopoście Remigiusz podpowiada, jak uniknąć internetowej inwigilacji. Aby odsłuchać nagrania kliknij tutaj.

Zaczynaj z wizją końca

To kolejny wpis dotyczący 7 nawyków opracowanych przez Stephena R. Coveya. Jak pamiętamy pierwszy z nich mówił o stworzeniu przycisku przerwy. Drugi nawyk brzmi: Zaczynaj z wizją końca.

Wszystko powstaje dwa razy: najpierw w naszym umyśle, potem w rzeczywistości. Jeśli odpuścimy sobie pierwszy etap i naszym działaniom nie będzie towarzyszyła wizja, inni ludzie i sytuacje zaczną wyręczać nas w organizowaniu naszego życia.
Wyobraźmy sobie dwie scenki:
Wchodzisz na plac budowy i pytasz się robotników, co budują. Nie wiemy- odpowiada kierownik budowy. Zobaczymy, co nam wyjdzie. Może to będzie sklep, może kościół, a może biuro. Sądzimy, że jeśli włożymy w pracę cały nasz kunszt, to wyjdzie piękny budynek.
Przed startem samolotu wchodzimy do kokpitu i pytamy kapitana, dokąd lecimy. Jeszcze nie wiem - odpowiada kapitan - zobaczymy. Może do Nowego Jorku, a może do Dubaju. Złapiemy najsilniejszy prąd i polecimy tam, dokąd nas zaniesie.
Nieprawdopodobne? Wiadomo: najpierw architekt tworzy projekt zanim powstanie fizyczny budynek. Pilot określa cel podróży zanim siądzie za sterami. A jednak. W naszym życiu wykazujemy mniejszą konsekwencję, zarówno jeśli chodzi o nasz cel podróży, jak i określenie, przynajmniej w początkowym okresie, celu podróży naszych dzieci.
Na pytanie dokąd zmierza nasze życie, dokąd lecimy jako rodzina, odpowiadamy: nie wiemy. Płyniemy z prądem, lecimy w nieznane, mając nadzieję, że jakoś to wszystko się potoczy. W ten sposób oddajemy "pierwszy etap tworzenia" telewizji, celebrytom, reklamom, rówieśnikom naszych dzieci, szkolnym pedagogom, państwu, które być może wychowa nasze pociechy na dobrych podatników, ale niekoniecznie na spełnionych i znających swoją wartość ludzi. Drobne -z początku niezauważalne- odchylenie od kursu może spowodować, że nigdy nie dotrzemy tam, dokąd z pewnością byśmy chcieli dotrzeć zarówno w pojedynkę, jak i w rodzinie: do szczęśliwego, spełnionego życia. Nie same odchylenia są jednak niebezpieczne. Te zawsze można skorygować - o ile znamy cel podróży i dysponujemy kompasem. Podobno samolot przez 90% czasu zbacza z właściwego kursu. Najważniejsze to zawsze na niego powracać.

Minibwp – zwyczajne cieszenie się naturą

źródło: minibwp
Zapraszam do lektury gościnnego wpisu Dariusza, który prowadzi ciekawy blog o tajemniczo brzmiącej nazwie minibwp. Co oznacza ten skrót dowiecie się poniżej.

Minimalistyczne, nieśpieszne bytowanie w przyrodzie (w skrócie minibwp) to moja pasja. Chociaż słowo pasja nie całkiem tu pasuje. Ja się tym nie pasjonuję, ja po prostu lubię to robić i robię. To nie modny dziś styl czy sposób na życie – takie określenia od razu niosą ze sobą jakąś sztuczność – to niezbywalny rys mojego życia i charakteru, coś, co robię od dziecka, zwyczajnie, ot tak.
Nic w tym oryginalnego, tym bardziej nadzwyczajnego. Minibwp „uprawiają” miliardy istot na tej planecie od zarania dziejów. Nadzwyczajne jest to, że w dzisiejszych czasach takie proste sprawy stają czymś „nadzwyczajnym”, czymś „ekstra”, o czym pisze się artykuły czy blogi. Zapomnieliśmy, że proste życie na łonie przyrody samo w sobie jest przyjemne, dobre i piękne. Dawno temu sławił uroki takiego życia Epikur, ale kto dziś zawraca sobie głowę takim ramotami, skoro rozdzielczość nowego iPhone’a jest tematem dnia we wszystkich mediach. Nowy iPhone za pół roku będzie już przynoszącym wstyd i zażenowanie w towarzystwie „starym” iPhone’m, a myśli Epikura cieszą nasze dusze od ponad 20 wieków. Co ma większą wartość? Oczywiście „wypaśny” iPhone, sądząc po ilości i emocjach zainteresowanych. A może jednak nie? Ja sądzę, że nie i używam z reguły „wiekowych” i „małocomających” komórek, które jednak mają tę zaletę, że nie muszę ich ładować przez tydzień albo i dwa. Bardzo mi się to przydaje na wyprawach w stylu minibwp, gdzie liczy się realna, a nie „reklamowa” użyteczność i niezawodność sprzętu – niska cena też jest mile widziana.
Na czym konkretnie polega minibwp i co je odróżnia od innych plenerowych aktywności?