Czy umieszczać reklamy na blogach poświęconych minimalizmowi i prostocie?

Niniejszy post to dwugłos autorów: Konrada i Remigiusza. Zapraszamy do lektury i wysłuchania krótkiego nagrania.

Konrad: Mieszkam w małej miejscowości, w której większość ulic jest wolna od reklam. Jak wielka to zaleta przekonuję się codziennie, ilekroć wysiadam z podmiejskiego pociągu w centrum Warszawy, w której wielkoformatowe bilbordy osaczają z każdego możliwego miejsca, wdzierając się bezgłośnym krzykiem (musisz to mieć!) w podświadomość. Nic dziwnego - "reclamo" to po łacinie "krzyczeć". Dlaczego nie znoszę reklam? Przede wszystkim za owo zaśmiecanie przestrzeni publicznej naszych miast i pstrokaciznę. Za to, że narzucają treści, nie pozostawiając mi wolnego wyboru. Przede wszystkim za to, że nami manipulują. Jak to się stało, że pozwolono na taką dewastację miejskiej przestrzeni? Okazuje się, że dopiero w tym roku ma trafić do sejmu projekt o ochronie krajobrazu, który ma zaprowadzić trochę ładu (czy i na ile skutecznie, zobaczymy).
Tymczasem są miasta, w których wydano całkowity zakaz umieszczania reklam w przestrzeni publicznej. Kilka lat temu władze Sao Paulo uznały, że muszą walczyć nie tylko z zanieczyszczeniem powietrza, ale też z zanieczyszczeniem wizualnym. W tej największej aglomeracji Brazylii usunięto ponad pół miliona szyldów, billboardów i tablic reklamowych. W Europie Zachodniej regulacje dotyczące reklamy funkcjonują od lat (więcej na ten temat tutaj). Według informacji jednego z czytelników bloga na FB, rok temu w Warszawie miała miejsce wystawa "Miasto na sprzedaż", w której wskazano kilka innych miast walczących o zmniejszenie szumu informacyjnego dochodzącego z reklam. Przykładem San Francisco, które, dzięki sprzeciwom mieszkańców, zmniejszyło liczbę reklam kilkukrotnie. Według podanych na wystawie informacji w Paryżu -z uwagi na bardzo wysokie opłaty- jest tylko około 2 tys. reklam, podczas gdy w Warszawie podobno 90 tys. (wliczając to reklamy nierejestrowane). 
Innym zagadnieniem są reklamy w przestrzeni wirtualnej, którymi upstrzone są blogi i portale informacyjne, zmuszające czytelnika do walki z wyskakującymi okienkami (gdzie jest ten krzyżyk?), migającymi banerami (wygrałeś nagrodę, wystarczy kliknąć), tworząc wybuchową dla percepcji mieszankę tekstu i treści wizualnych. 
Starsi Czytelnicy bloga pamiętają zapewne moje własne eksperymenty z reklamami, zanim doszedłem do wniosku, że na blogu o dobrowolnej prostocie ich nie będzie. Zdecydowałem, że ma to być miejsce, w którym można odpocząć od narzucanych, komercyjnych treści. Ale czy jest to rzeczywiście słuszne rozwiązanie? Czy i gdzie jest miejsce na rzetelnie podaną informację handlową? Skąd mamy dowiadywać się o ciekawych książkach,miejscach, wydarzeniach? Może zatem nie wrzucać wszystkiego do jednego worka (na śmieci) z napisem "reklama"?

O średniowiecznych miastach i dylematach związanych z reklamami na blogach poświęconych minimalizmowi i prostocie możecie posłuchać w kolejnym nagraniu audio Remigiusza, który ma nieco inne spojrzenie na ten temat. Zapraszam do jego wysłuchania:



http://w234.wrzuta.pl/audio/a1fYqQcsub4/glos-0029



Droga do... spokoju ...bez reklam? 
(Licencja Creative Commons)


Autor audycji: Remigiusz
(blog: Realny Minimalizm)

A co Ty myślisz na temat wszechobecnej reklamy? Co myślisz o reklamie na blogach? Jakie reklamy w przestrzeni miejskiej byłyby pożądane? Podziel się z nami w komentarzach.

TORT

Urodziny w moim domu były dla mnie dylematem typu co z tortem. Ja z mężem nie mamy problemu, by zrezygnować z tego świątecznego wypieku na rzecz ciasta domowej roboty z wysokowartościowych produktów, ale dzieci -wiadomo- dzięki tortowi ze świeczkami czują się naprawdę wyjątkowo. Do tej pory zamawiałam tort w cukierni na urodziny córki. Cukiernie mają w ofercie torty przepiękne, niesamowicie  fantazyjne, ale ich jakość jako produktu spożywczego jest bardzo niska, niestety coraz niższa. Bita śmietana np. nie jest już ze śmietany tylko z jakiegoś proszku... Torty z cukierni to cała masa spulchniaczy, chemii, mąki najniższej jakości i cukru. Z góry przepraszam, jeśli wrzuciłam do jednego wora jakąś uroczą cukiernię z tradycjami i zasadami, bo takie jeszcze przecież też muszą istnieć. Ja takiej nie znam, więc wykorzystując urodziny męża postanowiłam upiec swój pierwszy w życiu tort. Tort ten piekłam w oparciu o przepis jednej z klientek sklepu ze zdrową żywnością, który regularnie odwiedzam, pani Barbary Szymura.  Przepis zmodyfikowałam nieco. W porównaniu do innych przepisów publikowanych przeze mnie na blogu ten może wydać się skomplikowany, ale tak naprawdę okazał się dość łatwy w wykonaniu. Produkty potrzebne do upieczenia tortu są w większości do zdobycia jedynie w sklepie ze zdrową żywnością. Koszt tego wypieku szacowany jest na około 60 zł, łącznie z energią elektryczną. 

BISZKOPT:
- 5 jaj eko
- 100 g cukru brzozowego
- 150 g mąki orkiszowej razowej
- 1/3 łyżki proszku do pieczenia eko
Mieszamy wszystko, pieczemy 30 min. w 175 stopniach. Później przekrajamy całość i mamy 2 warstwy. Ja zaszalałam i powtórzyłam całą czynność jeszcze raz, co cało mi 4 warstwy.

KREM:
- 0,5l mleka owsianego 
- 6 łyżek grysiku orkiszowego
- 3 łyżki mąki z kasztanów
- 4 łyżki mąki z migdałów
- 4 łyżki mleka w proszku z kasztanów
Zagotować ciągle mieszając, aż powstanie gęsta masa. Po zdjęciu z ognia zagęściłam jeszcze kilkoma łyżkami mąki z kasztanów i dodałam 2 łyżki cukru brzozowego. 

Wszystkie warstwy smarujemy najpierw dżemem truskawkowym bez cukru, następnie kremem, następnie układamy plastry truskawek. Na samej górze zamiast plasterków lepsze będą połówki. I gotowe! Tort rozkroimy dopiero po południu i wtedy opiszę wrażenia smakowe.


11.06.2013.

W sobotę odbyły się urodziny mojej córki. Postanowiłam wykorzystać tę okazję, żeby uprościć mój tort, który wielu użytkowników, ale również moje proste serce uznało za zbyt skomplikowany, wieloskładnikowy  i drogi.
Zmiana polegała na tym, że krem zastąpiłam śmietaną, którą ubiłam ręcznie z odrobiną cukru brzozowego. Zamiast 4 pięter zrobiłam 2. Tort mimo to nadal był wystarczająco duży, aby rozkroić go na 12 porcji. Cena wypieku spadła do ok. 38 zł. Lubię upraszczać :)

Jak edukować dziecko zgodnie z duchem prostoty i minimalizmu?

Witajcie, to jest mój debiutancki post na tym blogu. Nazywam się Remigiusz i jestem autorem zaprzyjaźnionego bloga pt. Realny Minimalizm. Mam nadzieję także zagościć na stałe tutaj.

http://www.flickr.com/photos/mcfinlow/4038133722/sizes/m/in/photostream/
Licencja: Creative Commons

Dziś przygotowałem dla was post w formie nagrania audio, który mam nadzieję, będzie dla was miłą alternatywą.


http://w704.wrzuta.pl/audio/7DxHzLurkCB/glos-0028

Zapraszam do dyskusji, mam nadzieje, że pomożecie mi w przemyśleniach na temat harmonijnej edukacji dziecka w zgodzie z wyznawaną przeze mnie filozofią.

Pozdrawiam :)

Lodowe szaleństwo

źródło
Mam nadzieję, że nie ubiegnę Doroty, której posty kulinarne są tak inspirujące. Wiele się ostatnio mówiło o kręceniu lodów. Tym razem, korzystając z merytorycznego wsparcia mojej Żony, chciałbym zaproponować Wam kilka przepisów na Lody domowej roboty.
Wprawdzie za oknem leje, ale myślę, że sezon lodowego szaleństwa mamy jeszcze przed sobą. Apetyt na zimną, białą lub kolorową, masę wzrasta proporcjonalnie do słupka rtęci na termometrze, a producenci -jak co roku- zacierają ręce. Nic dziwnego. Niezależnie od tego, czy kupimy najtańszy wyrób lodopodobny w osiedlowym sklepiku za 1,50 zł, czy też udamy się do cukierni, w której jedna gałka potrafi kosztować 3,50 zł - wniosek jest jeden: ochładzanie się od środka może nas sporo kosztować. W przypadku większej liczby dzieci lodowy budżet jest podobno tylko trochę mniejszy od ceny niewielkiej działki na Antarktydzie.
Latem nic nie topnieje tak szybko jak pieniądze wydane na lody. Gdybyśmy od czerwca do sierpnia kupowali co drugi dzień czwórce naszych dzieci lody za 2 zł/szt., wyniosłoby nas to 368 zł. I to pod warunkiem (co raczej mało realne), że sami nie tkniemy lodów i będziemy z dala omijać cukiernie i stoiska z nieco lepszymi (=droższymi) lodami. Jako rodzice musielibyśmy także pogodzić się z tym, że nasze dzieci będą faszerowane mlekiem, cukrem i różnego rodzaju chemią.

Pieniądze albo życie - Krok 8. Inwestuj oszczędności w celu zdobycia niezależności finansowej

A oto kolejny post na temat drogi do niezależności finansowej proponowanej przez autorów Your Money or Your Life. Istotą kroku 8 jest zasadnicza zmiana podejścia do naszych oszczędności. Nie są to bowiem pieniądze odłożone na przyszłość, lecz środki, które mogą przynieść nam dochód. Przestajemy myśleć w kategorii, jak wiele pieniędzy zaoszczędziliśmy (i na co je wydamy), lecz ile dochodu możemy wygenerować poprzez ich inwestowanie.
Dzięki krokom od 1 do 7 możemy uzyskać zdrowszy, pozbawiony emocji i przesądów, stosunek do pieniędzy. Odkryć, ile ich mamy, ile wydajemy i ile energii życiowej pochłania wybrany przez nas styl życia. Autorzy YMYL tę zdobytą wiedzę nazywają inteligencją finansową (Financial Intelligence). Jednocześnie wskazują, że pierwsze siedem kroków pozwala osiągnąć większą integralność finansową (Financial Integrity) - sfera dotycząca pieniędzy będzie coraz bardziej zintegrowana z innymi aspektami życia oraz zgodna z naszymi najgłębszymi wartościami. Droga dziewięciu kroków pomaga, wraz ze zmniejszeniem wydatków i wzrostem dochodów, całkowicie spłacić zadłużenie, a także systematycznie odkładać oszczędności. Pojawia się -coraz szersza- przestrzeń wolności, nazwana przez autorów YMYL niezależnością finansową (Financial Independence). Ostatecznym celem 9 kroków jest sytuacja, w której w ogóle nie musimy (jeżeli nie chcemy) pracować na swoje utrzymanie.

Co nam może pomóc cz.4 - TPM

Rozwinięcie punktu trzeciego z wpisu:

TPM - Total Productivity Maintenance. Jedno z tłumaczeń to całościowe/globalne zarządzanie utrzymaniem ruchu. Zapewnienie, aby mój park maszynowy był sprawny, dążenie do stanu zero awarii oraz bezpieczeństwo pracowników/użytkowników.

Odniesiemy to do przykładu gospodarstwa domowego. Nasz park maszynowy to urządzenia, które posiadamy (małe & duże agd, armatura, sprzęt, meble, itp). Dodatkowo do utrzymania ruchu zaliczyłbym również wszystkie czynności, które przyczyniają się do utrzymania/przedłużenia używalności np. butów.
Większość informacji, co i jak robić, znajdziemy w każdej instrukcji dołączonej do zakupionego dobra - producent "dba o nas", tylko często nie starcza nam czasu lub chęci, aby to wykonać.
Istotą jest tak zarządzać, planować i wykonywać pewne czynności, by cieszyć się bezawaryjnością, długim okresem użytkowania posiadanego sprzętu. Nie wyeliminujemy wszystkich problemów (np. celowo zaplanowany czas życia urządzenia, po upływie którego pozostaje jedynie wymiana), ale na pewno unikniemy problemów wynikających z zaniedbania, lenistwa. Nie wspominając o oszczędnościach czasu i pieniędzy. Dodatkowo sami poszerzamy wiedzę nt. prostych czynności naprawczych, planowanych przeglądów, itp. - dobry przykład DIY (do it yourself).

Przykłady:


1. Armatura - wszystkie krany posiadają sitka, które z czasem (szybciej bądź wolniej w zależności od właściwości wody) "zachodzą" kamieniem. Tak jak długo woda leci jest ok, ale w pewnym momencie sitko jest już tak zapchane, że wydajność spada, a my przystępujemy do działania - najczęściej sitko jest już do wymiany. Prosta akcja to okresowe (w zależności od parametrów wody oraz intensywności używania) czyszczenie sitek przy użyciu np. octu (nic tańszego i bardziej skutecznego nie znajdziemy).

2. Pralka - okresowe czyszczenie filtra. Kto choć raz to robił, z pewnością znalazł bardzo ciekawe przedmioty - guziki, spinki itp :-). Czas poświęcony na takie czyszczenie to 5-7 min. a pozwoli to nam na spokoje użytkowanie pralki. Awaria z tego powodu to prawie murowana wizyta "fachowca", za którą będziemy musieli zapłacić min.70-100zł.

3. Lodówka (jeśli nie ma funkcji samorozmrażania) - spada jej wydajność, jeśli lodu jest coraz więcej (koszty prądu). Okresowe rozmrażanie - akcja prosta i skuteczna.

4. Obuwie - warto cyklicznie czyścić buty oraz je pastować, szczególnie jeśli kończymy sezon zimowy i chowamy je "do szafy". Obuwie skórzane bardzo "lubi" nawilżoną powierzchnię.

5. Rowery - chyba nie trzeba każdego praktykującego cyklisty przekonywać, że łańcuch nie powinien głośno chodzić :-). Kto na koniec sezonu konserwuje rower?


Powyższe przypadki (a to tylko kilka) generalnie pokazują, jak prosto i łatwo możemy przedłużyć czas użytkowania naszego otaczającego nas sprzętu.


Oczywiście od nas zależy, czy podejmiemy trud i wysiłek, aby coś zrobić zanim wystąpi problem/awaria (prewencja), czy też czekamy aż się "mleko rozleje" i wtedy dopiero sprzątamy.


TPM sam w sobie nie jest trudny, ale jest wymagający, jeśli chodzi o systematyczność, planowanie i prewencyjne podejście do pracy - a to dla nas, Polaków, jest trudne do wdrożenia. Jednak małymi krokami (wg. Kaizen) do przodu :-).


Jak oszczędzić w 30 minut

źródło
Moją pasją -obok wyrzucania zbędnych rzeczy- jest wyszukiwanie oszczędności. Niczym finansowy detektyw oglądam dowody "zbrodni" polegających na nieprzemyślanych, powielanych w codziennej rutynie, wydatkach. Ostatnio olśniło mnie, że w kleju w sztyfcie (mechanizmem przypominającym szminkę) znajduje się jedynie od 7 do 20 gram (!) tego -cennego z punktu widzenia frontu prac plastycznych moich dzieci- produktu. Reszta to opakowanie i -przyznaję pomysłowy- mechanizm. Tymczasem klasyczny (biały) klej biurowy w tubce zawiera ok. 50 gram, a kosztuje dwu-/trzykrotnie taniej. Za cenę jednego kleju w sztyfcie mogę kupić dwa/trzy kleje biurowe i mieć kilkakrotnie więcej właściwej substancji. Oszczędność niewielka? W domu w różnych miejscach naliczyłem około tuzina klejów w sztyfcie!

Efekt skali jest przez niektórych mało doceniany. Jeśli już zaoszczędzić, to spektakularnie. Praktyka codziennego życia nie przynosi często takich okazji, obfituje zaś w sytuacje, w których można zaoszczędzić drobne kwoty. Nie warto ich lekceważyć. Kto ma wątpliwości, niech każdy najmniejszy wydatek przemnoży powiedzmy przez 10 lat życia. W zależności od częstotliwości wydatków na określony produkt lub usługę, możemy zaoszczędzić od kilkudziesięciu do kilku tysięcy złotych. I to na jednej danej rzeczy. A wydatków (i sposobów na oszczędności) mamy dziesiątki, jeśli nie setki.

Co nam może pomóc cz.3 - Kaizen

Rozwinięcie punktu drugiego z wpisu:

Kaizen - jedno z tłumaczeń "dobra zmiana". Filozofia (czasami określana techniką) przywędrowała do nas z Japonii przez korporacje, a ma zastosowanie do eliminacji strat (z j. japońskiego muda) i doskonalenia procesów produkcyjnych, usługowych.

"Długa podróż zaczyna się od pierwszego kroku". Metoda małych kroków, małych zmian jest najczęściej nisko kosztowa i wymaga jedynie własnej determinacji. W przeciwieństwie do dużych, przełomowych projektów/decyzji, gdzie potrzebujemy najczęściej większych pieniędzy, zaangażowania innych ludzi, itp..

To teoria, a co z praktyką?

Przykładów jest bardzo dużo:
  1. Chcę przebiec maraton - nie zaczynam od zapisania się na starcie po kilkuletniej przerwie w bieganiu po skończeniu w-fu w szkole ;-), ale od małych dystansów.  Systematyczne treningi trwające określony czas doprowadzą nas do celu.
  2. Zaczynam oszczędzać - od małych kwot, regularnie przelewam na konto określone pieniądze. Nie zgromadzę od razu 100 000 zł, ale po kilku latach/miesiącach zapewne tak. Jeśli dołączymy zasadę najpierw płać sobie (polecam ten tekst) to jest to wymarzony Kaizen :-)
  3. Wdrożyłem wraz z synami takie usprawnienie:  porządkowanie i przechowywanie klocków lego po rozpakowaniu - używamy woreczków strunowych do segregacji.
    A propos - jedyna wada klocków lego to to, że wszystkie małe elementy w górę od duplo dość łatwo się gubią ;-(
  4. Kaizen w lodówce - stosujemy zasadę FIFO (First-in, First-out - pierwsze weszło, pierwsze wyszło), opisujemy z datami nasze mrożonki. Unikamy marnowania/wyrzucania żywności.

W praktyce w domu nie znając tej filozofii- jest to zdrowy rozsądek, oszczędzanie, świadomość nt. zagrożeń i ich eliminacja (o ile sami tego chcemy ;-)).

Większość z nas nie wiedząc, że to Kaizen, stosuje pewnie takie podejście do życia, prac w domu czy realizowania własnych celów.
Najpierw musimy sami zrobić pierwszy krok, przemóc się wewnętrznie i pozwolić wdrożyć lub choćby spróbować zmienić coś w naszym życiu, zachowaniu, otoczeni, a efekty będą widoczne.


O zmywaniu naczyń, czyli lekcje z teraźniejszości

Choć mamy zmywarkę do naczyń (w przypadku sześcioosobowej rodziny to całkiem pomocne urządzenie) lubię czasem umyć je własnoręcznie. Wykonywanie tej prostej czynności działa na mnie odprężająco. Pod warunkiem, że nigdzie się nie spieszę...
Czy umiecie zmywać naczynia? Okazuje się, że są dwa sposoby zmywania. Pierwszy - to zmywanie naczyń, po to by je umyć i drugi - by je zmywać.
Przeczytałem niegdyś książkę Cud uważności. Jej autorem jest Thich Nhat Hanh, mistrz zen, działacz na rzecz pokoju na świecie, autor 35 książek, który był przedstawiony przez Martina Luthera Kinga jako kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla. Kwintesencją rozważań autora jest wskazówka: "Jest tylko jeden najważniejszy czas, a ten czas - to teraz. Chwila teraźniejsza jest jedynym czasem, jaki mamy. Najważniejszą osobą jest zawsze ta, z którą właśnie przebywamy, która stoi przed nami, bo kto wie, czy jeszcze z kimkolwiek będziemy mogli się spotkać. Najważniejszym zajęciem jest czynienie szczęśliwym tego, kto znajduje się obok nas, albowiem samo to stanowi cel życia".

Życie w prostocie wymaga umiejętności bycia tu i teraz. W tym, a nie w innym, momencie naszego życia. Często traktujemy teraźniejszość po macoszemu, nie doceniamy jej wartości. A przecież nie mamy nic bardziej cennego. Zbyt wiele rozpamiętujemy, za dużo myślimy o tym, co przed nami. Biegnąc pośpiesznie i powierzchownie przez życie myślimy, że dojdziemy do jakiegoś mitycznego miejsca, w którym wreszcie odpoczniemy, osiągając upragnione szczęście. Jeszcze tylko ta sprawa do załatwienia, kilka brakujących przedmiotów, upragniony dom, spłata kredytu, trochę -a może całkiem sporo- oszczędności na  koncie. Wszyscy mamy jakieś "jeszcze tylko"..., a kraina szczęśliwości - owa Shangri-La - ciągle przesuwa się gdzieś za horyzont.

Pałeczki z kości słoniowej


źródło zdjęcia: http://vnextra.home.pl/

Poniżej zamieszczam krótką opowieść chińskiego filozofa i polityka Han Fei z III w. p.n.e. Nic nie straciła na swojej aktualności:

W dawnych Chinach żył raz młody książę, który zapragnął zrobić na zamówienie parę pałeczek służących do jedzenia. Miały być wykonane z kawałka kości słoniowej wielkiej wartości. Gdy dowiedział się o tym król, jego ojciec i wielki mędrzec, pospieszył do syna, aby wytłumaczyć mu rzecz następującą:
- Nie powinieneś tego robić, synu, gdyż ta kosztowna para pałeczek może cię doprowadzić do upadku!
Młody książę, zbity z tropu, nie wiedział, co ma myśleć o tych słowach. Nie był pewien, czy ojciec mówi poważnie, czy się z niego naśmiewa.
Ojciec tymczasem tak mu to zaczął tłumaczyć:
- Kiedy będziesz już miał pałeczki z kości słoniowej, zdasz sobie sprawę, że nie pasują one do kamionkowych naczyń na naszym stole. Zapragniesz filiżanek i miseczek z jaspisu. Ale przecież miseczki z jaspisu i pałeczki z kości słoniowej nie ścierpią pospolitych dań. Zapragniesz więc ogonów słoni i zarodków lampartów.
Człowiek, który skosztował ogonów słoni i zarodków lampartów, nie umie zadowolić się ubraniami z konopi ani prostym, surowym domostwem. Zapragniesz jedwabnych szat i wspaniałych pałaców. Aby mieć to wszystko, ogołocisz skarbiec państwa, a twoje pragnienia nie będą miały końca.
Szybko przyzwyczaisz się do życia w nieustannym luksusie, życia okupionego wydatkami, które nie mają granic. Na głowę naszych chłopców spadnie nieszczęście, a królestwo pogrąży się w ruinie i rozpaczy... Twoje pałeczki z kości słoniowej są bowiem jak ta cienka rysa na murze, która w końcu niszczy cały budynek.
Młody książę porzucił swój kaprys i stał się później monarchą słynącym z wielkiej mądrości.

Opowiadanie to stanowi fragment książki Bajki filozoficzne napisanej przez Michela Piquemala, w tłumaczeniu Heleny Sobieraj (więcej o książce tutaj).

Czytelnicy bloga zauważyli zapewne podobieństwo tej opowieści do historii, którą przytoczyłem we wpisie Efekt Diderota, czyli uwaga na styl życia!. Okazuje się, że problem spójności stylu jest o wiele starszy...


Ocalmy kasze od zapomnienia ...

Jaglana, gryczana, jęczmienna, kukurydziana ... kasze te były codziennością w polskich domach, dziś goszczą w nich sporadycznie lub wcale. To wielka strata. W kaszach jest bogactwo wartości odżywczych, są tanie i sycące, można je przyrządzić jako danie główne lub dodatek na dziesiątki sposobów, na słodko, z bakaliami, do zup, z warzywami ...

Ja podaję dziś przepis dr Romanowskiej na pyszne, zdrowe, tanie, łatwe do zrobienia kotleciki z kaszą jaglaną:

SKŁADNIKI:
1 szklanka ugotowanej kaszy jaglanej
10 dużych ugotowanych ziemniaków
1 posiekana cebula
1 posiekany ząbek czosnku
sól ewentualnie pieprz
kilka łyżek mąki razowej do obtaczania kotletów

Wszystkie składniki oprócz mąki mieszamy ze sobą, formujemy klopsiki, obtaczamy w mące, układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 175 stopni 30 minut. W połowie czasu pieczenia przewracamy je na druga stronę.

Idealne do obiadu, ja lubię je zabierać na plac zabaw zamiast kanapek dla dzieci.

Zachęcam do dzielenia się swoimi ulubionymi pomysłami na kasze.


Co nam może pomóc cz.2 - 5S

Rozwinięcie punktu pierwszego  z wpisu:

5S w praktyce, w domu - przykład na potrzeby niniejszego tekstu:
Szuflada w kuchni, gdzie przechowujemy sztućce - prześledźmy metodę 5S z poszczególnymi jej krokami:

1S - selekcja/sortowane (seiri/sort) --> sprawdzamy co mamy w szufladzie (identyfikujemy) i usuwamy wszystkie przedmioty, które są zbędne. Przykłady: widelec z czasów studenckich - mamy do niego sentyment, ale kompletnie nie pasuje do obecnej zastawy ;-), łyżeczki "po babci", łyżeczki do odmierzania lekarstw itp. Bardzo często ustala się kryteria, czy dany przedmiot jest zbędny - np. duble, nieużywane przez 30 dni, pół roku, rok, itp. Krok 1S powinien być procesem ciągłym - selekcja przeprowadzana jest na bieżąco, jeśli uznamy, że jakiś przedmiot jest zbędny. Bardzo często stosuje się tzw. czerwone karteczki do oznaczenia przedmiotów, aby poźniej podjąć decyzję, co z tym robimy - czy jest to używane (jak często), czy jest to rzecz zbędna, itp.

2S - systematyka (seiton) --> krok ten możemy podsumować "miejsce dla wszystkiego i wszystko na swoim miejscu". W naszej szufladzie wyznaczamy miejsce, a następnie je oznaczamy do przechowywania naszych sztućców, które uznaliśmy w poprzednim kroku za niezbędne - najlepszym rozwiązaniem będzie pojemnik na sztućce z podziałem na łyżki, widelce, noże, łyżeczki. Rozwiązanie musi być praktyczne i funkcjonalne - dostosowane do wielkości szuflady oraz ilości przechowywanych rzeczy. Ważna jest ergonomia - jeśli coś wyjmujemy rzadko, niech będzie na spodzie, z tyłu, tak, aby za każdym razem nie szukać, przesuwać. Warto poinformować o tym innych domowników, aby uniknąć problemów.

3S - sprzątanie (seiso) --> w tym kroku króluje sprzątanie, jednak najważniejsze jest wyeliminowanie przyczyn pojawiających się zanieczyszczeń. Zakładam, że wkładamy sztućce czyste, ale z czasem jakiś kurz się zbiera czy osadza wewnątrz. Możemy tutaj używać jaśniejszych/białych kolorów tak, aby wszelkie zanieczyszczenia były widoczne szybciej.

4S - standaryzacja (seiketsu) --> krok, w którym chcemy ustandaryzować praktyki, rozwiązania z poprzednich kroków. Informujemy rodzinę, że od dziś w naszej szufladzie tak wyglądają poukładane sztućce - temat szczególnie ważny dla dzieci, możemy przez konkretny przykład (jeśli pomagały od początku) pokazać, jak zorganizować, uporządkować i utrzymać standard. Ważna jest prewencja - tak postępujemy, aby uniknąć zbędnych rzeczy w szufladzie, układamy po wyjęciu, np. 
ze zmywarki, w odpowiednie przegródki, itp.

5S - samodyscyplina/samodoskonalenie (shitsuke) --> celem jest utrzymanie zmian wprowadzonych w pierwszych czterech krokach, jest to również ciągłe doskonalenie, a w szczególności samodoskonalenie.

Pojawiają się jeszcze czasem kroki 6s & 7s odnoszące się do bezpieczeństwa (safety) - przykład z nożami w przegródce, ew. zabezpieczenie szuflady przed otwarciem przez małe dzieci oraz zadowolenia (satisfaction) - w naszym przykładzie wpadamy w samozadowolenie, że mamy porządek w szufladzie ;-).

Przykład ze sztućcami jest banalny, ale pokazuje, jak krok po kroku działa metoda 5S. Większość z nas ją stosuje nieświadomie (przecież sprzątamy, wyrzucamy/oddajemy/sprzedajemy niepotrzebne rzeczy itp.). Mając świadomość całej drogi postępowania możemy spróbować ją wdrożyć np. w piwnicy, w której jest "wszystko", czy w pawlaczu. Pomoże nam oznaczenie czerwonych karteczek, a może przezroczystych pojemników, abyśmy szybko widzieli co jest w środku.

Powodzenia i zapraszam do podawania własnych przykładów.

Dzieciństwo w stanie oblężenia

Oto wizja szczęśliwego dzieciństwa: mydlane kolorowe bańki unoszące się w niebo, roześmiane dzieci, płatki śniadaniowe, batonik, sok lub jogurt, będące początkiem wspaniałej, "odjazdowej" przygody. Czekoladowy krem, który mama smaruje centymetrową warstwą na kanapkę, aby zapewnić wszystko, co niezbędne do "prawidłowego" rozwoju. Bez tego czy owego produktu nasze dziecko będzie wszak ospałe i zmęczone, a na domiar złego spotkają go liczne problemy z nauką i w relacjach towarzyskich.
Dzieci są przyszłością narodu. W każdym razie są przyszłymi podatnikami, a co ważniejsze - konsumentami, których gusta i przyzwyczajenia warto kształtować jak najwcześniej. Oczywiście w odpowiednim opakowaniu podkreślającym dziecięcą kreatywność, wyjątkowość i indywidualizm. Skoro pomyślność społeczeństwa została utożsamiona ze wskaźnikiem PKB, nic dziwnego, że podkreślanie dziecięcej podmiotowości i indywidualności ma być powiązane z jak najwcześniejszą konsumpcyjną inicjacją w formie świetnej zabawy.
Oto natknąłem się na reklamę nowego smartfonu dla dzieci pod hasłem "Spełnij dziecięce marzenia!" Dostęp do tysięcy gier i aplikacji, które możesz zacząć pobierać zaraz po wyjęciu telefonu z pudełka. Plus 40 darmowych gier w prezencie! Całość wieńczy klip roztańczonych dzieci do muzyki płynącej ze smartfona.
Dzieci to dzisiaj eksperci od marek, przemawiają lub występują w reklamach dla dorosłych: dziecięcy przekaz lepiej dociera do zatroskanych i zapracowanych rodziców. Coraz częściej też dorośli konsultują z dziećmi swoje konsumenckie decyzje.

Łakocie i witaminy ...

W ten sposób do kupna wielu słodyczy i tzw. suplementów diety nakłaniają, w bardzo nieuczciwy moim zdaniem sposób, różnego rodzaju firmy i koncerny. Jednak rodzic kupujący  "witaminizowane" cukierki czy żelki albo batony z "mlekiem" w środku, "mleczne kanapki" i im podobne, faszeruje swoje dzieci tłuszczem, cukrem i chemią. Nawet jeśli znajdzie się w takim produkcie jakaś witamina, to jest ona sztucznego pochodzenia i mało prawdopodobne jest, że się przyswoi. A nawet jeśli, to korzyści, jakie uzyska z niej organizm, będą o wiele mniejsze, niż straty spowodowane pozostałą zawartością takiego produktu. Wydaje się to być oczywiste, jednak z moich obserwacji wynika, że wielu ludzi się na to nabiera, nie czytając etykiet, nie zastanawiając się, ufając reklamie, która gra na rodzicielskich uczuciach.

Dzieci, i nie tylko one, pragną słodkiego smaku. Jest możliwe serwowanie im deserów naturalnie słodkich, pysznych, wysokowartościowych i naprawdę odżywczych zarazem. W sklepie się takich nie kupi. Można je zrobić dosyć łatwo w domu. Jedną z opcji jest stare, poczciwe ciasto domowej roboty. Jeśliby w takim cieście dodatkowo zastąpić cukier naturalną słodyczą bakalii, owoców albo syropu daktylowego, ewentualnie miodu, a białą mąkę zamienić na razową, powstaje zdrowy i pyszny deser.

Przedstawiam dziś jabłecznik dr Anny Romanowskiej, który nieco z czasem zmodyfikowałam.

SKŁADNIKI:
1,5 szklanki mąki pszennej razowej
1 szklanka mąki kukurydzianej
1/3 kostki masła
0,5 szklanki wody
1/3 łyżeczki sody

FARSZ:
20g daktyli suszonych
1kg jabłek

WYKONANIE:
Wszystkie składniki na ciasto zagniatamy, 1/3 ciasta odkrajamy i wstawiamy do lodówki. Na blaszkę kładziemy papier do pieczenia i wykładamy blachę pozostałą częścią ciasta. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 175 stopni na 15 min.
W tym czasie do garnka wlewamy 5 łyżek wody, wrzucamy daktyle, dusimy pod przykryciem aż zmiękną. Następnie miksujemy je. Jabłka obieramy i kroimy w kostkę. Ciasto po wyciągnięciu z piekarnika smarujemy masą daktylową, układamy na niej jabłka. wyciągamy pozostałe ciasto z lodówki i trzemy je na tarce, na grubych oczkach, bezpośrednio nad ciastem.Wstawiamy do piekarnika jeszcze na 15-20 minut i gotowe! 

Co nam może pomóc cz.1

Nie wiem, jaki byłby najlepszy tytuł tego wpisu ;-), ale chciałbym przedstawić, z racji wykonywanego zawodu, kilka narzędzi i metod, które z powodzeniem są wykorzystywane w szeroko pojętym przemyśle lub usługach i pozwalają uporządkować procesy, utrzymać standardy, wyeliminować straty czy przeciwdziałać awariom. Przy małej modyfikacji można je zaadoptować w domu. Nie przedstawiam pełnych definicji (można je znaleźć w sieci), ale krótki opis. W kolejnych postach (jeśli będzie zainteresowanie czytelników, można rozwinąć każdy z punktów) opiszę konkretne przykłady z gospodarstwa domowego.
Kolejność przypadkowa:
  1. 5S (czasami 6S) - narzędzie wywodzące się Japonii, które pomaga uporządkować oraz utrzymać wdrożone standardy. Nie jest to tylko sprzątanie, jak często jest to określane. Każde S ma swoje znaczenie - 1s selekcja/sortowanie, 2s systematyka, 3s sprzątanie, 4s standaryzacja, 5s samodyscyplina, samodoskonalenie, 6s bezpieczeństwo.
  2. Kaizen - jedno z tłumaczeń z japońskiego: "dobra zmiana". Sukcesywnie, małymi krokami, bez wielkich nakładów ulepszamy, osiągamy zamierzony cel. Ciągłe doskonalenie, zmiany na lepsze.
  3. TPM -  Total Productivity Maintenance - jedno z tłumaczeń: " zarządzanie utrzymaniem ruchu". Jednym z filarów TPM jest "zero awarii" - bardzo dobre narzędzie do zastosowania w domu,  jeśli chcemy, aby nasz "park maszynowy" (sprzęt agd, armatura, itp) pracował jak najdłużej. W konsekwencji jest to obniżenie kosztów oraz dobry przykład DIY (do it yourself).
  4. Lean - odchudzanie. Jest to odwołanie się do zarządzania z odrzuceniem, ograniczeniem wszelkiego marnotrawstwa. Bardzo często punkty 1-3 zawierają się w filozofii lean.
  5. Zasada Pareto (zwana czasami 80/20 bądź 20/80) - historycznie określała zależność posiadania 80% majątku Włoch przez 20% mieszkańców. Obecnie stosowana m.in. do podejmowania decyzji, określania priorytetów, analizowania danych. Przykład z życia: 20% wykonywanych zadań daje w końcowym efekcie 80% sukcesu. Znajdźmy te właściwe 20% ;-)

O zastosowaniu zasady Pareto w codziennym życiu możecie przeczytać w poście-recenzji książki Richarda Kocha Sposób na życie 80/20 tutaj.

    POCHWAŁA BRAKU

    Reklamy i media przekonują, że BRAK jakiejś rzeczy w naszym życiu nie powinien się wydarzyć. To obraza dla systemu konsumpcyjnej szczęśliwości, w którym każdy, najbardziej nawet niepotrzebny, produkt wcześniej lub później odnajdzie czyjąś, najlepiej Twoją lub moją, potrzebę (kolejność nieprzypadkowa). Nie mieć jakiegoś elektronicznego gadżetu, ubrania, kosmetyku, płyty czy książki, nie planować egzotycznych wczasów, zmiany mieszkania lub samochodu, a przynajmniej telewizora, to narażać się na obecność BRAKU, która niczym czarna dziura wyssie całą radość życia budowaną na pomnażaniu posiadania. BRAK to kamyczek w bucie, irytujące uczucie odstawania od peletonu, trendów i aktualnie obowiązującej mody, które -na odległość cienką jak karta kredytowa- oddziela od pełni szczęścia. Kupując kolejną rzecz usuniesz kamyczek, a rwący strumień pragnień poniesie Cię dalej: w miejsce jednego zaspokojonego pragnienia wkrótce pojawi się kolejne, a przyjmując logikę oferowaną przez współczesny świat - pojawi się wcześniej niż przypuszczasz. Sztuka marketingu polega przede wszystkim na zapobieganiu takim zjawiskom, jak ostateczne zaspokojenie pragnień.

    Dlaczego ciągle nabieramy się na kłamstwo, że kraina pozbawiona BRAKU ukrywa się za kolejnym paragonem, metką, szeleszczącym i kolorowym opakowaniem?

    Szlachetne zdrowie...

     


    Konsumpcjonizm potrafi oddziaływać na nasze wybory w sposób subtelny i zawoalowany, odwołując się do niematerialnych, z pozoru całkiem niewinnych, potrzeb, jak choćby troska o nasze zdrowie...

    Ostatnio znajomi poczęstowali nas sokiem zawierającym w swoim składzie jagodę, która -jak przeczytałem w ulotce- "posiada wszystko, czego potrzebuje nasz organizm". Jagoda ta stanowiła "bardzo ważny element kultury wśród miejscowych plemion Ameryki Południowej", zaś teraz za sprawą pewnej firmy, działającej metodą marketingu wielopoziomowego, "jagodę tę sławi się na całym świecie za jej niezwykle korzystne właściwości odżywcze". Sławi tak skutecznie, że firma, działająca od 2005 r., znalazła się wśród 500 najszybciej rozwijających się firm na świecie. W internecie znalazłem artykuł, w którym podano aż 39 powodów (!), dla których warto pić ten sok. Nie przeczę, być może oferowana mikstura ma wyjątkowe właściwości, na pewno jest smaczna. Problem w tym, że butelka produktu kosztuje grubo ponad 100 zł, a dla osiągnięcia korzystnych rezultatów trzeba go spożywać w dość dużych ilościach. Entuzjazm znajomych jednak podziałał i zakiełkowała -na szczęście na krótko- myśl: A może tak zaoszczędzić i kupić kilka butelek (im więcej tym taniej), wszak zależy nam na zdrowiu naszym i naszych dzieci?

    Wbrew temu, co mówią reklamy, konsumpcjonizm nie polega na zaspakajaniu pragnień, ale na wzbudzaniu nowych, najlepiej takich, których z zasady nie da się zaspokoić. Miejscem, które nadaje się do tego doskonale, jest mieszanka naszych oczekiwań, obaw i lęków związanych z ciałem i jego urodą, kapryśnym zdrowiem oraz sprawnością fizyczną.

    Życie w opakowaniu instant

    Jak najlepiej zdefiniować czasy, w których żyjemy? Jedni będą potrzebować opasłych tomiszczy, by to określić, niektórzy ograniczą się do kilku stron, a jeszcze innym wystarczy parę słów. Kilka razy zdarzyło mi się zetknąć z różnymi opiniami na ten temat, częstokroć bardzo odmiennymi od siebie. Euforycznie optymistyczne opisy mieszały się ze skrajnie negatywnymi opiniami. Wszystkie miały jednak jedną wspólna cechę: im dłuższy był wywód rozmówcy, tym bardziej był zagmatwany i w sumie nie prowadził do jednoznacznej konkluzji. Nie moją rolą jest decydowanie, kto ma rację, zapewne każdy po trochu, ale to nieistotne.
    Gdybym sam chciał odpowiedzieć na postawione na wstępie pytanie, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty życia, świata jako takiego, to zapewne odpowiedź zajęłaby mi cztery lata, a słuchacze w międzyczasie pomarliby z nudów. Może więc odpowiedź ograniczyć do najważniejszej dla mnie perspektywy? Perspektywy własnego tyłka i tego, co znajduje się w jego okolicy? Powiedzmy sobie szczerze, jakie ja mam pojęcie o codziennym życiu w Bangladeszu albo Birmie? Niby skąd mam wiedzieć, o czym myśli Japończyk idąc do domu albo Afrykanin mierzący się z wyzwaniami dnia codziennego? Zatem jako chłop z natury wyjątkowo prosty, lubiący postrzegać wszystko bez zbędnych i fikuśnych ozdobników, wszystko to, co nas otacza, sprowadziłbym do jednego słowa: instant.

    O komórce dla dziecka

    Kolejny post rodzicielski.
    Nasza jedenastoletnia Córka zasygnalizowała chęć posiadania telefonu komórkowego, stwierdzając, że prawie wszyscy jej rówieśnicy go mają. Dodatkowo jej najlepsza przyjaciółka właśnie dostała komórkę.
    A my akurat zostaliśmy obdarowani od rodziny kolejnym telefonem, więc zwolnił się ten stary. Wystarczyło włożyć kartę (akurat też już ją mieliśmy) i dać Córce.
    Nie ma problemu. Czy rzeczywiście?

    Potrzeba posiadania pojawiła się pod presją otoczenia. Czy nie podobnie wywiera na nas (dorosłych) wpływ powszechnie "akceptowany" styl życia, który możemy osiągnąć przez nabycie i posiadanie określonych przedmiotów? W pewnym wieku pojawiają się kolejne materialne progi - mieszkanie, samochód, dom... Pamiętam, że przez jakiś czas obracaliśmy się w środowisku, w którym jednym z głównych tematów rozmów ze znajomymi było to, jaką działkę budowlaną kupili, na jakim etapie budowy są, jakie płytki kupili, itp. Włącza się myślenie: Może my także powinniśmy rozejrzeć się za domem? - w warunkach subtelnej, często nieuświadomionej, presji otoczenia potrzeby (i wydatki) kiełkują jak grzyby po deszczu. Powiedz mi, z kim się spotykasz, a powiem ci, na co wydasz swoje pieniądze. Otaczanie się ludźmi wyznającymi skromne, oszczędne podejście do życia może mieć duże znaczenie dla dobrego samopoczucia i stanu naszego portfela.

    "People thought they are customers, in reality they are product"



    "People thought they are customers, in reality they are product"

    LUDZKA UWAGA TO TOWAR


    Wspomniałem już kiedyś, iż bez telewizora mija mi niebawem dokładnie 10 lat. Od momentu wyprowadzki z domu bez problemu obchodzę się bez tego urządzenia, które w mojej ocenie sieje nieprawdopodobne spustoszenie w tkance społecznej.

    Co składnia inwestorów do wykładania pieniędzy na projekty, które mają tyle wad, iż powinny zostać prawnie zabronione, np. stacje telewizyjne? Odpowiedź: to możliwość zagospodarowania jedynego zasobu, który również jest unikatowy - ludzkiej uwagi. Za "treści" prezentowane w tv płacimy zawsze - właśnie naszą uwagą. Skoro tym ograniczonym zasobem dysponujemy w taki sposób, to oznacza, że nie możemy go poświecić na inne cele - naszych najbliższych, rodziców, dzieci, krewnych. Nie możemy go poświęcić także na inne zajęcia - czytanie, pisanie, rąbanie drewna, kopanie ogródka, naukę nowych rzeczy, chodzenie na spacery, gotowanie, etc. To tzw. koszt utraconych możliwości (ang. opportunity cost). Istotnie, koszt to wielki, bo uwaga ludzka jest niepodzielna, przynajmniej męska :)

    Tym samym przed telewizorem nie jesteś telewidzem - twoja uwaga to produkt, który wymieniasz za telewizyjne "treści". Jak mawiają marketingowcy - serce jest bliżej portfela niż rozum, stąd ta konieczność wzbudzania "emocji" u telewidza. A w międzyczasie reklama...

    Telewizja ma wzbudzać niepokój, a sposobem na jego zniwelowanie są zakupy. Stąd elektryzujące newsy przeplatane reklamami "magicznych różdżek", które od wywołanego lęku mają nas uwolnić. "Jesteś tylko krok od szczęścia" - przekonują reklamy.
    Proces ten ma miejsce nawet, gdy jesteśmy tego świadomi, a także wtedy, gdy świadomie negujemy jego działanie.

    TROSKA TO KOSZT

    Po ostatnich przebojach z produktami Made in China naszła mnie krótka myśl: 
    troska to kosztNiby produkt tani, ale gdy powiększymy go o koszt troski o to, czy zaraz się nie zepsuje, lub raczej: kiedy się zepsuje - cena nie wydaje się już tak atrakcyjna. Prawda jest taka, że na chińskie produkty, co do zasady, nie można liczyć - psują się zawsze, gdy akurat ich potrzebujesz. Serwis jest niemożliwy, ekstremalnie utrudniony, a już na pewno nieopłacalny. "Proszę wywalić i kupić nowe." - słyszmy w serwisie. Podświadomie więc cześć naszej uwagi poświęcamy temu co się zepsuje i kiedy.... Wspomniałem, że ludzka uwaga jest zasobem ograniczonym, więc ta jej część, którą poświęcamy na zamartwianie się o jakość towaru - nawet podświadome - nie może być spożytkowana inaczej, bardziej produktywnie.