Uznasz za dobro bogactwa: będzie cię dręczyło ubóstwo, co gorzej - ubóstwo fałszywe. Choćbyś bowiem miał wiele, jednakże - ponieważ ktoś inny ma więcej - będzie ci w twym mniemaniu brakowało tyle, o ile tamten cię przewyższa. (Seneka, Listy moralne do Lucyliusza)
Bogactwa są rzeczą niezależną od nas i jako takie powinny być traktowane. Powinniśmy i możemy być równie szczęśliwi niezależnie od tego, czy będziemy biedni, czy bogaci: nasze szczęście nie zależy od bogactw, mieszka bowiem w zupełnie innym rejestrze, w innym wymiarze rzeczywistości. Są to zmienne w żaden sposób ze sobą niezwiązane. Oczywiście, może nam się wydawać inaczej, a co więcej, całkiem często faktycznie się nam tak - niestety! - wydaje. To jednak właśnie zadanie, jakie stawiają przed sobą stoicy: otworzyć nam oczy na fakt, że szczęście nie jest związane ani ze stanem naszego konta, ani z żadną inną rzeczą od nas niezależną. Naszą rolą jest przyswoić to sobie jako życiową regułę i traktować ją jak kierunkowskaz. (...)
Innymi słowy, jedyną sensowną postawą wobec pieniędzy jest uważać je za rzecz obojętną, natomiast nasz stosunek do nich - za rzecz istotną i ważną. Nie powinniśmy myśleć: "Szczęście zaczyna się od pięciu tysięcy miesięcznie", tylko: "Szczęście jest niezależne od zarobków". Dlaczego? Bo pięć tysięcy, tak samo jak pięćset czy pięćdziesiąt tysięcy złotych będą to cyfry i rozgraniczenia całkowicie arbitralne i niemożliwe do uzasadnienia. Jeśli założymy, że szczęście jest możliwe powyżej określonej sumy, szybko pobłądzimy: nie będziemy bowiem w stanie ustalić, ile ona wynosi. Jedyna spójna i konsekwentna droga to przyjąć, że suma ta wynosi zero złotych miesięcznie - innymi słowy, że szczęście i dobre życie jest możliwe przy każdych zarobkach. Jest możliwe przy każdych zarobkach, bo po prostu od nich nie zależy.
Powyższy komentarz do słów Seneki zaczerpnięty z arcyciekawej książki Piotra Stankiewicza Sztuka życia według stoików. Jak żyć mądrze, dobrze i szczęśliwie. Gorącą polecam jej lekturę!
Weź kartkę i pisz...
No urzekła mnie ta piosenka Sound'n'Grace i Filipa Laty pt. "100"'. Mądry tekst: Kupiłem wszystko, a wciąż nie mam nic. Za czym tak gnasz, po co Ci to?
Będzie to, co ma być, nie inaczej
Rozpromieni się ktoś, ktoś zapłacze
Nie dowiesz się wcześniej, chyba że we śnie
Ale czy chcesz?
Nie wiedzieć dobrze jest
Za czym tak gnasz, po co Ci to?
Zabierzesz ze sobą, gdybyś poszedł na dno
Ołówek weź, teraz kartkę i pisz:
Kupiłem wszystko, a wciąż nie mam nic
Ref.
Swój czas, weź w garść, swój czas
Zanim Ci życie nie powie, że pass
I odholuje, weź w garść i idź
Zacznij na 100, nie na 5 procent żyć
Będzie to, co ma być, nie inaczej
Rozpromieni się ktoś, ktoś zapłacze
Nie dowiesz się wcześniej, chyba że we śnie
Ale czy chcesz?
Nie wiedzieć dobrze jest
Za czym tak gnasz, po co Ci to?
Zabierzesz ze sobą, gdybyś poszedł na dno
Ołówek weź, teraz kartkę i pisz:
Kupiłem wszystko, a wciąż nie mam nic
Ref.
Swój czas, weź w garść, swój czas
Zanim Ci życie nie powie, że pass
I odholuje, weź w garść i idź
Zacznij na 100, nie na 5 procent żyć
Dobrowolna prostota i oszczędność
Jeszcze nie tak dawno pomiędzy prostotą życia i oszczędnością postawiłbym znak równości. Wielokrotnie w tle upraszczania tliła się motywacja życia oszczędnego. Bo mniej wydanych pieniędzy, to mniej pracy i więcej czasu na przyjemniejszą stronę życia. Jednak kilka razy na własnej skórze przekonałem się, że oszczędnie nie zawsze znaczy prosto.
Za ilustrację niech posłuży... deska do prasowania. Gdy nasza baaardzo stara odmówiła współpracy (i nie dało jej się naprawić), zastosowałem metodę "kupuj używane". Deskę znalazłem na OLX, po którą musiałem pojechać dość spory kawałek drogi. Pomroczność jasna, a może chęć zamknięcia tematu, sprawiła, że po krótkich (za krótkich) oględzinach kupiłem deskę, która w domu okazała się okazem wyjątkowo chwiejnym i w dodatku z wklęsłościami, które dyskwalifikowały ją do jakiegokolwiek użytku. Następnie kupiliśmy nową deskę przez internet, bo to wygodniej, szybciej i... taniej. Po kilku dniach otrzymaliśmy przesyłkę. Deska chwiała się, a w stanie złożonym nieproszona rozkładała. Tym razem zwrot do sklepu, czas stracony na pakowaniu, zamawianiu kuriera, itp. Finał był taki, że w pobliskim sklepu kupiliśmy droższą, ale ładną (i działającą) deseczkę. Kupno w najbliższym sklepie okazało się rozwiązaniem najprostszym, choć nie najtańszym.
Więc jak się ma oszczędność do prostoty? Może rację ma Thoreau, który zauważył, że usiłujemy rozwiązać problem środków egzystencji za pomocą formuły bardziej skomplikowanej aniżeli sam problem. Żeby zdobyć sznurowadła, spekulujemy stadami bydła. Okazuje się, że oszczędność jako cel może spłatać nam brzydkiego figla i dostatecznie skomplikować życie.
Morał z tej historii, moim zdaniem wart zapamiętania, jest taki, że prostota sprzyja oszczędności, podczas gdy oszczędność nie zawsze sprzyja prostocie.
Prostota sprzyja oszczędności, bo rozumne zaspokajanie potrzeb i ich odróżnienie od zachcianek na pewno ogranicza wydatki. Żyjemy bardziej oszczędnie, potrafiąc obyć się bez wielu niepotrzebnych rzeczy. Czasem jednak prostota oznacza właśnie większy wydatek, ale z pełną świadomością, że pozbędziemy się "kosztów ukrytych": straconego czasu i rozczarowań "dobrymi rozwiązaniami", które generują kolejne problemy do rozwiązania. Priorytetem prostego życia byłby zatem wybór takiego rozwiązania, które przede wszystkim generuje "zysk" w postaci zaoszczędzonego czasu i własnych nerwów, a nie oszczędności w portfelu.
Co o tym sądzicie?
Polecam także wpis Świadoma oszczędność...
Za ilustrację niech posłuży... deska do prasowania. Gdy nasza baaardzo stara odmówiła współpracy (i nie dało jej się naprawić), zastosowałem metodę "kupuj używane". Deskę znalazłem na OLX, po którą musiałem pojechać dość spory kawałek drogi. Pomroczność jasna, a może chęć zamknięcia tematu, sprawiła, że po krótkich (za krótkich) oględzinach kupiłem deskę, która w domu okazała się okazem wyjątkowo chwiejnym i w dodatku z wklęsłościami, które dyskwalifikowały ją do jakiegokolwiek użytku. Następnie kupiliśmy nową deskę przez internet, bo to wygodniej, szybciej i... taniej. Po kilku dniach otrzymaliśmy przesyłkę. Deska chwiała się, a w stanie złożonym nieproszona rozkładała. Tym razem zwrot do sklepu, czas stracony na pakowaniu, zamawianiu kuriera, itp. Finał był taki, że w pobliskim sklepu kupiliśmy droższą, ale ładną (i działającą) deseczkę. Kupno w najbliższym sklepie okazało się rozwiązaniem najprostszym, choć nie najtańszym.
Więc jak się ma oszczędność do prostoty? Może rację ma Thoreau, który zauważył, że usiłujemy rozwiązać problem środków egzystencji za pomocą formuły bardziej skomplikowanej aniżeli sam problem. Żeby zdobyć sznurowadła, spekulujemy stadami bydła. Okazuje się, że oszczędność jako cel może spłatać nam brzydkiego figla i dostatecznie skomplikować życie.
Morał z tej historii, moim zdaniem wart zapamiętania, jest taki, że prostota sprzyja oszczędności, podczas gdy oszczędność nie zawsze sprzyja prostocie.
Prostota sprzyja oszczędności, bo rozumne zaspokajanie potrzeb i ich odróżnienie od zachcianek na pewno ogranicza wydatki. Żyjemy bardziej oszczędnie, potrafiąc obyć się bez wielu niepotrzebnych rzeczy. Czasem jednak prostota oznacza właśnie większy wydatek, ale z pełną świadomością, że pozbędziemy się "kosztów ukrytych": straconego czasu i rozczarowań "dobrymi rozwiązaniami", które generują kolejne problemy do rozwiązania. Priorytetem prostego życia byłby zatem wybór takiego rozwiązania, które przede wszystkim generuje "zysk" w postaci zaoszczędzonego czasu i własnych nerwów, a nie oszczędności w portfelu.
Co o tym sądzicie?
Polecam także wpis Świadoma oszczędność...
O byciu ojcem i nie tylko. Wakacyjne "Charaktery"
Jako wakacyjną lekturę polecam Waszej uwadze nowy numer "Charakterów", a zwłaszcza ich dodatek "Style życia", który ukazuje się co dwa miesiące. Tym razem porusza temat bycia ojcem.
Stan relacji z dziećmi z męskiej perspektywy jest rzeczą dynamiczną, zmienną w czasie, domagającą się naszej czujności i stałej uwagi. Ojcostwa, bardziej niż naturalnego macierzyństwa, trzeba nam, mężczyznom, uczyć się i świadomie je rozwijać. Mówi się o jego kryzysie w erze wywyższenia pracy zawodowej i kariery, które podejmujemy i rozwijamy z jednej strony dla utrzymania rodziny, często jednak kosztem niej i relacji z dziećmi. Choć większość deklaruje, że rodzina jest najważniejsza, w rzeczywistości często ustępuje ona pracy, która stanowi rodzaj alibi dla naszych męskich ambicji.
"Czy to wszystko, co mam, co do tej pory osiągnąłem i co zamierzam osiągnąć, ma jakiś sens? Czy rzeczywiście o to mi chodzi? Czy rzeczywiście muszę spędzać 18-20 godzin w pracy? Czy budowanie zaplecza finansowego jest rzeczywiście najważniejsze?"
W "Stylach życia" znajdziecie wywiad z Robertem Fintakiem, przedsiębiorcą i społecznikiem, "Ode mnie zależy, jakim jestem ojcem", artykuł "Synowie w moim sercu" Krzysztofa Śliwińskiego, psychologa i terapeuty, oraz tekst mojego autorstwa "Życie po prostu", w którym dzielę się naszymi patentami na dobre życie i drogą do rodzicielstwa, także z perspektywy ograniczenia życia zawodowego. Stawiam w nim tezę, że to nie konieczność pracy nie podlega dyskusji, lecz to rodzina nigdy nie powinna być przedmiotem negocjacji.
"Musiałem postawić na głowie hierarchię, która organizowała mi życie przez wiele lat, zupełnie zmienić moje cele. Szkoły, studia podyplomowe, szkolenia czy inni przedsiębiorcy uczyli mnie, że zawsze najważniejszy jest cel finansowy, cyfry."
Warto zadać sobie kontrolne pytania: Czy potrafię wrócić z pracy do domu o normalnej porze? Czy jestem obecny w czasie ważnych dla dziecka wydarzeń? Jaka jest jakość wspólnie spędzanego z nim czasu? Czy dzieci muszą walczyć o moją uwagę ze stale otwartym laptopem, smartfonem przyklejonym do ręki, pracą przynoszoną do domu?
"Przy młodszych synach odkryłem, jak trudno mi być ojcem. Ile to wymaga wysiłku, ile łez chciałbym wylać, ale przecież nie mogę się mazać. Mam się bić z życiem, ale bywam potwornie zmęczony, padam na twarz, zasypiam, usypiając najmłodszego. Nie chcę sobie dawać taryfy ulgowej, wiem natomiast, że pewnych rzeczy nie można kupić, trzeba je przeżyć samemu. Nie odzyskam czasu, a ten, który pozostał ma swoje ograniczenia."
Więcej pisze się o relacji ojców z małymi dziećmi. Ważne jest jednak, byśmy nie zapominali, że dzieci potrzebują nas, zaangażowanych ojców, na każdym etapie życia. Nie wycofujmy się z relacji zwłaszcza wtedy, gdy pozornie nie okazują, że im na tym zależy. Coraz bardziej też zdaję sobie sprawę, że na nawiązanie dobrych relacji z naszymi dziećmi mamy naprawdę niewiele czasu. To, z jakim obrazem ojca - wspierającego czy też nieobecnego - wejdą w dorosłe życie, zależy od naszych dzisiejszych, czasem drobnych, decyzji.
Wydanie Charakterów, z których pochodzą powyższe cytaty, w wersji papierowej lub elektronicznej można nabyć na stronie wydawnictwa tutaj.
Więcej o rodzicach i dzieciach na blogu znajdziecie w zakładce RELACJE.
Stan relacji z dziećmi z męskiej perspektywy jest rzeczą dynamiczną, zmienną w czasie, domagającą się naszej czujności i stałej uwagi. Ojcostwa, bardziej niż naturalnego macierzyństwa, trzeba nam, mężczyznom, uczyć się i świadomie je rozwijać. Mówi się o jego kryzysie w erze wywyższenia pracy zawodowej i kariery, które podejmujemy i rozwijamy z jednej strony dla utrzymania rodziny, często jednak kosztem niej i relacji z dziećmi. Choć większość deklaruje, że rodzina jest najważniejsza, w rzeczywistości często ustępuje ona pracy, która stanowi rodzaj alibi dla naszych męskich ambicji.
"Czy to wszystko, co mam, co do tej pory osiągnąłem i co zamierzam osiągnąć, ma jakiś sens? Czy rzeczywiście o to mi chodzi? Czy rzeczywiście muszę spędzać 18-20 godzin w pracy? Czy budowanie zaplecza finansowego jest rzeczywiście najważniejsze?"
W "Stylach życia" znajdziecie wywiad z Robertem Fintakiem, przedsiębiorcą i społecznikiem, "Ode mnie zależy, jakim jestem ojcem", artykuł "Synowie w moim sercu" Krzysztofa Śliwińskiego, psychologa i terapeuty, oraz tekst mojego autorstwa "Życie po prostu", w którym dzielę się naszymi patentami na dobre życie i drogą do rodzicielstwa, także z perspektywy ograniczenia życia zawodowego. Stawiam w nim tezę, że to nie konieczność pracy nie podlega dyskusji, lecz to rodzina nigdy nie powinna być przedmiotem negocjacji.
"Musiałem postawić na głowie hierarchię, która organizowała mi życie przez wiele lat, zupełnie zmienić moje cele. Szkoły, studia podyplomowe, szkolenia czy inni przedsiębiorcy uczyli mnie, że zawsze najważniejszy jest cel finansowy, cyfry."
Warto zadać sobie kontrolne pytania: Czy potrafię wrócić z pracy do domu o normalnej porze? Czy jestem obecny w czasie ważnych dla dziecka wydarzeń? Jaka jest jakość wspólnie spędzanego z nim czasu? Czy dzieci muszą walczyć o moją uwagę ze stale otwartym laptopem, smartfonem przyklejonym do ręki, pracą przynoszoną do domu?
"Przy młodszych synach odkryłem, jak trudno mi być ojcem. Ile to wymaga wysiłku, ile łez chciałbym wylać, ale przecież nie mogę się mazać. Mam się bić z życiem, ale bywam potwornie zmęczony, padam na twarz, zasypiam, usypiając najmłodszego. Nie chcę sobie dawać taryfy ulgowej, wiem natomiast, że pewnych rzeczy nie można kupić, trzeba je przeżyć samemu. Nie odzyskam czasu, a ten, który pozostał ma swoje ograniczenia."
Więcej pisze się o relacji ojców z małymi dziećmi. Ważne jest jednak, byśmy nie zapominali, że dzieci potrzebują nas, zaangażowanych ojców, na każdym etapie życia. Nie wycofujmy się z relacji zwłaszcza wtedy, gdy pozornie nie okazują, że im na tym zależy. Coraz bardziej też zdaję sobie sprawę, że na nawiązanie dobrych relacji z naszymi dziećmi mamy naprawdę niewiele czasu. To, z jakim obrazem ojca - wspierającego czy też nieobecnego - wejdą w dorosłe życie, zależy od naszych dzisiejszych, czasem drobnych, decyzji.
Wydanie Charakterów, z których pochodzą powyższe cytaty, w wersji papierowej lub elektronicznej można nabyć na stronie wydawnictwa tutaj.
Więcej o rodzicach i dzieciach na blogu znajdziecie w zakładce RELACJE.
Przyjemność prosta
Kolejna część cyklu na podstawie Prostego życia Charlesa Wagnera z 1905 r.
Podobnie jak w czasach Wagnera, także i dzisiaj możemy zapytać: czemu utraciliśmy umiejętność dobrej zabawy? Usiłujemy wprawdzie się bawić, ale zwykle chybiamy celu. Od czego to zależy?
Jakże myśleć o zabawie! Uginamy się przecież pod ciężarem niezliczonych kłopotów, z których każdy oddzielnie wystarczyłby do popsucia humoru. Wszędzie spotykamy ludzi rozgorączkowanych, zapracowanych, wyczerpanych. Gdziekolwiek spojrzymy, wszędzie widzimy ludzi niezadowolonych.
Jednak przyczyny naszej obecnej niemocy, tego zaraźliwego złego humoru, który nas opanowuje, zależą w równej mierze od nas, jak od okoliczności zewnętrznych. Radość tkwi bowiem nie w przedmiotach, ale w nas samych!
Wagner zauważa niepokojący upadek naszych sił życiowych, wynikający z nadużywania przez człowieka wrażeń, które przytępiły zmysły i zmniejszyły zdolność odczuwania szczęścia. Natura upada pod ciężarem narzuconych jej ekscentryczności. Wola życia usiłuje zadowolić się sztucznymi sposobami. We wszystkich tych skomplikowanych i najprzemyślniejszych rozrywkach nie przedestylowano nigdy kropli uciechy prawdziwej. Czy nie jest to trafna diagnoza naszej współczesnej zabawowej kultury, która zyskała już swoją nazwę - tittytainment - na określenie ogłupiania rozrywką niskich lotów?
Do prawdziwej zabawy należy mieć zdolność odczuwania przyjemności. Kto ją posiada może bawić się tanim kosztem. Takiej zdolności nie jest w stanie zniszczyć ani sceptycyzm, ani życie sztuczne lub nadużycie. Podtrzymuje ją ufność, umiarkowanie i normalne zwyczaje działania i myślenia. Wszędzie, gdzie spotykamy życie proste i zdrowe, towarzyszy mu zawsze istotna przyjemność niczym woń towarzysząca kwiatom naturalnym. Choćby to życie było trudne, ciężkie, pozbawione wszystkiego, co uważamy zazwyczaj za zwykłe warunki przyjemności, widzimy w nim rozkwitającą delikatną i rzadką roślinę: wesołość. Podczas gdy w cieplarnianych warunkach hodujemy ją na wagę złota, aby się rozwinęła i zgasła w naszych rękach.
Nikt zdaje się nie doceniać należycie znaczenia wesołości dla człowieka. Wesołość to ogień święty, który należy podsycać, który promiennym blaskiem oświetla życie. Należy ją utrzymywać w sobie, wśród trudów i trosk życiowych. Jednak trzeba do tego prostoty serca. Żyjmy czasem, chociażby przez godzinę, z pominięciem wszystkiego innego, z myślą zabawienia drugich.
Kiedy wreszcie - pyta Wagner - zdobędziemy tyle prostoty, aby na naszych zebraniach nie stawiać na pierwszym planie wszystkiego tego, co nam nerwy drażni w życiu codziennym? Czy nie zdołamy nigdy zapomnieć choćby na godzinę naszych pretensji, zawiści, podziałów, aby pozostać dziećmi i śmiać się jeszcze tym szczerym śmiechem, który tyle dobrego robi i czyni ludzi lepszymi?
Poprzednie części cyklu:
Potrzeby proste
Mowa prosta
Myśl prosta
Duch prostoty
Życie utrudnione
Podobnie jak w czasach Wagnera, także i dzisiaj możemy zapytać: czemu utraciliśmy umiejętność dobrej zabawy? Usiłujemy wprawdzie się bawić, ale zwykle chybiamy celu. Od czego to zależy?
Jakże myśleć o zabawie! Uginamy się przecież pod ciężarem niezliczonych kłopotów, z których każdy oddzielnie wystarczyłby do popsucia humoru. Wszędzie spotykamy ludzi rozgorączkowanych, zapracowanych, wyczerpanych. Gdziekolwiek spojrzymy, wszędzie widzimy ludzi niezadowolonych.
Jednak przyczyny naszej obecnej niemocy, tego zaraźliwego złego humoru, który nas opanowuje, zależą w równej mierze od nas, jak od okoliczności zewnętrznych. Radość tkwi bowiem nie w przedmiotach, ale w nas samych!
Wagner zauważa niepokojący upadek naszych sił życiowych, wynikający z nadużywania przez człowieka wrażeń, które przytępiły zmysły i zmniejszyły zdolność odczuwania szczęścia. Natura upada pod ciężarem narzuconych jej ekscentryczności. Wola życia usiłuje zadowolić się sztucznymi sposobami. We wszystkich tych skomplikowanych i najprzemyślniejszych rozrywkach nie przedestylowano nigdy kropli uciechy prawdziwej. Czy nie jest to trafna diagnoza naszej współczesnej zabawowej kultury, która zyskała już swoją nazwę - tittytainment - na określenie ogłupiania rozrywką niskich lotów?
Do prawdziwej zabawy należy mieć zdolność odczuwania przyjemności. Kto ją posiada może bawić się tanim kosztem. Takiej zdolności nie jest w stanie zniszczyć ani sceptycyzm, ani życie sztuczne lub nadużycie. Podtrzymuje ją ufność, umiarkowanie i normalne zwyczaje działania i myślenia. Wszędzie, gdzie spotykamy życie proste i zdrowe, towarzyszy mu zawsze istotna przyjemność niczym woń towarzysząca kwiatom naturalnym. Choćby to życie było trudne, ciężkie, pozbawione wszystkiego, co uważamy zazwyczaj za zwykłe warunki przyjemności, widzimy w nim rozkwitającą delikatną i rzadką roślinę: wesołość. Podczas gdy w cieplarnianych warunkach hodujemy ją na wagę złota, aby się rozwinęła i zgasła w naszych rękach.
Nikt zdaje się nie doceniać należycie znaczenia wesołości dla człowieka. Wesołość to ogień święty, który należy podsycać, który promiennym blaskiem oświetla życie. Należy ją utrzymywać w sobie, wśród trudów i trosk życiowych. Jednak trzeba do tego prostoty serca. Żyjmy czasem, chociażby przez godzinę, z pominięciem wszystkiego innego, z myślą zabawienia drugich.
Kiedy wreszcie - pyta Wagner - zdobędziemy tyle prostoty, aby na naszych zebraniach nie stawiać na pierwszym planie wszystkiego tego, co nam nerwy drażni w życiu codziennym? Czy nie zdołamy nigdy zapomnieć choćby na godzinę naszych pretensji, zawiści, podziałów, aby pozostać dziećmi i śmiać się jeszcze tym szczerym śmiechem, który tyle dobrego robi i czyni ludzi lepszymi?
Poprzednie części cyklu:
Potrzeby proste
Mowa prosta
Myśl prosta
Duch prostoty
Życie utrudnione
Prawa prostoty: Organizuj
Kolejne prawo prostoty, o którym pisze John Maeda, profesor MIT, w książce "The Laws of Simplicity". Prawo to brzmi:
Dzięki właściwej organizacji więcej sprawia wrażenie mniej.
Chodzi o zarządzanie złożonością, z czym stykamy się przede wszystkim w domach, w których rzeczy wydają się mnożyć.
Maeda wymienia trzy spójne strategie redukcji bałaganu i osiągnięcia prostoty:
1. kupno większego domu,
2. umieszczenie wszystkiego, czego nie potrzebujemy, w miejscu do przechowywania,
3. metodyczne zorganizowanie tego, co posiadamy.
Początkowo większy dom zmniejsza bałagan kosztem większej przestrzeni. Ostatecznie jednak więcej przestrzeni z czasem oznacza więcej bałaganu.
Magazynowanie zwiększa ilość wolnej przestrzeni, ale dość szybko zostaje zapełniona kolejnym rzeczami, które odkładamy.
Wreszcie wdrożenie systemu organizacji tego, co posiadamy w naszej ograniczonej przestrzeni, zmienia chaos przedmiotów w uporządkowaną strukturę.
Wszystkie te trzy metody dynamicznie się rozwijają. Niemałym kosztem zamieniamy mieszkania na domy, zapełniamy nasze garaże lub piwnice, na rynku usług pojawiły się także specjalne magazyny samoobsługowe do wynajęcia, nie bez powodu nazwane "less-mess storage". Mamy także możliwość profesjonalnego zaprojektowania naszej garderoby, szafy czy szuflad.
Ukrywanie rozmiarów bałaganu poprzez rozprzestrzenienie go lub ukrycie, o czym była mowa przy pierwszym prawie prostoty (tutaj), jest na dłuższą metę podejściem mało satysfakcjonującym. Niechlujny pokój staje się co prawda wolny od bałaganu w krótkim czasie, jednak pozostaje taki najwyżej przez kilka dni lub tygodni.
W dłuższej perspektywie skuteczny schemat organizacyjny jest konieczny, aby osiągnąć sukces w oswajaniu złożoności przedmiotów, z którą spotykamy się w codziennym życiu. Obok prostych pytań: "gdzie to schować" lub "gdzie to odłożyć" musi pojawić się także trudniejsze pytanie "co pasuje do czego", czyli do jakiej kategorii przyporządkować daną rzecz. Dziesiątki rodzajów ubrań można podzielić dajmy na to na sześć kategorii (krawaty, koszule, spodnie, kurtka, skarpetki i buty), dzięki czemu uzyskujemy większą łatwość w zarządzaniu rzeczami. Chodzi, o to by liczba grup była znacznie mniejsza niż liczba elementów, które mają być organizowane. Oczywiście z podziałem na kategorie nie ma co przesadzać, inaczej same w sobie staną się źródłem bałaganu.
Metod organizowania rzeczy codziennego użytku jest bardzo wiele. Już samo wydzielenie pomieszczeń takich jak kuchnia, łazienka, sypialnia czy pokój dzienny to przykład kategoryzacji przedmiotów. Garnki to już nie patelnie, ale może kategoria sprzętów kuchennych pogodzi jedne z drugimi we wspólnej szufladzie?
Poligonem doświadczalnym są pokoje dzieci. W przypadku tych młodszych przyjęcie niezbyt skomplikowanej struktury organizacyjnej (np. duże pudełka na kredki, książeczki, pluszaki, samochody, klocki) pozwoli zapanować im nad chaosem zabawek. Na początek w ogóle wystarcza jedno duże pudło, które oddziela przestrzeń podłogi od przestrzeni przechowywania. Sukcesem będzie już samodzielne wkładanie zabawek do pojemnika. Oczekiwanie, że dziecko będzie odróżniać dajmy na to kredki drewniane od świecowych i pędzelków lub klocki drewniane od duplo może być już zbyt skomplikowaną zasadą okiełznania bałaganu. Pokój nastolatków, a szczególnie ich zawalone różnościami stoły do pracy, to w naszym przypadku obecnie największe wyzwanie dla potrzeby ładu i harmonii. Właściwie narzuciliśmy tylko jedną zasadę organizującą (bezw)ład przestrzenny: żadnych ubrań na podłodze.
Zdradliwym sposobem organizacji jest "odkładanie na stertę": prania do wyprasowania/złożenia, pracy papierkowej, gazet do przeczytania. Kumulująca się sterta rzeczy zamiast pomagać powoduje efekt bałaganu i osaczenia.
Właściwa organizacja to nie tylko podział przedmiotów na kategorie, ale także zaplanowanie przestrzeni. Przykładowo przygotowanie kawy może być prostą i miłą czynnością, jeśli ekspres do kawy, kawę w słoiku i filiżanki masz w zasięgu ręki, bez konieczności dreptania po całej kuchni (kiedyś od kubków do ekspresu dzieliło nas trzy metry). W kuchni zamiast dużej i niepraktycznej wyspy kuchennej umieściliśmy z czasem okrągły stolik, przy którym jemy codzienne śniadania, bez konieczności przenoszenia się kilkanaście metrów dalej na stół w dużym pokoju.
Jak widać dzięki właściwej organizacji nie zmienia się liczba rzeczy (tę zmniejszymy dzięki omawianemu wcześniej prawu redukcji), ale odzyskujemy nad nimi władzę, poczucie harmonii i uporządkowania. A to już czasem wystarczy, aby uzyskać pożądany efekt prostoty w życiu.
Poprzednie wpisy z cyklu:
Prawa prostoty: Redukuj
Prawa prostoty: Kontekst ma znaczenie
Polecam także:
Między twórczym bałaganem a pedantycznym porządkiem
Dzięki właściwej organizacji więcej sprawia wrażenie mniej.
Chodzi o zarządzanie złożonością, z czym stykamy się przede wszystkim w domach, w których rzeczy wydają się mnożyć.
Maeda wymienia trzy spójne strategie redukcji bałaganu i osiągnięcia prostoty:
1. kupno większego domu,
2. umieszczenie wszystkiego, czego nie potrzebujemy, w miejscu do przechowywania,
3. metodyczne zorganizowanie tego, co posiadamy.
Początkowo większy dom zmniejsza bałagan kosztem większej przestrzeni. Ostatecznie jednak więcej przestrzeni z czasem oznacza więcej bałaganu.
Magazynowanie zwiększa ilość wolnej przestrzeni, ale dość szybko zostaje zapełniona kolejnym rzeczami, które odkładamy.
Wreszcie wdrożenie systemu organizacji tego, co posiadamy w naszej ograniczonej przestrzeni, zmienia chaos przedmiotów w uporządkowaną strukturę.
Wszystkie te trzy metody dynamicznie się rozwijają. Niemałym kosztem zamieniamy mieszkania na domy, zapełniamy nasze garaże lub piwnice, na rynku usług pojawiły się także specjalne magazyny samoobsługowe do wynajęcia, nie bez powodu nazwane "less-mess storage". Mamy także możliwość profesjonalnego zaprojektowania naszej garderoby, szafy czy szuflad.
Ukrywanie rozmiarów bałaganu poprzez rozprzestrzenienie go lub ukrycie, o czym była mowa przy pierwszym prawie prostoty (tutaj), jest na dłuższą metę podejściem mało satysfakcjonującym. Niechlujny pokój staje się co prawda wolny od bałaganu w krótkim czasie, jednak pozostaje taki najwyżej przez kilka dni lub tygodni.
W dłuższej perspektywie skuteczny schemat organizacyjny jest konieczny, aby osiągnąć sukces w oswajaniu złożoności przedmiotów, z którą spotykamy się w codziennym życiu. Obok prostych pytań: "gdzie to schować" lub "gdzie to odłożyć" musi pojawić się także trudniejsze pytanie "co pasuje do czego", czyli do jakiej kategorii przyporządkować daną rzecz. Dziesiątki rodzajów ubrań można podzielić dajmy na to na sześć kategorii (krawaty, koszule, spodnie, kurtka, skarpetki i buty), dzięki czemu uzyskujemy większą łatwość w zarządzaniu rzeczami. Chodzi, o to by liczba grup była znacznie mniejsza niż liczba elementów, które mają być organizowane. Oczywiście z podziałem na kategorie nie ma co przesadzać, inaczej same w sobie staną się źródłem bałaganu.
Metod organizowania rzeczy codziennego użytku jest bardzo wiele. Już samo wydzielenie pomieszczeń takich jak kuchnia, łazienka, sypialnia czy pokój dzienny to przykład kategoryzacji przedmiotów. Garnki to już nie patelnie, ale może kategoria sprzętów kuchennych pogodzi jedne z drugimi we wspólnej szufladzie?
Poligonem doświadczalnym są pokoje dzieci. W przypadku tych młodszych przyjęcie niezbyt skomplikowanej struktury organizacyjnej (np. duże pudełka na kredki, książeczki, pluszaki, samochody, klocki) pozwoli zapanować im nad chaosem zabawek. Na początek w ogóle wystarcza jedno duże pudło, które oddziela przestrzeń podłogi od przestrzeni przechowywania. Sukcesem będzie już samodzielne wkładanie zabawek do pojemnika. Oczekiwanie, że dziecko będzie odróżniać dajmy na to kredki drewniane od świecowych i pędzelków lub klocki drewniane od duplo może być już zbyt skomplikowaną zasadą okiełznania bałaganu. Pokój nastolatków, a szczególnie ich zawalone różnościami stoły do pracy, to w naszym przypadku obecnie największe wyzwanie dla potrzeby ładu i harmonii. Właściwie narzuciliśmy tylko jedną zasadę organizującą (bezw)ład przestrzenny: żadnych ubrań na podłodze.
Zdradliwym sposobem organizacji jest "odkładanie na stertę": prania do wyprasowania/złożenia, pracy papierkowej, gazet do przeczytania. Kumulująca się sterta rzeczy zamiast pomagać powoduje efekt bałaganu i osaczenia.
Właściwa organizacja to nie tylko podział przedmiotów na kategorie, ale także zaplanowanie przestrzeni. Przykładowo przygotowanie kawy może być prostą i miłą czynnością, jeśli ekspres do kawy, kawę w słoiku i filiżanki masz w zasięgu ręki, bez konieczności dreptania po całej kuchni (kiedyś od kubków do ekspresu dzieliło nas trzy metry). W kuchni zamiast dużej i niepraktycznej wyspy kuchennej umieściliśmy z czasem okrągły stolik, przy którym jemy codzienne śniadania, bez konieczności przenoszenia się kilkanaście metrów dalej na stół w dużym pokoju.
Jak widać dzięki właściwej organizacji nie zmienia się liczba rzeczy (tę zmniejszymy dzięki omawianemu wcześniej prawu redukcji), ale odzyskujemy nad nimi władzę, poczucie harmonii i uporządkowania. A to już czasem wystarczy, aby uzyskać pożądany efekt prostoty w życiu.
Poprzednie wpisy z cyklu:
Prawa prostoty: Redukuj
Prawa prostoty: Kontekst ma znaczenie
Polecam także:
Między twórczym bałaganem a pedantycznym porządkiem
Uwolnij swoje stopy
Przed nami okres wakacyjnych wyjazdów, weekendów na działce, wycieczek. Dlatego gorąco zachęcam Was do jak najczęstszego chodzenia boso.
Warto dać odpocząć stopom, poczuć nie tylko naturalny kontakt z ziemią, ale także otworzyć się na nowe doznania. Stopy to "szósty zmysł": można poczuć różne faktury i twardość nawierzchni, temperaturę, wilgotność. Chodząc boso prostuje się nasza sylwetka, odpoczywa całe ciało. Zwalniamy tempo, bo nie da się spieszyć na bosaka. Stajemy się bardziej skoncentrowani i uważni. I trochę, przyznajmy, przełamujemy codzienną, obutą rutynę...
Chwile, w których chodzimy boso, pamiętamy szczególnie intensywnie. To taka "pamięć stóp".
Zalet chodzenia boso jest naprawdę sporo, bez zaglądania w rejony akupresury. To darmowy masaż, relaks, peeling, hartowanie całego organizmu w jednym.
Warto także odnotować, że chodzić boso można także po śniegu.
Na stronach angielskojęzycznych natknąłem się nawet na stowarzyszenie chodzących boso (tutaj). Oto ich porady dla początkujących:
Zacznij powoli. Słuchaj swojego ciała. Potem, krok po kroku, eksploruj i rozszerzaj swoje możliwości.
Stopy przyzwyczajone do noszenia butów mogą potrzebować nieco treningu. Początkowo mogą boleć, niekiedy nawet pojawiają się na nich pęcherze, jednak takie problemy znikają przy ciągłej praktyce.
Zacznij chodzić boso w pomieszczeniach. Potem poszerz horyzonty: wyjdź na zewnątrz, zaczynając od podwórka lub parku. Regularne chodzenie wzmocni twoje stopy i mięśnie z nimi związane, a nawet poprawi sylwetkę i chód.
Na dworze wybieraj miejsce z delikatną nawierzchnią jak trwa, gleba czy piasek. Szlaki turystyczne mogą stanowić doskonałe miejsce do wzmocnienia i stwardnienia stóp. Zwykle nie ma też na nich zbyt wiele ciekawskich oczu.
Bezpieczeństwo: upewnij się, że widzisz miejsce, na którym postawisz stopę. Unikaj szurania stopami po trawie, glebie lub stosach liści, gdzie może czekać niebezpieczeństwo. Zobacz, gdzie postawisz kolejny krok, i postaw go prosto. W przypadku długotrwałego chodzenia, jeśli poczujesz ból lub dyskomfort, zrób sobie przerwę i daj nogom odpocząć. Potrzeba trochę czasu, aby je wzmocnić.
Chodząc boso w miejscach publicznych możesz czuć się onieśmielony. Ale może to być równie dobrze wyzwalające doświadczenie. Bądź pewny, że inni także chodzą boso publicznie. (Czego akurat Wojciech Cejrowski jest dobrym i godnym naśladowania przykładem.)
Co z zagrożeniami? Czasami może wystąpić szkło, bród lub inne potencjalne niebezpieczeństwa, ale prawdopodobnie nie tak często, jak można by się spodziewać. W dalszej praktyce stopy stają się niezwykle odporne i rodzą sobie z większością zagrożeń.
Czy nie potrzebujemy butów? Jeśli chodzi o ekstremalne warunki pogodowe lub w pewnych okolicznościach związanych z pracą możemy potrzebować ochrony dla naszych stóp. Możemy traktować buty jak każde inne praktyczne narzędzie. Czy chcemy nosić buty, aby zaspokoić swoją autentyczną potrzebę, czy też po prostu, by dostosować się do nacisków społecznych i aktualnych trendów mody? Oto jest pytanie, na które musimy sobie sami odpowiedzieć.
To jak w piosence Anny Marii Jopek: "Gdy ruszyć chcesz, w najdalszą z dróg, tam gdzie nie sięga wzrok, musisz wziąć oddech i zrobić pierwszy krok". Bosy krok! Chodzenie boso wymaga jedynie nieco odwagi. Trzeba pozbyć się lęku, że na coś nadepniemy (szyszki dają nieźle w kość!), a także obaw przed reakcją otoczenia. Jednak do odważnych (i bosych) świat należy! :)
Miłośnicy chodzenia boso ostrzegają, że powrót do noszenia butów z czasem staje się coraz trudniejszy!
Lubicie chodzić boso? A może boso biegacie? Jakie są Wasze wspomnienia związane z chodzeniem na bosaka?...
Polecam także wpis 13 powodów, by chodzić.
Warto dać odpocząć stopom, poczuć nie tylko naturalny kontakt z ziemią, ale także otworzyć się na nowe doznania. Stopy to "szósty zmysł": można poczuć różne faktury i twardość nawierzchni, temperaturę, wilgotność. Chodząc boso prostuje się nasza sylwetka, odpoczywa całe ciało. Zwalniamy tempo, bo nie da się spieszyć na bosaka. Stajemy się bardziej skoncentrowani i uważni. I trochę, przyznajmy, przełamujemy codzienną, obutą rutynę...
Chwile, w których chodzimy boso, pamiętamy szczególnie intensywnie. To taka "pamięć stóp".
Zalet chodzenia boso jest naprawdę sporo, bez zaglądania w rejony akupresury. To darmowy masaż, relaks, peeling, hartowanie całego organizmu w jednym.
Warto także odnotować, że chodzić boso można także po śniegu.
Na stronach angielskojęzycznych natknąłem się nawet na stowarzyszenie chodzących boso (tutaj). Oto ich porady dla początkujących:
Zacznij powoli. Słuchaj swojego ciała. Potem, krok po kroku, eksploruj i rozszerzaj swoje możliwości.
Stopy przyzwyczajone do noszenia butów mogą potrzebować nieco treningu. Początkowo mogą boleć, niekiedy nawet pojawiają się na nich pęcherze, jednak takie problemy znikają przy ciągłej praktyce.
Zacznij chodzić boso w pomieszczeniach. Potem poszerz horyzonty: wyjdź na zewnątrz, zaczynając od podwórka lub parku. Regularne chodzenie wzmocni twoje stopy i mięśnie z nimi związane, a nawet poprawi sylwetkę i chód.
Na dworze wybieraj miejsce z delikatną nawierzchnią jak trwa, gleba czy piasek. Szlaki turystyczne mogą stanowić doskonałe miejsce do wzmocnienia i stwardnienia stóp. Zwykle nie ma też na nich zbyt wiele ciekawskich oczu.
Bezpieczeństwo: upewnij się, że widzisz miejsce, na którym postawisz stopę. Unikaj szurania stopami po trawie, glebie lub stosach liści, gdzie może czekać niebezpieczeństwo. Zobacz, gdzie postawisz kolejny krok, i postaw go prosto. W przypadku długotrwałego chodzenia, jeśli poczujesz ból lub dyskomfort, zrób sobie przerwę i daj nogom odpocząć. Potrzeba trochę czasu, aby je wzmocnić.
Chodząc boso w miejscach publicznych możesz czuć się onieśmielony. Ale może to być równie dobrze wyzwalające doświadczenie. Bądź pewny, że inni także chodzą boso publicznie. (Czego akurat Wojciech Cejrowski jest dobrym i godnym naśladowania przykładem.)
Co z zagrożeniami? Czasami może wystąpić szkło, bród lub inne potencjalne niebezpieczeństwa, ale prawdopodobnie nie tak często, jak można by się spodziewać. W dalszej praktyce stopy stają się niezwykle odporne i rodzą sobie z większością zagrożeń.
Czy nie potrzebujemy butów? Jeśli chodzi o ekstremalne warunki pogodowe lub w pewnych okolicznościach związanych z pracą możemy potrzebować ochrony dla naszych stóp. Możemy traktować buty jak każde inne praktyczne narzędzie. Czy chcemy nosić buty, aby zaspokoić swoją autentyczną potrzebę, czy też po prostu, by dostosować się do nacisków społecznych i aktualnych trendów mody? Oto jest pytanie, na które musimy sobie sami odpowiedzieć.
Miłośnicy chodzenia boso ostrzegają, że powrót do noszenia butów z czasem staje się coraz trudniejszy!
Lubicie chodzić boso? A może boso biegacie? Jakie są Wasze wspomnienia związane z chodzeniem na bosaka?...
Polecam także wpis 13 powodów, by chodzić.
Rodzinne fotografie - część II
We wpisie "Rodzinne fotografie" dzieliłem się z Wami refleksją nad urokami konwencjonalnych zdjęć, które wklejaliśmy do samodzielne robionych albumów. Fotografię analogową uważałem za zamknięty rozdział. Wiele lat temu rozstaliśmy się z naszym Canonem EOS 500n, oddając go naszej znajomej - początkującemu fotografowi, z którą straciliśmy na pewien czas kontakt...
Na fali zauroczenia przesiedliśmy się jak wielu innych na kompaktową cyfrówkę, która parametrami nie dorastałaby do pięt aparatom w dzisiejszych komórkach. Był to początek końca nie tylko albumów ze zdjęciami, ale wywoływania zdjęć w ogóle. Ostatnie kilka lat to już tylko bity zapisane w katalogach. Źródło wspomnień, ale także frustracji.
Zmęczony cyfrowym życiem postanowiłem przejść do "analogowego podziemia" (o którym pisałem tutaj). Zaowocowało to nie tylko "analogowymi niedzielami", czyli czasem bez komputera i komórek, ale także... powrotem do robienia zdjęć klasycznym aparatem.
Na początku roku nabyłem za bezcen Smienkę 8m z zamiarem zrobienia kilku czarno-białych fotografii. Potem przypadkowo spotkałem naszą znajomą, którą zapytałem o aparat. Okazało się, że już dawno nasz Canon zbiera tylko kurz i chętnie nam go odda. Tak oto po kilku latach aparat wrócił pod naszą strzechę. A ja wróciłem do radości i niepokojów robienia tradycyjnych zdjęć. Nie wyrzekliśmy się do końca tych cyfrowych, robionych z telefonu, ale przeważnie w sytuacji, gdy nie nosimy ze sobą Canona.
Zdjęcia wróciły do formy papierowej. Wkładamy je do albumów. Na razie nie robionych, tylko kupionych. Ale mam zamiar wrócić do tej tradycji. W najbliższym czasie zamierzam także wywołać, stosując ostrą selekcję, zdjęcia z komputera. Trzymajcie za mnie kciuki!
A swoją drogą fajnie, że taki stary aparat zatoczył kilkuletnie koło, odzyskując w pełni swoją użyteczność...
Z robieniem zdjęć wiąże się także nasze Pudełko ze zdjęciami.
*zdjęcia we wpisie oczywiście zeskanowane (ze szkodą dla jakości...)
Na fali zauroczenia przesiedliśmy się jak wielu innych na kompaktową cyfrówkę, która parametrami nie dorastałaby do pięt aparatom w dzisiejszych komórkach. Był to początek końca nie tylko albumów ze zdjęciami, ale wywoływania zdjęć w ogóle. Ostatnie kilka lat to już tylko bity zapisane w katalogach. Źródło wspomnień, ale także frustracji.
Zmęczony cyfrowym życiem postanowiłem przejść do "analogowego podziemia" (o którym pisałem tutaj). Zaowocowało to nie tylko "analogowymi niedzielami", czyli czasem bez komputera i komórek, ale także... powrotem do robienia zdjęć klasycznym aparatem.
Zdjęcia wróciły do formy papierowej. Wkładamy je do albumów. Na razie nie robionych, tylko kupionych. Ale mam zamiar wrócić do tej tradycji. W najbliższym czasie zamierzam także wywołać, stosując ostrą selekcję, zdjęcia z komputera. Trzymajcie za mnie kciuki!
A swoją drogą fajnie, że taki stary aparat zatoczył kilkuletnie koło, odzyskując w pełni swoją użyteczność...
Z robieniem zdjęć wiąże się także nasze Pudełko ze zdjęciami.
*zdjęcia we wpisie oczywiście zeskanowane (ze szkodą dla jakości...)
Na ile potrafimy się uprościć
"...poczucie samowystarczalności, podróżowania bez nadmiernego bagażu, bez tragarzy dają człowiekowi radość i energię. Prostota to cały sekret dobrego samopoczucia."
"Nie potrafimy się uprościć".
To fragmenty "Śnieżnej pantery" Petera Matthienssena, która jest zapiskami wyprawy autora w Himalaje.
Nie tak dawno miałem możliwość doświadczyć podobnych myśli...
Otóż wybrałem się z rodziną na tydzień w Pieniny. Przesunęliśmy wyjazd z wakacji na maj. Urlop przed sezonem to dobry patent na uniknięcie tłumów...
Wybraliśmy się więc. Cały dobytek z konieczności ograniczony do kilku plecaków, prosty sposób odżywiania się wymuszony okolicznościami, czas spędzony bez komputera i codziennych rozpraszaczy, skupiony na wspólnej wędrówce i podziwianiu przyrody ponownie uświadomiły mi po powrocie, że warto to doświadczenie rozciągnąć na naszą codzienność: zmniejszyć liczbę zaangażowań, odgracić ponownie mieszkanie obrastające w przedmioty, których nie potrzebujemy (bezcenne wyprzedaże garażowe!), zmniejszyć ilość informacji napływających z wirtualnego świata (może rzadziej zerkać na portale informacyjne, zlikwidować fejsbuka?), zadbać o aktywny wypoczynek i więcej wspólnego czasu.
Prawdziwe okazały się słowa Henry Thoreau, który napisał, że "prymitywne, pionierskie życie (…) przyniosłoby pewne korzyści, albowiem nauczyłoby człowieka, które potrzeby są podstawowymi potrzebami życiowymi i jakimi metodami je zaspokoić".
O wakacjach minimalisty napisałem kiedyś tutaj. Wakacje i urlop to z pewnością doskonała okazja do sprawdzenia, czy odpowiada ci minimalistyczne podejście do życia.
Ale jest też moment powrotu do domu. Możliwość spojrzenia na codzienne życie świeżym okiem. Zadania sobie kilku pytań: Czego rzeczywiście potrzebuję? Co mówią o mnie przedmioty, którymi się otaczam? Aktywności, którym się oddaję? Jak wykorzystuję czas? Czy i na ile potrafię się uprościć?
A jak radzić sobie z natłokiem informacji doradzam we wpisie: No access i kod dostępu.
"Nie potrafimy się uprościć".
To fragmenty "Śnieżnej pantery" Petera Matthienssena, która jest zapiskami wyprawy autora w Himalaje.
Nie tak dawno miałem możliwość doświadczyć podobnych myśli...
Otóż wybrałem się z rodziną na tydzień w Pieniny. Przesunęliśmy wyjazd z wakacji na maj. Urlop przed sezonem to dobry patent na uniknięcie tłumów...
Wybraliśmy się więc. Cały dobytek z konieczności ograniczony do kilku plecaków, prosty sposób odżywiania się wymuszony okolicznościami, czas spędzony bez komputera i codziennych rozpraszaczy, skupiony na wspólnej wędrówce i podziwianiu przyrody ponownie uświadomiły mi po powrocie, że warto to doświadczenie rozciągnąć na naszą codzienność: zmniejszyć liczbę zaangażowań, odgracić ponownie mieszkanie obrastające w przedmioty, których nie potrzebujemy (bezcenne wyprzedaże garażowe!), zmniejszyć ilość informacji napływających z wirtualnego świata (może rzadziej zerkać na portale informacyjne, zlikwidować fejsbuka?), zadbać o aktywny wypoczynek i więcej wspólnego czasu.
Prawdziwe okazały się słowa Henry Thoreau, który napisał, że "prymitywne, pionierskie życie (…) przyniosłoby pewne korzyści, albowiem nauczyłoby człowieka, które potrzeby są podstawowymi potrzebami życiowymi i jakimi metodami je zaspokoić".
O wakacjach minimalisty napisałem kiedyś tutaj. Wakacje i urlop to z pewnością doskonała okazja do sprawdzenia, czy odpowiada ci minimalistyczne podejście do życia.
Ale jest też moment powrotu do domu. Możliwość spojrzenia na codzienne życie świeżym okiem. Zadania sobie kilku pytań: Czego rzeczywiście potrzebuję? Co mówią o mnie przedmioty, którymi się otaczam? Aktywności, którym się oddaję? Jak wykorzystuję czas? Czy i na ile potrafię się uprościć?
Jak to tak, bez tragarzy, tato? |
A jak radzić sobie z natłokiem informacji doradzam we wpisie: No access i kod dostępu.
Jak nie ułatwiać sobie życia
Jestem łowcą cytatów. Poniższy znalazłem w książce "50 maratonów w 50 dni" Deana Karnazesa, ultramaratończyka. W epoce komfortu i wygody coraz częściej potrzebujemy zdrowego, ciężkiego wysiłku!
"Bieganie uczy, że istnieje różnica pomiędzy ciężką pracą a złym samopoczuciem. Kultura konsumpcjonizmu stara się nam wmówić coś wręcz przeciwnego. Ileż reklam porusza kwestię "ułatwienia sobie życia"? Jeśli cała wiedza brałaby się z telewizji, naszym celem byłoby życie możliwie najprostsze, najwygodniejsze i najmniej wymagające. Wierzylibyśmy, że jedyne pozytywne uczucia płyną z dostarczania ciału przyjemności: smaku drinka, satysfakcji z prowadzenia drogiego samochodu i leżenia na plaży.
A to nieprawda. Stawianie sobie wyzwań, testowanie granic możliwości umysłu i ciała nawet na skraju wyczerpania i klęski, może budzić równie pozytywne uczucia jak inne doświadczenia, jakie oferuje nam życie. Przypuszczam, że stan zadowolenia po wysiłku jest bardziej wyuczony niż przyjemność płynąca z radości i zabawy, ale gdy już go zaznasz, zyskasz więcej sposobów na osiągnięcie satysfakcji, a twoje życie zmieni się na lepsze. Na trudniejsze, ale lepsze.
Podgrzewane fotele, zakupy online i automatyczne odkurzacze wytworzyły próżnię, którą w jakimś stopniu wszyscy odczuwamy. Komfort i wygoda współczesnego życia przestały poprawiać nam samopoczucie, a właściwie przeciwnie - pogarszają je. Jakieś pierwotne instynkty, drzemiące głęboko w nas, podpowiadają, że potrzebujemy zdrowego, ciężkiego wysiłku - pewnych życiowych zmagań, fizycznego wyzwania."
"Bieganie uczy, że istnieje różnica pomiędzy ciężką pracą a złym samopoczuciem. Kultura konsumpcjonizmu stara się nam wmówić coś wręcz przeciwnego. Ileż reklam porusza kwestię "ułatwienia sobie życia"? Jeśli cała wiedza brałaby się z telewizji, naszym celem byłoby życie możliwie najprostsze, najwygodniejsze i najmniej wymagające. Wierzylibyśmy, że jedyne pozytywne uczucia płyną z dostarczania ciału przyjemności: smaku drinka, satysfakcji z prowadzenia drogiego samochodu i leżenia na plaży.
A to nieprawda. Stawianie sobie wyzwań, testowanie granic możliwości umysłu i ciała nawet na skraju wyczerpania i klęski, może budzić równie pozytywne uczucia jak inne doświadczenia, jakie oferuje nam życie. Przypuszczam, że stan zadowolenia po wysiłku jest bardziej wyuczony niż przyjemność płynąca z radości i zabawy, ale gdy już go zaznasz, zyskasz więcej sposobów na osiągnięcie satysfakcji, a twoje życie zmieni się na lepsze. Na trudniejsze, ale lepsze.
Podgrzewane fotele, zakupy online i automatyczne odkurzacze wytworzyły próżnię, którą w jakimś stopniu wszyscy odczuwamy. Komfort i wygoda współczesnego życia przestały poprawiać nam samopoczucie, a właściwie przeciwnie - pogarszają je. Jakieś pierwotne instynkty, drzemiące głęboko w nas, podpowiadają, że potrzebujemy zdrowego, ciężkiego wysiłku - pewnych życiowych zmagań, fizycznego wyzwania."
Prawa prostoty: Kontekst ma znaczenie
Kolejne prawo prostoty, o którym pisze John Maeda, profesor MIT, w książce "The Laws of Simplicity". Prawo to brzmi:
To, co znajduje się na obrzeżach prostoty, wcale nie jest peryferyjne.
Wpisy na temat praw prostoty są moją swobodną interpretacją książki, która stanowi jedynie pewien pretekst do przemyśleń. Maeda analizuje powyższe prawo zasadniczo w kategoriach estetycznych. Wrażenie prostoty możemy uzyskać pamiętając o tym, co znajduje się na peryferiach. Poszerzając marginesy na kartce papieru uzyskamy wrażenie większej prostoty i przejrzystości samego tekstu.
Mi przychodzi na myśl inne znaczenie tego, co na obrzeżach. Peryferyjność ujmuję jako obecność rzeczy widzianych "kątem oka" lub pojawiających się na progu naszej świadomości. Rzeczy pozornie bez znaczenia, same w sobie może drobne i nieistotne, ale które w większej masie sprawiają, że mamy wrażenie przytłoczenia, nieładu, chaosu. Być może jest tak, że centrum naszej uwagi zajmuje upraszczanie życia, ale nadal odnosimy wrażenie przytłoczenia wywołane często drobiazgami znajdującymi się na jego obrzeżach.
Co to może być?
- chwiejący się stół
- brzęcząca świetlówka na suficie
- kapiący kran
- brak dodatkowej dziurki w zapięciu obroży
- napisy na opakowaniach czytane za każdym razem, gdy sięgasz po pudełko z czymkolwiek
- świadomość drobnej rzeczy do zrobienia, niewymagającej dużo uwagi, ale której od dawna nie zrobiliśmy
- przychodzące znikąd niechciane maile, które co rusz trzeba usuwać
- skrzypiące drzwiczki kuchennych szafek
- szukanie taśmy klejącej, kleju, nożyczek, które powinny leżeć na swoim miejscu
- przetarty sznurek w plecaku utrudniający zapinanie
- urwany uchwyt od suwaka
Na pewno każdy mógłby znaleźć podobne przykłady. Nie ignorujmy zatem pozornie nieistotnych drobiazgów "na marginesie", które w swojej masie potrafią zabagnić naszą codzienność, zatruć nasze dobre samopoczucie i w efekcie czynią nasze życie utrudzonym. Bądźmy uważni i wyłapujmy takie "drobiazgi", którym można szybko przeciwdziałać. Brzęcząca świetlówka już wymieniona. A jak u Was?
A może inaczej rozumiecie opisane powyżej prawo prostoty?
Poprzedni wpis z cyklu: Prawa prostoty: Redukuj
To, co znajduje się na obrzeżach prostoty, wcale nie jest peryferyjne.
Wpisy na temat praw prostoty są moją swobodną interpretacją książki, która stanowi jedynie pewien pretekst do przemyśleń. Maeda analizuje powyższe prawo zasadniczo w kategoriach estetycznych. Wrażenie prostoty możemy uzyskać pamiętając o tym, co znajduje się na peryferiach. Poszerzając marginesy na kartce papieru uzyskamy wrażenie większej prostoty i przejrzystości samego tekstu.
Mi przychodzi na myśl inne znaczenie tego, co na obrzeżach. Peryferyjność ujmuję jako obecność rzeczy widzianych "kątem oka" lub pojawiających się na progu naszej świadomości. Rzeczy pozornie bez znaczenia, same w sobie może drobne i nieistotne, ale które w większej masie sprawiają, że mamy wrażenie przytłoczenia, nieładu, chaosu. Być może jest tak, że centrum naszej uwagi zajmuje upraszczanie życia, ale nadal odnosimy wrażenie przytłoczenia wywołane często drobiazgami znajdującymi się na jego obrzeżach.
Co to może być?
- chwiejący się stół
- brzęcząca świetlówka na suficie
- kapiący kran
- brak dodatkowej dziurki w zapięciu obroży
- napisy na opakowaniach czytane za każdym razem, gdy sięgasz po pudełko z czymkolwiek
- świadomość drobnej rzeczy do zrobienia, niewymagającej dużo uwagi, ale której od dawna nie zrobiliśmy
- przychodzące znikąd niechciane maile, które co rusz trzeba usuwać
- skrzypiące drzwiczki kuchennych szafek
- szukanie taśmy klejącej, kleju, nożyczek, które powinny leżeć na swoim miejscu
- przetarty sznurek w plecaku utrudniający zapinanie
- urwany uchwyt od suwaka
Na pewno każdy mógłby znaleźć podobne przykłady. Nie ignorujmy zatem pozornie nieistotnych drobiazgów "na marginesie", które w swojej masie potrafią zabagnić naszą codzienność, zatruć nasze dobre samopoczucie i w efekcie czynią nasze życie utrudzonym. Bądźmy uważni i wyłapujmy takie "drobiazgi", którym można szybko przeciwdziałać. Brzęcząca świetlówka już wymieniona. A jak u Was?
A może inaczej rozumiecie opisane powyżej prawo prostoty?
Poprzedni wpis z cyklu: Prawa prostoty: Redukuj
Subskrybuj:
Posty (Atom)